Trzy twarze Józefa Światły/Wojna: kościuszkowiec
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Trzy twarze Józefa Światły |
Podtytuł | Przyczynek do historii komunizmu w Polsce |
Rozdział | Wojna: kościuszkowiec |
Wydawca | Prószyński Media Sp. z o.o. |
Data wyd. | 2009 |
Druk | Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„kościuszkowiec”
W trud-armii Fleischfarb spędził niespełna trzy tygodnie, po czym stał się, w pewnym sensie, dezerterem: 13 maja, bez zgody przełożonych powrócił do Dżambułu i przyłączył się do transportu, który wyruszył w kierunku środkowej Rosji. Nawet nie pożegnał się z żoną, z którą się rozminął, bo właśnie pojechała go odwiedzić. Zapewne kilka lub kilkanaście dni później znalazł się w Sielcach nad Oką, gdzie – pod dowództwem płka Zygmunta Berlinga, którego Stalin mianował generałem – zaczynano formować zalążek przyszłego Ludowego Wojska Polskiego, czyli I Dywizję Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. W sporządzonym w MBP w listopadzie 1954 r. raporcie, w którym Światło przedstawiony jest jako prawdziwy szwarccharakter, zwrócono uwagę, iż „już w transporcie (...) jest gorliwcem zaprowadzającym porządki, staje się od razu nieodzownym, starszym w grupie”. Niezależnie od intencji autorów raportu można przyjąć za bardzo prawdopodobne, że Fleischfarb, podobnie jak w „punkcie obozowym nr 23”, komenderował i rządził. Oczywiście na skalę „grupy”.
Nie udało mi się zebrać zbyt wielu informacji o jego służbie w dywizji „kościuszkowskiej”. Wiadomo, że znalazł się w 2 pp, który zaczęto formować 24 maja, gdy zapewne był już w Sielcach. Żołnierzom wręczono broń 14 czerwca, a 15 lipca – nieprzypadkowo w rocznicę bitwy pod Grunwaldem cała dywizja złożyła przysięgę. Tym razem nie było „wyznaniowych kłopotów”: odbyła się tylko katolicka msza odprawiana przez ks. mjr Franciszka Kubsza i wszyscy jednakowo zdejmowali nakrycia głowy. Zresztą na około 14,4 tys. żołnierzy i oficerów, wedle oficjalnych danych było niewiele ponad 400 Żydów, a więc proporcjonalnie mniej niż w armii II Rzeczypospolitej. Mimo licznych ankiet i życiorysów, które składał Światło, nie jest dla mnie jasne, do którego pododdziału trafił na początku istnienia dywizji. W wykazie żołnierzy odznaczonych za udział w bitwie pod Lenino wymieniony jest jako dowódca drużyny w plutonie łączności. Ponieważ na szczeblu plutonu – nie mówiąc o drużynie były tylko stanowiska „liniowe”, więc i on zapewne takie zajmował. W dywizji służyło prawie 4 tys. żołnierzy, którzy przeszli przez Wojsko Polskie, a więc staż żołnierski i wojenny Fleischfarba nie był niczym nadzwyczajnym, zapewne jednak nie od razu ze strzelca w wadowickim 12 pp stał się plutonowym. Podczas bitwy Blumenkranc widział go na punkcie obserwacyjnym dowódcy dywizji i określił, iż był „telefonistą Dowódcy Dywizji”, ale myślę, że zajmował się tam łącznością z dowództwem macierzystego pułku. Pobyt w dowództwie dywizji nie znaczył, że w czasie bitwy Fleischfarb nie mógł być blisko lub nawet wśród walczących w pierwszej linii. Ale o jego udziale w walce a 2 pp nacierał w pierwszym rzucie – nie mam żadnych informacji. Ponieważ jednak, razem z ponad setką innych żołnierzy, odznaczony został Bronzowym (taka była wówczas pisownia) Medalem Zasłużonych na Polu Chwały, należy sądzić, iż wyróżnił się w czasie walki. Albo sprawnie telefonując w sztabie, albo odważnie atakując. A może i jedno, i drugie. Warte odnotowania jest to, że medale wręczano 11 listopada, a datę oficjalnego święta państwowego II Rzeczypospolitej wybrano w celach kamuflażowych. Dodam, że to święto uroczyście obchodzono jeszcze w 1944 r., Stalin przysłał z tej okazji depeszę, natomiast 15 sierpnia 1944 r., w rocznicę zwycięskiej bitwy pod Warszawą w wojnie polsko-bolszewickiej, w Lublinie odbyła się defilada. Jednak, prawdę mówiąc, wówczas Stalin gratulacji już nie przysłał.
Zapewne przed bitwą Fleischfarb odbył krótki kurs dla oficerów politycznych, ponieważ z dniem 22 października – a więc niespełna dziesięć dni po krwawej łaźni, jaką była bitwa pod Lenino i jeszcze przed otrzymaniem medalu – ze stopniem chorążego został zastępcą dowódcy kompanii łączności do spraw polityczno-wychowawczych. Na początku lipca 1944 r., na krótko przed przekroczeniem Bugu, który miał być teraz zamiast Zbrucza rzeką graniczną, Światło został przeniesiony (w ramach tego samego 2 pp) do Samodzielnego Dywizjonu Artylerii Samochodowej (SDAS) na stanowisko instruktora, czyli zastępcy szefa zespołu oficerów polityczno-wychowawczych, zwanych w skrócie „pol-wych” lub politrukami. W SDAS jego zwierzchnikiem był kpt Aleksander Szaraburin, oficer sowiecki. Korpus oficerów polityczno-wychowawczych I Dywizji był prawdziwą wylęgarnią przyszłej elity komunistycznej Polski. Kogóż tam nie było – Piotr Jaroszewicz, Stefan Matuszewski, Kazimierz Witaszewski, Walenty Titkow, Zygmunt Bauman, Stanisław Wohl, Stanisław Ehrlich, Marek Fritzhand, Konrad Świetlik, Marian Muszkat, Mieczysław Mietkowski, Juliusz Burgin, Władysław Matwin, Anatol Fejgin, Karol Bąkowski, Włodzimierz Sokorski, Marian Naszkowski, Jerzy Putrament, Jakub Prawin, Adam Bromberg... Późniejsi ministrowie (a nawet jeden premier), sekretarze ważnych instancji partyjnych, profesorowie uniwersytetów, artyści, wydawcy, pisarze, generałowie. I ubecy. Zaczęło się skromnie od siedmiu osób w momencie tworzenia dywizji, ale w końcu 1943 r. korpus liczył już ponad 330 oficerów. Jak obliczył Władysław Honkisz, autor monografii o oficerach politycznych, około połowę stanowiły osoby powiązane przed wojną z komunizmem (choć nie wszyscy byli „regularnymi” członkami KPP czy KZM), a niemal 60 osób było narodowości żydowskiej.
Nie wiem, czy i na ile Fleischfarb uczestniczył w życiu polityczno-towarzyskim politruków. Od zakończenia bitwy pod Lenino aż do lipca 1944 r. wojsko, rozrastające się stopniowo do korpusu, a potem armii, nie walczyło na pierwszej linii. Najpierw wylizywało się z ran odniesionych nad rzeczką Miereją, potem organizowano szkolenia i ćwiczenia, niezbędne także dlatego, że od wiosny 1944 r. i odkąd znaleźli się na ziemiach II Rzeczypospolitej, wcielano tysiące nowych żołnierzy. Odbywały się też kursy i odprawy oficerów pol-wych na różnych szczeblach. Była więc okazja do spotkań czy do składania sobie wizyt. Być może Fleischfarb brał udział w gorących debatach, które wówczas toczono nad kształtem przyszłej Polski, nad rolą komunistów i wojska. Niektórzy oficerowie z dywizji „kościuszkowskiej” uważali się za coś w rodzaju legionistów Piłsudskiego, zamiast „My, pierwsza brygada” śpiewali „My, pierwsza dywizja” i byli przekonani, że po wojnie będą mieli do odegrania ważną rolę. Niewiele się pomylili, choć służyli zniewoleniu Polaków przez komunizm, a nie budowie prawdziwie niepodległej ojczyzny. Być może aktywność Fleischfarba w tego rodzaju debatach była ograniczona z przyczyn rodzinnych. W listopadzie 1943 r. do armii Berlinga zmobilizowana została Justyna, która, mając już spore doświadczenie zawodowe, została – w stopniu sierżanta – siostrą chirurgiczną w 2 Szpitalu Polowym. W styczniu 1944 r. spotkali się: „Widywaliśmy się dosyć często – pisała Justyna – od tego czasu byliśmy blisko siebie”.
Po przekroczeniu Bugu obowiązki politruków zostały znacznie poszerzone. Oczywiście nadal byli politycznymi nadzorcami żołnierzy, mieli dbać o ich właściwe wychowanie polityczne, indoktrynować, zagrzewać do walki, przypominać o obowiązku czujności, „pogłębiać nienawiść do wrogów demokracji”, zachęcać w dążeniu „do osobistego udziału w wyszukiwaniu i niszczeniu” owych wrogów, których ucieleśnieniem była AK. Tłumaczyli swoim podwładnym znaczenie i treść dokumentów PKWN. Musieli jednak udzielać się także poza wojskiem, armia była w tym czasie nawet nie tyle głównym, ile w praktyce jedynym filarem instalującej się dopiero nowej władzy. Stali się więc inicjatorami lub pomocnikami w organizowaniu zalążków administracji, a nawet życia publicznego, oczywiście takiego, jakiego oczekiwali komuniści i Sowieci. W przypadku skromnego oficera politycznego w dywizjonie artylerii nie chodziło, rzecz jasna, o udział w konstruowaniu centralnych instytucji państwowych, ale o działalność na szczeblu gmin i małych miast, w najlepszym razie powiatowych, o udzielanie pomocy w uruchamianiu lokalnych urzędów i rad narodowych. Miało to tym większe znaczenie, iż na sporej części Polski „lubelskiej” nie istniały lub były bardzo słabe zarówno komórki PPR, jak i oddziały Armii Ludowej, a nie wypadało, żeby wszystkim zajmowali się wszechmocni wówczas sowieccy komendanci wojskowi. Ta zewnętrzna, „pozawojskowa” część działalności oficerów politycznych (i przydzielanych im grup żołnierzy), polegała na prowadzeniu akcji propagandowych: organizowaniu wieców i różnego rodzaju „spotkań z ludnością”, druku i kolportażu ulotek czy plakatów. W wielu przypadkach korzystano z pomocy politruków sowieckich i z samochodów propagandowych Armii Czerwonej, wyposażonych w urządzenia nagłaśniające, projektory filmowe, a nawet podręczne drukarnie. Fleischfarb, jak pisał w swoich życiorysach z 1945 i 1949 r., „z ramienia Dywizji” najpierw brał udział w organizowaniu administracji w gminie Irena koło Dęblina, później w powiatach Garwolin i Mińsk Mazowiecki. Pomagał również w tworzeniu lokalnych ogniw milicji.
Po nieudanych walkach o uchwycenie przyczółka na zachodnim brzegu Wisły w rejonie Dęblina, 2 pp wznowił aktywność bojową w końcu sierpnia, a w nocy z 8 na 9 września wraz z całą dywizją rozpoczął walki o Pragę, których pierwsza faza zakończona sukcesem trwała do 15 września, druga – bitwa o Jabłonnę – od 10 do 29 października. Z okresu 11 września – 10 października zachowało się w Centralnym Archiwum Wojskowym 13 meldunków, które w związku z czasową nieobecnością w jednostce kpt. Szaraburina, przekazywał do dowództwa dywizji instruktor polityczny Fleischfarb. Są one krótkie, zawierają najwyżej po kilka informacji, składane były niekiedy parę razy w ciągu jednego dnia, pisał je odręcznie na kartkach wyrwanych z zeszytu. Dotyczą bieżących wydarzeń, zarówno walk, strat i sukcesów w boju, jak i m.in. kolportażu materiałów propagandowych nadesłanych z dywizji (np. „Komunikat oraz ulotkę wydaną przez W[ydział] P[ropagandy] dostarczono na pierwszą linię”), warunków bytowych (np. „wyżywienie normalne”) czy nastrojów (np. „stan moralny baterii bardzo dobry”) wśród żołnierzy.
Jest wśród nich również „Meldunek specjalny” z 13 września, a więc z dnia, w którym w centrum Pragi toczyły się ciężkie walki o dotarcie do brzegów Wisły. Fleischfarb pisze w nim o wiecu z udziałem „do 500” osób, który odbył się w Rembertowie. Było to pierwsze publiczne zgromadzenie po wyparciu z tego miasta Niemców. Przemówienia wygłaszali: autor meldunku, chor. Wójcik z 3 pp, „kpt. z Czerwonej Armii w jęz. rosyjskim”, „kpt. z Czerwonej Armii w jęz. polskim”, a „z ramienia ludności cywilnej” Aleksander Świątkowski z PPR i Julian Bednarczyk z PPS, który zarazem był „delegatem robotniczym fabryki Lidt [?]”. Przemawiał także kpt. Tadeusz Wiśniewski, który – jak to określił Fleischfarb – był „kwatermistrzem I p[ułku] przec[ciw] panc[ernego] zorganizowanego przez AK”. Jak wynika z meldunku, jego autor odbył rozmowę z owym kpt. Wiśniewskim, a na dzień następny zaplanowano konferencję z innymi oficerami AK, którzy „według wstępnych rozmów przeprowadzonych ze mną zgłaszają swój akcept zgłoszenia [się] do Wojska Polskiego”. Tego dnia miało się odbyć także spotkanie z „aktywistami” (zapewne z PPR). Zebrani na wiecu wystosowali list „do żołnierzy”, który podpisali mówcy-Polacy.
W „Meldunku specjalnym” Fleischfarb podał nazwisko dowódcy owego odtwarzanego pułku AK, mjr Rudolfa Mizgiewicza (zapisał to nazwisko jako Mizgalewicz), oraz kpt Edwarda Kapkowskiego (zapisany w meldunku jako Kopkowski), którzy przed wojną byli wykładowcami w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. W zachowanych meldunkach z kolejnych dni nie ma żadnych informacji ani na temat owych narad, ani dalszych kontaktów z oficerami, co nie znaczy, że się one nie wydarzyły. Wspominam o tym epizodzie, ponieważ ilustruje on, oczywiście w nieuniknionym skrócie, zarówno zakres działalności oficerów politycznych, jak i doraźną linię postępowania Sowietów, którą Fleischfarb i inni jemu podobni realizowali.
W nieodległym od Rembertowa Otwocku, w którym Armia Czerwona pojawiła się 29 lipca, Sowieci przez pierwsze dni po wejściu „nie przejawiali – jak pisze Jacek Sawicki w Obroży, monografii podwarszawskiego obwodu AK – jakichkolwiek zdecydowanych antyakowskich posunięć. Prowadzili jedynie obserwację, poznając ludzi i panujące stosunki”. Lokalne struktury AK ujawniły się, w oddziałach „zaczęto rozdawać wcześniej przygotowane legitymacje”, a 1 sierpnia ukazał się nawet pierwszy numer pisma akowskiego „Dzień Polski”. Jeszcze 10 sierpnia, ppor. Bolesław Graf „Sław”, oficer kontrwywiadu, pisał w meldunku do dowódcy IV (otwockiego) Rejonu „Obroży”: „Bolszewicy nazywają oddziały AK powstańcami. Stosunek do członków AK [mają] serdeczny i życzliwy. Chętnie udzielają wszelkich informacji”. Zgadzano się nawet – jak to się działo np. w Karczewie aby jednostki polskie podejmowały służbę porządkową i prowadziły werbunek. Jednak niebawem, pisze Sawicki, „Sowieci rozpoczęli aresztowania w znacznym stopniu rozkonspirowanych żołnierzy i sympatyków Armii Krajowej”, a w odróżnieniu od Niemców, którzy „działali głośno (...) budząc strach i grozę”, NKWD „działało cicho i podstępnie”. Podobnie musiało być i w Rembertowie, a zapewne także w innych miejscach, w których Fleischfarb uprzednio działał. Być może więc wkrótce po nawiązaniu z nim kontaktów, oficerowie AK stali się ofiarami Sowietów. Sawicki szacuje, że z powiatu warszawskiego wywieziono około 200 żołnierzy. W każdym razie dwaj z wymienionych przez Światłę (Mizgiewicz i Kapkowski) znajdują się na listach akowców, którzy zostali „internowani” i wysłani najpierw do obozu nr 270 w Borowiczach w obwodzie nowogorodzkim, do którego pierwsza grupa Polaków, licząca ponad 1,2 tys. osób, trafiła już 20 listopada 1944 r., a później do obozu nr 388 w Stalinogorsku w Podmoskiewskim Zagłębiu Węglowym. Los żołnierzy AK i innych formacji konspiracyjnych przypieczętował w rzeczywistości rozkaz Stalina nr 220169 wydany 1 sierpnia, który nakazywał rozbrajanie żołnierzy AK, internowanie oficerów i wcielanie szeregowców do batalionów zapasowych. Tak więc „miodowe dni” po wejściu Sowietów na dany teren trwały krótko, były po prostu chwytem taktycznym.
Niezależnie od tego, w jakim stopniu (a zapewne w niemałym) Fleischfarb przyczynił się do aresztowania owych dwóch akowców, można sądzić, że należał do politruków aktywnych „na zewnątrz” i chyba wciąż miał temperament polityczny. W każdym razie 1 listopada został awansowany do stopnia podporucznika i zapewne jednocześnie – jak podawał w życiorysach i jak relacjonowała Justyna – „otrzymał [z dowództwa dywizji] zadanie zorganizowania Biura Werbunkowego ochotników do Wojska Polskiego”. Jest wysoce prawdopodobne, wręcz graniczy z pewnością, że biuro to, znajdujące się na Pradze, służyło do wyciągania akowców z konspiracji, ponieważ normalny pobór odbywał się przecież w trybie mobilizacji ogłoszonej przez PKWN 15 sierpnia. Przynajmniej częściowo potwierdza to sam Fleischfarb, pisząc w życiorysie, że w czasie pracy w Biurze Werbunkowym „nawiązałem łączność z AK «Andrzejem», «Ludwikiem»”. Nie ulega wątpliwości, że Fleischfarb już wówczas przeobrażał się w „łowcę akowców”. Nie on jeden.
Krótko po kapitulacji Powstania Warszawskiego i w związku ze zbliżającymi się kolejnymi rozmowami sowiecko-brytyjskimi w sprawie Polski, Stalin ostro skrytykował polskich przywódców komunistycznych, którzy udali się do Moskwy „po porady”, „za miękkość, za rozlazłość, że nie umiemy wystąpić dostatecznie śmiało”. Pieriestroitsja ili ustupit’ – tak zarysował im najbliższą perspektywę, co 9 października 1944 r. Bolesław Bierut zrelacjonował towarzyszom z Biura Politycznego. W Polsce „lubelskiej” zaczął się tzw. zwrot październikowy, oznaczający natężenie presji propagandowej, a przede wszystkim zaostrzenie represji. Nie tylko własnymi siłami: 14 października pojawiła się Zbiorcza Dywizja Wojsk Wewnętrznych NKWD, która liczyła w samym Lublinie około 4,9 tys. żołnierzy, a miała osiągnąć 8,9 tys. (liczbę tę później przekroczono). Pojawił się wówczas w Lublinie także Iwan Sierow, zastępca ludowego komisarza spraw wewnętrznych i pełnomocnik NKWD przy I Froncie Białoruskim.
Obecność sowieckich organów bezpieczeństwa była niezbędna, polski aparat był dopiero w powijakach: „resorty Bezpieczeństwa i Milicji nie są na wysokości zadania – mówił na wspomnianym posiedzeniu Biura Politycznego Ochab – nie mają ręki komunisty”. Niebawem Biuro Polityczne uchwaliło rezolucję, zobowiązującą komendanta głównego MO oraz kierownika Resortu Bezpieczeństwa Publicznego do przeprowadzenia „gruntownej czystki w MO na całym terenie” i nakazało, by dla poprawienia sytuacji „wejść w kontakt z Dowództwem WP i pewien kontyngent żołnierzy i podoficerów w wieku 30-40 lat, szczególnie z 1 i 2 DP przenieść do służby w MO”. 29 października Biuro Polityczne poleciło z kolei wydziałom personalnemu i organizacyjnemu KC PPR „dać co najmniej 50 samodzielnych politycznie i odpowiedzialnych pracowników” do dyspozycji Resortu Bezpieczeństwa. Tak więc zarówno „po linii” wojska, jak i PPR zaczęło się poszukiwanie odpowiednich ludzi do milicji i bezpieki.
Jednym z nich okazał się Izak Fleischfarb — przedwojenny komunista, żołnierz i politruk z dywizji „kościuszkowskiej”, mający już pewne doświadczenie w „kontaktach z AK”, czyli po prostu w ich wyszukiwaniu i aresztowaniu. Wojsko pożegnało go honorowo, odznaczając 3 stycznia 1945 r. Orderem Odrodzenia Polski V klasy za zasługi na polu walki, co jednocześnie było mimowolnym podarkiem na 30 urodziny. Odznaczenie to odbierał już jednak pod innym nazwiskiem.