U trumny Klemensa Junoszy

>>> Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Józef Naimski
Tytuł U trumny Klemensa Junoszy
Podtytuł Sprawozdanie specjalne Kurjera Warszawskiego
Pochodzenie „Kurjer Warszawski“, 1898, nr 82
Redaktor Franciszek Nowodworski
Wydawca Wacław Szymanowski i Antoni Pietkiewicz (Adam Pług)
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia „Kurjera Warszawskiego“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


U trumny Klemensa Junoszy.
(Sprawozdanie specjalne Kurjera Warszawskiego)


Powracam z Otwocka, z tej oazy klimatycznej na naszych piaskach podmiejskich, gdzie jednak ani znakomite warunki zdrowotne, ani specjalny zakład leczniczy dla chorych na płuca — nie były w stanie cofnąć nieodwołalnego wyroku śmierci.
Przyszła ona i zabrała wczoraj z pośród nas jednego z najdostojniejszych i najgodniejszych przedstawicieli literatury nadobnej — Klemensa Junoszę Szaniawskiego.
W Otwocku, w sanatorjum dra Marjana Geislera, w pokoiku parterowym, skromnie i z prostotą umeblowanym po leczniczemu, wychodzącym dwoma oknami na taras frontowy, zmarł wczoraj o godz. 8½ zrana ten znakomity pisarz, urodzony humorysta, a najlepszy człowiek.
Po długiej chorobie przywieźli tam Junoszę i umieścili przed miesiącem żona i synowie, w nadziei, że ożywcze powietrze lasu otwockiego i ciągła a troskliwa opieka lekarzy przywrócą mu siły, nadszarpane poprzedniemi krwotokami. Kurację prowadzili mianowicie doktorowie Geisler i Wroński, pod kierunkiem d-ra Dunina.
Ale nic już nie mogło gasnącego życia rozdmuchać: choroba piersiowa strawiła płuca, wyczerpała organizm. Chory jadł, pił i spał, a siły nietylko nie wzrastały, lecz przeciwnie nikły z dniem każdym, co wskazywał dobitnie ubytek na wadze ciała.
Wszelako Junosza przynajmniej nie cierpiał, mało kaszlał, a podtrzymując hart ducha nie opuszczającym go ani na chwilę humorem, dowcipkował z otoczeniem, najchętniej przebywając w towarzystwie adw. przys., p. Niewęgłowskiego, leczącego się w tymże zakładzie.
Pan N. głośnem czytaniem osładzał dni przykutemu już do łóżka autorowi. Ostatniemi książkami, któremi chory zajmował się, były: „Don Kichot z Manszy” Cervantesa w przekładzie polskim i dzieła Lwa hr. Tołstoja, którego Junosza wysoko cenił.
Piórem już jednak nie mogła władać swobodnie stygnąca, wybielona chorobą ręka Szaniawskiego.
Na jego stoliku znalazłem urywek humorystycznego djalogu, zapewne przeznaczony dla Świątecznego, który Klemens Junosza tak umiłował i przez lat tyle opromieniał istnemi fajerwerkami swego złotego, pogodnego, jak jego oblicze, dowcipu.
Oto treść urywku:

„Z polityki.
— Co myślisz o Zoli?
— Śmiały człowiek.
— Ale czy on to robi z przekonania, czy...”

Tu się myśl i zdanie urywa! Nie miał go już siły dokończyć ten pisarz, który nawet w przededniu zgonu ścigał myślą to, co ogół w danej chwili zaprzątało.
Łudził się też do ostatniej chwili nadzieją życia, jak zwykle suchotnicy.
Wprawdzie synowi Jerzemu przed kilku dniami wyraził życzenie, ażeby w razie śmierci pogrzebano go u boku ś. p. matki-nieboszczki; wprawdzie żonie i dzieciom mówił, jak gdyby przy rozstaniu o miłości rodzinnej i poświęceniu — ale łudził się przecież, zbierał siły, palił papierosy, które do ostatniej chwili go rozweselały, snuł przeróżne pomysły.
Nareszcie wczoraj, kiedy lekarze orzekli, iż dni chorego są policzone, w nocy pił sporo mleka i koniak, a obudziwszy się o godz. 7½ zrana, mówił do syna Jerzego i służby:
— Spałem doskonale. Taki jestem wypoczęty. Jak długo spałem, Jerzy?
— Sześć godzin, ojcze.
— A to bardzo dobrze.
— Ile dziś stopni mrozu? — zapytał posługacza i kazał sobie podać papierosa, a potem poprawić się na łóżku.
Kiedy go w tym celu poruszono, nagle zemdlał. Nadbiegły dr. Geisler zastał już Szaniawskiego w agonji.
Trwała ona niespełna 10 minut. Paraliż serca, bez żadnych zresztą cierpień, przeciął nić tego zacnego i pracowitego żywota.
Była wtedy godzina 8½ rano.

O godz. 7-ej wieczorem weszliśmy wczoraj do pokoju, gdzie zmarł Klemens Junosza. Syn jego, Władysław, ze swoim kolegą biurowym, p. H., przywiózł dla nieboszczyka ostatnie mieszkanie doczesne — trumnę i ubranie śmiertelne.
Po odsłonieniu całunu, okrywającego zwłoki, zobaczyłem starca wyżółkłego z zaostrzonemi rysami, posiwiałemi sumiastemi wąsami i takimże zarostem. To był 49-letni dopiero pisarz — pracownik, zwalczony trudami życia.
Zwłoki ś. p. Klemensa Junoszy Szaniawskiego ubrano w czarny surdut długi, do ręki dano mu obrazek N. M. P. Częstochowskiej. Potem towarzyszyliśmy zwłokom, złożonym w czarnej, gładkiej z krzyżem trumnie metalowej, do pobliskiej kaplicy otwockiej św. Wincentego.
Przy świetle kilku świec i latarń, wśród ciszy, niczem nie zamąconej, poniosło wybitnego pisarza 4-ch ludzi pod dach domu Bożego.
Jest to kaplica ostrołukowa, czyściutko utrzymana. Ściany zdobią obrazy: Matki Boskiej Bolesnej, Ostrobramskiej i z Dzieciątkiem Jezus i św. Józefem, tudzież wizerunki św. Wincentego. Ołtarz główny, organ, konfesjonał — dopełniają skromnego, lecz stylowego i miłego dla oka wnętrza kaplicy.
Tutaj to na prowizorycznym katafalku złożono trumnę ś. p. Klemensa Junoszy Szaniawskiego; w głowie jej postawiono krzyż a na trumnie spoczął pierwszy wieniec z róż metalowych z napisem: „Najukochańszemu mężowi i ojcu — żona i synowie.”
Ażeby umożliwić uczestniczenie w pogrzebie licznym kolegom, przyjaciołom i miłośnikom talentu zmarłego — rodzina postanowiła opóźnić o dzień jeden przewiezienie zwłok i pogrzeb ś. p. Klemensa.
Mianowicie w piątek w święto Zwiastowania N. Marji Panny po nabożeństwie porannem w kaplicy otwockiej, trumna ze zwłokami będzie przewieziona po południu koleją nadwiślańską do Lublina, gdzie pogrzeb odbędzie się nie w sobotę, jak pierwotnie zamierzano, ale dopiero w niedzielę, co ułatwi wielu warszawianom wyjazd do Lublina.
We czwartek odbędzie się w jednym z kościołów warszawskich nabożeństwo żałobne.
O godzinach tych obrzędów zawiadomią nekrologi wieczorne.
Rodzina ś. p. Klemensa Szaniawskiego odbiera zewsząd żywe dowody współczucia i żalu.

Z. J. N.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Józef Naimski.