U bram wieku (Orkan, 1915)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł U bram wieku
Wydawca Biblioteka „Dziennika Narodowego”
Data wyd. 1915
Druk „Drukarnia Państwowa” w Piotrkowie 
Miejsce wyd. Piotrków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tomik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
U BRAM WIEKU.
I.

Otwórzcie się zawierze! Pęknijcie wrzeciądze!
Bo oto idzie zastęp harny
Zwycięskich bojowników.

Czoła ich znojne, ściekające potem,
Odkryte na wiatr,
Są jako wieże, które — zda się — runą,
Są jako wierchy ponadchmurne Tatr,
Gdy je wschodzące słońce skrwawi złotem
I oświetli podniebną zórz rozkwitłych łuną.

Idą poszumem, jak rozchwiane smreki,
A cienie od nich, niby cienie skał
Kładą się w długie po ziemi straszydła,
Padają smugą na poległe wieki.

Zbroje nie kryją ich skrwawionych ciał,
Ale ich dusze, zapałami zbrojne,
Mają u ramion łyskające skrzydła —
Zda się: usarski zastęp z mogił wstał
I powietrzną z duchami rozpoczyna wojnę.


Idą, a serca ich ogniami gorą,
Hartując dusze na okrutny ból,
Aby się śmierci — żelazem oparły,
Bowiem, kto z sobą wiezie duszę chorą,
Nie żałowany ostaje wśród pól
I jest drużynie jakoby umarły.

Zwycięstwem idą, a oczy ich biegną
Za bramy wieku, wyprzedzają chód,
I nie odpoczną, ani się nie zegną,
Ani ich żadna nie powstrzyma moc,
Póki ich złoty nie spromieni wschód,
Póki nie zejdzie krwawa noc
Z błękitu,
Póki w młodzieńczych białych snach widziana,
Nie wyjdzie oczom z poza granic świtu
Jasna polana...



II.

Otwórzcie się zawierze! Opadnijcie bramy!
Bo oto idzie pieśń,
Podobna zwiastunowi burz.

Idzie jak płomień po uschniętym lesie
I gna jak błyskawica —
Stepowy rumak-powicher ją niesie,
Z ogni czerwonych jej lica,

Z płomieni wężowych włosy,
A oczy piorunami ciskają dokoła,
Biją w wieże — wpadają do otwartych sieni —
Wnet ciche pobudzi sioła,
Zapali ziemię, niebiosy,
Cały świat w okrąg spłomieni!

Słyszycie? Grzmi!
Póki czas, zamknijcie drzwi,
Zawieście krzyż na bramie,
A kogo podły strach nie złamie,
Niech stanie sam
Na straży.

Ale na świecie niema bram,
Których pieśń skrzydłem nie wyważy
I krzyża się nie lęka.
Bowiem zrodzona z wiecznej męki,
Z ducha polskiego na Golgocie,
Który pod krzyżem swoim stęka
I dźwiga trumnę swoją w pocie,
Przejęła głośne jego jęki
I nad grzmot wszelki wołania wytęża,
Przez moc,
Przez zolbrzymiały krzyk bólu
Zwycięża!

Godny posłuchu Boga napowietrzny chór,
Kiedy się ziemia rozjęczy zbolała,

Kiedy żałobny rozszumi się bór,
Orkiestra cała.

Oto płyną Smutki ciche i płaczą,
Oto idą Nędze z skargą żebraczą,
A za niemi obłąkane Niedole
Snują się jak mgły-błędnice przez pole.
A wszystkie na Świt tęskne obracają oczy...

Na strunach wiatru Płacz wieczny zawodzi,
To cichnie, to wybucha —
Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi,
Przystaje — patrzy — słucha —
Nie widzi nic wokoło
I nic wokoło nie słyszy.
Przestronność głucha...
Czas, idąc w górę po stromej uboczy,
Jak schorzały człek wiekiem obumarłym
Dyszy...

A z dołu wicher dmie,
Na wichrze Rozpacz usiadła i pędzi
I włosy rozczochrane rwie
I gna — —
Stanęła w pędzie u skalnej krawędzi...
Nim runie w przepaść otchłanną bez dna,
Na Świt obraca beznadziejne oczy.


Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze,
Pieśń górna wstała...
Płomienną żagwią pędzi przez powietrze —
Łachmany już nie kryją boskiego ciała,
I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni,
Ale w surm bojowy dźwięczy:
„Powstańcie, smutni!“

Przeszła przez ogień męki, naga,
Przez hartujące ducha znicze,
I w dłoniach jej wzniesionych stygmaty, jak bicze,
Którymi smaga!

Na głos jej wszystko, co żywe, powstanie,
A co zbutwiałe, rozsypie się w gruz.
Bo to już nie baśń, nie miłosne granie,
Ani śpiew słodki rozbawionych Muz —
Ale grzmot straszny walących się lasów,
Pomruk ziem — burza rozwichrzonych czasów —
Przemocne ducha z piekieł zmartwychwstanie!

Na dźwięk grających jej rogów
Ludzie poczują na ramionach pióra
I staną się z serc swoich podobni do bogów —
Wywyższy się dolina, poniży się góra —
I kiedy wzejdzie nowy świt ludzkości,
Nie jedną krągłej ziemi opromieni stronę —

Na dźwięk grających jej rogów
Miasto wszelakiej nieprawości,
Jeryho, padnie, zburzone.



III.

Otwórzcie się zawierze! Otwórzcie się na oścież!
Bo oto idzie lud szumiącym lasem,
Idzie przypływem spienionego morza.

I z miast, i siół, ze wszystkich ziem,
Pędzony wiecznym głodem,
Za pieśni wstałej wielką mocą,
Za bojowników swych przewodem,
I dniem
I jasną od błyskawic nocą
Pospiesza —

Z okrzykiem światu ginącemu: gorze!
Dochodzi do bram —
Wyrasta nieprzejrzany las, bezmierna rzesza,
Bezbrzeżne, okiem nieobjęte morze,
Któremu góry, idące do słońca,
Najwyższem czołem nie położą tam!
Zda się, że granic niema, brzegu ani końca...

Przez długie wieki ciskał czas
Nasiona w ziemię urodzaju,

A wiater siał, roznosił po szerokim świecie —
Ostatni z wieków starych doczekał się przecie
Zagęstwionego gaju,
A syn jego obaczy rozszumiały las.

Przez długie wieki fale wód
Rosły ku niebu niepojętą mocą,
Ale szły w górę księżycową nocą,
A w dzień padały na spód,
Na dno, pod ciche uśpione powierzchnie.

Aż nastał ony wiek piorunnych burz.
Fale, zbudzone, zrywają się we dnie —
Księżyc nie budzi ich, lecz błyskawice!
Idą ku niebu — słońce białe mierzchnie
I kryje się za czarne skrzydła chmur
I blednie
I z poza krwawych zórz
Wychyla przerażone lice.

Żywy, idący bór...
Gdy wicher weń uderzy,
Rozchwieruta, rozchwieje,
Rozegra w dziki chór,
Jakim wołają knieje —
Gdy to wołanie wokół się rozszerzy —
Biada ginącym! Biada!

Słyszcie! Tak jeno woła Mór,
Tak jeno woła Zagłada.

Rozchwiane fale mórz...
Gdy burza na nie spadnie,
Gdy sto przyleci burz,
Rozhuczą —
Fale oderwą na dnie,
Wichrem pochwycą za włosy
I porwą w górę, w niebiosy,
Gdzie słońce śćmi się zawieruchą kruczą!

Cały świat powali trwoga
Do stóp, burzami idącego Boga.
A już ginących nie wybawi cud
I odjętą im będzie wszelka litość boża,
Bo padli, pobici strachem
I marli w trwodze przed czasem.
Nikt nie przeczeka burzy pod zbutwiałym dachem!

A oto idzie lud szumiącym lasem,
Idzie przypływem spienionego morza...
I przez wichry ostrzega: Przeoślepli starzy!
Którzy, leżący w poprzek, tamujecie ruch,
Podnieścież swoje karki! Ciała swoje wyprośćcież!
By nie było cmentarzy
U bram nowego wieku,
Bo przejdzie po was śmiercią wojujący Duch.


Porażon prawdą, zginie duchowi przeniewierca.
Przeto lud woła ninie: Dusze swoje wyprośćcież!
Giń u bram życia wszelki upadający człeku,
A serca, żywe serca
Otwórzcie się na oścież!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.