<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Leroux
Tytuł Upiór opery
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Leona Nowaka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le fantôme de l'Opéra
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI
W PODZIEMIACH OPERY

„Bądź pan przygotowany do natychmiastowej obrony,“ — powtórzył pośpiesznym szeptem towarzysz Raula.
Długą chwilę stali w milczeniu, wstrzymując oddech. W podziemiach panowała niczem niezamącona cisza.
Nakoniec Pers poruszył się i Raul usłyszał, jak prześlizgnął się na kolanach, szukając czegoś poomacku rękami. Nagle ciemności rozproszyły się i zabłysło w nich światło małej, ślepej latarki, w pierwszej chwili cofnął się instynktownie, jakby chcąc ujść przed okiem tajemniczego nieprzyjaciela, lecz wraz spostrzegł się, że latarka ta należała do jego towarzysza.
Pers klęczał na ziemi i latarkę postawił obok siebie. Zajęty był bacznem wpatrywaniem się w podłogę i nagle zgasił światło latarki.
Wówczas Raul posłyszał lekki stłumiony zgrzyt i ujrzał w pośrodku podłogi niewielki, słabo oświetlony kwadrat. Wyglądało to tak, jakgdyby otworzyło się małe okienko.
Raul nie widział Persa, ale tuż koło siebie posłyszał jego szept stłumiony:
„Chodź pan za mną i naśladuj mnie we wszystkiemu.“
Pers powoli posuwał się ku oświetlonemu kwadratowi. Raul widział, jak raz jeszcze przyklęknął i trzymając się rękami brzegów podłogi, z pistoletem w zębach, zsunął się w otwór.
Raul w zupełności zaufał swojemu przewodnikowi i wierzył, wnioskując z jego słów, iż gotów jest na wszystko, by działać wraz z nim przeciw Erykowi. Wzruszenie jego, gdy mówił o tym „szatanie“, wydawało mu się szczere, a przytem czyżby go był uzbroił własnoręcznie, gdyby czyhał na jego zgubę? Dodać należy, że Raul nie mógł przebierać w środkach i uważał za rzecz nieszlachetną wahać się w ostatecznej chwili.
Ukląkł więc i ześlizgnął się w otwór, zawisając na rękach, poczem spadł w ramiona Persa, który rozkazał mu natychmiast wyciągnąć się na podłodze i sam po małej chwili uczynił to samo.
Raul zaciekawiony, chciał pytać, lecz ręka Persa zakryła mu szybko usta, a do uszu jego doszedł jednocześnie głos męski, w którym rozpoznał głos komisarza policji, z którym rozmawiał niedawno w kancelarji dyrektorskiej.
Wicehrabia i Pers znajdowali się w owej chwili za przepierzeniem, z po za którego wyraźnie dochodził odgłos kroków i pomieszane głosy.
Przy bladem świetle, zalegającem podziemia, można było bardzo słabo rozpoznawać kontury otaczających przedmiotów.
Nagle Raul wstrząsnął się całem ciałem i siłą stłumił okrzyk grozy.
W podziemiu leżały trzy trupy.
Jeden leżał rozciągnięty na małych schodkach, prowadzących do pokoju, skąd dochodziły głosy, dwa inne zaś, z rękami rozpostartemi w krzyż stoczyły się po stopniach na dół.
Raul wysunąwszy rękę przez przepierzenie, mógłby był dotknąć ich z łatwością.
„To „on,“ — szepnął Pers, zrozumiawszy wzruszenie towarzysza.
Głos komisarza stawał się coraz donośniejszy. Słychać było, jak żądał od reżysera wyjaśnień co do systemu oświetlenia.
W tym czasie elektryczność używana była tylko do niektórych efektów scenicznych i do dzwonków.
Cały olbrzymi budynek Opery był jeszcze oświetlony gazem. Obok budki suflera znajdowała się maleńka budka kierownika oświetlenia, który stamtąd wydawał potrzebne rozkazy swoim podwładnym.
W tej właśnie budce podczas każdego przedstawienia znajdował się Mauclair.
W danej chwili była ona pusta.
„Mauclair! Mauclair!“
Głos reżysera rozbrzmiewał teraz donośnie. Komisarz zaś był już przy małych drzwiczkach, łączących schody z podziemiem. Poruszył drzwiami, lecz nie ustąpiły pod naciskiem.
„No! no! — zawołał komisarz, — panie reżyserze! patrzno pan! Nie mogę otworzyć tych drzwi!...
Nareszcie ustąpiły pod silniejszem pchnięciem reżysera. Wstępując na schodki, komisarz potknął się o ciało mężczyzny, zagradzające mu przejście.
„Mauclair! ależ to Mauclair! — zawołał reżyser, rozpoznawszy głównego maszynistę. — Nie żyje!“
Komisarz pochylił się nad ciałem.
„Nie! On jest tylko uśpiony lub pijany,“ — rzekł p. Mifroid. Powstał, zeszedł jeszcze kilka stopni i krzyknął:
„Ależ, patrzcie! patrzcie!... Dwóch ludzi leży tam na dole! Co to jest?! Co to znaczy?...“
Reżyser zbiegł ze schodów i stanął zdumiony.
„To są pomocnicy Mauclaira, — wyrzekł w osłupieniu. — Zdaje się, również mocno uśpieni! Teraz wszystko się wyjaśnia. Ktoś obcy był tutaj i kierował oświetleniem, i ten sam człowiek dopomógł nędznikowi w porwaniu Krystyny Daaé!
Doktora! Natychmiast niech kto biegnie po teatralnego doktora!!“
Komisarz policji, pochylony nad nieszczęśliwemi ofiarami, obserwował je ciekawie.
„Dziwna! dziwna sprawa! — szepnął jakgdyby do siebie. No i cóż? moi panowie? — wyrzekł głośno. Może wytłumaczycie mi, co to wszystko znaczy...“
Poprzez szpary przepierzenia Raul dostrzegł wgórze pochylone trwożnie twarze obydwóch dyrektorów.
„Dzieje się tu coś, czego nie możemy zrozumieć, — zabrzmiał wzruszony, niepewny głos Mon — charmina i, w tej samej chwili, obydwie zafrasowane twarze znikły za drzwiami.
„Dziękuję za tak obszerne wyjaśnienie“, — zaśmiał się drwiąco komisarz.
„Nie pierwszy to raz Mauclair zasypia, — odezwał się pogrążony dotąd w zamyśleniu reżyser, — przypominam sobie, jak raz zastałem go chrapiącego w najlepsze w budce podczas przedstawienia.“
„Kiedyż to było?“ — zapytał prędko p. Mifroid.
„Niedawno... ot, było to tego wieczoru, gdy Carlotta — pamięta p. komisarz — gdy Carlotta tak fatalnie skompromitowała się na scenie.“
„Naprawdę? było to tego wieczoru?“
Pan komisarz poprawił okulary i wpatrzył się badawczo w reżysera.
„Czy Mauclair zażywał tabakę?“ — zapytał po chwili.
„Tak, p. komisarzu. To był wielki amator tabaki. Ot! leży tu właśnie jego tabakierka“.
P. komisarz, nie rzekłszy już słowa, zabrał wskazaną tabakierkę i włożył ją do kieszeni.
Raul i Pers, których obecności nikt się nie domyślał, byli świadkami jak wynoszono ciała i jak po chwili komisarz i reżyser, zamknąwszy uważnie drzwi, oddalili się.
Wtedy Pers dał znak Raulowi, aby powstał i zalecił mu, aby rękę z pistoletem trzymał bezustannie na wysokości czoła.
„Ależ to bezcelowo, męczy mnie tylko“, — zauważył Raul.
„Zmieniaj więc pan rękę“, — poradził Pers.
„Nie umiem strzelać lewą ręką“, — mruknął Raul, na co Pers odpowiedział dziwnem oświadczeniem, które wcale nie przyczyniło się do wyjaśnienia sytuacji we wzburzonym umyśle młodego człowieka.
„Nie chodzi o to, aby strzelać lewą czy też prawą ręką: zależy na tem, aby mieć zawsze przy twarzy rękę, zgiętą w ten sposób, jakgdyby się w niej trzymało pistolet. Co zaś do samego pistoletu — może go pan schować do kieszeni“.
I dodał:
„Niech pan tak uczyni, bo inaczej nie odpowiadam za nic. To jest kwestja życia lub śmierci. A teraz, milczenie i za mną!“
Jak już nadmieniliśmy wyżej, podziemia Opery, w których znajdowały się olbrzymie maszyny, zapadnie, gotowe dekoracje, wysuwane zapomocą dźwigów, służące do natychmiastowych czarodziejskich zmian, olbrzymie słupy, lewary, działające za naciśnięciem sprężyny, baszty, wieże, ruiny zamków i t. p., — dzieliły się na kilka pięter.
Pers i Raul znajdowali się już na trzeciem piętrze.
Raul szedł za swoim przewodnikiem nie spuszczając go z oka.
Cóżby się z nim stało, gdyby znalazł się tu sam, w tym przerażającym labiryncie, gdzie na każdym kroku czyhało nań niebezpieczeństwo, gdzie mógł lada chwila roztrzaskać głowę o słup jaki, zagmatwać się bez wyjścia w sieci sznurów, drutów i lin, lub wpaść do jednego z ziejących otworów, które ciągle niespodziewanie otwierały się przed ich stopami.
Zapuszczali się coraz głębiej w podziemia.
Raul zauważył, że Pers stawał się coraz bardziej niespokojny i coraz częściej zwracał się do niego z upomnieniem, by ściśle wypełniał jego polecenia.
Nagle silny głos zabrzmiał niedaleko nich.
„Wszyscy „zamykacze drzwi“ na górę! Pan komisarz policji czeka!“ — wołał ktoś donośnie.
Rozległ się przyśpieszony odgłos kroków i kilka zgarbionych sylwetek przemknęło w zmroku.
Byli to starzy portjerzy gmachu Opery, wysłużeni maszyniści, którymi zaopiekowała się dyrekcja i dała dożywotnie, niemęczące zajęcie, polegające na nieustannem pilnowaniu wszystkich drzwi i korytarzy.
Pers i Raul zadowoleni byli z tego wydarzenia, bo tym sposobem pozbawieni zostali niepożądanych świadków, gdyż zdarzało się, że staruszkowie ci spędzali nieraz całe noce w podziemiach Opery. Mogli więc spotkać którego z nich i być narażeni na zapytania i zmuszeni do wytłumaczenia swojej obecności.
Bez żadnej przeszkody doszli do piątego piętra.
Tutaj dopiero Pers przystanął i odetchnął głęboko. Zdawał się być spokojniejszym, jednakowoż ani na chwilę nie spuszczał nadół ręki.
Raula coraz bardziej intrygował ten osobliwy sposób obrony, który polegał na zabezpieczeniu twarzy ręką, podczas gdy broń nabita spoczywała bezużytecznie w kieszeni właściciela.
Zaledwie kilka minut trwał ich wypoczynek, gdy Pers drgnął silnie i pochwycił Raula za ramię.
„Rzuć się pan na ziemię“ — rozkazał szeptem.
Cień jakiś przesunął się koło nich... cień wysoki, smukły, w szerokim płaszczu i dużym kapeluszu na głowie.
Był tak blisko, że uczuli gorący jego oddech na swoich twarzach.
Cień oddalał się, dotykając ścian rękami i od czasu do czasu stukając laską w zagłębieniach murów.
„Oh! — westchnął Pers po chwili, — tym razem udało się nam uniknąć niebezpieczeństwa. Cień ten zna mnie i już dwa razy zaprowadził mnie do kan — celarji dyrektora.“
„Czy to kto z policji teatralnej?“ — zapytał Raul.
„Ktoś stokroć gorszy,“ — odpowiedział Pers bez dalszych objaśnień[1]. „Może to „On“.
„On“. Nie! Gdyby on przybywał, widzielibyśmy przedewszystkiem jego ogniste oczy. Są one dla nas rodzajem ostrzeżenia... Ale może nadejść ztyłu... podstępnie i wtedy grozi nam śmierć, jeżeli nie zdołamy uchronić się w ten sposób, jaki panu wskazałem“.
Zaledwie Pers wymówił te słowa, gdy przed ich przerażonemi oczami stanęła fantastyczna i straszna postać.
Nietylko oczy, ale twarz cała, gorzała oślepiającym niezwykłym blaskiem.
Twarz ta ognista, bez korpusu, szła ku nim na wysokości wzrostu człowieka.
Od okropnego tego zjawiska, czyniącego wrażenie wielkiego płomienia o kształcie ludzkiej głowy, buchały oślepiające, fosforyczne iskry...
„Ach! — syknął Pers, przez zaciśnięte zęby. — Pierwszy raz widzę coś podobnego. Wachmistrz straży ogniowej mówił prawdę! To nie „on“, ale może „on“ to zjawisko nam przysyła! Baczność p. de Chagny. Na miłość boską, trzymaj ciągle rękę na wysokości twarzy!!“
Ognisty kształt tymczasem posuwał się ku mm zwolna, lecz ciągle.
„Wysłał nam to może dlatego aby nas podejść łatwiej ztyłu, — szeptał Pers do ucha Raula. — Niewiadomo teraz skąd nam może grozić niebezpieczeństwo! Znam wiele jego szatańskich sztuczek, ale z tą się nie spotkałem. Uciekajmy! bądźmy ostrożni... Pamiętaj pan o ręce“...
Szybko biec zaczęli wzdłuż krętego, ciemnego korytarza, który otwierał się przed nimi.
Po kilku chwilach, które zdawały się im być wiekami, Pers przystanął.
„W te strony rzadko zagląda, — rzekł oglądając się poza siebie. — Ten korytarz nie prowadzi do jeziora, ani do jego mieszkania. Ale może domyśla się, że go śledzimy“? — Pers zamilkł cofnął się zdumiony: o parę kroków ujrzał nieruchomą, ognistą głowę.
Głowa poruszyła się, a do uszu uciekających dobiegł szmer jakiś, podobny jakby do drapania o ścianę wielotysięcznych, małych pazurków, lecz dziwnie nieznośny i przykry.
Płomienna głowa szła teraz ku nim... zbliżając się powoli.
Teraz już mogli ją dojrzeć dokładnie.
Oczy zupełnie okrągłe, o nieruchomem szklannem spojrzeniu wpatrzone w nich były uporczywie. Nos szeroki, lekko zapadnięty oraz wielkie usta, z obwisłą półkoliście dolną wargą, nadawały tej twarzy podobieństwo do skąpanego we krwi księżyca.
Skąd zjawił się ten kształt płomienny i dokąd szedł, posuwając się coraz szybciej, z oczami nieruchomo utkwionemi wdal?
I skąd pochodziły te okropne szmery?
Nadeszła chwila, w której Pers i Raul już nie mogli uniknąć spotkania...
Przerażeni, przywarli do wilgotnej ściany, nie wiedząc jak bronić się, gdzie uciekać!
W miarę zbliżania się ognistej twarzy wzmagał się szmer, do zgrzytu podobny. Szmer ten ogarniał ich, otaczał, wzrastał w niewytłumaczony i tajemniczy sposób.
Głowa z płomieni dotyka już ich głów.
Dreszcz zgrozy i przerażenia wstrząsa postacią Persa i Raula. Już teraz wiedzą, co wywołuje ten odgłos dziwny, a nieznośny...
Korytarz podziemia ogarnia pełzająca, skupiona fala ciemnych, poruszających się szybko zwierzątek. Płynie ta fala, miarowa, drobna, lecz szybsza od najgwałtowniejszego morskiego przypływu...
Fala ta dobiega do ich nóg... wspina się, ogarnia ich i Pers i Raul nie mogą powstrzymać okrzyku lęku i bólu...
Ręce ich, ochraniające ciągle twarze opadają, by bronić się, przed tą wstrętną nawałą, odrzucać lepkie, łaskocące łapki, kłujące jak igły pazury, wilgotne pyszczki i szarpiące zaciekle zęby.
Pers i Raul bliscy już są ostatecznej utraty sił; ale w tej chwili płomienna twarz zwraca się ku nim z okrzykiem:
„Nie poruszajcie się! Nie poruszajcie się!
A przedewszystkiem nie idźcie za mną! Jestem „tępicielem szczurów!“ Pozwólcie mi przejść z moimi szczurami“!...
I nagle fantastyczna postać znika w ciemnościach, tylko gdzieś wdali, w korytarzu migoce nikle, blade światełko. Przed chwilą widocznie tępiciel szczurów, aby nie spłoszyć zwierzątek, zwrócił płomień ślepej latarki, trzymanej w ręce ku sobie, oświetlając tym sposobem tylko własną twarz, teraz zaś, by prędzej ułatwić sobie wyjście, oświetlił ciemną przestrzeń, rozciągającą się przed nim...
Wtedy gwizdnąwszy przeciągle skoczył naprzód a za nim pospieszyła zgrzytająca, szemrząca fala...
„Powinienem był pamiętać o tym tępicielu szczurów, — odezwał się po chwili milczenia Pers. — Eryk wspominał mi o nim... wspominał, że ukazuje się często pod tą postacią.[2]
“Czy jesteśmy daleko od „Jeziora? — zapyta! Paul. — Chodźmy! tam! chodźmy! Prędko. Nie trać my czasu! Będziemy wołać! pukać do ścian! Krystyna nas usłyszy“!
„Dzieckiem jesteś p. Raulu! Nie dostaniemy się nigdy tą drogą do Jeziora“!
„Dlaczego?“
„Bo tutaj skoncentrował całą swoją obronę! Nigdy jeszcze nie byłem po tamtej stronie jeziora. Trzeba nasamprzód jezioro przepłynąć, a niestety, aż nadto dobrze jest strzeżone. Lękam się, czy niejeden ze starych maszynistów, którzy odważyli się podejść w tę stronę i nie powrócili więcej, nie stał się ofiarą tego szatana! I mnie także o mało to nie spotkało! Tylko, że w porę poznał mnie! Ostrzegam cię, p. de Chagny, nie zbliżaj się nigdy do jeziora i uciekaj, skoro posłyszysz „Głos wodny“, przeklęty głos syreny!
Jest jeden tylko sposób dotarcia do Krystyny Daae i wyratowania jej, — dodał pośpiesznie Pers, dojrzawszy rozpacz, którą nagle powlokły się rysy młodego człowieka. — Ale musimy to tak uczynić, aby on nie domyślił się niczego?“
„Więc jest przejście do mieszkania nie przez samo jezioro?“
„Tak, przez trzecie podziemie, skąd musieliśmy, na nieszczęście, uciekać. Powrócimy tam zaraz. A teraz objaśnię pana dokładnie, gdzie się znajduje to przejście. To przejście — mówił Pers, a głos jego drżał dziwnie, — znajduje się pomiędzy dekoracjami z „Króla Lahory“, tam, gdzie znaleziono trupa Józefa Bu1ueta!“
„Ach! tego maszynisty!“
„Tak panie! maszynisty, powieszonego na sznurze, który potem zaginął...
No, a teraz odwagi! Idziemy dalej!
Znajdujemy się teraz wpobliżu głównych kanałów wodnych, — objaśniał Pers, — i powracamy na trzecie piętro podziemne Opery.“
Korytarz, którym szli, był wykopany na 15 m. pod podkładami wody, znajdującej się tu niegdyś w wielkiej obfitości, a którą przy budowie gmachu Opery zdołano usunąć i osuszyć.
„O ile się nie mylę, odezwał się Pers, — ściana, której dotykam, należeć może do „Pałacu Jeziora“.
Należy objaśnić czytelników, że wszystkie ściany w tej części gmachu były podwójne, celem ochronienia przed wilgocią całej olbrzymiej maszynerji teatralnej. Pers więc dotykał teraz ściany, po za którą, według wszelkiego prawdopodobieństwa, znajdowało się tajemnicze schronisko Eryka.
Na ścianę tę składało się podmurowanie z grubego kamienia oraz mur z cegieł grubości kilku metrów, pokryty warstwą cementu.
Raul przywarł do ściany i nadsłuchiwał chciwie, Pers zgasił latarnię.
„Baczność — szepnął, — ochraniaj pan twarz!.. Spróbujemy dostać się do „niego“.
Dał ręką znak Raulowi by przyklęknął i tak, niemal na czworakach, posuwając się ostrożnie, doszli do przepierzenia, znajdującego się w głębi.
W miejscu tem leżały porzucone, stare dekoracje z „Króla Lahory“, a obok niewielki otwór na przejście człowieka.
Pers zatrzymał się i nadsłuchiwał, poczem wsunął się w otwór.
Raul posuwał się za nim.
Wolną ręką Pers dotknął ściany i nacisnął mocno. Duży kamień usunął się niemal bez szmeru.
Pers wyjął pistolet z kieszeni i towarzyszowi swemu polecił uczynić to samo.
Otwór był bardzo wąski. Pers jeszcze raz wyciągnął latarkę, zapalił ją i chwilę coś w głębi bacznie obserwował.
„Musimy się spuścić wdół z wysokości kilku metrów, o ile można bez szmeru, — szepnął, — zrzuć pan obuwie. Zostawimy je tutaj, pod ścianą, gdzie je znajdziemy, wychodząc. Teraz zaczepię się rękami o brzeg i skoczę... do jego domu... Pan uczynisz to samo... nie lękaj się, pochwycę cię w ramiona...
Po chwili do uszu Raula dobiegł głuchy łoskot. Zadrżał w przestrachu, aby ten hałas nie zdradził ich obecności. Lecz bardziej niż ten hałas zaniepokoiła go złowroga cisza panująca wokoło. Dlaczego nie dosłyszał jeszcze wołania Krystyny? Czyżby przybywali za późno? Czołgając się na kolanach, Raul uczepił się nerwowymi, drżącymi palcami wystającego ze ściany kamienia i rzucił się wdół.
W tej chwili uczuł czyjeś dotknięcie.
„To ja“, — szepnął Pers.
Pozostali chwilę w milczeniu, nadsłuchując...
Nigdy jeszcze ciemności nie wydały im się tak nieprzejrzanemi...
Nigdy nie ciążyła nad nimi cisza tak okropna...
Raul zagryzał wargi do krwi, aby nie zakrzyczeć: „Krystyno! To ja!... odpowiedz mi, odezwij się, Krystyno!...
Błysnęło światło latarki Persa.
Oświecała ona teraz dokładnie miejsce ich przejścia.
„Oh! — zauważył Pers, — kamień sam się zasunął. Nie widać już otworu“.
Światło latarki padało teraz na ścianę i dobiegło do ziemi.
Pers pochylił się i podniósł kawałek jakby grubej nici, ale natychmiast z głuchym okrzykiem odrzucił ją od siebie.
„Stryczek z Pendżabu“ — wybełkotał z trudem.
„Co to jest“ — zapytał Raul.
„To może być właśnie sznur, którego tak szukano, gdy znaleziono zwłoki Buqueta“, — odpowiedział Pers.
Zaniepokojony, uniósł latarkę w górę. Czerwonawe światło padło na ścianę. I wtedy ujrzeli dziwaczne zjawisko...
Ujrzeli pień drzewa ze świeżemi jeszcze gałęziami i liśćmi. Gałęzie drzewa pełzły wzdłuż ściany, ginąc w suficie, tonącym w zmroku.
Z powodu niedostatecznego oświetlenia nie można było odrazu zorjentować się w otoczeniu.
To gałąź, to liść jeden, uwidoczniały się lepiej, a obok była pustka... lub tylko świetlny płomień zdawał się odbijać...
Raul przesunął ręką po ścianie.
„Oh! — zawołał, ta — ściana — to lustro...“
„Tak! lustro“, — powtórzył głębokim głosem Pers, przesuwając ręką po zroszonem od potu czole... a po chwili dodał:
„Wpadliśmy do pokoju tortur!...“




  1. Autor, podobnie jak Pers, nie udzieli co do tej postaci dalszych wyjaśnień, pomimo, iż wszystkie inne wydarzenia tej zadziwiającej opowieści, na pozór może anormalne, wytłumaczone zostaną. Czytelnik powinien domyślić się, kim był ów cień tajemniczy. Autor, związany przyrzeczeniem, danem b. dyr. Opery, p. Gailhard, co do zachowania w tajemnicy tej interesującej i użytecznej osobistości, nic więcej powiedzieć nie może. Mogę tylko dodać, że cień ten oddał niejedne usługi tym, którzy podczas przedstawień galowych naprzykład, mogą być na widowni narażeni na niebezpieczeństwo. Mówię tu o usługach natury politycznej.
  2. Były dyrektor Opery p. Gailhard opowiadał mi raz o olbrzymich spustoszeniach, jakie czyniły szczury w podziemiach Opery. Mówił, że trwało to aż do dnia, w którym pojawił się jakiś nieznajomy człowiek i za opłatą stosunkowo dość znaczną, podjął się wyłapania szkodliwych zwierzątek. Mówiono, że człowiek ten posługiwał się jakimś specjalnym zapachem przyciągającym. Oszołomione szczury biegły za nim bierne i posłuszne przez ciemne, długie korytarze aż do olbrzymich piwnic, napełnionych wodą, gdzie czekała je śmierć.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Leroux i tłumacza: anonimowy.