W dolinie łez/Odsłonięcie pomnika Mickiewicza (1898)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W dolinie łez |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1920 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„A czy wiecie, bracia moi,
Wy w sukmanie i w kapocie,
Czemu tu się dziś tak roi,
Czemu tu dziś ciągną krocie?
Pieśniarz to jest, co swe życie
W smutkach strawił na obczyźnie,
Co gorące serca bicie
Oddał całe swej ojczyźnie.
Co powiedział, to się stało,
Albo jeszcze nam się stanie
Ziemia polska jak to ciało
Z grobu zmartwychwstanie!
M. Konopnicka.
D. 24 grudnia 1898 r. stuletnia rocznica urodzin największego z poetów-wieszczów polskich, Adama Mickiewicza.
Największego, bo jego wiara w zmartwychwstanie Polski nie pozwoliła nam zwątpić i zginąć. On żywił nią jak chlebem konające z bólu pokolenia. A nawet kiedy znękani ojcowie nie chcieli oddać dzieciom wielkiej tajemnicy, bo stracili w nią wiarę, nie wytrwali w próbie, — słowo wieszcza z poza mogiły budziło nowe życie w młodych duszach i wskazywało im drogę do celu.
Był on naprawdę owym żywym zdrojem, którego woda powracała życie umarłym, skamieniałym, konającym.
On „kochał cały naród“, cierpiał „za miljony“, i kto czuł się Polakiem, kto kochał i wierzył, musiał czcić jego imię i prorocze słowa.
Za Paskiewicza, Berga, książki Mickiewicza najsurowiej prześladowano, wysyłano za nie w głąb Rosji, na Sybir.
I słusznie. Dopóki Polak książki te czytać będzie, nie wyrzeknie się ani miłości ojczyzny ani wiary w jej zmartwychwstanie.
A teraz nowy cesarz, najłaskawszy Mikołaj II, daje pozwolenie, ażeby w Warszawie temu Mickiewiczowi w stuletnią rocznicę urodzin naród wystawił pomnik.
Jakże to wytłumaczyć? Wszakże jeszcze przed paru laty tępił tu polskość Hurko. Czy nowy car ma inne dla Polski uczucia, jakieś wielkie zamiary?
Bynajmniej. Nie jest nawet dość mądrym, aby miał jakiekolwiek zamiary. Ale wypadło mu tak z polityki względem Francji i państw zachodnich, iż trzeba okazać, że z Polską jest w przyjaźni, że Polacy pogodzili się ze swoim losem.
Więc wybiera się do Warszawy, chce tu zastać dobre przyjęcie, trzeba jakąś łaskę wyświadczyć. — Polacy tego pomnika tak pragną, piszą o nim i mówią, taka wielka dla nich rocznica, i ktoś tam blisko cara — może za pieniądze — uzyskał to łaskawe pozwolenie.
Teraz może przyjechać do Warszawy: spodziewa się wdzięczności.
Wiadomo, że w Rosji wdzięczność — znaczy rubel. Wdzięczność dla cara to aż miljon rubli, które składa mu Warszawa dla utrwalenia dobrego stosunku.
Car jest zadowolony i za ten miljon pozwala otworzyć w Warszawie nową szkołę wyższą — politechnikę.
Niech widzi Europa, jak się Polacy z cesarzem kochają!
A tymczasem na pomnik szybko płyną składki, nawet kilkogroszowe. Te najwięcej warte, bo wszak i Mickiewicz tej pragnął „pociechy“, by jego książki zbłądziły „pod strzechy“. A drobne składki świadczą, że nie kilku bogaczy, lecz cały naród stawia mu ten pomnik.
Miejsce wybrane, wszystko już gotowe, pomnik stoi wysoko, tylko zakryty dla oczu. 24-go grudnia nastąpi uroczyste odsłonięcie.
To święto narodowe. Cały naród chce wziąć w niem udział: ten dzień i miejsce wszystkich powinny połączyć, wszystkie stany i okolice, wszystkie zakątki kraju.
Niełatwo to urządzić: trzeba wybrać ludzi, którzy się tem zajmą. Muszą wiedzieć, kto przyjedzie, skąd przyjedzie, trafić wszędzie, o nikim i o niczem nie zapomnieć. Muszą dla wszystkich znaleźć pomieszczenie, przewodników dla ludzi, którzy Warszawy nie znają, podczas samej uroczystości przyprowadzić na przeznaczone miejsce każdą grupę.
To jest ogromna praca, ale taki zapał, że jednoczą się wszystkie partje, żeby sobie pomóc nawzajem. On kochał cały naród — cały naród dzisiaj mu służy.
W bramach domów i na podwórzach pełno żołnierzy, kozactwa. Niby ukryci, na jakieś hasło oczekują. Niewiadomo, co jeszcze nastąpi. Surowo zapowiedziane, że przy odsłonięciu niewolno wznosić żadnych okrzyków. Żadnych. Żadnych objawów radości, zapału.
Najsurowiej wzbronione.
Trzeba słuchać, bo — może pomnik zniknąć!
Nikt nie wie, co się stanie. Jeśli rząd chce awantury, żeby mieć powód zniszczenia pomnika, to ją zrobi. Więc ludzie idą przygotowani na wszystko. Ktokolwiek należy do tajnej roboty, przed wyjściem porządkuje starannie papiery, bo może być aresztowany, a potem w mieszkaniu rewizja.
Wreszcie wszystko zabezpieczone, ukryte, dzieci oddane pod czyjąś opiekę, na oznaczoną godzinę płyną ciche rzesze, wszystkie w jednym kierunku, w jedno miejsce.
Tu przed 30-tu laty padło pięciu poległych.
Tłumy zaległy Krakowskie Przedmieście, plac Zamkowy, Trembacką, pełno w oknach i na balkonach; ale żadnego gwaru, uroczysta cisza.
Nabożeństwo skończone. Na tle ciemnego płótna, które osłania pomnik, ukazuje się mówca. Głosi słowa cenzurowane — pozwolone. W krótkich, wymierzonych zdaniach podkreśla znaczenie tej uroczystości.
I koniec. Mówca zniknął, płótno opada z szelestem. Postać poety stanęła przed tłumem, zjawiona, milcząca, wysoka, z ręką wzniesioną ku niebu.
A tłum milczy jak skamieniały. Niewolno!
Lecz ta wspaniała cisza, milczenie tysięcy — wymowniejsze nad wszystko. Wrażenie tak potężne, że trudno poruszyć się z miejsca. Jakieś słowo zaklęcia — i znieruchomiał świat cały.
Nakoniec zwolna, w milczeniu, z powagą rozpływa się ta wielka, cicha masa ludu. Nikt nie przemówił słowa.
Wtem ktoś rzucił kwiaty, ktoś położył wieniec. W mgnieniu oka stos kwiatów ściele się u stóp pomnika tak cicho, jakby padały płatki śniegu.
A wieczorem wilje.
W kilku prywatnych mieszkaniach zgromadzono przyjezdnych gości; przedstawiciele Warszawy wszędzie są gospodarzami. Wśród gości mamy chłopów prawie ze wszystkich powiatów, robotników z rozmaitych miast fabrycznych, inteligencję z Królestwa i Litwy, ze wszystkich trzech zaborów. Dobierają tak gości, żeby przy każdym stole gromadzili się ludzie różnych stanów, z oddalonych od siebie części kraju. Może nieprędko spotkają się znowu, niechaj spojrzą na siebie, niechże się poznają, niechaj powiedzą sobie bratnie słowo.
Przy każdym stole jest też paru mówców, którzy zaczną, ośmielą gości, stworzą serdeczny nastrój. Potem już samo pójdzie.
Schodzono się ostrożnie, żeby nie zwracać uwagi, lecz prędko zapomniano zupełnie o ostrożności. Dziwna radość i ufność ogarnęła wszystkich, otworzyły się serca, popłynęły słowa gorące i mądre. Przemawiali śmiało chłopi, robotnicy, zadziwiali mądrością zdania, ofiarnością prawdziwie polskiej duszy.
W niektórych mieszkaniach drzwi prosto na schody były szeroko otwarte. Co chwila ktoś przychodził z innej wilji zobaczyć, co tu słychać, przyniósł jakieś słowo od tamtych braci. A często i nie wiedziano, kto wchodzi, i nie pytano o to. Poczucie niebezpieczeństwa zniknęło.
Były mowy, toasty, śpiewy, deklamacje. Duch poety widocznie zstąpił pomiędzy swe dzieci, bo mieli w duszach jego mocną wiarę, jego głęboką miłość „całego narodu“.
Policja nie pokazała się nigdzie.
Od tej chwili zbliżenie z ludem stało się silniejsze. On sam zaczął go pragnąć i żądać. Po wsiach i powiatach organizowano kółka narodowe z dążnością oświatową. Ale to im nie wystarczało: oni chcieli zaraz powstania, dopytywali niecierpliwie: kiedy?
W Warszawie urządzano zjazdy chłopskie, rodzaj sejmików. Lecz była wielka trudność o mieszkanie. Chłop odrazu zwraca uwagę. Jeśli ich kilku wejdzie do jednego domu, niezawodnie wkrótce zjawi się policja. A zjazd musi być liczny.
Nagle znalazł się dobry sposób.
Jedna z nauczycielek otrzymała od rządu monopolowy sklep z wódką, a wprost ze sklepu było jej mieszkanie. Przed sklepem posterunek policji.
Chłopi wchodzą do monopolu, policjant na to patrzy, cieszy się lub zazdrości. Nie przyjdzie mu do głowy troszczyć się, czy wychodzą.
Tym sposobem w najzupełniej bezpiecznem schronieniu można było spokojnie prowadzić obrady.
Podziemna robota szerzyła się znowu, niestety, niezupełnie jednolita. Obok hasła: Ojczyzna, Wolność — występowało inne: Sprawiedliwość dla klas pracujących.
Piękne i słuszne hasło, ale które z nich musi być pierwszem dla narodu w niewoli?