Właśnie Inka/Rozdział pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Właśnie Inka |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia S.A. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | J. B. |
Tytuł orygin. | Just Patty |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— To wstyd! — rzekła Zuzia.
— Obelga! — dorzuciła Ludka.
— Najwyższa obraza! — oświadczyła Inka. — Rozdzielać nas po trzech latach razem przeżytych.
— Zwłaszcza, że wcale znów nie byłyśmy tak strasznie nieznośne w ostatnim roku. Cała masa dziewcząt ma znacznie więcej grzeszków na sumieniu.
— Tylko że nasza nieznośność trochę zanadto rzucała się w oczy! — przyznała Inka.
— Zato byłyśmy bardzo grzeczne przez ostatnie trzy tygodnie — przypomniała Ludka.
— A gdybyście tak zobaczyły moją nową współlokatorkę! — jęknęła Zuzia.
— Chyba nie może być gorsza od Irmy Mc Collough.
— Właśnie, że jest! Jej ojciec jest misjonarzem, a ona została wychowana w Chinach. Nazywa się Keren-happuch Hersey, tak jak najmłodsza córka Hioba.[1] A jej nawet na myśl nigdy nie przyjdzie, że to imię jest śmieszne.
— Irmie — rzekła ponuro Ludka — przybyło dwadzieścia funtów w ciągu lata. Waży —
— Ale żebyście zobaczyły moją współlokatorkę! — wykrzyknęła Inka. — Nazywa się Miranda Mertelle Van Arsdale.
— Keren wciąż siedzi nad książką i myśli, że ja będę chodziła na palcach, aby jej nie przeszkadzać.
— A gdybyście słyszały, co Mira Mertelle wygaduje! Powiedziała mi, że jej ojciec był bankierem i chciała koniecznie wiedzieć, czem był mój. Ja jej powiedziałam, że mój ojciec był sędzią śledczym i całe życie zeszło mu na zamykaniu w więzieniu bankierów. Nazwała mnie za to źle wychowanem dzieckiem.
Tu Inka uśmiechnęła się łagodnie.
— Ile ma lat?
— Dziewiętnaście, a dwa razy już oświadczano się jej.
— Dziękuję! Dlaczego wybrała właśnie Zakład św. Urszuli?
— Jej ojciec i matka uciekli z domu i pobrali się jak mieli dziewiętnaście lat, a teraz się boją czy przypadkiem ona nie odziedziczyła po nich tych samych skłonności. Dlatego wybrali dla niej dobry, surowy zakład klasztornego typu. Mira nie potrafi się nawet uczesać sama bez służącej. Jest strasznie zabobonna na punkcie kamieni księżycowych. Nosi tylko jedwabne pończochy i nie cierpi siekaniny. Będę ją musiała nauczyć, jak się łóżko ściele. Do Europy jeździ tylko parowcami linji „White Star“.[2]
Inka rzucała te szczegóły naślepo. Wysłuchawszy jej z współczuciem, koleżanki dorzuciły garstkę własnych narzekań.
— Irma waży sto pięćdziesiąt dziewięć funtów i sześć uncyj bez ubrania — opowiadała Ludka. — Przywiozła ze sobą dwa kufry naładowane słodyczami. Pochowała je we wszystkich kątach pokoju. Chrupanie czekolady jest ostatnim dźwiękiem, jaki słyszę w pokoju w nocy — i pierwszym rano. Ani się nawet nigdy nie odezwie — i nic tylko żuje. Ma się wrażenie, że się mieszka z krową. A inne sąsiadki! Też miła paczka! Po drugiej stronie mieszka Kid Mc Coy, która sama jedna robi więcej hałasu, niż pół tuzina cow-boyów. Tuż obok mieszka znów nowa pensjonarka, Francuzka, — wiecie, to drobne, ładne dziewczątko z dwoma czarnemi warkoczami.
— Wygląda wcale sympatycznie! — zauważyła Inka.
— I byłaby sympatyczna, gdyby umiała mówić, ale cóż, kiedy ona zna zaledwie jakich pięćdziesiąt słów. Henrjetta Gladden, mieszkająca razem z nią, jest rozlazła i ponura jak homar, a na samym końcu korytarza jest pokój Eweliny Smith. Chyba wiecie same, co to za skończona idjotka z tej Eweliny.
— Och, to okropne! — zgodnie wykrzyknęły dziewczęta.
— To wina panny Lord! — rzekła Ludka. — Wdowa nigdy nie rozdzieliłaby nas, gdyby się do tego Lordunia nie wmieszała.
— I właśnie ja ją dostałam! — jęknęła Inka. — Wy dwie macie Mam’selle i Waddams, obie bardzo dobre, słodkie, dobroduszne jagniątka, ale dziewczęta z Wschodniego Skrzydła mają tylko pannę Lord i to po szyję.
— Pst! — ostrzegła ją Ludka. — Idzie!
Nauczycielka łaciny, wchodząc do pokoju, zatrzymała się w progu. Ludka wyzwoliła się z plątaniny sukienek, książek i poduszek, któremi zarzucone było łóżko, i wstała grzecznie. Inka zsunęła się nadół po białej poręczy żelaznej, a Zuzia zeskoczyła z kufra.
— Dobrze wychowane panienki nie skaczą po meblach.
— Tak jest, Miss Lord — mruknęły jednogłośnie, wpatrując się w nią trzema parami szeroko otwartych, w górę wzniesionych oczu. Z miłego doświadczenia wiedziały, że nic jej tak nie irytowało, jak takie uśmiechające się posłuszeństwo.
Wzrok Miss Lord krytycznie przebiegł pokój. Inka była wciąż jeszcze w kostjumie podróżnym.
— Proszę włożyć mundurek, Inko, i skończyć rozpakowywanie. Jutro rano kufry muszą być zniesione nadół.
— Tak jest, Miss Lord.
— Zuziu i Ludko, dlaczego nie wyszłyście z panienkami do ogrodu, aby użyć pięknej pogody jesiennej?
— Ależ nie widziałyśmy się z Inką tak długo, a teraz, kiedy nas rozdzielono — zaczęła Ludka, patetycznie wykrzywiwszy usteczka.
— Jestem przekonana, że wiele na tej zmianie skorzystacie. Wy, Inko i Zuziu, rozumiecie dobrze, że powodzenie w kolegjum, a nawet powodzenie — w całem waszem życiu, zależy przedewszystkiem od fundamentów tu założonych. Inka jest słaba w matematyce, a Zuzia w łacinie. Ludka mogłaby wydoskonalić się w języku francuskim. Zobaczymy, co potraficie, kiedy naprawdę zechcecie spróbować.
Obdzieliła trzy panienki krótkiem skinieniem głowy i wyszła.
— Pracujemy chętnie i pojętnie i kochamy swych nauczycieli! — zaśpiewała Inka z ironiczną przesadą, wyciągając granatową spódniczkę i bluzkę marynarską z wyszytemi na rękawie złotemi literami „Św. U.“
Podczas kiedy Inka się przebierała, Zuzia i Ludka zabrały się do przenoszenia jej rzeczy z kufrów do biurka, tak jak im wpadały w ręce — starannie układając tylko w najwyższej szufladzie. Przepracowana, młoda nauczycielka, której niewdzięcznem zadaniem było przeglądanie w każdą sobotę rano sześćdziesięciu czterech biurek i sześćdziesięciu czterech szaf, nie była na szczęście podejrzliwa i nie szperała po kątach zbyt pilnie.
— A Lordusia niepotrzebnie robi tyle gwałtu o moją naukę — rzekła Zuzia, chmurząc się nad pękiem sukien, przewieszonych przez ramię. — Wyjąwszy łacinę, stoję ze wszystkiego dobrze.
— Uważaj, Zuziu! Depczesz po mojej nowej sukience do tańca! — wykrzyknęła Inka, wystawiając głowę z wycięcia w bluzce.
Zuzia machinalnie zeszła z błękitnego szyfonu i w dalszym ciągu roztaczała swe żale.
— Jeżeli im się zdaje, że obecność najmłodszej córki Hioba wpłynie korzystnie na moje wypracowania domowe...
— Ja poprostu nie mogę się uczyć, dopóki nie zabiorą Irmy Mc Collough z mego pokoju — zawtórowała jej Ludka. — Ona jest zupełnie jak bryła lepkiego ciasta.
— Zaczekajcie, póki nie poznacie Miry Mertelle!
Inka siedziała na środku pokoju wśród chaosu i patrzyła na swe przyjaciółki uroczyście otwartemi szeroko oczami.
— Przywiozła pięć długich sukni wieczorowych, a wszystkie jej trzewiki mają francuskie obcasy. Ale to jeszcze nienajgorsze.
Tu Inka zniżyła głos do konfidencyjnego szeptu.
— Ona ma coś czerwonego w jednym flakoniku. Mówi, że to do paznokci, ale ja widziałam, jak sobie tem różowała twarz.
— O, nie może być! — szepnęła ze zgrozą Ludka wraz z Zuzią.
Inka zacisnęła wargi i pokiwała głową.
— Mówię wam, zbuntujmy się! — wykrzyknęła Zuzia. — Zmuśmy Wdowę, żeby nas umieściła zpowrotem w naszych dawnych pokojach w Rajskiej Alei.
— Ale jak? — zapytała Inka z dwiema równoległemi zmarszczkami na czole.
— Powiemy jej, że nie zostaniemy tu, jeżeli tego nie zrobi.
— Toby było nadzwyczaj roztropne! — zadrwiła Inka. — Ona-by poprostu zadzwoniła, kazałaby Marcinowi zaprząc i zawieźć nas na stację na pociąg o szóstej trzydzieści. Myślę, że wtedy zrozumiałybyście nareszcie, że Wdowy nie potraficie wywieść w pole.
— Groźby na nic się tu nie przydadzą — przyznała Ludka. — Musimy się odwołać do jej uczucia — uczucia —
— Ludzkości — rzekła Inka.
Ludka wyciągnęła rękę i pomogła jej wstać.
— Wiesz, Inko, mówisz zupełnie rozsądnie. Chodźmy do niej nadół zaraz teraz, póki jeszcze odwaga w nas kipi. Ręce macie czyste?
Wszystkie trzy mężnie podeszły ku drzwiom kancelarji pani Trent.
— Spróbuję dyplomacji — szepnęła Inka, biorąc za klamkę na skutek zaproszenia z wewnątrz pokoju. — Wy dziewczęta, przytakujcie tylko głowami wszystkiemu, co powiem.
Inka użyła całej dyplomacji na jaką ją stać było. Rozwiódłszy się tkliwie nad długą przyjaźnią, jaka trójkę łączyła, oraz nad bólem, wynikłym z rozdzielenia jej, lekko przeszła do innego tematu i zaczęła mówić o nowych koleżankach.
— To są niewątpliwie bardzo miłe panienki — zakończyła grzecznie — tylko, widzi pani, to nie są odpowiednie dla nas towarzyszki. Strasznie trudno skupić całą uwagę przy odrabianiu lekcyj, jeśli się nie mieszka z myślącą tak samo koleżanką.
Pewne, poważne spojrzenie Inki miało oznaczać, że lekcje były jedynym celem jej istnienia. Przelotny uśmiech przemknął przez twarz Wdowy, która jednak już w następnej chwili przyoblekła się znowu w powagę.
— My musimy koniecznie tego roku zabrać się porządnie do nauki — dodała Inka. — Zuzia i ja mamy wstąpić do kolegjum i zdajemy sobie doskonale sprawę z konieczności odpowiedniego przygotowania. Rozumiemy dobrze, że powodzenie w kolegjum, a nawet powodzenie — w całem naszem życiu, zależy przedewszystkiem od fundamentów tu założonych.
Ludka ostrzegawczo trąciła ją w łokieć. To zdanie było zbyt wierną kopją słów Miss Lord.
— A oprócz tego — dodała Inka pośpiesznie — wszystkie moje rzeczy są niebieskie, a Mira ma czerwony parawan i żółtą poduszkę na sofie.
— To istotnie przykre! — przyznała Wdowa.
— Przyzwyczaiłyśmy się już do mieszkania w Rajskiej Al... — chciałam powiedzieć w Zachodniem Skrzydle — i będzie nam bardzo brakowało — ee — zachodów słońca.
Wdowa pozwoliła zapaść pełnemu oczekiwania milczeniu, podczas którego w zamyśleniu stukała w biurko binoklami. Trzy panienki z natężeniem patrzyły jej w twarz, jakby chcąc z niej wyczytać odpowiedź, ale była to maska, której nie mogły przeniknąć.
— Obecny stan rzeczy jest mniej więcej chwilowy — zaczęła pani Trent równym, spokojnym głosem. — Być może, pewne zmiany byłyby, mojem zdaniem, stosowne i pożądane. Tego roku mamy większą niż zwykle ilość nowych uczennic. Otóż zamiast trzymać je osobno, wydało mi się za najstosowniejsze pomieszać je z starszemi panienkami. Wy trzy jesteście już oddawna. Znacie tradycje szkoły. Dlatego — tu na twarzy Wdowy pojawił się uśmiech do pewnego stopnia jak gdyby figlarny — mam zamiar rozmieścić was jak gdyby misjonarjuszy wśród tych nowicjuszek. Pragnęłabym, żebyście wywarły na nie swój wpływ.
Inka wyprostowała się, zdumiona.
— Nasz wpływ?
— Nowa, która z tobą będzie mieszkać — mówiła dalej z niezmąconym spokojem pani Trent — jest na swój wiek zbyt rozwinięta. Mieszkała stale w pierwszorzędnych hotelach, a w takich warunkach pewne zmanierowanie młodego dziewczęcia jest rzeczą nieuniknioną. Spróbuj rozbudzić w niej zainteresowanie się sportami dziewczęcemi. Ty zaś, Ludko, mieszkasz razem z Irmą Mc Collough. Jak wiecie, jest to jedynaczka, obawiam, się że może trochę zepsuta. Byłoby mi miło, gdybyście zdołały wzbudzić w niej większe poszanowanie dla duchowej strony życia, niż dla materjalnej.
— Ja — ja spróbuję! — wyjąkała Ludka, olśniona niespodziewaną rolą reformatorki moralności.
— A znów za sąsiadkę masz małą Francuzkę, Aurelję Deraismes. Byłabym bardzo rada, Ludko, gdybyś zechciała czuwać nad jej postępami w naukach. Dzięki niej mogłabyś nabrać większej biegłości w potocznym języku francuskim, odwzajemniając się jej tem samem na polu znajomości języka angielskiego.
— Z tobą, Zuziu, mieszka —
Tu pani Trent włożyła binokle i przez chwilę szukała czegoś na wielkim arkuszu.
— Ach, tak. Keren Hersey, istotnie niepospolita panienka. Wy dwie znajdziecie niejedno co was wzajemnie zajmie. Córka oficera marynarki z pewnością znajdzie wiele punktów stycznych z córką misjonarza. Są podstawy do przypuszczeń, że Keren poważnie odda się studjom — nawet, o ile coś podobnego byłoby możliwe — zbyt poważnie. Nie ma i nie miała nigdy przyjaciółki, nie zna wesołego, szkolnego życia koleżeńskiego. Ona może nauczyć ciebie, Zuziu, jak pilniej przykładać się do nauki, a czy ty za to nie mogłabyś nauczyć jej być, powiedzmy, bardziej giętką i łatwiejszą do kierowania?
— Tak, proszę pani! — mruknęła Zuzia.
— Tak więc wysyłam was poniekąd w swojem własnem zastępstwie, jako duchowe reformatorki. Chciałabym, aby „stare“ były przykładem dla nowoprzybyłych. Pragnę, aby prawdziwą kierowniczką szkoły była pewna, zdrowa Opinja Publiczna. Wy trzy macie niemały wpływ. Zastanówcie się, co możecie zrobić w kierunkach przeze mnie wytkniętych — jak i w innych, które mogą się wyłonić w miarę, jak będziecie bliżej obcować z koleżankami. Obserwowałam was bacznie przez trzy lata i pokładam jak największą ufność w waszym z gruntu zdrowym rozumie.
Skinęła głową na znak pożegnania i trzy panienki znowu znalazły się w hallu. Spoglądały po sobie przez chwilę w pełnem zdumienia milczeniu.
— Duchowe reformatorki! — wykrztusiła Ludka.
— Przejrzałam Wdowę nawskroś — odezwała się Inka. — Wyobraża sobie, że wynalazła nowy sposób kierowania nami.
— Ale ja jakoś nie widzę, żebyśmy mogły wrócić do Rajskiej Alei! — skarżyła się Zuzia.
Oczy Inki błysnęły nagle. Chwyciła koleżanki za łokcie i wprowadziła je do pustej klasy.
— Zrobimy to!
— Niby co? — zapytała Ludka.
— Damy się wziąć na lep tej reformie szkolnej i będziemy się jej trzymać — z całej siły — zobaczycie! I po dwóch tygodniach wrócimy do Rajskiej Alei.
— Hm! — mruknęła Zuzia. — Jestem tego zdania, że mogłybyśmy to zrobić.
— Zaczniemy od Irmy — rzekła Ludka, natychmiast przeskakując myślą do szczegółów. — Postaramy się, żeby straciła swych dwadzieścia zbytecznych funtów wagi. To prawdopodobnie miała na myśli Wdowa, mówiąc, że pragnęłaby widzieć ją mniejszą materjalistką.
— Zrobimy ją chudą w mgnieniu oka! — potwierdziła Inka energicznym ruchem głowy. — A Mirze Mertelle damy dozę bujnie pieniącej się dziewczęcości.
— Keren zaś — wtrąciła Zuzia — nauczymy swawoli i zaniedbywania lekcyj.
— Ale nie ograniczymy się bynajmniej do nich trzech — mówiła Ludka. — Wdowa powiedziała przecież wyraźnie, że pragnie, abyśmy wywierały wpływ na całą szkołę.
— O, naturalnie! — zgodziła się Inka i z zapałem zaczęła recytować nazwiska z listy szkolnej. — Kid Mc Coy używa zbyt wielu wyrażeń gwarowych. Nauczymy ją dobrych manier. Renia nie lubi się uczyć. Naszpikujemy ją algebrą i łaciną. Henrjetta Gladden jest galaretowatą rybą, Mary Daskam strasznym małym kłamczuchem, Ewelina Smith jest głupią gąską, Nancy Lee plotkarką.
— Kiedy się tak zacznie myśleć o tem wszystkiem, widzi się, że każdej możnaby coś zarzucić — rzekła Ludka.
— Wyjąwszy nas! — poprawiła Zuzia.
— Tta—ak! — przyznała Inka, cofając się myślą wstecz. — Nie mogę sobie wprost przypomnieć czegoś, coby nam można było zarzucić — nie dziwię się, że postawiono nas na czele reformy.
Ludka poskoczyła żywo, rzekłby kto — uosobienie energji.
— Chodźcie! Połączymy się z naszemi małemi towarzyszkami zabawy i rozpoczniemy pracę dla dobrej sławy. Niech żyje wielkie Stronnictwo Pracy!
Wyszły przez otwarte okno w sposób obcy wszelkim przepisom czwartkowych wieczorowych lekcyj dobrych manier. Tłumy dziewcząt w granatowych bluzkach marynarskich zebrane były na placu rekreacyjnym.
— Widzicie, tam jest Irma! Wciąż żuje!
Ludka wskazała głową wygodną ławkę, ustawioną w cieniu, w pobliżu placu tennisowego.
— Zabawimy się w cyrk! — zaproponowała Inka. — Każemy Irmie i Mirze Mertelle biegać z obręczami dokoła placu rekreacyjnego. W ten sposób zabijemy dwie muchy naraz. Irma zacznie chudnąć, a Mira stanie się znów dziewczęciem.
Bieganie z obręczą było specjalnością Zakładu św. Urszuli. Nauczycielka gimnastyki była przekonaną, że w ten sposób uczy dziewczęta biegu. Jedenaście biegów dokoła owalnego placu rekreacyjnego równało się mili[3], a mila przebiegnięta z obręczą uwalniała na cały dzień od gimnastyki ciężarkami i maczugami. Trzy panienki zniknęły w piwnicy i wyszły stamtąd z obręczami tak wielkiemi, jak one same. Inka objęła komendę nad całą wyprawą i natychmiast zaczęła wydawać rozkazy.
— Ludko, ty pobiegniesz z Keren i wytrzęsiesz ją, jak tylko będziesz mogła; musimy złamać jej upór i pedanterję. A ty, Zuziu, zajmij się Mirą Mertelle. Nie pozwalaj jej na przybieranie min dorosłej panny. Jeśli ci powie, że się jej dwa razy oświadczano, powiedz jej, że tobie oświadczano się tyle razy, że już straciłaś rachubę. Trzymaj ją cały czas ostro. Ja się zabawię w trenera słoni i zmuszę do biegu Irmę; pod koniec zrobi się zwinna, jak pełna wdzięku gazela.
Przystąpiły do wykonania poszczególnych zadań. Skończył się spokój w szkole św. Urszuli, nastał dla niej czas reformatorskich męczarń.
W dwa tygodnie później w pracowni Wdowy odbywała się w piątek wieczorem nieoficjalna konferencja. Właśnie przed pięciu minutami zadzwoniono na „zgaszenie świateł“ i trzy zmordowane nauczycielki, wyzwolone wreszcie od swych miłych dziewięciogodzinnych obowiązków, omawiały swe strapienia z dyrektorką, podczas gdy powierzone ich pieczy dziewczęta spały.
— Ale cóż one właściwie zrobiły? — zapytała pani Trent chłodnym tonem sędziego, widząc, że jej wysiłki zatamowania fali okrzyków są daremne.
— Trudno wskazać palcem jakiś konkretny fakt — rzekła swym tremolującym głosem Miss Wadsworth. — O ile mogłam zauważyć, w niczem przeciw przepisom nie wykroczyły, ale — wytworzyły atmosferę.
— Niema w moim korytarzu dziewczynki — odezwała się Miss Lord, z zaciśniętemi wargami — która nie przyszłaby, każda zosobna, do mnie z błaganiem, aby Inkę wraz z Zuzią i Ludką przenieść napowrót do Zachodniego Skrzydła.
— Inka! Mon Dieu! — wykrzyknęła Mademoiselle, wznosząc w niebo parę wymownych oczu. — Co ta dziewczyna ma w głowie! To złośliwy chochlik w całem znaczeniu słowa.
— Przypomina sobie pani — zwróciła się Wdowa do Miss Lord — że kiedy pani proponowała, aby je rozdzielić, ja mówiłam, że to eksperyment bardzo wątpliwy. Kiedy są razem, wyładowują swój temperament wzajemnie na sobie; rozdzielone —
— przewracają do góry nogami całą szkołę! — wykrzyknęła Miss Wadsworth, bliska łez. — Prawdę mówiąc, one bynajmniej nie mają tego zamiaru, ale ich nieszczęsne skłonności —
— To się pani tylko zdaje — oczy Miss Lord błysnęły. — Jak tylko wyjdą z klasy, natychmiast zaczynają obmyślać nowe jakieś psoty.
— Ale co właściwie zrobiły? — nastawała pani Trent.
Miss Wadsworth umilkła, zastanawiając się, jakie przykłady wybrać z bogatego materjału, jakim rozporządzała.
— Naprzykład: Pewnego razu zastałam Zuzię pilnie przerzucającą linją zawartość szuflad biurka Keren, a kiedy ją spytałam, co robi, bez cienia zakłopotania odpowiedziała, że stara się nauczyć Keren, aby nie była tak bardzo pedantyczna i że robi to na żądanie pani Trent.
— Hm! Ja sobie wprawdzie to inaczej wyobrażałam, ale mniejsza z tem! — mruknęła Wdowa.
— Najwięcej jednak zakłopotało mnie coś, co znajdowało się jakby na granicy bluźnierstwa — mówiła dalej Miss Wadsworth z wahaniem. — Keren ma bardzo religijny sposób myślenia, z którym jednak łączy nieszczęsny zwyczaj modlenia się głośno. Pewnego wieczoru po dniu, który jej cierpliwość wystawił na próbę większą, niż zwykle, modliła się, aby Bóg przebaczył Zuzi jej dokuczliwość. Wobec tego Zuzia uklękła przed łóżkiem i zaczęła się modlić, aby Keren stała się mniej kategoryczną i upartą, a za to skłonniejszą do zabawy z koleżankami z należytą szczerością i prostotą ducha. Był to — no, istotnie, możnaby to nazwać czemś w rodzaju wyścigów w modlitwie.
— Shocking! — wykrzyknęła Miss Lord.
— A znowu mała Aurelja Deraismes — one zaczęły ją ćwiczyć... w... w... potocznym języku angielskim. Wyrażenie, jakie w mojej obecności powtarzała, nie należało bezwarunkowo do tych, jakich używają panie z towarzystwa.
— Cóż to za wyrażenie? — zapytała Wdowa, z nutką wyczekiwania w głosie.
— A to morowa awantura!
Miss Wadsworth stanęła cała w ponsach, do tego stopnia nawet samo powtórzenie tak wątpliwego wyrażenia było sprzeczne z jej naturą.
Wargi Wdowy drgnęły. Było faktem, opłakiwanym zresztą przez jej pomocnice, iż jej poczucie humoru niejednokrotnie brało górę nad poczuciem sprawiedliwości. Bardzo niegrzeczna dziewczynka, o ile udało się jej być śmieszną, mogła mieć nadzieję, że wyjdzie z opresji cało, podczas gdy tak samo niegrzeczna dziewczynka, której nie udało się Wdowy rozśmieszyć, w całej pełni ponosiła za swe przewinienie karę, na jaką zasłużyła. Na szczęście, naogół biorąc, szkoła nie wiedziała o tym słabym punkcie zbroi Wdowy.
— Ich wpływ — zabrała głos Miss Lord — działa deprymująco na szkołę. Mira van Arsdale mówi, że pojedzie do domu, jeśli jej każą dłużej mieszkać w tym samym pokoju z Inką Wyatt. Nie wiem o co tu chodzi, lecz —
— Ja wiem! — przerwała Mademoiselle. — Cała szkoła śmieje się z tego. To ta historja z postiche’em.
— Z czem?
Wdowa podniosła głowę. Angielszczyzna Mademoiselle była czasem trudna do zrozumienia. Francuzka bezstronnie mieszała oba języki.
— Postiche, to — trochę włosów — żeby zrobić pompadour. Zeszłego tygodnia, jak miały być żywe obrazy, Inka pożyczyła postiche i zabarwiła na niebiesko, żeby zrobić brodę dla Sinobrodego. Ale ponieważ postiche był z natury żółty, więc zrobił się zielony i ten kolor nie dał się już wyprać. Postiche jest ruiną — zupełną ruiną — a Inka jest bardzo zmartwiona. Przepraszała. Myślała, że to się da wyprać, ale skoro nie chce się dać wyprać, powiedziała Mirze, żeby ona sobie pomalowała włosy na kolor postiche’u, a Mira straciła cierpliwość i zwymyślała ją. Wtedy Inka zaczęła udawać, że płacze i położyła ten zielony pęk włosów na łóżku Miry, w wieńcu kwiatów, powiesiła na drzwiach pończochę niby krepę i zaprosiła dziewczęta na pogrzeb i wszyscy śmieli się z Miry.
— Zupełnie słusznie! — odezwała się Wdowa. — Nie myślę popierać noszenia sztucznych włosów.
— Ale tu idzie o zasadę — rzekła Miss Lord.
— A ta biedna Irma Mc Collough! — opowiadała dalej Mademoiselle. — Tonie we łzach! Te trzy nastają na nią, żeby koniecznie zrobiła się chuda, a ona wcale nie chce być chuda.
— Zanim siądzie do stołu, zabierają jej masło — potwierdziła Miss Wadsworth. — Nie pozwalają jej zjeść deseru, zabraniają jej słodzić rano owsianą kaszę. Każą się jej bezustannie gimnastykować, a gdy ona mi się skarży, karzą ją za to.
— Zdaje mi się — rzekła Wdowa, nie bez sarkazmu — że Irma jest dość wielka, aby się móc obronić.
— Ma aż trzy przeciw sobie! — zauważyła Miss Lord.
— Zawołałam Inkę do swego pokoju — mówiła Miss Wadsworth — i zażądałam od niej wyjaśnienia. Powiedziała mi, iż zdaniem pani Trent, Irma jest za tłusta i że zażądała pani od niej i od jej przyjaciółek, aby pozbawiły Irmę zbytecznych dwudziestu funtów! Inka dodała, że to bardzo ciężka praca, że one same przy tem chudną, ale zdają sobie sprawę z tego, że są starszemi wychowankami zakładu i powinny wywierać pewien wpływ na szkołę. Jestem przekonana, że mówiła to szczerze. Rozwodziła się też szeroko nad odpowiedzialnością moralną i nad tem, że starsze panienki powinny świecić przykładem.
— To właśnie jej bezwstydne zuchwalstwo wyprowadza człowieka zupełnie z równowagi — rzekła Miss Lord.
— Oto — właśnie Inka! — roześmiała się Wdowa. — Muszę wyznać, że wszystkie trzy są nadzwyczaj zabawne. To dobry, zdrowy figiel i chciałabym, żeby takich figlów było jak najwięcej. One nie przekupują służących, aby im odnosiły listy na pocztę lub przemycały słodycze, nie flirtują z przekupniem wody sodowej. Tym trzem przynajmniej można ufać.
— Ufać! — wykrztusiła Miss Lord.
— Rozumie się, drobniejszy jakiś przepis przekroczą z jak największą, pełną radości ochotą — potwierdziła skinieniem głowy Wdowa. — Ale nie dopuszczą się nigdy choćby najmniejszej rzeczy niehonorowej.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i zanim kto miał czas odpowiedzieć, drzwi się otwarły i w progu pojawiła się Keren-happuch. Jedną ręką przytrzymywała poły jaskrawego japońskiego kimona, drugą zostawiła dla gestykulacji. Kimono usiane było pożerającemi ogień smokami, wielkości kotów, a czerwona z gniewu twarz Keren z rozpuszczonemi włosami wydała się widzom jakby uzupełnieniem dekoratywnego szkicu. Kancelarja Wdowy była miejscem świętem, przeznaczonem na rozmowy urzędowe; nigdy jeszcze żadna uczennica nie zjawiła się tu w stroju tak mało ceremonjalnym.
— Keren! — wykrzyknęła Miss Wadsworth. — Co się stało?
— Proszę umieścić w mym pokoju inną koleżankę! Z Zuzią dłużej już wytrzymać nie mogę. Urządziła w mym pokoju przyjęcie z powodu urodzin.
— Jakich urodzin? — zwróciła się pani Trent z pytaniem do Miss Wadsworth.
Miss Wadsworth smutno przytaknęła głową.
— Wczoraj były urodziny Zuzi. Dostała paczkę od ciotki. Ponieważ dziś mamy piątek wieczór —
— Oczywiście.
Wdowa zwróciła się ku tragicznej postaci na środku pokoju.
— To jest twój pokój tak samo jak Zuzi i —
Keren rozgadała się na dobre. Cztery panie aż się pochyliły naprzód, aby móc wyłowić jakiś sens z tej powodzi słów.
— One urządziły sobie stół z mego łóżka, dlatego, że ono stało na środku pokoju, i Inka przewróciła postawiony na środku dzbanuszek z czekoladą. Ona mówi, że to przypadek — ale ona to zrobiła naumyślnie — wiem z całą pewnością. A ponieważ ja zrobiłam jej z tego powodu wymówkę, Zuzia powiedziała, że to niegrzecznie zwracać uwagę, gdy gość coś rozleje i — wylała mi szklankę soku porzeczkowego na poduszkę, aby pocieszyć Inkę. W ten sposób powinna — jej zdaniem — postąpić grzeczna gospodyni; tak je uczono zeszłego roku na kursie dobrych manier. Wszystko przemokło od czekolady, a wtedy Ludka Wilder powiedziała, że to szczęście, że ja jestem taka chuda, ponieważ będę mogła skulić się dokoła plamy; gdyby się to zdarzyło Irmie Mc Collough, musiałaby spać w czekoladzie, bo jest taka wielka, że zajmuje całe łóżko. A Zuzia powiedziała, że powinnam być wdzięczna Panu Bogu za to, że jutro jest sobota, bo dostaniemy czystą pościel, bo mogło się zdarzyć tak, że musiałabym spać w tej kałuży czekoladowej cały tydzień. A wtedy zadzwoniono na gaszenie świateł i one kazały mi to wszystko doprowadzić do porządku i poszły, a gospodyni poszła już spać i nie dostanę już czystej bielizny, a ja nie chcę w takiem łóżku spać. Nie przywykłam spać na czekoladowem prześcieradle. Nie lubię Ameryki i nie cierpię dziewcząt.
Z policzków Keren kapały łzy na smoki, pożerające ogień. Nie mówiąc ani słowa, Wdowa wstała i zadzwoniła.
— Kasiu! — rzekła, kiedy dyżurna służąca pojawiła się w drzwiach. — Proszę cię, daj świeżą bieliznę na łóżko panny Keren i prześciel je. To na dziś wystarczy, Keren. Kładź się czem prędzej spać i nie trajkocz już. Nie trzeba niepokoić innych dziewcząt. Jutro pomyślimy o przeniesieniu innej koleżanki do twego pokoju.
Kasia wyszła wraz z obrażonemi smokami.
Nastąpiło milczenie, podczas którego Miss Wadsworth wymieniała rozpaczliwe spojrzenia z Mademoiselle, zaś Miss Lord ściągnęła silniej rzemienie swej zbroi.
— Widzi pani — rzekła triumfująco — gdy posunęły się aż do prześladowania biednej, małej —
— Stosownie do doświadczeń jakie poczyniłam na polu życia szkolnego — oświadczyła pani Trent stanowczo — jeśli dziewczynka jest prześladowana, to zawsze z własnej winy. Keren jest beznadziejnie zarozumiała —
— W każdym razie nie może pani jednak pozwolić, aby znosiła —
— O, naturalnie, zrobię wszystko co będę mogła, aby przywrócić spokój. Jutro rano do pokoju Keren przeniesie się Irma Mc Collough, zaś Inka, Ludka i Zuzia powrócą do swych dawnych pokojów w Skrzydle Zachodniem. Pani, Mademoiselle, zagraża to do pewnego stopnia —
— Kiedy są razem, nic sobie z nich nie robię. Wtenczas są — jakby to powiedzieć — zabawne, wnoszą dużo ożywienia. Trudności powstają dopiero wówczas, kiedy się je rozdzieli i zmiesza z drugiemi.
Miss Lord zdumiała się.
— Czy pani chce przez to powiedzieć, że pani chce je nagrodzić za ich brzydkie postępowanie? Przecież one właśnie do tego tylko dążyły!
— Musi pani przyznać — uśmiechnęła się Wdowa — że się napracowały. Wytrwałość zasługuje na uznanie.
Następnego rana Inka, Ludka i Zuzia, dźwigając pełne naręcze sukienek, kapeluszy i poduszek na sofę, wesoło tańczyły two-steppa wzdłuż całego korytarza „Rajskiej Alei“, przeprowadzając się w asystencji całej szkoły, która wreszcie odetchnęła. Ujrzawszy wśród tego tłumu Miss Lord, zaczęły chórem śpiewać popularną szkolną piosenkę:
My chodzimy do kaplicy chętnie,
Kaznodziei słuchać co niedzieli,
Pracujemy pilnie i pojętnie
I kochamy swych nauczycieli!
- ↑ O córkach Hioba Pismo Św. nic nie mówi. O ile wogóle wzmianka o nich nie jest zwykłym wymysłem, musi się najprawdopodobniej opierać na jakimś apokryfie, których w St. Zjednoczonych jest mnóstwo.
- ↑ White Star — najdroższa linja transportowa statków trans-oceanicznych.
- ↑ Mowa tu o mili ang., która ma 1609 m.