Uroda życia/Część I/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Uroda życia |
Tom | I |
Część | I. Cień |
Rozdział | XXIII |
Wydawca | Spółka Nakładowa „Książka” |
Data wyd. | 1912/1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Po upływie trzech dni zmienił plan i postanowił przenieść się do domu generała Polenowa. Mocowanie się wewnętrzne do tego go przywiodło. Poczuł, stopniowo wgłębiając się w swój stan wewnętrzny, że jeśli odmówi sobie tego, co mu zaproponował generał, nie da sobie rady z zazdrością i tęsknotą i będzie przez nie pokonany. Postanowił zbadać wszystko, co jest i co go czeka, poznać głębię swoją i zewrzeć się z nią. Wiedział sam wobec siebie, że popełnia jakgdyby cofnięcie się przed prawem swej duszy, że się zniża i odstępuje od ołtarza, ale tak musiał, ażeby duszę w ogniu rozpalić i zgiąć; w kształt, jaki obierze. Napisał list do generała niejako z prośbą o zabranie go do domu. Tegoż dnia, wieczorem został przewieziony w zamkniętej karecie. Otrzymał pokoik na drugiem piętrze, jeden z owych, których małe okna wychodziły na ogród. Pokój ten był w drugiem skrzydle domu, zdaleka od pokoju Tatjany, tak Piotrowi znanego.
Leżąc na łóżku, miał przed oczyma korony wielkich drzew, okalających sad, dalekie lasy i dalekie wzgórza. Ponieważ rany się goiły, mógł wstawać i całemi godzinami patrzeć w przestwór. Była to druga połowa sierpnia. Owoc ogrodu dojrzewał. Gdy upalne promienie padały w kręte uliczki, czerwieniły się ogromne jabłka, kiedyindziej ukryte, i wynurzały spod liści ciężkie grona żółtych, zwisających gruszek. Z górnego okna ogród ten wyglądał, jak niedostępna, zaciszna świątynia, a tajemnica dojrzewania w niej owoców z dnia na dzień stawała się coraz głębiej odczuwanem przeżyciem duchowem. Upał letni istniał, zdawało się, dla tego sadu jedynie. Stwarzał i wydobywał zeń nieuchwytny zapach owoców, rozprowadzał ich barwę między jednolitemi liśćmi. Księżyc zakradał się po nocach w te tajne, wąskie uliczki. W jednych zostawiał cień, najczarniejszy, na jaki stać głęboką noc, a w innych rozpościerał czarodziejskie marzenie swego blasku, jakby uwidocznianą tajemnicę nocnego miłosnego snu. Chłód wtedy i mrok, tający się pod ciężarnemi gałęziami, spajał się z milczeniem. Trwały świątynne, bezszelestne godziny, podczas których tajemnica dokonywała się w mroku. Sufit pokoiku był niski, meble najzupełniej skromne, okienko małe. To też Piotrowi śniło się wciąż, że jest w więzieniu. Siedział przy oknie długo nieraz w noc i śnił na jawie, że jest w więzieniu nie tylko materyalnem u ludzi, u wypadków, u losu, ale w więzieniu u samego siebie. Patrzał w ogród, jakby w oblicze milczącej wyroczni i chciał w niem wyczytać odpowiedź, czy kiedy wybije godzina wolności. Czuł, że w jego piersiach leży, czeka i wolno, równo, zdrowo bije serce nieustraszone, przed niczem nieulękłe, lecz wciąż jeszcze nieme i posłuszne rozkazowi milczenia.
Nawijało się wciąż wspomnienie ze szkolnej wojennej ławy o królu Anglii Ryszardzie, zwanym Coeur de Lion. Niezwalczony rycerz Lwie Serce siedzi oto zamknięty w ponurym zamczysku Durnstein, siłą przemocy ujarzmiony. Olbrzymie przyszłe dzieje angielskiego plemienia, niezmierne, myślą niezgruntowane czyny potomków na obszarach ziemskiego lądu i na morzach świata śpią w jego sercu, w jego woli, która go popycha do prac szalonych i wysiłków lwich. Ale rycerz jest sam. Opuścili go wszyscy i zdradziło go wszystko. Czeka daleko królestwo jego potęgi, rumak bojowy za górami i za morzami, i złoty tron. Nie rozpacz przecie jest w sercu, nie boleść, nie niecierpliwość. To serce umie czekać. Ono w przedziwny sposób wie, że idzie zza gór, zza siedmiu rzek wierny przyjaciel, że krąży pod murami przybysz ze stron dalekich, wierny trubadur Blondel de Nesle. Nadejdzie dzień, gdy Blondel zaśpiewa wspólny ich utwór, prowansalską romancę. A kiedy pierwszą strofę tamten zaśpiewa, rycerz ujarzmiony odpowie mu strofą drugą. Tak się poznają.
Piotr wiedział, że nie ma na ziemi swego Blondela de Nesle. Niewola jego była sroższą, niż w zamczysku Durnstein, — królestwo stokroć bardziej dalekie, — samotność po tysiąc razy zupełniejsza. Królestwo jedynie w duszy istniało, — nieobeszłe, olbrzymie, stokroć piękniejsze, niż dziedzictwo Plantagenetów.
Patrząc tak co dnia w cichy ogród i cierpliwie mierząc swój czas dojrzewaniem owoców, zmianą barw na rumianych jabłkach i żółtych gruszkach, Piotr śnił swój tajny sen. Cierpliwość niewyczerpana, cierpliwość owocu, który się nie spieszy w dojrzewaniu, cierpliwość siła lwia — osiadła w jego sercu.