Trzy twarze Józefa Światły/Postscriptum

<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Paczkowski
Tytuł Trzy twarze Józefa Światły
Podtytuł Przyczynek do historii komunizmu w Polsce
Rozdział Postscriptum
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o.
Data wyd. 2009
Druk Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Postscriptum
„Junior”

Obawy, jakie żywiła polska emigracja, że Światło może odegrać rolę polityczną inną niż propagandowa pomoc w delegitymizacji systemu komunistycznego, były raczej bezpodstawne. W każdym razie nie znalazłem żadnych przesłanek wskazujących na to, że Amerykanie rozpatrywali możliwość wykorzystania go do jakichś politycznych celów. O ile na różne sposoby wspomagali wówczas aktywność ideologiczną uciekinierów zza żelaznej kurtyny, to zawsze chodziło o polityków opozycyjnych, takich choćby, jak Stanisław Mikołajczyk i jego partyjni koledzy z PSL, Stefan Korboński czy Kazimierz Bagiński. Stany Zjednoczone prowadziły czynną politykę wobec emigrantów starszej (wojennej) i nowszej fali z całej Europy Środkowo-Wschodniej, do finansowania których służył m.in. Komitet Wolnej Europy. Za pieniądze amerykańskie powstały organizacje będące platformą spotkań emigrantów, takie jak Kongres Wolności Kultury, Zgromadzenie Europejskich Narodów Ujarzmionych czy Międzynarodowa Unia Chłopska, dzięki którym głos emigracji mógł być słyszany (inna sprawa czy był wysłuchiwany). Niektórzy wybitniejsi — lub bardziej obrotni — politycy dostawali stypendia. Tego typu opieka i pomoc nie obejmowały jednak zbiegłych wojskowych czy funkcjonariuszy aparatów bezpieczeństwa i wywiadu, czyli prawdziwych defectors, którzy byli traktowani zupełnie inaczej. Jak w swojej książce The Soviet Defectors obliczył Vladislav Krasnov, sam zresztą uciekinier, tylko ze Związku Sowieckiego w latach 1953-1954 było takich zbiegów co najmniej 34. Funkcjonowali oni, z zasady anonimowo, jako źródła informacji, znacznie rzadziej jako analitycy. Niekiedy nagłaśniany był fakt ich przejścia na drugą stronę, a później zapadała głucha cisza. O większości z nich wiedziały jednak tylko służby specjalne, oczywiście obu zainteresowanych stron. Niektórych wykorzystywano w celach propagandowych, ale na ogół były to akcje jednorazowe, a przypadek Światły z racji długotrwałej kampanii należał do wyjątkowych. Co pewien czas ukazywały się też książki ze wspomnieniami dezerterów, ale tylko nielicznych. Niektóre z nich, np. Waltera G. Kriwickiego Byłem agentem Stalina, wydane po raz pierwszy w 1939 r., później wielokrotnie tłumaczone i wznawiane, zyskały sławę międzynarodową. Większość jednak to były efemerydy, które mimo wszystko jeszcze dziś są istotnym źródłem do poznania historii sowieckich i komunistycznych służb specjalnych.
Jeszcze mniej prawdopodobna niż uplasowanie Światły przez Amerykanów w życiu politycznym była możliwość, by któraś z polskich partii czy organizacji emigracyjnych skłonna była zaakceptować zbiega tej proweniencji jako partnera lub współpracownika. Jakkolwiek na emigracji toczyły się ostre starcia między różnymi stronnictwami i obozami politycznymi, nikomu — o ile wiem nie przyszło nawet na myśl, żeby przyjąć w swoje szeregi nawróconego ubeka. Nie spotkał się z nim żaden z emigracyjnych polityków polskich, próby Światły zaś nawiązania kontaktów z lewicowymi organizacjami żydowskimi w Stanach Zjednoczonych zakończyły się całkowitym niepowodzeniem. Sam oczywiście nie był w stanie stworzyć własnego ugrupowania. Nie mógł też liczyć na to, że jakiekolwiek siły polityczne w kraju odwołają się do niego, aczkolwiek z informacji otrzymanej przez bezpiekę na początku stycznia 1955 r. wynika, iż niektóre osoby z kręgu nowojorskiej RWE sądziły, że Światło „zamierza zorganizować dywersję wewnątrz partyjną [w PZPR]”. Można przypuszczać, że początkowo, zwłaszcza na fali sukcesu „Za kulisami bezpieki i partii”, Światło rzeczywiście żywił jakieś ambicje polityczne. Jednak, aby je zrealizować, musiałby najpierw zaistnieć w życiu publicznym w innej formie niż jako zwykły „opowiadacz” o ponurych tajemnicach reżimu.
W końcu marca 1955 r., a więc w okresie panującej w Monachium euforii wywołanej audycjami i broszurą Światły, Jan Nowak pisał do Griffitha, że Jerzy Giedroyc, „the editor of «Kultura» in Paris”, sugerował mu, aby obok broszury wydać książkę napisaną przez Światłę („z czyjąś pomocą”), która podejmowałaby szerszą problematykę zarówno komunizmu w przedwojennej Polsce, jak i reżimu stalinowskiego. Nowak uznał pomysł za ważny i ciekawy. Amerykanie przychylili się do jego opinii, a bez nich przecież nie byłby możliwy żaden bezpośredni kontakt z uciekinierem. CIA wyraziła więc zgodę i 24 czerwca Giedroyc skierował wprost do Światły krótki list z propozycją napisania wspomnień. Jako człowiek konkretny od razu przedstawił szczegóły wydawnicze: nakład 3 tys. egzemplarzy, honorarium 15% od ceny sprzedaży. Światło odpowiedział bardzo szybko (8 lipca): „propozycję przyjmuję z wielką ochotą”. Nie omieszkał pochlebić redaktorowi: „Wiem jak bardzo w Kraju [wielką literą!] «Kultura» jest ceniona i jak dużą wagę do Pańskiego pisma przywiązuje góra komunistyczna i jak pilnie ją studiuje”. Powiadamiał jednocześnie, iż „książka ta jest już w robocie” i będzie ukończona w ciągu kilku miesięcy, a nawet, że ma już gotowy maszynopis o objętości 220 stron.
Nie byłem w stanie ustalić wiarygodności tej informacji, można jednak wnosić, że jeśli rzeczywiście praca była już tak zaawansowana to pomysł napisania wspomnień musiał być wcześniejszy niż propozycja Giedroycia. Może wręcz zasugerowali mu to specjaliści od wojny psychologicznej z Departamentu Stanu i CIA. W dalszej części listu Światło zarysował ogólny zamysł, który polegał na tym, że „osoba moja służy jako tło dla opisywania wypadków”, a więc miałoby to być coś więcej niż autobiografia i coś innego niż sam opis wydarzeń. Książka miała się składać z dwóch części: pierwsza od dzieciństwa do „objęcia w UB wysokiego stanowiska” (a więc do 1948 r.), a druga dotycząca najważniejszych elementów systemu represji. W liście tym zwraca uwagę następujący passus: „Daję przy tym krótki zarys historii partii [komunistycznej] w Polsce przedwojennej kładąc specjalny nacisk na rozłamy jakie powstawały niemal od jej zarania na tle narodowym. Były zawsze dwa obozy — obóz sowiecki i obóz polski. W tej historycznej glebie tkwią przecież korzenie gomułkowszczyzny.”.
„Gomułkowszczyzna” tym razem nie miała w ustach Światły tego negatywnego zabarwienia, jak w czasach, gdy był aktywnym ubekiem i z zapałem ścigał prawdziwych i rzekomych zwolenników Gomułki i „polskiego obozu” w partii komunistycznej. Przychylność Światły wobec osoby, którą parę lat wcześniej aresztował nie była przypadkowa, wszystko wskazuje bowiem na to, że chciał promować się jako „gomułkowiec” i pod tym sztandarem włączyć się do życia politycznego. Oczywiście, nie pytając Gomułki o zgodę, której na pewno by nie otrzymał.
Mimo że korespondencja odbywała się przez pośredników, Giedroyc odpowiedział już 30 lipca, proponując listę tematów, które powinny być uwzględnione i nagląc do szybkiego ukończenia pracy (aby wykorzystać „zainteresowanie Pana osobą”), tak żeby książka mogła ukazać się przed końcem roku. Redaktor napisał też, że wydanie tej książki powinno „ułatwić wykrystalizowanie się nowej polskiej lewicy”, czego — prawdę mówiąc — nie bardzo rozumiem. Czy chodziło o zmobilizowanie autora do pracy przez prawienie mu komplementów, czy też rzeczywiście Giedroyc widział dla Światły jakąś polityczną rolę do odegrania? Z zachowanej korespondencji Giedroyc-Światło (za udostępnienie której bardzo dziękuję Jackowi Krawczykowi) wynika, że redaktor nieustannie ponaglał przyszłego autora, który bronił się: „To nie jest rzecz, którą można sztucznie przyspieszać”. Nie zgadzał się też na zapowiadanie w „Kulturze” tworzonego dzieła i gdy Giedroyc zaproponował, żeby jako „zajawkę” opublikować już cytowany tu wywiad zrobiony przez Nagórskiego, Światło odpisał, że chce „aby fakt pisania książki (...) pozostał do ostatniej chwili tylko między Panem a mną”. Nie jest jasne czy Światło pisał wspomnienia sam, czy miał jakiegoś pomocnika lub wręcz ghost-writera, czyli wyrobnika. Na podstawie krytycznych uwag Giedroycia o dostarczonym maszynopisie należy sądzić, iż Światło raczej pisał sam lub dyktował maszynistce.
Na początku listopada Światło donosił, że wysyła ukończoną pierwszą część, którą parokrotnie przerabiał, starając się zapewne uwzględnić uwagi redaktora. Drugą część miał dosłać do końca roku. Nie zachował się list redaktora wysłany do Światły po lekturze pierwszych fragmentów otrzymanego tekstu, ale z odpowiedzi autora na ten list wynika, że znajdowało się w nim wiele krytycznych uwag, m.in. dotyczących dłużyzn. W odpowiedzi tej, datowanej na 27 grudnia, Światło kolejny raz przesuwa termin ukończenia całości na „za kilka tygodni”. Również i tego terminu nie dotrzymał. Dopiero 24 maja, a więc mniej więcej rok od podjęcia inicjatywy, Giedroyc zawiadamiał Juliusza Mieroszewskiego — doświadczonego dziennikarza, redaktora w słynnym przedwojennym dzienniku „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” („IKC”), czołowe pióro „Kultury”, wytrawnego publicystę i tłumacza — że „wreszcie” dostał maszynopis. Redaktor, proponując Mieroszewskiemu, żeby podjął się pracy nad tekstem, pisał, że „materiał [jest] miejscami ciekawy i pasjonujący”, ale „napisany nieudolnie, w wielu wypadkach szyty grubymi nićmi”. Całość niezbyt mu się podobała: „W sumie odmówiłem drukowania w tej formie”. Światło jednak zgodził się, aby ktoś z „Kultury” przeredagował całość „za dobre honorarium”. Giedroyc sądził, że „amerykańscy mocodawcy” byłego ubeka chcą, aby książka się ukazała, toteż nie powinno być problemów z zapłatą za „gruntowne przerobienie czy napisanie, a nie [tylko] retusze”. Światło zaakceptował pomysł, żeby książkę zredagował Mieroszewski i sam napisał do niego, iż jest „bardzo wdzięczny za tak wielkie zainteresowanie się moją pracą”. Uznawał też, że będzie konieczna „pewna liczba zmian”, szczególnie „w świetle ostatnich wydarzeń w Polsce”, w której rzeczywiście dużo się działo.
Redaktor dążył do tego, żeby książka była dobra nie tylko z uwagi na prestiż wydawnictwa, liczył również na to, iż będzie można ją wydać w kilku obcych językach, nie mógł więc to być wydawniczy gniot. Światło zresztą sam (zapewne z pomocą, a może nawet z inicjatywy swoich mocodawców) szukał amerykańskiego wydawcy, o czym w styczniu 1956 r. donosił do centrali rezydent wywiadu PRL. Z opublikowanej przez Krzysztofa Pomiana i Jacka Krawczyka korespondencji Giedroycia z Mieroszewskim można wnosić, że twórcy „Kultury” rzeczywiście bardzo zależało na wydaniu książki, ale obaj zdawali sobie sprawę, że — jak pisał Mieroszewski — jest ona „napisana fatalnie”. Uważał jednak, że ma też zalety: „jest bezpośrednia, bezpretensjonalna i tchnie autentyzmem”, a „jej dokumentacyjna wartość jest olbrzymia”. Zapowiadało się, że praca będzie trudna i czasochłonna, co wielokrotnie podkreślał Mieroszewski, targując się o godziwe honorarium. Zarówno on, jak i Giedroyc uważali, iż konieczna jest nie tylko redakcja stylistyczna, ale i zmiana akcentów (np. uwypuklenie roli i postaci Gomułki), usunięcie „szeregu historii zupełnie niewiarygodnych” (np. dotyczących formowania dywizji „kościuszkowskiej”) i paszkwili (np. o Ninie Andrycz), a nawet „opuszczenie rzeczy politycznie dla nas w obecnym momencie niewygodnych” oraz „wybicie tych, które uważamy za potrzebne”. Giedroyc sugerował swojemu współpracownikowi, aby w poprawianym tekście „oświetlać pozytywnie Gomułkę i gomułkowców, atakować Bieruta, Ochaba [i] kompromitować przede wszystkim UB”. Pisał, że ta książka „powinna być gwoździem do trumny UB”. Informował też, że rozdział „o charakterze pewnego credo Światły” musi pozostać, gdyż taki jest warunek stawiany przez autora, choć Giedroyc wypowiadał się o tym wątku maszynopisu z przekąsem, zwracając uwagę, iż Światło przedstawia się w nim jako „szlachetny komunista, rozczarowany, nawrócony etc.”. Mieroszewski przedłużał pracę nad książką (to „robota na 3 do 4 miesięcy”, pisał), ale odnoszę wrażenie, że chyba nie miał on serca do tego całego przedsięwzięcia i dlatego odkładał wciąż sporządzenie konspektu nowej konstrukcji publikacji. Opóźnienie spowodował też sam Giedroyc, obarczając Mieroszewskiego pilnym zadaniem przetłumaczenia z angielskiego tajnego referatu Chruszczowa, wygłoszonego na XX Zjeździe KPZR, który ukazał się na Zachodzie w końcu czerwca. Zresztą, zanim Mieroszewski uporał się z tłumaczeniem, do Giedroycia dotarło polskie wydanie powielaczowe tej przemowy przetłumaczone na zlecenie... KC PZPR.
W liście z 3 lipca 1956 r., w którym Mieroszewski po raz kolejny daje odpór żądaniom Giedroycia, aby natychmiast dostarczyć mu konspekt książki, znajduje się informacja, z której wynika, iż „p. Światło jest w Paryżu”. To jedyna znana mi wzmianka na temat ewentualnego wyjazdu Światły ze Stanów Zjednoczonych. Niestety, w żadnych dokumentach — ani z archiwum „Kultury”, ani w papierach RWE — nie znaleziono jej potwierdzenia. Nie wiem więc, czy nie była ona wynikiem niewłaściwego zrozumienia przez Mieroszewskiego jakiejś wypowiedzi Giedroycia. Nie wiem też, czy w czasie tego ewentualnego pobytu w Paryżu redaktor spotkał się z podpułkownikiem (Światło wciąż jeszcze miał ten stopień!), ale przecież, jeśli zjawił się on nad Sekwaną, to chyba nie w celu zwiedzenia Luwru? Sprawa wygląda trochę tajemniczo, trudno jednak wykluczyć, że rzeczywiście na przełomie czerwca i lipca 1956 r. Światło został przywieziony do Europy. Może chodziło o odwiedzenie RWE w Monachium? Może o konfrontację z kimś? Może o spotkanie z działającymi w RFN specjalistami CIA do spraw polskich? Tempo i dramatyzm wydarzeń w Polsce (zwłaszcza rewolta w Poznaniu 28 czerwca) nakazują sądzić, iż zainteresowanie Amerykanów sprawami polskimi szybko rosło.
Mieroszewski jednak, nie zważając na nic, wciąż zwlekał, spierając się zapewne z wydawcą o wysokość honorarium, aż wreszcie 1 sierpnia napisał, iż okulista powiedział mu, że „przez kilka miesięcy musi zrezygnować z pracy przy sztucznym świetle, a czytanie i pisanie w dzień ograniczyć do 6 godzin” i zaproponował, aby zredagowanie maszynopisu przejął Zdzisław Broncel, przedwojenny dziennikarz współpracujący z „Kulturą”, a równocześnie redaktor w sekcji polskiej BBC. Giedroyc nie bardzo mógł protestować toteż Mieroszewski przekazał maszynopis Bronclowi, który podnosił wiele zastrzeżeń do pracy Światły (w jednym z listów do Giedroycia wymienił je w sześciu punktach). Ponadto miał chyba silniejsze niż obaj pozostali wtajemniczeni w sprawę opory moralne wobec drukowania książki ubeckiego zbira. Uważał też, że wydanie jego wspomnień jest „wątpliwe taktycznie” oraz że będzie to — w odróżnieniu od dotychczasowych publikacji książkowych „Kultury” — pozycja „balonikowa a la RFE”.
W swojej Autobiografii na cztery ręce przygotowanej do druku przez Krzysztofa Pomiana, Giedroyc pisze: „podchodziłem do niego [tj. Światły] z dużą nieufnością i dlatego go nie wydałem”. Powody, dla których wspomnienia ubeka ostatecznie się nie ukazały, nie są jednak tak oczywiste, jak sugerował redaktor „Kultury”. Z niektórych wzmianek w korespondencji Giedroycia może bowiem wynikać, że to Światło zażądał zwrotu tekstu. Zrobił to albo z własnej inicjatywy, gdyż zrozumiał, że jego dzieło straciło znaczenie, albo nakazali mu to Amerykanie, którzy zrezygnowali z całego przedsięwzięcia. W każdym razie 22 września 1956 r. redaktor „Kultury” zażądał od Broncla, „niezmiernie pilnie”, odesłania mu maszynopisu. Wydarzenia w Polsce zaczęły przypominać rozpędzającą się lawinę i „gwoźdź do trumny bezpieki” przestał być nagląco potrzebny: w połowie października Gomułka powrócił do władzy (której nie musiał już dzielić z Bierutem), parę tygodni później bezpieka została poddana głębokiemu liftingowi, a przeprowadzenie procesu siedzących w więzieniu kilku wysokich rangą funkcjonariuszy i grona dobranego spośród najbardziej brutalnych oprawców, wydawało się kwestią jeśli nie dni to tygodni. W tej sytuacji Zachód nie był zainteresowany eskalowaniem sytuacji w Polsce, a nowe wtargnięcie za kulisy bezpieki, a zwłaszcza partii, nie sprzyjałoby uspokojeniu nastrojów. Także Giedroyc wolał pić zdrowie Gomułki, niż bić w tych, których dawny więzień „Spaceru” i tak już pokonał. Z tych lub innych powodów marzenie Światły o trwałym zaistnieniu na scenie politycznej zakończyło się więc niepowodzeniem, a jego publiczne wypowiedzi w zachodnich mediach w istocie zanikły. Bodaj ostatnie pochodzą z jesieni 1956 r.: krótki tekst dotyczący zwolnionego z internowania prymasa Wyszyńskiego wydrukowany w „The New York Times”, jednej z najbardziej prestiżowych gazet na świecie, oraz artykuł na temat życia polskiej elity komunistycznej zamieszczony w tygodniku „Life”, który należał wówczas do najbardziej popularnych magazynów amerykańskich i ukazywał się w wielomilionowym nakładzie. Niewątpliwie każdy dziennikarz, nawet z najwyższej półki, cieszyłby się z opublikowania czegokolwiek w jednym z tych pism. A cóż dopiero w obu i to nieomal równocześnie. Było to więc ponowne postawienie Światły w smugach reflektorów, nasuwa się zatem uwaga, iż druk obu tekstów był inspirowany przez CIA. Czy był w tym jakiś daleko sięgający zamysł? Nie wiem i nawet nie jestem w stanie żadnej racjonalnej przesłanki wymyślić. Chyba nie chodziło o przypodobanie się Gomułce, którego nie tak dawno autor tych artykułów wiózł do aresztu?
Trwający dosyć długo, bo około półtora roku, epizod współpracy ze Światłą redaktor „Kultury” chciał po pewnym czasie przedłużyć. Latem 1957 r., gdy zbliżał się proces Fejgina, Romkowskiego i Różańskiego, miał zamiar — tak przynajmniej pisał do Mieroszewskiego — „zwrócić się do Światły z propozycją, by ten dał anonimowo materiały dotyczące wysokich funkcjonariuszy bezpieki, którzy nie zostali dotąd pociągnięci do odpowiedzialności”. Zamierzał wydać je jako broszurkę w serii „Dokumenty”, w której ukazało się sporo ciekawych rzeczy, ale oczywiście zakładał, że zostanie ona napisana przez Mieroszewskiego („Facet bowiem o pisaniu nie ma pojęcia”). Mieroszewski uznał to za „doskonały pomysł”. Nie wiem jednak, czy to redaktor zaniechał pomysłu, czy też Światło odmówił, w każdym razie broszura taka się nie ukazała, a w samej „Kulturze” nie natrafiłem na ślady świadczące, że projekt został sfinalizowany, choćby w formie artykułu w miesięczniku.
Po nagraniu cyklu „Za kulisami bezpieki i partii” Światło, w wewnętrznej korespondencji RWE nazywany „Juniorem”, wciąż był wykorzystywany w propagandzie radiowej, a nawet w ulotkach wysyłanych do Polski (np. w związku z dekretem Kongregacji Świętego Officium z czerwca 1955 r. w sprawie objęcia zakazem publikacji Bolesława Piaseckiego). Przekazywana dyskretnie jego wiedza o bezpiece posłużyła RWE m.in. w próbach przeciwdziałania kampanii, jaką podjęły krajowe media w związku z powrotem do Polski współpracownika radia Zbigniewa Brydaka. Jeszcze jesienią 1955 r. pojawiały się na antenie audycje, w których można było słyszeć głos Światły, ale rok później Nowak pisał do nowojorskiej centrali RWE: „Nie mamy zamiaru wykorzystywać w przyszłości «Juniora» w naszych programach, uważamy natomiast, że powinniście zapewnić jak najszybciej jego współpracę jako ważnego źródła informacji.”. Dostałem niewiele dokumentów o działalności Światły w tej roli. Najpóźniejszy pochodzi z lipca 1965 r. i dotyczy uzyskanych od niego informacji w sprawie możliwego konfliktu między gen. Mieczysławem Moczarem a jednym z jego najbliższych politycznych przyjaciół, gen. Grzegorzem Korczyńskim, oraz stosunków na linii Korczyński-Gomułka. W połowie lat 60 „Junior” zapewne niewiele już wiedział o relacjach w kierownictwie PZPR i MSW, a i to miało charakter już tylko historyczny, choć oczywiście do zarysowania sylwetek głównych protagonistów mogło być użyteczne.
Niespodziewany, ale jednorazowy powrót Światły na antenę odbył się w październiku 1964 r., kiedy RWE nadała w odstępie tygodnia dwie audycje związane z rocznicą rozpoczęcia emisji słynnego cyklu. Redaktorzy audycji, wśród nich Jan Nowak-Jeziorański, zwracali się do młodego pokolenia słuchaczy, w którym nie było ofiar bezpieki, które nie słuchało owych niemal legendarnych audycji i nie czytało „balonikowych broszurek” (za ich posiadanie jeszcze niedawno groziło więzienie). W audycji Jan Nowak-Jeziorański po raz pierwszy publicznie przedstawił okoliczności otrzymania taśm z nagraniami wypowiedzi Światły, zarysował dylematy, przed jakimi stali redaktorzy RWE, zaś głosem Błażyńskiego — który już dawno, po kłótni z Nowakiem-Jeziorańskim, przeszedł do BBC — zaprezentowano sylwetkę Światły. Sporo uwagi w tej audycji poświęcono reakcji władz w latach 1954-1955 na rewelacje ujawnione przez zbiega. W drugiej audycji obficie cytowano fragmenty wypowiedzi Światły dotyczące różnych spraw. Jednak poza tym przypadkiem RWE nie podejmowała prób szerszego wykorzystania posiadanego zasobu taśm. Nie ustosunkowała się też — na ile udało mi się ustalić — do książki Stewarta Stevena, która podważała w zasadniczy sposób wiarygodność Światły. Jednak w czasie, gdy ukazała się Operation Splinter Factor (1974 r.) od dawna już rozgłośnia nie miała ze Światłą kontaktu, nie korzystała z jego wiedzy i nie wspominała o nim.
W pewnej rozmowie przeprowadzonej w sierpniu 1957 r. w Nowym Jorku, której treść dotarła do Warszawy (i pozostała w archiwach) dzięki wywiadowi PRL, Stefan Korboński stwierdził, iż Światło, jest zatrudniony w charakterze eksperta w jednym z tajnych biur amerykańskich”, co zapewne oznaczało CIA. To oczywiste, że w takiej roli występował, ale udało mi się natrafić tylko na jeden dokument Agencji, który powstał na bazie materiału przez niego sporządzonego. Jest to 3-stronicowy opis sylwetki Iwana Sierowa z okresu jego działalności w Polsce w latach 1944-1945. Charakterystykę przygotowano w listopadzie 1958 r., najpewniej w związku z przejściem Sierowa ze stanowiska przewodniczącego KGB na stanowisko szefa Gławonowo Rozwieditilenowo Uprawlenija (GRU) Sztabu Generalnego, czyli wywiadu wojskowego Armii Sowieckiej. W notatce tej, napisanej wyłącznie na podstawie relacji Światły, który, oczywiście, nie został wymieniony z nazwiska, wspomniane jest jego pierwsze spotkanie z Sierowem w Wołominie w związku z aresztowaniem jednego z oficerów AK, którego dowódca MO Korczyński chciał na miejscu rozstrzelać. Charakterystyka Sierowa jest wysoce pozytywna: „extremely intelligent”, pracowity, doświadczony i posiadający zdolność do szybkiego podejmowania decyzji.
Jakkolwiek fakt współpracy z CIA jest oczywisty, nie udało mi się ustalić, jaki był formalny status Światły ani jak długo i w jakich warunkach wypełniał swoje zadania. Tennent Bagley, emerytowany oficer CIA, który spotykał się ze Światłą w 1956 r., zbierając informacje dotyczące działań MBP z lat 1948-1952 przeciwko polskiemu podziemiu i jego kontaktom z Amerykanami (Operacja „Cezary”, czyli sprawa tzw. V Komendy WiN), wspominał w liście do mnie, że rozmowy odbyły się w siedzibie CIA, gdzie Światło było „dowożony”. Można z tego wnosić, iż nie urzędował w Agencji, a jego działalność nie miała charakteru stałego. Z kolei prof. Anthony F. Czajkowski, który był tłumaczem Światły podczas pierwszych konferencji prasowych, indagowany przeze mnie napisał, że już w 1955 r. Światło przeniósł się do Nowego Jorku, co potwierdzałoby tezę, że raczej był doraźnym informatorem, niż stałym, etatowym, analitykiem. Richard J. Aldrich, autor dobrze udokumentowanej monografii The Hidden Hand: Britain, America, and Cold War Secret Intelligence, pisze jednak, że Światło, który miał „nieznośny [unsavaury] charakter”, dostarczał wielu szczegółów biograficznych dotyczących funkcjonariuszy polskiego aparatu bezpieczeństwa i służył swoimi informacjami jeszcze w „późnych latach 50.”. Nie oznacza to jednak, iż był zatrudniony w CIA, a „późne lata 50.” to może być równie dobrze rok 1956, jak i 1959.
Jedyna informacja dotycząca stałej pracy Światły w strukturach Agencji jest mało wiarygodna, ale zarazem ciekawa z uwagi na to, od kogo pochodzi i tylko z tego powodu ją tu relacjonuję. Źródłem tym jest bowiem „szermierz wszechczasów”, jeden z najlepszych polskich sportowców, wielokrotny medalista olimpijski i mistrzostw świata, Jerzy Pawłowski, który został zwerbowany przez CIA wiosną 1964 r. W zeznaniach składanych w Biurze Śledczym MSW jedenaście lat później, już po zdemaskowaniu, przytoczył przebieg rozmowy werbunkowej: jeden z oficerów „przedstawił mi konkretną propozycję w osobie [sic] Światły, który jest w wydziale walki z komunizmem. Zrozumiałem, że Światło jest «prawie kierownikiem» tego wydziału”. Podczas kolejnego przesłuchania poszedł jeszcze dalej: Amerykanie mieli mu obiecywać, że po kilku latach pracy szpiegowskiej w Polsce zostanie oddelegowany do Waszyngtonu „gdzie pracowałby w Departamencie kierowanym przez Światłę z pensją miesięczną 2,5-3,5 tys. dolarów” (wydaje mi się wszakże, że w 1964 r. nawet dyrektor CIA nie zarabiał tyle). Bez wymieniania wysokości uposażenia, Pawłowski chwalił się przed współwięźniem możliwością zostania „współpracownikiem Światły”. Osobnik ten był, rzecz jasna, tajnym współpracownikiem SB podstawionym słynnemu szabliście i opisywał rozmowy w raportach. Wszystko to świadczy raczej o trwałości pamięci o słynnym ubeku niż potwierdza, że Światło był „dyrektorem”, a choćby tylko „kierownikiem” jakiejkolwiek komórki Agencji.
Z tych strzępków informacji, które można uznać za wiarygodne, da się wywnioskować, iż być może już w 1956 r. lub w 1957 r. Światło przeszedł — jak mówiono w żargonie CIA — „on economy”, czyli znaleziono dla niego jakieś stałe zajęcie poza strukturami Agencji, informacji zaś udzielał sporadycznie, gdy się do niego zwracano i na tematy, które interesowały czy to CIA czy RWE. Emerytowani oficerowie CIA, do których udało mi się dotrzeć, nie udzielili mi żadnych konkretnych informacji, gdy stykali się ze Światłą obowiązywała ich zasada „need to know” (mniej więcej — „wiedz tyle ile jest konieczne”), a dziś są wciąż zobowiązani do zachowania tajemnicy. Toteż nie wiem, na czym w przypadku Światły mogło polegać przejście „on economy”, jeśli rzeczywiście tak było. Włodzimierz Rozenbaum, znawca procedur wywiadu amerykańskiego, sądzi np., że Światło w istocie cały czas był wyłącznie na bezpośrednim utrzymaniu CIA i żadnej samodzielnej pracy nie podjął ani nie prowadził biznesu.

Procedury postępowania z tego rodzaju uciekinierami nie były w połowie lat 50. uporządkowane, a sposób w jaki się nimi zajmowano w dużym stopniu zależał od osobowości zbiega: jego inteligencji, wyuczonego zawodu, wieku, umiejętności adaptacji, znajomości angielskiego lub szybkości z jaką się go uczył, odporności psychicznej, a także stopnia zagrożenia ze strony rodzimych służb. Uciekinierzy znajdujący się pod opieką często dostawali pracę lub zakładali jakiś interes w rejonach, w których było łatwo ich chronić: w okolicy lub nawet na terenie baz wojskowych, w pobliżu gmachów publicznych, niedaleko posterunku policji, ale jeśli się dobrze zaadaptowali, mogły to być nawet niewielkie miejscowości w amerykańskim interiorze, gdzie mało kto zagląda. Z ogólnej wiedzy na temat osobowości Światły można przypuszczać, iż nie powinien mieć poważniejszych problemów z adaptacją: miał około czterdziestki, duże doświadczenie życiowe, charakter raczej twardy, był dosyć inteligentny i pewny siebie. Nie wiem jednak, jak było w rzeczywistości. Wedle niektórych przekazów, m.in. wspomnień Jana Nowaka-Jeziorańskiego, który z oczywistych względów interesował się swoim byłym autorem, a po przejściu na emeryturę zamieszkał pod Waszyngtonem i miał możność spotykania ludzi z Agencji, Światło założył — oczywiście za pieniądze CIA — sklep mięsny (może koszerną jatkę?). Nie jestem jednak pewien, czy rzeczywiście wystarczająco dobrze radził sobie z amerykańskim stylem życia i pracy, żeby „pójść na swoje”, a także, czy gdyby był ulokowany poza safe house czułby się należycie bezpiecznie. Zarówno on sam, jak i jego patroni musieli spodziewać się, że polskie lub sowieckie służby będą chciały go za karę zabić lub zastraszyć, aby umilkł. Sama operacja plastyczna, której się poddał, mogła nie wystarczyć. Być może właśnie ze względów bezpieczeństwa nie nawiązał żadnych kontaktów z najbliższą rodziną, nawet wtedy, gdy cała znalazła się już w Izraelu. Jednak równie dobrze mogło to wynikać z jego obawy przed spotkaniem się z osobami, którym swoją ucieczką wyrządził sporo krzywd. A może rację miał Shacklay, pisząc, że jednym z motywów ucieczki były „kłopoty rodzinne”, a więc zerwanie z PRL-em sprzężone było z zerwaniem z rodziną? Wszystko to jednak tylko supozycje, a różnego rodzaju niesprawdzonych pogłosek zebrałem już sporo: a to, że używał nazwiska panieńskiego swojej matki (oczywiste, że nie używał żadnego ze swoich dwóch nazwisk), że miał cukiernię lub piekarnię, że osiedlił się w okolicach Seattle, czyli hen na północnym zachodzie Stanów Zjednoczonych, że mieszkał w małym miasteczku na środkowym zachodzie lub w stanie Nowy Jork, że mieszkał w samym Nowym Jorku albo w Filadelfii. Fakt, że mimo podejmowanych starań trudno ustalić coś pewnego znaczy przede wszystkim tyle, że kilka lat po ucieczce i sensacyjnym pojawieniu się na konferencji prasowej, Józef Światło stał się w kraju swojego pobytu Mister Nobody.


„Kogut”

Władysław Michalski, naczelnik wydziału w I Departamencie, przedstawił zwierzchnikom „Raport z analizy materiałów b. komisji MBP dot[yczącej] sprawy «Koguta»”, z datą 30 maja 1956 r. Podwładni Michalskiego i zapewne on sam przeczytali setki różnych dokumentów: od zbioru wycinków z prasy zagranicznej (w którym „oprócz paszkwili nie ma nic interesującego”), przez „teczki z wojewódzkich urzędów i niektórych departamentów z materiałami dotyczącymi «Koguta»”, po „zeszyciki z adresami” zabrane podczas rewizji w mieszkaniu przy alei Przyjaciół (te akurat nie zachowały się w archiwach). Na zakończenie 7-stronicowego dokumentu naczelnik wnioskował m.in., aby uzupełnić spisy i wprowadzić na nie wszystkie osoby, które znał Światło oraz przekazać tę listę (z danymi personalnymi) do Biura Paszportów Zagranicznych MSW „celem informowania nas o wyjazdach wspomnianych ludzi za granicę”. Proponował też, aby wywiad nadal zajmował się opracowywaniem dwudziestu „zaczepek na zagranicę”, czyli osób znających Światłę, które przebywały poza Polską. Zalecał także, aby w I Departamencie wytypować jedną osobę, która „pracowałaby wyłącznie nad sprawą «Koguta»”, dotychczas zajmowało się tym kilku funkcjonariuszy z różnych pionów i koordynacja między nimi poważnie szwankowała.
Materiały archiwalne, do których dotarłem, nie zawierają żadnych informacji dotyczących zamiarów bezpieki i władz partyjnych wobec Światły, aczkolwiek oczywiste jest, że w pierwszym okresie po ujawnieniu się zdrajcy, musiały być podejmowane wysiłki, by dotrzeć do niego. Niekoniecznie zresztą w jakichś zbrodniczych zamiarach, choć były i przypadki zabójstw. Z późniejszego okresu (jesień 1960 r.) znana jest sprawa zamordowania przez grupę likwidacyjną z I Departamentu kpt Władysława Mroza, oficera wywiadu, który przeszedł na stronę Zachodu, a konkretnie Francji. Wątpliwie jednak, czy w drugiej połowie lat 50. polski wywiad miał możliwość przeprowadzenia tego typu operacji na terenie Stanów Zjednoczonych, a ponadto CIA, w odróżnieniu od francuskiego Direction de la Surveillance du Territoire (DST), zapewniała szczelną ochronę dezerterom. O ile wiem, po 1945 r. żaden z nich nie został zamordowany. Na pewno jednak w I Departamencie i może w jakiejś komórce KC PZPR zastanawiano się nad tym, jak na miejscu, w Stanach Zjednoczonych, zdyskredytować uciekiniera. Hermann Field, który mógłby zostać włączony do takiej operacji jako najważniejszy, a w rzeczywistości jedyny świadek, choć szczerze nienawidził swego prześladowcy, nie zgadzał się jednak na jakiekolwiek wystąpienia publiczne i na dobrą sprawę zamilkł na prawie 40 lat. Choć powieść Okiennice, którą napisał w celi wspólnie z Mierzeńskim, ukazała się w Polsce jeszcze w 1958 r. (wydanie amerykańskie nosiło tytuł Angry Harvest), przyjechał do Warszawy tylko raz, na bardzo krótko, w 1964 r. (a więc w 10. rocznicę wypuszczenia ze „Spaceru”) i przebywał tu właściwie incognito. Świadectwo przedstawione w książce Opóźniony odlot, opisującej perypetie z lat 1949-1954, dał dopiero po upadku komunizmu.
W 1956 r., zapewne bez związku z poczynaniami wywiadu, pojawił się pomysł postawienia Światły przed sądem, a więc najpierw wystąpienia do amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości o ekstradycję. Już w październiku 1954 r. Michał Drzewiecki, dyrektor Gabinetu Ministra — skądinąd kolega Izaka Fleischfarba z działalności komunistycznej w Krakowie — zgłosił do Naczelnego Prokuratora Wojskowego powiadomienie o popełnieniu przez zbiega przestępstwa „zdrady Ojczyzny”. Prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski, najsłynniejszy oskarżyciel w polskich procesach stalinowskich, przekazał doniesienie Prokuratorowi Generalnemu, ten z kolei do prowadzenia sprawy wyznaczył Kazimierza Kukawkę, który zajmował się „łamaniem praworządności”. Kukawka zaproponował, aby poza zarzutem zdrady zbadać także, czy „praca Józefa Światły (...) w zakresie operacyjnym nie miała charakteru szkodliwej działalności godzącej w interesy PRL, a w szczególności czy w działalności tej nie przejawiały się tendencje beristowskie [sic]”. W maju 1955 r. Prokurator Generalny referował wstępny zarys aktu oskarżenia członkowi Biura Politycznego i wicepremierowi Franciszkowi Jóźwiakowi, ale z nieznanych mi powodów sprawie nie nadano dalszego biegu i wszystko rozeszło się po kościach. Być może uznano, iż ewentualny zaoczny proces o „zdradę Ojczyzny” nie będzie miał znaczenia propagandowego, oskarżenie zaś o „szkodliwą działalność godzącą w interesy” musiałoby pociągnąć za sobą inne osoby. Wprawdzie w więzieniu siedział już wówczas Różański, ale nie zapadły jeszcze decyzje, co do rozmiarów sądowych „rozliczeń” z bezpieką i GZI. Pięciu kolejnych funkcjonariuszy z pionu śledczego Biura Specjalnego i X Departamentu zostało aresztowanych w połowie lipca 1955 r., ale następna i najważniejsza transza nastąpiła dopiero wiosną 1956 r., gdy aresztowano Fejgina i Romkowskiego. Sądzę, że właśnie aresztowanie zwierzchników Światły — formalnego, czyli Fejgina i faktycznego, czyli Romkowskiego — dało asumpt do podjęcia ponownie sprawy zdrajcy. Skoro główny ogień skierowano na tych, którzy na różnych szczeblach bezpieki byli odpowiedzialni za aresztowanie i torturowanie członków partii, a więc na osoby związane z Biurem Specjalnym i X Departamentem, logiczne było, iż wśród oskarżonych musi znaleźć się Światło.
Sydney Gruson, korespondent „The New York Times” w Warszawie, 24 listopada 1956 r. przekazał do centrali informację, że Prokurator Generalny oświadczył, iż Polska „rozważa zwrócenie się do Stanów Zjednoczonych o ekstradycję” Światły, który „kradł osobom aresztowanym tak wartościowe przedmioty jak zegarki i ubrania”, a więc powinien być traktowany jak zwykły kryminalista. Nie udało mi się stwierdzić, czy informacja ta została rozpowszechniona w Polsce, czy też oświadczenie przekazano tylko zagranicznym dziennikarzom, a może nawet tylko Grusonowi. Dziesięć dni później, z datą 4 grudnia 1956 r., niedawno mianowany Prokurator Generalny PRL, Marian Rybicki, wysłał do ministra spraw zagranicznych Adama Rapackiego, projekt formalnego wniosku o ekstradycję z prośbą o wyrażenie opinii. Z listu przewodniego, który towarzyszył projektowi, wynika, iż Rybicki nie miał pewności, czy należy występować do władz amerykańskich, uważał jednak, że niezależnie od tego materiały zawarte we wniosku „można by wykorzystać dla pokazania we właściwym świetle — p. Światło”. Sugerował też, by nie włączać do wniosku — choć znalazło się to w projekcie — „pozbawienia wolności obywatela amerykańskiego Hermanna Fielda”, gdyż „sama decyzja o jego aresztowaniu nie była podjęta przez Światło, lecz on ją [tylko] wykonywał”. Jak wiadomo, w podejmowaniu tej decyzji brali udział Bierut i Berman, a właściwie cała, niejawna lecz oficjalna instancja partyjna, czyli Komisja Biura Politycznego do spraw Bezpieczeństwa. A to było już powyżej tolerowanego pułapu odpowiedzialności za zbrodnie bezpieki, ponieważ Gomułka, podobnie jak Edward Ochab, jego bezpośredni poprzednik na stanowisku I Sekretarza KC PZPR, nie życzył sobie zbyt daleko idących i zanadto rozległych rozliczeń. W rezultacie z 47 funkcjonariuszy MBP, którzy znaleźli się na liście głównych sprawców łamania „ludowej praworządności” przygotowanej przez prok. Kukawkę jeszcze w kwietniu 1956 r., zaledwie paru stanęło przed sądem.
W projekcie wniosku o ekstradycję Światły, „przebywającego w Stanach Zjednoczonych Ameryki w miejscowości nieznanej władzom polskim”, napisano, że jest on podejrzany o kilka przestępstw. Przede wszystkim wskazywano na przypadek Agnieszki Koryciorz, internowanej jako volksdeutschka, którą Światło bezprawnie przeniósł z obozu i przetrzymywał w więzieniu w Miedzeszynie i na Mokotowie, gdzie pracowała jako sprzątaczka. Miał ponadto namawiać inne osoby (dr Leona Gangla, szefa służby zdrowia MBP oraz ubeka ze „Spaceru”, Leona Klitenika) do jej zamordowania. Jako następny delikt wskazano uwięzienie Fielda „bez podstaw prawnych” i „tolerowanie stosowania [wobec niego] szczególnych udręczeń”, wreszcie obwiniano go — tym razem bez podawania nazwisk — o „wymuszanie przez stosowanie przymusu fizycznego i psychicznego samooskarżeń lub niezgodnych z prawdą zeznań od osób zatrzymanych”. W tym ostatnim przypadku miał on „działać czynem ciągłym wraz z innymi funkcjonariuszami”. Wszystko to była szczera prawda, choć sprawa Koryciorz jest dosyć zagmatwana, a inicjatywa jej zamordowania bardzo słabo udokumentowana. W obszernym uzasadnieniu, powołując się na zeznania wielu więźniów i funkcjonariuszy, stwierdzano, iż w świetle polskiego prawa czyny te „stanowią zbrodnie pospolite i żadną miarą nie mają charakteru przestępstw politycznych”, a więc zgodnie z polsko-amerykańskim traktatem ekstradycyjnym z 1927 r. (wymieniano jego poszczególne zapisy odnoszące się do zarzutów wobec Światły) uciekinier powinien być wydany polskiemu prokuratorowi „celem przeprowadzenia śledztwa i przekazania do Sądu z aktem oskarżenia”.
Nieznana mi jest odpowiedź Rapackiego, którego opinia była o tyle ważna, że sprawa miała charakter międzynarodowy, a stosunki polsko-amerykańskie ulegały w tym czasie ewolucji i zmierzały ku ociepleniu. Na liście przewodnim od Rybickiego, przechowywanym w Archiwum MSZ, znajduje się odręczny zapisek: „Sugeruję nacisk by iść na ekstradycję”. Podpis pod nim jest, niestety, nieczytelny, ale należy sądzić, iż sugestia pochodziła od jednego z podwładnych ministra. Nie jest pewne czy — a jeśli tak, to na jakim szczeblu — sprawę konsultowano w Moskwie i czy sowieci rzeczywiście jednoznacznie odradzali składanie wniosku. W dokumentach Biura Politycznego nie natrafiłem na żaden ślad dyskusji czy decyzji w tej sprawie. W każdym razie wniosek nie został złożony, a przygotowany materiał dowodowy posłużył do wspomnianego przez Rybickiego nagłośnienia propagandowego.
Najpierw, 2 grudnia, w popularnym tygodniku „Przekrój” ukazała się krótka notatka pt. „Światło”. Znajduje się w niej kilka stwierdzeń pochodzących z argumentacji przedstawionej w projekcie wniosku, a na koniec postawiono dwa pytania: „Czy władze nasze wystąpią z wnioskiem o wydanie Światły i jaka byłaby w tym wypadku reakcja władz USA?”. Tydzień później w dzienniku „Życie Warszawy” ukazał się felieton atakujący tygodnik „Life” z powodu zamieszczenia artykułu Światły („zbiegłego z Polski kryminalisty, współodpowiedzialnego za najgorsze zbrodnie”). Artykułowi, podpisanemu pseudonimem „Gamma”, towarzyszyła publikacja listu prokuratora Kukawki, datowanego na 8 grudnia. Prokurator przedstawił podstawowe elementy dowodowe znane nam z projektu wniosku, a list zaczynał się od słów: „W odpowiedzi na pismo Wasze z dnia 7 X II...”, sugerujących, że inicjatywa wyszła od redakcji. Wszystko więc wskazuje na to, iż zapadła decyzja ograniczenia się do ataku propagandowego, który mógł być jednocześnie balonem próbnym wobec Waszyngtonu. Rzeczywiście, niektóre dzienniki amerykańskie, powołując się na list prokuratora Kukawki z „Życia Warszawy” i depesze PAP z omówieniem tego listu, podjęły temat ekstradycji, ale ton wypowiedzi nie był bynajmniej taki, jaki Warszawa chciałaby usłyszeć. Jeśli był to balon próbny, to reakcję amerykańską można określić jako negatywną.
Po tym krótkotrwałym błysku Światło znów zniknął z polskich mediów, ale „sprawa Światły” nie została całkowicie zdjęta z wokandy najwyższych instancji PZPR. W dyskusji, jaka odbyła się na posiedzeniach Biura Politycznego w dniach 9 i 15 maja 1957 r., nad sprawozdaniem „komisji Nowaka”, wybranej na VIII Plenum KC PZPR, do nazwisk Romkowskiego, Fejgina i Różańskiego niejako automatycznie dodawano nazwisko Światły, choć w odróżnieniu od pozostałych nie był on objęty gotowym już aktem oskarżenia. W wyniku dyskusji Biuro „zleciło Komisji szerzej udokumentować rolę Światły”, z czego można wnosić, że wciąż myślano o ekstradycji. A może o porwaniu? Chyba nie rozważano możliwości zlikwidowania Światły, bo, żeby kogoś po prostu zamordować, nie jest potrzebna żadna „szersza dokumentacja” jego przestępstw. Trzeba za to znać miejsca, w których ścigany bywa, procedury ochrony, jego zwyczaje, sąsiadów, kolegów i rodzinę.
Z zachowanych dokumentów I Departamentu nie wynika jednak, aby podjęto jakieś specjalne wysiłki w celu zdobycia koniecznych informacji. Dokumentacja znajdująca się dziś w archiwum IPN, w materiałach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania (SOR) kryptonim „Kogut”, stanowi jednak tylko pozostałość po całym zbiorze, który po formalnym zakończeniu rozpracowania został mocno przetrzebiony, a wyselekcjonowane dokumenty zmikrofilmowano. Być może podejmowano więc jakieś kroki i uzyskiwano rezultaty poszukiwań, ale nie ma po nich śladów, w każdym razie ja na takowe nie natrafiłem. Z dokumentów tych można wnioskować, iż kontrolowanie rodziny Światły (łącznie z siostrami i szwagrem) przebywającej w kraju bardziej absorbowało Służbę Bezpieczeństwa niż poszukiwania zbiega. Zbierano więc informacje o przesyłkach dewizowych (bardzo nielicznych i niewielkich) i o zasiłkach, które otrzymywała Justyna z TSKŻ, czytano całą korespondencję krajową i zagraniczną, a Biuro „W” — zajmujące się perlustracją listów i paczek — miało polecenie wyłapywania wszystkiego, co może kojarzyć się z nazwiskiem uciekiniera. Analizowano np. kartki pocztowe wysyłane do Londynu na nazwisko Światłowski („Adres londyński zabezpieczyliśmy” odnotował funkcjonariusz tej komórki). Poddano analizie grafologicznej list podpisany „J. Światło”, który otrzymał i przekazał do SB Władysław Machejek, znany partyjny publicysta i pisarz (a raczej grafoman), a także członek KC. Specjaliści z SB stwierdzili jednak, że listu nie napisał Światło. Po skontrolowaniu jednej z przesyłek, którą otrzymała Justyna — nadanej przez londyńską firmę „Tazbet”, zajmującą się wysyłką paczek do Polski — uznano, że była adresowana przez Światłę i spod jego pióra wyszedł też spis zawartości paczki (z bielizną dla dzieci). Jednak syn Światły w rozmowie ze mną zdecydowanie stwierdził, iż żadnych kontaktów z ojcem nie utrzymywali. W końcu grafolodzy nie są nieomylni.
Zwiększone zainteresowanie SB osobą Światły datuje się na przełom roku 1962 i 1963, ale nie wiem, czym było spowodowane. Może jakimiś nieznanymi mi informacjami wywiadu o jego niejawnej współpracy z RWE, które w tym czasie wszczynało kampanię propagandową przeciwko tzw. partyzantom, czyli grupie skupionej wokół ówczesnego wiceministra spraw wewnętrznych Mieczysława Moczara? W każdym razie 2 stycznia 1963 r. por. Stanisław Lesiuk, starszy oficer operacyjny w I Departamencie, wypełnił formularz „Postanowienia o założeniu rozpracowania operacyjnego”, które po zatwierdzeniu przez dyrektora departamentu, Henryka Sokolaka, zostało 15 stycznia zarejestrowane w ewidencji departamentu. Rozpracowanie to było podjęte jako kontynuacja dotychczasowego, ale tym razem miało być prowadzone „pod kątem możliwości zastosowania wobec niego [Światły] przedsięwzięć profilaktycznych”. Co to miało oznaczać, nie jest jasne, ale brzmi groźnie: nie można wykluczyć, iż „przedsięwzięciem profilaktycznym” mogło być po prostu zlikwidowanie.
Niestety, zachowana w stanie szczątkowym dokumentacja nie pozwala na odtworzenie ani rzeczywistych intencji, ani podejmowanych działań. Z notatki sporządzonej w czerwcu 1966 r. — a wiec ponad trzy lata później — nie wynika, że przedsięwzięto jakiekolwiek konkretne akcje. Jest ona kompilacją starych materiałów obciążających Światłę i nie zawiera żadnych konkluzji poza zwróceniem uwagi na to, że „dotychczas w sprawie Światły nie przeprowadzono postępowania karnego, chociaż istniały dostateczne podstawy do skierowania jego sprawy z aktem oskarżenia do Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego w celu rozpoznania w trybie zaocznym”. Autor notatki z żalem stwierdzał, że jedyną sankcją wobec zdrajcy było pozbawienie go stopnia oficerskiego, co nastąpiło wraz z rozkazem ministra spraw wewnętrznych dopiero 21 października 1959 r. W kolejnym zachowanym dokumencie — notatce z 24 lutego 1967 r. — znów zebrane są zarzuty wobec Światły, tym razem na podstawie analizy akt nadzoru prokuratorskiego w procesie Fejgina, Romkowskiego i Różańskiego, którzy od 1964 r. byli pod ścisłym nadzorem SB, ale już na wolności. Być może więc — ponieważ nie udawały się „przedsięwzięcia profilaktyczne” — zastanawiano się w tym czasie (lata 1966-1967) nad wytoczeniem procesu in absentia. To jednak tylko moja sugestia, żadnych dowodów bowiem nie znalazłem. Następny chronologicznie dokument w aktach SOR „Kogut” pochodzi dopiero z marca 1979 r. i jest to notatka oparta na informacji z niezidentyfikowanego i jak zaznaczono z niesprawdzonego źródła. Wedle dziennikarza Głosu Ameryki, Marka Święcickiego, z którym „źródło” rozmawiało, Światło mieszka w Nowym Jorku i „prowadzi jakiś interes handlowy”. Niewykluczone, iż była to jedyna informacja dotycząca zdrajcy, jaką wówczas dysponował wywiad PRL!
W tej sytuacji nie powinno dziwić, że parę lat później, a konkretnie 14 października 1982 r., ppłk Franciszek Krawczyk, starszy inspektor X Wydziału I Departamentu, podpisał „Notatkę końcową”. Pisał w niej: „Uzyskano szereg, krańcowo odległych od siebie miejscowości na terenie USA, gdzie [figurant] miał rzekomo przebywać i firm, w których miał pracować. Część tych danych należy potraktować jako celową dezinformację służb specjalnych USA.”.
Konkluzje były następujące: „Biorąc pod uwagę, że od czasu dezercji figuranta upłynęło 29 lat i od dłuższego czasu nie uzyskaliśmy żadnych danych pozwalających ocenić czy figurant posiada jeszcze zdolności fizyczne do kontynuowania działalności wrogiej wobec PRL, proponuję: 1. Zaniechać dalszego prowadzenia teczki (...) i materiały złożyć w archiwum Departamentu I MSW. 2. W razie wpłynięcia materiałów o podjęciu przez figuranta działalności wrogiej, lub też zaistnienie możliwości, że może się on znaleźć na terenie kraju, sprawa zostanie wznowiona.”.
W towarzyszącym tej notatce formularzu „Postanowienia o zakończeniu i przekazaniu sprawy do archiwum Dep[artamentu] I ” stwierdzano m.in., że od 1979 r. „nie uzyskano żadnych informacji o działalności figuranta i nie odnotowano żadnych prób wznawiania przez niego działalności wrogiej”. W dokumencie tym zwraca uwagę passus świadczący o nastawieniu ówczesnej bezpieki i panoszącym się w niej antysemityzmie. Autor zapisu stwierdzał mianowicie, że fakt, iż przestępstwa popełnione przez Światłę uszły mu bezkarnie, był „wynikiem stanowiska jego przełożonych kierujących się jedynie wspólnotą interesów narodowościowych”. Ubolewając nad tym, złożono materiały w archiwum. Sprawa „Koguta” została dla MSW zamknięta, można powiedzieć: Światło przestał istnieć.
Istniała jednak nadal broszura z 1955 r., istniały taśmy z zapisami audycji i dziesiątki stron notatek sporządzonych przez Błażyńskiego. Było więc prawdopodobne, że zostaną kiedyś użyte. I tak się rzeczywiście stało. Jak wspominał, pytany przeze mnie Mirosław Chojecki, szef wydawnictwa „Nowa”, najważniejszej oficyny wydawniczej opozycji demokratycznej i głównego udziałowca na rynku „drugiego obiegu”, późną jesienią 1980 r. pewien Polak mieszkający za granicą dostarczył do wydawnictwa otrzymany w Monachium egzemplarz Za kulisami bezpieki i partii. Można powiedzieć, iż była to przesyłka „bez słów”, nadawca nie musiał bowiem sugerować, co należy z nią uczynić. „Nowa” od chwili powstania w 1977 r. interesowała się działaniami mającymi na celu delegitymizację władzy i systemu komunistycznego przez publikacje z zakresu historii PR L i stosunków polsko-sowieckich. Nazywano to wówczas wypełnianiem „białych plam” w najnowszej historii Polski. Jesienią 1980 r., po powstaniu „Solidarności” i w warunkach niezwykłego ożywienia politycznego i społecznego, popyt na odkłamaną historię był ogromny, na spotkania z historykami, które organizowane były czy to przez komórki związku, czy przez inne środowiska, przychodziły setki ludzi. Jako historyk uczestniczyłem w wielu z nich i pamiętam, że wśród wielu pytań — o Katyń, o traktat Ribbentrop-Mołotow, o śmierć Nowotki, o „czerwiec poznański” czy październik 1956 — padały także takie, które dotyczyły ucieczki Światły i wiarygodności jego relacji. Prawdę mówiąc, sam jeszcze wówczas całej broszury nie czytałem, znałem ją tylko z fragmentów przepisanych na maszynie, które krążyły na Uniwersytecie Warszawskim w drugiej połowie lat 50., gdy byłem tam studentem. Jeśli więc pytanie było skierowane wprost do mnie, musiałem stosować rożne uniki, ale jednak coś już o Światle i bezpiece przecież wiedziałem.
Krótko mówiąc: w „Nowej” nie zastanawiano się specjalnie nad decyzją. Wstęp, zatytułowany Kilka słów wprowadzenia, napisał Adam Michnik, historyk i jedno z najbardziej błyskotliwych piór demokratycznej opozycji. Sam tego faktu sobie nie przypomina, ale Chojecki twierdzi, że tylko on mógł taki tekst przygotować. Michnik – podobnie jak 27 lat wcześniej Jan Nowak-Jeziorański — zwracał uwagę, że „autor [broszury] nie jest postacią sympatyczną. Gdyby pozostał w Polsce, byłby prawdopodobnie uwięziony i sądzony z innymi dygnitarzami UB”. Jednak „całokształtu tych [stalinowskich] zbrodni nigdy polskiemu społeczeństwu nie ujawniono. Jest to do dzisiaj strefa zakazana dla historyków i publicystów. Stąd waga niniejszej publikacji”. Zastrzegając, iż „obraz Światły jest wykrzywiony przez perspektywę” osoby z aparatu bezpieczeństwa, a nawet, że rewelacje przedstawiane były „z chęcią oczyszczenia samego siebie”, jednak „zasługują na staranną lekturę”, konkludował Michnik.
Chojecki nie pamięta jaki był nakład, ale z pewnością duży i broszurę, wydaną jako reprint druku z 1955 r., nie wymazując nawet pieczątki „Free Europę Committee”, która znajdowała się na każdym egzemplarzu, wydrukowano w co najmniej kilku, a licząc z dodrukami, w kilkunastu tysiącach egzemplarzy. Partyjna propaganda usiłowała „dać odpór” piórem ppłk Bohdana Woźnickiego, który w dzienniku „Żołnierz Wolności” opublikował dosyć obszerny, miejscami liryczny, artykuł „Za kulisami bezpieki i partii — zeznania starego zdrajcy”. Nie zaprzeczając zbrodniom bezpieki, autor przede wszystkim starał się ukazać Światłę nie tylko jako zbira, który brał w nich osobisty udział („Moglibyśmy mu przypomnieć wiele mrożących krew w żyłach scen”), ale także „pospolitego i notorycznego złodzieja”. Nie sądzę, aby ta kontrpropaganda odniosła skutek. Zapewne było wprost przeciwnie — zwiększała zainteresowanie tym, co mówił Światło. Jeszcze w 1981 r. parę innych oficyn wydało broszurę, a do 1989 r. miała łącznie kilkanaście wydań. Światło znów stał się osobą znaną. Nie wiem jednak, czy zdawał sobie z tego sprawę i czy informacje o ponownym sukcesie do niego docierały.
We wrześniu 1985 r., jedno z najbardziej zasłużonych dla polskiej kultury i historiografii wydawnictw, londyńska Polska Fundacja Kulturalna, opublikowała obszerną, ponad 300-stronicową, książkę Zbigniewa Błażyńskiego Mówi Józef Światło. Za kulisami bezpieki i partii 1940-1955. Nie było osoby lepiej przygotowanej a właściwie: predestynowanej — do stworzenia tej książki. Jest ona nie tylko bardzo poważnie poszerzonym o wątki pominięte poprzednio lub powstałe w ciągu 1955 r., wydaniem „broszury balonowej”, ale zawiera interesujące informacje na temat techniki rozmów ze Światłą i przedstawia jego sylwetkę. Obszerniej też potraktowane zostały polityczne reperkusje audycji, a nadto zamieszczono krótkie noty biograficzne osób występujących w relacjach Światły i kilkanaście „przypisów historycznych” uzupełniających informacje o wydarzeniach, o których mówił dezerter. W latach 1986-1989 książka Błażyńskiego miała cztery wydania w „drugim obiegu” (po 1989 r. także kolejne, już „normalne”) i stała się jedną z najważniejszych publikacji na temat dziejów wczesnego PRL. Zresztą do dziś jest czytana nie tylko przez amatorów, którzy chcą zdobyć wiedzę o polskiej wersji stalinizmu, ale korzystają z niej wcale często — choć nie zawsze z należytym krytycyzmem — zawodowi historycy.
Po ukazaniu się w „drugim obiegu” książki Błażyńskiego kontrę — w znanej już nam konwencji — dał tylko niejaki Ryszard Dzieszyński, który w niszowym czasopiśmie „Profile” opublikował artykuł pod jednoznacznym tytułem: „Człowiek, który sprzedał swoje zbrodnie”. Jednak Jan Ptasiński, znany działacz komunistyczny o ambicjach historyka (autor dwóch hagiograficznych książek o Gomułce), który znał Światłę osobiście, jako że od 1952 r. był wiceministrem bezpieczeństwa publicznego, chciał wystąpić z czymś większym i poważniejszym. Już w 1986 r. zaczął poszukiwania w archiwum KC PZPR, ale gdy zwrócił się Biura „C” MSW, w którego gestii znajdowały się nie tylko ewidencja operacyjna i kartoteki, lecz także wszystkie archiwa resortowe, napotkał niespodziewany opór. Jak informował swoich zwierzchników dyrektor owego biura, płk Kazimierz Piotrowski, w archiwum znajduje się sześć teczek dotyczących sprawy Światły, w których nie znaleziono dokumentów „interesujących płk J. Ptasińskiego, zwłaszcza zaś dotyczących prowokacyjnej działalności J. Światło”. Zresztą już kierownik archiwum KC PZPR, Bronisław Syzdek, „wyraził opinię, że nie widzi specjalnej potrzeby pisania teraz o J. Światło”. Piotrowski uznał więc, że wystarczy gdy przekaże Ptasińskiemu tylko życiorys Światły, zarządzenie o pozbawieniu go stopnia oficerskiego oraz komunikat PAP z 25 października 1954 r. Na tej podstawie nie można było napisać nawet artykuliku do popołudniówki. Dyrektor jednak kłamał w żywe oczy, w zbiorach, którymi się opiekował, było co najmniej kilkanaście teczek z materiałami odnoszącymi się bezpośrednio do dezertera, z którym były wiceminister chciał się rozprawić. O ile dyr. Piotrowski zbył wystąpienie Ptasińskiego, o tyle samo ukazanie się książki Błażyńskiego uznał za sprawę na tyle poważną, że zamówił ekspertyzę dotyczącą porównania jej zawartości z materiałami archiwalnymi MSW. Autor ekspertyzy dostał jednak jako materiał porównawczy tylko wspomniane sześć teczek, a więc nie miał wielkiego pola do popisu i stwierdził, że książka i dokumenty archiwalne „nie są materiałami porównywalnymi”.
Tak czy inaczej od 1981 r. „Kogut” powrócił na arenę publiczną, ale tym razem już tylko jako autor (a raczej współautor) publikacji godzących w historyczne fundamenty reżimu. Jak daleko bowiem bezpieka i partia nie posuwałyby się w zrzucaniu winy na osoby „połączone wspólnotą interesów narodowościowych”, czytanie czy to broszury, czy książki nieuchronnie rodziło pytania o charakter reżimu i stopień zależności od Wielkiego Brata, o rolę partii komunistycznej, o wytrwałe ukrywanie „białych plam” z przeszłości, o to, czy ówczesne zbrodnie — takie jak morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki — nie są po prostu kontynuacją tych, które popełniano u zarania Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.