[206]U wrót obłędu.
Co się z mózgiem moim dzieje?
Co zatruwa moje życie?
Ha, oszaleć mam nadzieję, —
I to w młodych lat rozkwicie?
To mi raptem zaśmiać chce się,
To znów gorzkie łzy wylewam,
To z mej piersi okrzyk rwie się,
To znów gwałtem pragnę śpiewać.
W sercu tańczy bez przyczyny
Kalejdoskop uczuć liczny…
To cudaczne stroję miny,
To mnie chwyta dreszcz febryczny.
Każdy członek drży i pląsa,
Płacz i śmiech i krzyk i śpiew…
To znów duszą moją w strząsa
Niepojęty wściekły gniew?
[207]
Siedzę sobie, pijąc kawę,
Lub wesoło mknę ulicą, —
Wtem mi widmo jakieś krwawe
Mignie we łbie błyskawicą:
To mój sąsiad z dziwnym śmiechem
Bieży ku mnie, wznosząc nóż…
Z figla tego wnet się śmieję,
Wszak nie jestem żaden tchórz!
Piszę jakiś wiersz zabawny,
Pogrążony w słodką ciszę, —
A w tem chichot dosyć jawny
W wyobraźni mojej słyszę.
Czy to naraz drzwi otwarto?
Za mem krzesłem tyle osób!
Kuligowych maszkar kupka
Skacze, pląsa w dziwny sposób..!
Jest tam krewny w kraśnej kołdrze,
Jest sąsiadka w śmiesznym stroju,
Druh mój suknię czarną nosi,
Włóczy ogon po pokoju!
Czuję ich, lecz wierzyć nie chcę,
Że w błazeńskiej są zabawie…
A tak wszystko jawnem zda się,
Że obejrzeć chcę się prawie.
[208]
Mówię sobie: „Jakżem śmieszny!
To fantazyi mojej błysk!“
I w tej chwili wszystko znika:
Krzywe miny, śmiech i pisk…
Na kanapie sobie leżę,
O znajomym zmarłym myślę:
„Czy przyjedzie tu zabawić,
Czy mi list obszerny przyśle?“
Myślę tak i wraz nie myślę,
Bo nie jestem taki głupi,
By uwierzyć w list lub w podróż
Tego, co ma wygląd trupi…
Jednak on już jakby przybył!
Tylko sobie w kącie stoi.
Śmieszna myśl! — Powiadam głośno:
„Czy to mnie się pan tak boi?“
I do niego palcem kiwam,
By opuścił kąta ciemność,
Wiem, że tam nikogo niema,
A rozmawiać mam przyjemność!
No, nikogo, jak nikogo, —
Coś tam jest: jak surdut stary,
Jakby nos i uśmiech znany, —
Tylko im nie daję wiary.
[209]
Jest, czy niema, — nic nie gada;
Dla mnie to nie żadna racyja,
A więc z ust mych płyną słowa,
Monologo-konwersacyja:
„Cóż? znudziło się tam panu?
Więc-eś z grobu przylazł do mnie!
O, nie dziwi mnie to wcale,
Wszyscy lubią mnie ogromnie.“
Aż mi chce się śmiać ze siebie,
Czuję, że już przerwać czas,
Chwytam laskę i kapelusz
I wybiegam w góry wraz!
Lecz najgorzej w noc bezsenną:
Kręcę się po prześcieradle,
I do tego lub do tamtej
Komponuję list zajadle.
Cały list już obmyślony,
Więc obmyślam nań odpowiedź,
Albo jestem rad z niej mocno,
Albo zły, więc wołam: „dowiedź!“
To i to pisałem w liście,
Nie pojęliście mnie wcale!
Więc list nowy komponuję,
Całą noc tak piszę stale!
[210]
Nieraz z człekiem tak się skłócę,
Rzucę seryjo głupstw miliony, —
Rankiem bym na papier przelał,
Lecz mam głowy ból szalony.
Drzemię… budzą: list przynieśli!
Tam najczulszych słówek moc…
Dobrze! nikt się nie domyśla,
Com nagadał mu przez noc!
To się w mózgu moim dzieje!
To wypełnia moje życie.
Ach, zwarjować mam nadzieję
I to w młodych dni rozkwicie!
Nic nie znaczy, choć w rozpaczy
Jam to sam tak dobrze czuł:
Drogi brachu, toć ze strachu
Człek sam nieraz skacze w dół!
Nie pomoże nic, doktorze,
Wszystkich twoich środków moc,
Coś mnie wlecze do waryjatów!
Hop, hop, hop, — i hoc, hoc, hoc!
Już mnie dziś to nawet cieszy,
Jak pogodny nieba strop.
Ho, ho, ho! — jak mi się spieszy!
Hoc, hoc, hoc! i hop, hop, hop!