W krainie złota/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W krainie złota |
Podtytuł | (nowella) |
Pochodzenie | Pisma zapomniane i niewydane |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały rozdział Pism Cały zbiór Pism |
Indeks stron |
Miasto wznosiło się szybko. Obok śpiewów pijackich, wrzasków i wystrzałów, od rana do wieczora rozlegał się w niem huk siekier. Czerwone błoto ulicy Górników stwardniało od wdeptanych w nie wiórów. Gorączkowe budowanie domów zrodziło swego rodzaju przemysł, który opłacał się równie dobrze jak handel, a był uczciwszym. Przemysłem tym był wyrób desek. Tartak Suttera zamilkł, jakby przerażony tem, co się w mieście działo, ale na jego miejsce powstały inne. Za parkanami potworzyły się składy drzewnych zapasów, na których czytałeś olbrzymie napisy węglem lub kredą: Lumber for sale (deski do sprzedania). Kto nie miał takiego szczęścia, jak Marja, w szukaniu złota, rzucał kilof i taczkę, brał siekierę i mógł ciąć drzewo. Tam pod wpływem lasu, ciszy i tych wielkich tajemniczych słów, jakie puszcza szepce do człowieka, częstokroć oczyszczał się z chciwości, ze złotej gorączki i stawał się uczciwym mistykiem. Drzewo ścięte sprowadzano rzeką do miejskich tartaków. Górnicy płacili za nie także piaskiem złotym. Praca drwali miała jeszcze inne, głębsze znaczenie: oto wyłuskuwali oni ziemię z obsłon leśnych i przygotowywali ją dla rolnika.
Powoli wytworzyli osobną klasę ludzi, która była pierwszym spokojnym i uczciwym a silnym elementem wśród tego społeczeństwa. Wkrótce można ich było na pierwszy rzut oka odróżnić od innych górników w mieście po spokojnym i zamyślonym, lecz groźnym wyrazie twarzy. Najwięksi awanturnicy niechętnie wchodzili w drogę tym „ludziom leśnym“, którzy trzymali się ze sobą tak silnie, jak ogniwa łańcucha. Utworzyli oni artel, czyli związek, mający na celu wspólność zysków i wspólność obrony.
Był to pierwszy związek społeczny w tym kraju Życie ich było nadzwyczaj pracowite, ale też do tego rodzaju pracy garnęli się tylko atleci.
Siekiera większych jeszcze wymagała sił, niż kilof i taczka. Praca ich składała się z rąbania drzew i z walki z Indjanami. Na okrzyk Indians rzucali topory, a chwytali za karabiny. Zresztą bynajmniej nie byli barankami: skalpowali tak dobrze Indjan, jak Indjanie ich. W mieście odróżniano ich także po skrwawionych czuprynach, które zawieszali u pasa.
Wygubili oni całkowicie pokolenie Wężów, Soussonów zaś wyparli na tamtą stronę Sierry. Zaczepieni przez kogokolwiek, stawali się straszni. Raz ulica Minerów była świadkiem formalnej bitwy między nimi a górnikami, w której zginęło stu dwudziestu ludzi. Z początku byli biedni i żyli jak Indjanie, a nawet i gorzej jak Indjanie; sypiali bowiem pod gołem niebem w lesie, a żywili się mięsem, pieczonem w popiele lub w glinie. Ale następnie, wobec coraz większego zapotrzebowania desek w Sacramento, „artel“ zaczął robić doskonałe interesy, członkowie zaś jego stali się ludźmi bogatymi. Wogóle rzeczy ułożyły się w ten sposób, że najmniej złota mieli ci, co go wydobywali najwięcej, t. j. górnicy. Zczasem drwale pobudowali sobie domy, bądźto pojedynczo w lasach, bądź w bliskiem sąsiedztwie, skąd powstały nawet nowe osady, jak np. Lathrop, miejscowość, wydarta — w ścisłem znaczeniu tego wyrazu — szarym niedźwiedziom. W osadach tych zaczęło się im dobrze wieść, skutkiem czego zaczęło im zależeć na tem, by każdy pewnym był swej własności i życia.
W ten sposób z chaosu wyłaniała się zwolna potrzeba urządzeń i zorganizowania życia.
Między górnikami chaos jednak nie ustawał, a nawet zwiększał się, z powodu przybywania coraz nowych fal awanturników.