<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł U pala męczarni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.02.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Porażka Białego Wilka

Buffalo Bill zjawił się w obozie po dobrej godzinie, według wskazówek Smukłej Trzciny i zażądał, by go natychmiast zaprowadzono do wodza.
Biały Wilk był mężczyzną w sile wieku, o atletycznej budowie i pełnej godności postawie.
Jego wyniosła i pewna siebie mina świadczyła o tym, że wódz przywykł do bezwzględnego posłuszeństwa ze strony swych wojowników. Cody zrozumiał odrazu, że niełatwo będzie przeciwstawić się podczas Rady takiemu przeciwnikowi
Wódz Czejennów bystrym i wrogim spojrzeniem obrzucił niespodziewanego przybysza.
Zażądał on, by Buffalo Bill zdał mu natychmiast sprawę ze swego poselstwa, lecz Cody odmówi mu, wyjaśniając, że może to uczynić tylko przed Radą.
— Ja rządzę plemieniem Czejennów — zawołał na to Biały Wilk — i tylko ja mam prawo przyjmowania posłów!
Buffalo nie uląkł się groźnego tonu wodza i odparł: — Będę mówił tylko przed Radą. Powiedziałem.
Czerwonoskóry wyrwał z za pasa tomahawk, ale spojrzenie Króla Granicy unieruchomiło go. Cody nie wykonał żadnego ruchu, spojrzał tylko Białemu Wilkowi prosto w oczy. Spojrzenia dwóch mężczyzn skrzyżowały się na chwilę, walczyły ze sobą, wreszcie Indianin spuścił oczy i wsadził tomahawk napowrót za pas.
Życie Buffalo Billa wisiało podczas rozmowy z Białym Wilkiem na włosku. Wywiadowca rozumiał to dobrze. Rozumiał też, że to pierwsze zwycięstwo nad wodzem Czerwonoskórych dało mu pewną przewagę moralną nad Białym Wilkiem. Długie lata, spędzone wśród plemion indyjskich, nauczyły Cody’ego, że zwycięstwo moralne nad Czerwonoskórym bywa często poważnym atutem w ręku białego.
Było teraz widoczne, że Biały Wilk zdecydował się na zwołanie Rady. Nie znał on celu przybycia białego, nie wiedział również, że Cody jest posłem Samotnego Niedźwiedzia. Był raczej przekonany, że Buffalo Bill przybył z polecenia gubernatora „bladych twarzy“, aby prowadzić rokowania ze szczepami Indian, zamieszkującymi tę okolicę.

Podczas gdy „tam-tamy“ i bębny zwoływały wojowników na Radę, Buffalo Bili przechadzał się po obozie. Miał nadzieję, że napotka przed którymś z namiotów Smukłą Trzcinę. Dziewczyna nie dawała jednak znaku życia.
W obozie wrzało, jak w ulu. Wojownicy tłumnie wylegli z namiotów i zaczęli się gromadzić wokół ogniska. Cody mógł się naocznie przekonać, jak liczni byli wojownicy czejeńscy. Było rzeczą jasną, że w połączeniu ze szczepem Samotnego Niedźwiedzia mogliby roznieść w puch Dakotów. Król Granicy widział broń rozłożoną przed namiotami. Karabinów było niewiele, lecz przed namiotem każdego z wojowników widniały liczne topory wojenne, noże oraz sprężyste, dalekonośne łuki wraz z kołczanami, pełnymi pierzastych strzał. Plemię było więc w zupełnej gotowości bojowej. Trzeba było tylko wpłynąć na wojowników, by ruszyli na pomoc swym braciom, Czejennom-Niedźwiedziom.
Kobiety i dzieci, które nie miały prawa uczestniczenia w Radzie, również wyległy z namiotów, aby obejrzeć „bladą twarz“, która przebyła w poselstwie do plemienia. Za Cody’m biegły wszędzie ciekawe spojrzenia, pełne zdumienia, a czasami trwogi.
Wreszcie dwóch wojowników zbliżyło się do Billa, by zaprowadzić go na miejsce obrad. Buffalo oddał im dwa rewolwery i nóż myśliwski, obyczaj indyjski zabrania bowiem przybywania na Radę z bronią.
Gdy zbliżył się do środka koła, utworzonego przez wojowników i starców plemienia, rzucił baczne spojrzenie na zgromadzonych, nigdzie jednak nie ujrzał Smukłej Trzciny. Napełniło go to niepokojem.
Nie dając po sobie poznać wzburzenia, stanął Buffalo Bill w środku koła i obwieścił, że jest wysłannikiem plemienia Czejennów - Niedźwiedzi.
— Czemuż to Czejennowie-Niedźwiedzie nie mówią sami za siebie? — spytał Biały Wilk z ironią. — Odkąd to Czerwonoskórzy wysyłają w poselstwie blade twarze?
— Wielu było chętnych, — odparł Cody — lecz ja, który jestem związany z wodzem Czejennów-Niedźwiedzi braterstwem krwi, nie pozwoliłem im, ponieważ obawiałem się, że zamordujesz ich, nie bacząc na świętość poselską.
Twarz Białego Wilka wykrzywiła się grymasem gniewu: — Zabiję te bladą twarz za te słowa! — krzyknął, nie mogąc opanować wzburzenia.
Drżąc ze wściekłości sięgnął dłonią za pas, gdzie zwykle tkwił jego tomahawk. Wódz nie znalazł broni, gdyż, jak wszyscy, przybył na Radę rozbrojony. Zwiększyło to jeszcze, jego wściekłość.
— Możesz spróbować... gdy zakończymy obrady! — odparł spokojnie Buffalo Bill. — Teraz oddaję się pod opiekę Rady i gdyby stało mi się coś złego, wieczna hańba ciążyć będzie na plemieniu Czejennów, które wyklęte będzie z pośród wszystkich szczepów Czerwonoskórych. Czyż nie są to słowa prawa? — zwrócił się do starego kapłana, siedzącego obok.
Starzec uczynił gest potwierdzenia. — Jest tak, jak mówi obcy biały człowiek. Krew, rozlana przy ognisku Rady sprowadza na plemię gniew Wielkiego Manitu.
Biały Wilk potoczył dokoła gniewnym wzrokiem, nie śmiał jednak protestować przeciwko odwiecznym prawom Indian, żyjących wśród prerii. Spostrzegł, że wszyscy wojownicy z powagą skinęli głowami, akceptując słowa starego kapłana, biegłego w niepisanych prawach Czerwonoskórych. Gdyby wódz wystąpił przeciwko kapłanowi, straciłby całą popularność i posłuch wśród wojowników. Opanował się więc i zasiadł napowrót na swym miejscu głowy plemienna.
— Niech biały człowiek obwieści nam słowa Czejennów-Niedźwiedzi — rzekł Biały Wilk.
Buffalo Bill opowiedział, jak Dakotowie napadli znienacka na obóz.
— Te psy wzięły skalpy kobiet, dzieci i starców waszych braci, o wojownicy! Krew Czejennów woła o pomstę! Walka Czejennów-Niedźwiedzi jest waszą walką. Czyż nie jesteście jednym narodem? Czyż Dakotowie nie są waszymi odwiecznymi wrogami? Gdy zwyciężą szczep Niedźwiedzi zwrócą się przeciwko wam!...
Buffalo Bill celowo użył indyjskiego sposobu wysławiania się, pełnego zacięcia oratorskiego i kwiecistości. Chciał on w ten sposób nawiązać między sobą a wojownikami czejeńskimi bezpośredni kontakt. Pragnął przemówić swym słuchaczom do serca.
Koło słuchaczy przyjęło zimno słowa białego. Jedynie stary kapłan i kilku wojowników czyniło głowami znaki aprobaty.
Cody zrozumiał, że przegrał walkę. Spostrzegł, że wpływ Białego Wilka był pośród plemienia zbyt silny, by słowa obcego białego człowieka mogły trafić wojownikom do przekonania.
Uratować sytuację mogłoby tylko wystąpienie Smukłej Trzciny, lecz nigdzie nie było widać śladu dziewczyny.
Kilku wojowników powstało, by odpowiedzieć Cody’emu, lecz wódz wstrzymał ich władczym gestem.
— Pozwólcie wodzowi Czejennów odpowiedzieć białemu intruzowi — rzekł. — Słuchaj, biały człowieku! Nigdy nie ruszymy z pomocą Czejennom-Niedźwiedziom, którzy opuścili własne plemię i totem. Raczej przyjdziemy z pomocą Dakotom!
Wielu wojowników przytaknęło tej przemowie z uznaniem, lecz liczniejsi, zwłaszcza z pośród starszego pokolenia, ukazali twarze gniewne i groźne. Biały Wilk zagalopował się. Przecież Czejennowie-Niedźwiedzie byli mimo wszystko bliżsi plemieniu, niż odwieczny wróg — Dakota.
Wódz zrozumiał swój błąd i zastanawiał się właśnie, jak go naprawić, gdy nagłe ukazanie się nowej postaci w kręgu ogniska wywołało olbrzymie wrażenie.
Była to Smukła Trzcina.
Nosiła na sobie wszystkie należące jej się z urodzenia i stanowiska ozdoby indyjskie. Zdobiła ją skóra daniela, przybrana barwnymi piórami i błyskotkami. U pasa widniały liczne skalpy — trofea wojenne jej wielkiego ojca. Ramiona dziewczyny, okryte były wspaniałym futrem jaguara. W dłoni dzierżyła Smukła Trzcina tomahawk.
— Kto mówi o zgodzie z Dakotami? — zawołała. — Kto śmie mówić o opuszczeniu naszych braci Czejennów-Niedźwiedzi? Oto tomahawk, którym Serce Tygrysie zabił wodza plemienia Dakota! Oto skalpy wojowników Dakota! Skalpy Czejennów zdobią wigwamy Dakotów. Nie ma zgody między nami! Czyż lew górski i kojot z prerii spoczywają w jednym legowisku?... Wojownicy! Przypomnijcie sobie wielkie dni naszego plemienia, gdy żył jeszcze Serce Tygrysie. Wszystkie plemiona drżały przed nami! A dziś, czym jesteśmy?... Cieniem dawnego imienia...
Czyż nie zasługujemy na pogardę, jeśli wzdragamy się przed udzieleniem pomocy w niebezpieczeństwie naszym braciom, Czejennom-Niedźwiedziom?... Jesteśmy pośmiewiskiem wszystkich. Blade twarze i Czerwonoskórzy, wszyscy ludzie stepu twierdzą, nie bez słuszności, że Czejennowie nie są plemieniem dzielnych wojowników... Obóz ich, to wioska pełna tchórzliwych squaw!...
Wojownicy byli tak zdumieni nagłym zjawieniem się dziewczęcia i płomiennym przemówieniem, że nie zdali sobie sprawy ze złamania odwiecznego obyczaju. Wszak kobieta nie ma prawa brania udziału w Radzie i zabierania głosu w gronie mężów.
Pierwszy odzyskał równowagę ducha Biały Wilk i zawołał grzmiącym głosem: — Wróć do twego wigwamu, kobieto! Nie ma dla ciebie miejsca w Radzie.
Smukła Trzcina spojrzała w stronę wodza ze spokojnym uśmiechem. Nie powstrzymując wzburzenia, Biały Wilk rzucił się w jej stronę z zaciśniętymi pięściami. Dziewczyna nie wahała się ani chwili. Topór wojenny Serca Tygrysiego błysnął nad jej głową, gotowy do ciosu. Lecz Buffalo Bill uprzedził ją. Widząc młodą Indiankę w niebezpie-
czeństwie jednym susem znalazł się obok wodza i dwoma potężnymi uderzeniami powalił go na ziemię.
Wypadek ten był początkiem ogólnego zamieszania. Buffalo Bill zasłonił Smukła Trzcinę swą potężną postacią przed atakami zwolenników wodza.
— Do mnie, do mnie, dzielni wojownicy, którzy walczyli u boku Tygrysiego Serca! — Zawołała córka wodza. Imię ukochanego wodza podziałało na Indian, jak iskra elektryczna.
— Bracia! — zawołał jeden ze starych wojowników. — Czyż nie zwyciężaliśmy zawsze pod dowództwem Serca Tygrysiego? Walczmy teraz u boku jego córki!
— Taka jest wola Wielkiego Ducha! — zawołał stary kapłan — Sam Wielki Manitu mówi przez usta tej dziewczyny... Duch Tygrysiego Serca przybył na Radę i unosi się nad płomieniem ogniska! Nie opuścimy córki wielkiego wodza!
Po pewnej chwili połowa wojowników zgrupowała się u boku Smukłej Trzciny. Zwolennicy Białego Wilka nie szczędzili przekleństw i gróźb, lecz grupa stronników Smukłej Trzciny wciąż wzrastała.
Gdy Biały Wilk powstał z ziemi i ocenił sytuację, zapałał strasznym gniewem. Piana wystąpiła mu na wykrzywione usta, a zduszony głos wydobywał się z konwulsyjnie zaciśniętej krtani. Ten wybuch nieopanowanego gniewu zdyskredytował go w zupełności w oczach plemienia.
— Bracia! — zawołał kapłan. — Czy pozwolimy panować nad sobą człowiekowi, który nie potrafi panować nad samym sobą?
— Nigdy! — odpowiedzieli chórem wojownicy.
Kapłan zwrócił się do trzęsącego się z gniewu Białego Wilka: — Biały Wilku, plemię Czejennów przestało uważać cię za swego wodza! Nie chcemy twojej władzy. Uczynimy to, co nam rozsądek i obowiązek każą: ruszymy na pomoc naszym braciom! —
— Któż powiedzie nas teraz do boju? — rzucił pytanie jeden z młodszych wojowników.
Odpowiedź kapłana była jasna i stanowcza:
— Będzie nas wiodła Smukła Trzcina... Czyż nie posiada ona więcej rozumu, niż najstarsi plemienia? Czyż nie jest dzielniejsza od najodważniejszego wojownika?
Słowa te zostały przez wszystkich przyjęte z uznaniem.
Biały Wilk skierował się ku swemu wigwamowi, a w duszy jego, trawionej wściekłością, rodził się już plan zemsty.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: [[Autor:an]onimowy|an]onimowy]].