Do pewnego ogrodu Staś mały się wkradał,
Właził jak kot na drzewa i owoce zjadał.
Nie chcąc dłużej Ogrodnik cierpieć takiej spółki,
Oskarżył go przed panem Dyrektorem szkółki.
«Dobrze, dobrze, mój Piotrze, Pedagog mu rzecze;
Skarcę ja go, lecz niech to do jutra się zwlecze:
Jutro tu moje dziatki przyprowadzę rano,
Zły czyn Stasia ogłoszę, okryję naganą,
I w obec wszystkich czułą wypalę mu burę.
— A czy nie lepiej będzie przetrzepać mu skórę?
— Nie, mój Piotrze: ja dzieci nie biję, broń Boże!
— Ej, przecie różczka zdrowiu zaszkodzić nie może.
— Ale ubliża wieku naszego oświacie!
Wy prostaczki bo na tem wcale się nie znacie:
My dziś młodzież dobrocią, radą, lekką groźbą,
A gdy nam się ofuknie, to nawet i prośbą,
A nawet i błaganiem, kiedy się rozzłości,
Nakłaniamy do cnoty i obyczajności.»
Przeciw tak światłym zdaniom któżby już co mówił!
Umilkł Piotr i do jutra czekać postanowił.
Jakoż mądry Pedagog obietnic nie zdradził,
Cały półsetek dzieci nazajutrz sprowadził,
I wytknąwszy Stasiowi czyn jego nieprawy,
Wdał się w bardzo obszerne i światłe rozprawy
Nad pięknością owoców w Piotrowym ogrodzie:
Jak to miło jeść gruszki siedząc sobie w chłodzie,
A gdy przyszło do jabłek, w zapalczywym gniewie
Nie zapomniał o raju i o płochej Ewie,
Przeklął węża; a zresztą, co tam dalej gadał,
Tego wam już nie będę próżno opowiadał,
Bo dzieci, zamiast słuchać, jak na drzewa wpadły,
Tak w połowie perory, wszystkie gruszki zjadły.
Wtedy Piotr, założywszy na krzyż ręce obie, Powiedział sobie,
Że lepiej, od mądrego gdy kto w łeb dostanie, Niż od głupiego pocałowanie.