Trzy twarze Józefa Światły/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Paczkowski
Tytuł Trzy twarze Józefa Światły
Podtytuł Przyczynek do historii komunizmu w Polsce
Rozdział Zakończenie
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.
Data wyd. 2009
Druk Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zakończenie

„Podobno Światło jeszcze żyje, mieszka w jakiejś prowincjonalnej dziurze amerykańskiej, ma nową twarz, nową oczywiście tożsamość i nową żonę (nieświadomą, rzecz prosta, jego prawdziwej tożsamości). Jest lubianym w miasteczku emerytem, śpiewa ładnie w chórze baptystów albo Świadków Jehowy, nie pije, nie pali i nie gra w karty, celuje w urządzaniu kiermaszów na cele dobroczynne. Codziennie o szóstej wieczorem przychodzi do pustego o tej porze baru na szklankę mleka i pogawędkę z barmanem. O siódmej, przed powrotem do domu, puszcza tę samą codziennie płytę w grajszafie. (...)Któregoś dnia, kwadrans przed siódmą, wchodzi do baru nieznajomy — postawny, w ciemnych okularach, z kłaczastą siwawą brodą, w brudnym kombinezonie garażysty. Zamawia piwo, siada na stołku koło baru, wyciąga papierosa i ruchem dłoni prosi barmana o ogień. Gdy wybuchają pierwsze dźwięki i ryki puszczonej płyty, rozgrywa się błyskawicznie scena żywcem wzięta z noweli Hemingwaya The Killers. Pochylony nad szafą Światło obsuwa się na nią z rozkrzyżowanymi rękami”. Zabójcą „mógłby być były kapitan i były Piotrowski, którego (...) wysłano w tajnej misji do Stanów, dając mu szansę odkupienia grzechu fuszerki w aferze z warszawskim ekstremistą w sutannie”.

Tak, pod wrażeniem świeżej lektury książki Błażyńskiego i wspomnień Jana Nowaka-Jeziorańskiego oraz procesu morderców ks. Popiełuszki, pisał Gustaw Herling-Grudziński, jeden z najlepszych pisarzy polskich XX w., świetny komentator spraw krajowych i „sprawy polskiej” na świecie, subtelny znawca literatury i sztuk pięknych, autor niezapomnianej relacji o sowieckich łagrach Inny świat. Tekst ten ukazał się w grudniu 1985 r. w stałym cyklu Dziennik pisany nocą w paryskiej „Kulturze”, redagowanej wciąż przez Giedroycia, który trzydzieści lat wcześniej próbował opublikować wspomnienia „lubianego w miasteczku emeryta”.
Herling-Grudziński nie miał, jak sądzę, żadnych wiarygodnych informacji o losie Światły, ale wybrał i obrazowo przedstawił jeden z możliwych scenariuszy jego życia w Ameryce. Jest on równie prawdopodobny jak te, które zakładają, że podstarzały już uciekinier z czasów zimnej wojny mieszka w Nowym Jorku czy Bostonie i handluje w koszernej jatce. Nie można więc wykluczyć, że Światło rzeczywiście żył w jakimś małym miasteczku. Jednak biorąc pod uwagę jego poczucie tożsamości narodowej — przynajmniej ongiś jednoznacznie deklarowane — wydaje się bardziej prawdopodobne, że byłby kantorem w lokalnej synagodze, a jeśli tak, to, zachodząc na szklankę mleka do baru, nie zapominałby o przestrzeganiu reguł kasher. Szkoda, że Herling-Grudziński nie napisał, jaka to była owa „rycząca” melodia: na pewno nie pochodziła z repertuaru pieśni religijnych ani żydowskich, które są monotonne, choć niektórym nie brak wysokich tonów, ani baptystów, którzy śpiewają kojące duszę spirituals. Czyżby emeryt ów był miłośnikiem rapu? Bo chyba nie było w tej zaatlantyckiej głuszy płyty z hymnem dywizji „kościuszkowskiej”, skądinąd muzycznie niezbyt nachalnym. Prędzej znalazłaby się „Międzynarodówka”.
Nie istnieją natomiast — a przynajmniej nie znam ich — żadne przesłanki świadczące, że bezpieka zdołała dopaść zdrajcę, choć na pewno przez jakiś czas o tym przemyśliwano, a może nawet próbowano coś zrobić w tym celu. Nie natrafiłem jednak na żaden ślad, co nie znaczy, że komuś innemu się nie powiedzie. Pułkownicy i generałowie wywiadu i kontrwywiadu PRL nie chwalą swoich towarzyszy broni za wykonanie („ku chwale ojczyzny”) „przedsięwzięcia profilaktycznego”, choć do dziś puszą się w prasie, radiu i telewizji wszechwiedzą i wszechmocą swoją i Resortu. Może uważają, że nie byłby to powód do dumy, ale może jednak nie mają się czym chwalić, ponieważ Światło nie osunął się zalany krwią na grającą szafę? Nie widziałem aktu zgonu ani nagrobka, ani nawet nekrologu poświadczających datę i miejsce zgonu Izaka Fleischfarba vel Józefa Światły vel Mister X. W 1993 r. Jan Nowak-Jeziorański pisał, że Światło „umarł śmiercią naturalną kilka lat temu”, ale nie podał daty. Pewnie jej nie znał. Od trzech osób, które uważam za wiarygodne — cytowanego już tu Włodzimierza Rozenbauma, dobrze zorientowanego w różnych sprawach CIA, Bartosza Węglarczyka, wieloletniego korespondenta „Gazety Wyborczej” w Waszyngtonie, który jako osoba interesująca się sprawami wywiadu miał sporo kontaktów z emerytowanymi funkcjonariuszami Agencji, oraz od Marka Kramera, najlepszego znawcy meandrów politycznych polskich i sowieckich z lat powojennych wśród amerykańskich historyków — otrzymałem jednakowo brzmiące informacje, że Światło zmarł w 1985 r. Z braku innych źródeł przyjmuję tę właśnie datę, a dodatkowe informacje otrzymane od jednego z wymienionych, że zmarł w maju na zawał serca, traktuję jako prawdopodobne. Zresztą i sam 1985 r. nie jest w stu procentach pewny. Dwie rzeczy można uznać za niezbite: że Światło nie żyje i że nie został zabity przez polskich czy sowieckich speców od „mokrej roboty”. Justyna Światło natomiast zmarła w Izraelu 17 stycznia 1987 r. pod nazwiskiem nadanym przez Bezpiekę.
Krótkie podsumowanie drogi życiowej Izaka Fleischfarba jest trudne, tym bardziej, że o latach 1954-1985 wiadomo niewiele. Nie wiem nie tylko, gdzie i jak żył, ale też nie wiem, czy nadal uważał się — jak w 1956 r. — za „gomułkowca”, czy w ogóle zachował jakieś zainteresowanie dla spraw dziejących się nad Wisłą, czy też tak jak pewna część żydowskich emigrantów — zresztą też i polskich zerwał pępowinę łączącą go z Polską? Dokąd ostatecznie zaprowadziła go droga, którą rozpoczął wieczorem 5 grudnia 1953 r., w pobliżu skrzyżowania Gericht- i Müllerstrasse? Czy uważał się za Żyda (z Polski, bo to jest niezmywalne), czy też — jak to może wynikać z audycji z lat 1954-1955 — kwestia narodowości przestał być dla niego ważna? Kiedy stracił nadzieję, że jeszcze może odegrać jakąś rolę? I czy naprawdę żywił taką nadzieję, bo przecież swego czasu przekonywał towarzyszy z bezpieki, że nadaje się tylko na „operatywnika”?
Starałem się w tej książce opisać jak z młodego, gorliwego komunisty Izak Fleischfarb stał się Józefem Światłą, aktywnym i chyba jeszcze bardziej gorliwym sługą krwawego reżimu. Starałem się też odnaleźć moment, w którym zaczęły go ogarniać wątpliwości, czy dokonał właściwego wyboru. Albo chwilę, w której opanował go strach, że będzie odpowiadał za to, co zrobił, sędziami zaś będą towarzysze partyjni, dla których nurzał się w ludzkim bólu. Cudzym.
W bardzo ogólnej perspektywie dorosłe życie Fleischfarba-Światły mieści się stosunkowo dobrze w ramach książki The Generation (Pokolenie) Jaffa Schatza, o której pisałem we Wstępie. Wszakże przynajmniej przez pewien okres życia zajmował, wśród należących do swojego pokolenia, pozycję niejako skrajną. Choć nie był sam, to jednak stosunkowo niewielu przedstawicieli owego Pokolenia znalazło się w bezpiece i miało na sumieniu wyrządzenie ludziom tak wiele zła. Oczywiście inni mieli coś na sumieniu z innych powodów, np. jako propagandyści, chwalcy „świetlanej przyszłości”, publiczni kłamcy, czy jako aparatczycy zapędzający chłopów do kołchozów, a wierzących do krucht. Ale byli też tacy, którzy woleli zaszyć się w mysiej dziurze i zapomnieć, że uważali się kiedyś za awangardę mas pracujących. Również to, co zrobił Światło, wypowiadając się przed mikrofonami zachodnich rozgłośni, daleko wykraczało poza „normę” przyjętą przez ludzi należących do jego formacji ideowej i biograficznej. Zachęcani, nakłaniani lub wręcz zmuszani do wyjazdu z Polski, a będąc już poza zasięgiem „ludowej sprawiedliwości”, niezmiernie rzadko decydowali się na otwarte wystąpienia demaskujące system. Najczęściej, jak myślę, utyskiwali w domowym zaciszu lub w towarzyskich rozmowach, i to bardziej na Polskę i Polaków niż na komunizm i komunistów. Tylko pewna część „emigrantów marcowych” poszła w ślady przeciwników systemu komunistycznego, były to jednak głównie dzieci ludzi należących Pokolenia, a nie jego uczestnicy.
Jan Nowak-Jeziorański, który w 1954 r. powołał Światłę na — jak to określał wielokrotnie — „świadka oskarżenia”, już po upadku komunizmu napisał, że „gdyby [Światło] żył, to Polska powinna zażądać jego ekstradycji. Powinna postawić go przed sądem, jak każdego innego przestępcę”. Wątpię, by Amerykanie uczynili zadość takiemu żądaniu. Uważam nawet taką możliwość za niezwykle mało prawdopodobną. Gdyby jednak stanął przed sądem Polski demokratycznej, z pewnością zapadłby — może po długotrwałych deliberacjach, jak w przypadku procesu Adama Humera i jego kompanów — wyrok skazujący. Myślę jednak, że sędziowie wzięliby pod uwagę, że udział oskarżonego w odkrywaniu „kulis bezpieki i partii”, obnażaniu zbrodni komunizmu i demaskowaniu systemu, może być traktowany jako okoliczność łagodząca. Łagodząca — tak, ale nie unieważniająca. Rację trzeba bowiem przyznać Williamowi Faulknerowi, który pisał: „Przeszłość nigdy nie mija”. Szczególnie zaś — to już moje uzupełnienie — nie powinna przeminąć Zła Przeszłość.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.