Trzy lata/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy lata |
Pochodzenie | Nowele |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia »Czasu« |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Три года |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Już w końcu października wyraźnie zdeklarowała się u Niny Teodorówny recydywa. Chudła i zmieniła się na twarzy. Pomimo gwałtownego bolu, wyobrażała sobie, że się ma coraz lepiej, co rano ubierała się, jak zdrowa, a potem leżała cały dzień ubrana na łóżku. Pod koniec stała się bardzo rozmowną. Nieraz, leży na plecach i opowiada coś po cichu, długo, ponad swe siły i często dyszy. Umarła nagle i wśród następujących okoliczności:
Był księżycowy, jasny wieczór, na ulicy snuli się przechodnie po świeżym śniegu, do pokoju dochodził hałas uliczny. Nina Teodorowna leżała na łóżku, a Sasza, której już teraz nikt nie zastępował, siedziała przy niej i drzemała.
— Imienia ojca jego nie pamiętam — opowiadała cicho Nina Teodorowna — jego nazywali Janem Koczewym, biedny urzędnik. Pijak był straszny, Boże miłosierny. Przychodził do nas i co miesiąc dostawał funt cukru i ósemkę herbaty, a czasem i pieniędzy trochę. Tak... Następnie tak się stało: Koczew napił się wódki i umarł, spaliła go wódka. Został po nim synek, chłopczyk siedmioletni. Sierotka... Wzięliśmy go i chowali w mieszkaniu urzędników; był u nich przez cały rok, a ojciec nic nie wiedział. A jak zobaczył, machnął ręką i nic nie powiedział. Kiedy Kostia, sierotka, miał już dziewiąty rok — a ja już wtedy byłam zaręczoną — zaczęłam go wozić po wszystkich gimnazyach. Tu, owdzie, nigdzie nie przyjmują. A on płacze... »Czego ty — mówię — dziecko płaczesz?« Zawiozłam go na Razgulaj, do drugiego gimnazyum i tam, daj im Boże zdrowie, przyjęli... I zaczął chłopczyna chodzić codziennie pieszo z Piatnickiej na Razgulaj... Alosza płacił za niego... Chwała Bogu, mały dobrze się uczył i wyrósł na porządnego człowieka... Teraz jest adwokatem w Moskwie, przyjacielem Aloszy, równie, jak on uczonym. Oto nie pogardziliśmy człowiekiem, przyjęliśmy go do domu naszego, a teraz, on się modli za nami do Pana. Tak...
Nina Teodorówna mówiła coraz ciszej, z długiemi przerwami, potem, po chwili milczenia, podniosła się i usiadła.
— A mnie nie tego... niedobrze, jakby trochę — rzekła. — Boże, zmiłuj się. Oj, oddychać nie mogę!
Sasza wiedziała, że matka niedługo umrze; widząc teraz, jak nagle twarz jej się ściągnęła, domyśliła się, że to już koniec i zlękła się.
— Mameczko, nie trzeba! — zaszlochała Sasza. — Nie trzeba!
— Pobiegnij do kuchni i powiedz, żeby poszli po ojca, bardzo mi jest niedobrze.
Sasza biegała po wszystkich pokojach i nawoływała, ale w całym domu nie było nikogo ze służby i tylko w stołowym na kufrze spała Lida w ubraniu i bez poduszki. Sasza, tak jak stała, wybiegła bez kaloszy na podwórze, potem na ulicę. Za bramą siedziała na ławeczce niańka i patrzała na przejeżdżające sanki. Z rzeki, gdzie była ślizgawka, dochodziły dźwięki muzyki wojskowej.
— Nianiu, mama umiera! — rzekła Sasza, szlochając. — Trzeba iść po tatkę.
Niańka poszła na górę do pokoju sypialnego i spojrzawszy na chorą, wsunęła jej w rękę zapaloną świecę woskową. Sasza przestraszona, kręciła się i błagała, nie wiedząc sama kogo, aby poszli po tatę, potem, włożyła palto i chustkę i wybiegła na ulicę. Wiedziała od służby, że ojciec ma jeszcze drugą żonę i dwie dziewczynki, i któremi mieszka na Bazarnej. Pobiegła na lewo od bramy, płacząc i bojąc się przechodniów i wkrótce zaczęła grzęznąć w śniegu i ziębnąć.
Spotkała dorożkarza, ale nie wynajęła go; jeszcze ją wywiezie za miasto, ograbi i rzuci na cmentarz (służba opowiadała jej podczas herbaty, że taki był zwyczaj). Szła i szła, tracąc oddech ze zmęczenia i nieprzestając szlochać. Wyszedłszy na Bazarną, zapytała, gdzie tutaj mieszka pan Panaurow. Jakaś nieznajoma kobieta tłumaczyła jej długo i widząc, że ona nic nie rozumie, poprowadziła ją za rękę do piętrowego domu z gankiem. Drzwi nie były zamknięte, Sasza przebiegła przez przedpokój, potem przez korytarz i nakoniec znalazła się w jasnym, ciepłym pokoju, gdzie siedział przy samowarze ojciec, a z nim pani i dwie dziewczynki. Tu, nie mogła już wymówić ani jednego słowa, tylko szlochała. Panaurow zrozumiał.
— Co ty tu robisz? Zapewne mamie niedobrze? — zapytał ojciec. — Powiedz mi, moje dziecko, mamie niedobrze?
Przeraził się i posłał po dorożkę.
Gdy przyjechali do domu, Nina Teodorówna siedziała, obłożona poduszkami, ze świecą w ręku. Twarz jej pociemniała i oczy były już zamknięte. W pokoju stali skupieni pod drzwiami, niańka, kucharka, pokojówka, chłop Prokop i jeszcze jacyś nieznajomi prości ludzie. Niańka polecała coś szeptem, ale nikt jej nie rozumiał. W głębi pokoju, pod oknem stała Lida, blada, zaspana i surowo stamtąd patrzała na matkę.
Panaurow wziął z rąk Niny Teodorówny świecę i marszcząc brwi, cisnął ją ze wstrętem na komodę.
— To straszne! — rzekł i ramiona jego wstrząsnął dreszcz. — Nino, ty powinnaś leżeć — rzekł łagodnie. — Połóż się, moja droga.
Spojrzała i nie poznała go... Położyli ją.
Kiedy przyszedł ksiądz z doktorem Siergiejem Borisyczem, służba żegnała się nabożnie i odmawiała modlitwy za umarłych.
— A to historya! — rzekł doktor, wychodząc w zamyśleniu do salonu. — A, przecież młoda jeszcze, czterdziestu lat nie miała.
Słychać było głośne łkanie dziewczynek. Panaurow, blady z wilgotnemi oczami, podszedł do doktora i rzekł słabym głosem:
— Mój drogi, zrób mi pan tę łaskę, poślij depeszę do Moskwy. Ja rzeczywiście nie mam sił.
Doktor wyjął ołówek i napisał do córki taką depeszę: »Panaurowa umarła, ósma wieczór. Powiedz mężowi: na Dworjańskiej sprzedają dom z przelaniem długu, dopłacić dziewięć. Sprzedaż dwunastego. Radzę nie ustąpić«.