<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Trzy siostry
Pochodzenie Nowa lirenka. Część II
Data wyd. 1859
Druk Drukarnia Karola Kowalewskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tomik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TRZY SIOSTRY.
B





Był raz Król taki mocny a śmiały

Dęby wyrywał, obalał skały;
Do wszelkiéj rzeczy szczęśliwa ręka,
Najtwardsza zbroja w rękach mu pęka,
Najcięższe miecze jak trzciny łamie,
Istnie odlane z metalu ramię.

Kiedy onego Królem obrano,
Za jedno berło włócznię mu dano,
I on też nie chciał innéj ozdoby
Jak téj, z żelaza najlepszéj próby.
Włożył na piersi blachę stalową,
A miecz w prawicę chwycił łuskową,
I tak mu w bojach długo czas biegł,
Aż w grobie z mieczem i w zbroi legł....

A kraj miał wielki od gór do morza,
A w owym kraju bujały zboża,
Z miejsc opoczystych żelazo brali
I w ciąż potężne miecze kowali.
Królewska zbroja osobne dzieło,
Coby jéj w kilku dziś nie podjęło;
Z samego złota na rzeźbnym szczycie,
Mógłby na wieżę wykuć przykrycie,
I jeszcze miałby na całe życie.

A miecz królewski prawdziwy dziw,
Jakiegoś nie znał pewnie jak żyw,

Zwał się żórawiem przez tę przygodę
Że krew na ziemię ciągnął jak wodę.
A łuk stalowy kto dziś naciągnie
Chyba że cztery bawoły wprzągnie,
Cztery bawoły i jeszcze staną.....
Toż gdy wyprawę na trąbach grano,
Strach na pogany jak rosa padał,
Gryzł im odwagę serca przejadał.
A jeśli który morzem przypłynął
Czy przyszedł lądem to zaraz zginął;
Bo Król nie zważał, krew niecierpliwa;
Skały obala, dęby wyrywa.
To z nim każdemu śmiertelny bój
Więc go szanował cudzy i swój.

A kiedy już miał zakończyć życie
Jednego razu wstał on o świcie,
Bo chciał się żegnać z swemi górami
Bo chciał się żegnać z swemi morzami.
Ale mu ciężko opuszczać świat
Na którym tyle bojował lat.

A jeszcze ciężéj gdy wspomniał sobie
Że miecz ze sobą położy w grobie,
I lud bezbronny pójdzie w tułacze:
I tém się biedzi, ledwie nie płacze.

A w tém do niego wyszedł z za skały
Stary pustelnik jak gołąb biały,
I rzecze: Królu! co wam za bieda?....
Zacz się to jako poradzić nie da?.....
A Król mu na to smutno odrzecze:
„Héj!... alboż mnie ty poradzisz człecze
Chociaż ci moją troskę wyłożę,
Cóż mi pomożesz?... a kto wie? może.....
Kiedyżeś taki to ci i powiem,
Że mi hełm oto cięży ołowiem,
Zbroja do ziemi całego zgniata,
Znać dziadu że mi czas już ze świata;
Toż mnie o naród ogarnia ból,
Bo to widzicie ja jestem król,
I to mi serce najbardziéj krwawi
Kto się tu za ten naród zastawi.

— Héj! chyba ojcze nie bój się o to
Wszakć powiadają: Bóg nad sierotą,
Sam to zobaczysz że myślą w niebie
Lepiéj odemnie, ba, i od Ciebie.....

I wiedzie Króla Bóg wie nie gdzie,
Przez jedną górę, przez góry dwie,
A miesiąc świecił gdy nad strumykiem
Zdążał Król stary za pustelnikiem.

Aż przyszli w jedno miejsce ponure
Nad czarną wodę, pod czarną górę,
I na omszonym siedli kamieniu
A miesiąc zaszedł i świat był w cieniu,
I tylko skały w koło czerniały
Skały czerniały, świerki szumiały.
Pustelnik dobył z za sukni krzyża,
I począł szeptać słowa pacierza,
I klęczał dobrze do wschodu słońca
A Król co prędzéj wyglądał końca.
No! teraz Królu zobaczysz cud,
Co jak miecz równie obroni lud.

Wejrzyj jak słońce po śniegach lśni
Jak zwolna wstają wędrowne mgły,
Ledwie poranek niebo zabieli,
Już się ze śnieżnéj ciągną pościeli;
Wyżéj a wyżéj, po wichrach gór
Drą się po świerkach zadymki chmur.
A król się patrzy, rzecz mu nie nowa
Że góry dymią, słońce się schowa.....
Aż na raz w środku, przedziwna rzecz!
Promień je słońca przeciął jak miecz,....
I przez podarte, mgliste przędziwa
Tarcza słoneczna w wodzie już pływa.
A na jéj kręgu widzisz co płynie
Co z światłem z nieba spadło w głębinie?
Trzy siostry święte skrzydły srebrnemi
Po nad falami skrzą się jasnemi.

— Uklęknij Królu! Bóg łaskaw Ci,
Nie próżno twoje spadały łzy;
Te święte siostry twój lud zasłonią
Silniejszą one niż miecze bronią,

Silniejszą niźli góry odwieczne,
Niźli puklerze, miecze dwusieczne.
One to będą narodu zbroją
W najcięższéj doli one dostoją;
A choć tak wątłe, tak niedotkliwe
Że się wydają jak widma żywe
Ze mgły i z tęczy i z cienia gór,
Staną za mężnych rycerzy zbór.
Owa najlichsza nad któréj skronią
W ciąż się pierzchliwe jaskułki gonią,
Co w dudkę złotą nieśmiało dmie,
A głos po liściach rozlega się,
I w przepogodne, ciche zaranie
Budzi po świecie śpiące kochanie.
Ta wiesna prządka na naszéj grzędzie
Ważnych na kolcze nici naprzędzie.
Ta druga, co się skrzydły zakrywa
Jako gołąbka w wietrze płochliwa
Kiedy w przelocie daje obroty,
Każde jéj pióro jako miecz złoty.
Trzecia spokojna jak nigdy nic,
Wzniosłéj postaci, malownych lic,

Co jak przeczyste białe lilje,
Oczyma niebo niebieskie pije;
Tak że się od niéj rozchodzi blask
Jako po nocy burzliwéj brzask,
Z ciągnie wam niebo późniéj czy wcześniéj:
A noszą miano jednakie..... pieśni.
I potem z Królem skąd wyszli wrócił
A Król już odtąd nic się nie smucił,
Lecz się bez żalu położył w grobie
I miecz pochować kazał przy sobie
I siwobrody przez długie dni
Okryty zbroją spokojnie śpi.

A siostry święte między lud idą
Przyjdą do chaty, do świątyń przyjdą,
I do obozu kędy rycerze;
Każda osobną drogę obierze.
I przeszła pierwsza kościelny próg
I zaśpiewała: Wielki jest Bóg!
I wnet we wszystkich jednaka chęć:
Imię się Twoje wszechmocne święć!
Perłowe słowa hufce rozchwycą,
Bogarodzico! Bogarodzico!
I ciągnie zastęp zbity jak mur,
Jak chór po niebie strzelistych piór;
Górą a łanem ze mgły odwianym
Ciągnie pieśń jednym hucznym organem.
A w ciężkiéj doli, we dnie ponure
Pieśń jasne oczy obraca w górę,
I wnet się błogi rozchodzi blask
Jakby po nocy burzliwéj — brzask.

A druga siostra poszła do chat,
W ten chłopski żalu i nędzy świat;

Tam ją przywitał ubogi lud
Jasną panienkę, niebieski cud.
I nad kolebką dał jéj przytułek
W lecie u żniwa, w zimie u kołek.
I pieśń ochotna, na poły łzawa,
Nad ludzką dolą duma, przystawa;
Drużka serdeczna po życia kres,
Wyrabia cichą koronkę łez.
A trzecia siostra między rycerze
Bojowe sobie życie obierze,
Dzielnym rycerzom na lute boje,
W ramiona skrzydła oprawia swoje.

I lud wojował i wielki był
A Król umarły w grobowcu śnił
I zdało mu się że z ludem żył.
Że to nie kamień nad jego czołem
A tarcza leży srebrzystém kołem,
Na któréj płatnerz misternym młotem
Wykował cuda, wyzłocił złotem,
Bitwy na lądzie, bitwy na morzu,
I lud jak z sierpem gnie się przy zbożu;

A to już nie on porosły w pleśń
Jeno ta po nim biła się pieśń.
Jednego razu przyleciał wróg
Lecz śpiewający naród go zmógł;
Więc się wódz wrogów złością zasierdzi,
Żelazną dzidę w ziemię utwierdzi,
I rzecze swoim: nie ruszę stąd
Aż się nie dowiem siła ta skąd?....
I siedzi jedną, siedzi noc drugą
I byłby pewnie posiedział długo,
Trawąby porósł i zbożem pól,
Z hełmu by pszczoły wywiodły ul;
Nie jeden próżno myślałby wiek,
Gdyby mu swojski nie poddał człek:
Wielmożny Królu! są siostry trzy,
One to bronią narodu dni......
Idźcież mi zaraz albo je wziąść,
Albo uwięzić, albo je ściąć. —
I poszli zaraz i dzień i noc
Pędziła wrogów ogromna moc.
Przyszli do świątyń i zgłuchły ściany
Pieśń się we srebrne skryła organy.

Przyszli do chaty, wybiegła z chat
Leciała w pole, w szeroki świat.
Lecz gdzie się w polu smutna pieśń skryje?
Łąka ją odda, echo odbije.
Więc woła: ziemio! héj! rozstąp się!
Ziemio! héj ziemio! pochowaj mnie.
I wnet się pod nią ziemia otwarła,
Pieśń w nią zapadła, ziemia się zwarła,
Ukryła jasną przed ludzkim wzrokiem
I zmilkła cała pod mgły obłokiem.
I wrogi biegły gdzie obóz stał
A lud nie wiedział o nich i spał;
Więc lud niebaczny wycięli w pień,
Jedna pieśń tylko pomkła jak cień.
I wzorem żółwia, w zbroje niezłomne
Ukryła skrzydła jasne, ogromne,
Wciągnęła ręce, cicha milcząca
Jako żółw kiedy dziecię go trąca.

I nie ma pieśni cieszy się wróg,
Że już ten naród do szczętu zmógł.

Wrogu! hej wrogu! nie ciesz się ty!
Pieśń nie umiera choć chwilę śpi,
Znowu się ona ze snu obudzi,
Rozjaśni dusze i wzmocni ludzi.
Bo gdy na chórze młodzian pokorny
Tknął drżącą ręką organ klasztorny,
Aż owo panna przejasna stanie
W szacie zbieranéj jakby w organie,
I lśni się nad nim w górę pod łuk
I śpiewa znowu: Wielki jest Bóg!
Bo kiedy rycerz zbroicę wdział,
W serce mu wpadła, w sercu ją miał.
Bo gdy kmieć wyszedł, nad czarnym smugiem
Pieśń z głębi ziemi wyorał pługiem,
I ucieszony widokiem jéj
Zaniósł ją w chatę, dla dziatwy swéj.
I święte siostry przez Boży cud,
Wstąpiły w serca, skryły się w lud,
I stąd to oni tak wdzięcznie grają,
Bo w sercach świętych aniołów mają.
A król umarły w grobowym śnie
Jak on tam musi radować się!

O pieśni złota! w wiatru pogoni
Po perłach rosy twe skrzydło dzwoni,
Przecieka zamki żelaznych bram:
Pieśni rodzinna, znam ja cię znam!
W piersiach narodu, cudny aniele,
Śpiewasz na łące, płaczesz w kościele,
I w ogniu bitew, śród świstu kul
Stajesz przezłoty rycerzu pól.
Dziecię za tobą tęschni i mąż,
Pieśni rodzinna, śpiewaj mi wciąż.
Tyś duszą ludu i jak on dzielna
Nierozłamana i nieśmiertelna;
Ty i on jedno srebrzysty len,
Z którego rajski ciągnę mój sen.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.