Popielec (Tarnowski)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Popielec
Pochodzenie Poezye Studenta Tom I
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

TOPIELEC.


Dwoje małżonków, szło raz w dziwnym sporze:
Kogo za kuma wziąść swemu dziecięciu?
Aż szli przez mostek, a żona krzyknęła,
Bo się okropnej przelękła ropuchy
Co na tym mostku skurczona siedziała —
Lecz żaba rzekła: «Nie płosz się kobieto,
Weź mnie za kuma do twego dzieciątka.
Ja jestem wody możnym panem w czarach,
Zwą mnie topielcem, w przyjaźni ja hojny,
A w zemście straszny mym wrogom, pomnijcie;
Nie zawsze iście jestem tak potworny —
Nieraz po wodzie płynę wstążką piękną,
Chwyci ją dziewczę, a ja nuż pociągnę,
I ze mną w głębie przepada na wieki!
A nieraz płynę wianuszkiem przecudnym,
A dziecię schwyci, lub rybak z swej łodzi,
A ja pociągnę, i w toniach otchłani
Ginie bez wieści; próżno matka płacze.
I suchą nogą ja stąpam po fali —
Z wichrem w zawody i w gawędy z burzą
I me kochanki cudne, jasne, fale,
Śpiewają rzewnie swemu kochankowi —

Ta tu laseczka co leży na moście
To różdżka moja, weź ją matko, ojcze,
I jutro do ranie przyjdźcie w odwiedziny —
Tą masz laseczką uderzyć w jezioro
I trzykroć krzyknąć: kum! kum! kum! a fale
Tak się rozstąpią że dnem przejdziesz sucho,
A ja na przeciw wyjdę moich gości. — »
I skokła żaba, w kałuży plusnęło,
A dziwu pełna para do dom wraca. —
Nazajutrz poszli nad jezioro, laską
Mąż ciął po fali, i jak mur się wody
Rozeszły we dwie strony, że szli na dno,
A matka z dzieckiem, z córeczką na ręku.
Naprzeciw wyszedł młodzian, piękny, smutny.
W zielonej szacie wiejącej jak fale,
Włos jego długi, czarny, modre oko,
I wiódł ich w głębie w podwodne krainy.
O! pięknyż ogród — drzewa tam z owocem
Bujnym się gięły, i szumiąc śpiewały,
Tak cudne pieśni, że słuchać aż senno —
Piękne dziewice, w śnieżnych strojne szatach
Zbierają kwiaty i oddają parze —
Wszędzie ich wiedzie, wskazał pałac cudny,
Co był jak koncha ogromna, świecąca,
W tysiące komnat krętych, a ze środka
Jakim się szumem śpiewanym wiejąca,
Co wzruszał serce i łzy do ócz ściągał —
Lecz mąż obaczył trzy wazony piękne,
Na ziemi dnem do góry wywrócone —
Odkrył je — aliści z pod trzech wazonów
Trzy białe w górę wylecą gołębie
I każden gruchnął: « Dzięki żeś wybawił! »
A wtedy z gniewem krzyknął on młodzieniec:
« Precz ztąd, bo dusze moje utopionych
Tyś mi uwolnił — tam dzwonią już mnichy! —
Precz » — i wypędził ich z swego pałacu,
A trwożni przed nim długo uciekali,
Aż im przebaczył, i rzekł: « waszej córce

Daję na posag takie trzy przymioty:
Gdy będzie płakać, perły będą płynąć,
Gdy się śmiać będzie, z ust polecą róże,
A kędy stanie, porośnie murawa.»
Znowu się z szumem rozstąpiły wody,
Giną im zamku koralowe wieże,
Niknie im młodzian smutny choć tak młody
Lecz rzekł, że córce ich zostanie kumem.


II.

Wcześnie rodziców utraciło dziewczę,
I już ubogą szła w służbę sierotą,
Lecz była całej natury pieszczotą
Przez piękność lica — i duszy dziewiczej.
Zazdrośni państwo, byli jej nie radzi,
Bo mieli córkę złą i szpetną iście —
A raz pan jeden, możny stał u okna
Ona stanęła naprzeciwko w drugiem
I uśmiechnęła się mile, a z ustek
Jej uleciała róża pełna woni
I prost na okno pańskie poleciała.
A wtedy książę miłością szalony
Prosił przez służbę o jej rękę, kornie —
Lecz dziewczę rzekło: — jam biedna sierota
I głośno, tęskno, sobie zapłakało,
A z oczy pereł trysły strugi białe,
A kędy stała tam porosło kwiecie —
I jako anioł było we łzach dziecię —
A! tedy zawiść wzięła twardych ludzi,
Że książę kocha biedną służebnicę,
A oto córa ich dumna w płomieniach
Próżno go wabi śmiechem i westchnieniem.
I pojechali gdzieś w podróż daleką,
I oczy w drodze wyłupią sierocie
I tak na drodze rzucają kaleką —
W męczarniach, we krwi i strasznej sromocie.
I pojechali dalej, i wrócili,

A księciu zasię ze smutkiem mówili.
Że z jakimś chłopcem uciekła dzieweczka —
A książę wściekły, kazał szukać wszędzie,
Ale daremnie, i w gniewu zapędzie
Poślubił córę, na złość, tych co oczu
Kochankę jego zbawili. A oczy
Jej piękne, z sobą zabrali do domu.
I długo perły z nich ciekły bez końca
A panna harda w nie warkocz stroiła
I w tych łzach dumna przedwarzała światu.
Lecz książę smutny ze chmurą na czole
Milczał i głowę na piersi pochylił.

Tam w dzikim boru, daleko od drogi
We krwi i w bolach jęczała sierota,
Próżno wstać chciała, obumarła bólem
Targa warkocze i jęczy okropnie —
Woła pomocy, lecz głucho wśród boru,
I chyba dzikie zwierzę tam przywoła —
Biedna. dzikszego zwierzęcia — człowieka!
Stała się pastwą o biedna! o biedna!
Tak szeptał stary dziadek nadchodzący,
Co szedł z daleka przywiedziony płaczem,
A był on wielkiej i pięknej postawy,
A włos i broda jego długie, białe,
A na ramionach czarna harfa wisi —
I rzekł: nie lękaj się o biedne dziecię!
To ja dziaduszek, staruszek i żebrak:
Patrz rączką, broda moja długa, biała —
I tak sierota zwolna wypłakała
Mu losów swoich koleje dziecinne,
A on ją podniósł, balsam lał na oczy,
I lekką potem, zakrył ją zasłoną;
Potem dłoń podał, i rzekł, niedaleko
Oto w tym boru stoi moja chata,
Chata uboga i nędzna sieroto!
W jej suche żebra wiater co noc tłucze

Ale tam znajdziesz spokój — a ja nie mam
Dzieci, więc bądź mi dzieckiem ty sierotko! —
I zawiódł w chatę, położył na sianie,
Przyniósł jej kwiatków, co po woni znała,
I na swej arfie przygrywając śpiewał,
Że długo jeszcze z boleści szlochała
I pereł mnóstwo lśniło się na sianie —
I rzekła: weź to starcze, to klejnoty!
Co w strasznej serca wypłakuje doli —
Będziesz bogaczem, za to że sierotę
W nędzy do chaty ojcem przygarnąłeś. —
Lecz na to starzec nic nie odrzekł, ino
Perły te zgarnął i przez rok zgartywał
A ją na arfie uczył grać w niedoli —
A miała cudny głos, gdy zaśpiewała,
To lasy, skały, echem poruszała,
I milkły ptaszki, a co tylko boli
To w pieśń wplatała, że pieśń ta dźwiękami
Duszy jej wszczęta, starca się już łzami
Kończyła cicho od duszy do duszy,
I nie marzyła o pieśniach wielkości —
Jej pieśni było dość — rozrzewnić serce!
A z pereł dziaduś ulał gęś błyszczącą,
Chodził, wędrował od sioła do sioła,
Z miasta, do miasta, i wciąż tylko woła:
«Kto kupi gęś za parę modrych oczu!»
Aż raz ją wzięła harda, złakomiona
Kobieta jakaś, i dała mu parę
Oczu niebieskich w wielkiej tajemnicy.
Pospieszył starzec, cichaczem do chatki
I oczy wprawił znów ślepej dziewczynie
Twarz swego zbawcy oglądała szczęsna —
A wtedy razem chodzili po siołach
Ona mu arfę niosła i śpiewała,
Piękna jak jutrznia wstająca od morza —
I na ramionach miała arfę swoją,
Perłami ócz jej hojnie wysadzaną:

Ozdobę arfy wypłakała w bólu!
I ledwie z niemi że nie wypłakała
Swej nieśmiertelnej, swej dziewiczej duszy!
Idą — z daleka — tam zamek się czerni,
A tłumy dworzan dzień godów już święcą,
Bo ot dziś wieczór zaślubi się parą:
Dostojny książę smutny, jak trup blady,
J ona podła, chciwa zalotnica. —
Stanęli milcząc w dziedzińcu zamkowym —
A właśnie siedział tam książę z dworzany
A przy nim panna w jaskrawych fijołkach
I matka panny, stara czarownica
Z czerwoną szyją, małemi ślepiami,
Wypimpiszona w piórska i szkarłaty! —
Ha! toć śpiewacy — zacny książę woła —
Chodźcie, a bądźcie mile powitani!
I kazał puhar dać swój ulubiony,
A do staruszka i do pięknej, młodej,
Pił i pić kazał — a starzec odpowie:
Za twoje Panie i twej pięknej zdrowie! —
Tu odrzekł książę: uderzcie mi w strony!
Pieśni! o pieśni! ale smutnej, dzikiej
Jak ból, co serce niewdzięcznością toczy — —
I uderzyła w arfę jasnowłosa,
A złote struny rzewnie zapłakały,
A pieśń jej taka była że dwór cały,
Milcząc się w głazy słuchające zmienił —
I pieśń jej rosła — i rosło zdziwienie:
« Gdzie wyją burze — i wichry szalone
Trzaskają dębów zsiwiałe korony,
Gdzie grzmi i piórem ognistą źrenicą
Uderza w skały twarde i niezłomne,
A dzikie bestje kryją się po norach:
Tam leży nędzna śród boru sierota
Kłom wilków podłym na pastwę rzucona,
Leży i jęczy, bo we krwi się broczy.
O bo kobiety — przebóg, nie kobiety!
Bo jej zwierzęta wyłupiły oczy. —

Rzucili w lesie — na zgubę, skonanie,
Wydarli oczy i życie; lecz więcej:
Wydarli dobra sławę nieskalanej,
Co cienia zbrodni ni miana nie znała;
Aż ją w swej czaszki dołach wydrążonych
W krwi własnej — krzycząc — ręką namacała!
O! była piękna sieroctwa czystością,
I dumą duszy — i lica pięknością,
Kiedy się śmiała, z ust leciały róże,
Kiedy płakała, perły biegły z oczu,
A gdzie stanęła, tam porosła trawa —
I tak zawiścią zdręczona okrutnie,
Przed jej kochankiem jeszcze oskarżona
Podle, nikczemnie, o zdradę i podłość
Że z innym zbiegła nikczemnie w świat wielki!
O fałsz! O zemsta! — —
Tu strony szarpnęła
Że drgnęły dziko i łzy z oczu czarnych
Trysnęły zdrojem pereł przecudownych —
Ha —! książę zerwał się orłem do lotu
I u stóp pięknej padł z dziecka radością —
A ona głowę jego tuli w dłoniach
I czoło białe dotknęła ustami.
Wrzasnęły razem obie piękne panie,
Jęły uciekać — lecz nagle dziad siwy
W wielkiego kruka czarnego zmieniony
Każdą pod jedno swe porwał skrzydło,
A ulatując z wrzeszczącemi próżno,
Krakał: ja kum twój — dziewczę — jam topielec!
A piękną swoją wiódł król przed ołtarze,
I żyli długo — i byli szczęśliwi,
A po nich tylko ta harfa został,
Na której pamięć ich wznowiłem piosnką,
Z ust mej piastunki niegdyś usłyszaną.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.