W krainie złota/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | W krainie złota |
Podtytuł | (nowella) |
Pochodzenie | Pisma zapomniane i niewydane |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały rozdział Pism Cały zbiór Pism |
Indeks stron |
Ale na reakcję nie trzeba już było długo czekać. Cięciwa, zbyt wyciągnięta, pęka. W chwilach, gdy księżyc podnosił się z nad „łąki“, widywano od pewnego czasu jakichś ludzi, schodzących się pod wielkim dębem nad rzeką.
Obrady ich trwały tydzień.
I nagle pewnego poranku pojawiły się pisane kartki, które w nocy porozlepiano na wszystkich domach, hotelach, parkanach.
Na kartkach tych, jako tytuł, stał tylko jeden, skreślony grubszym charakterem, wyraz: Lynch.
A dalej można było czytać:
„W dniu... miesiącu... roku... nad rzeką Sacramento zawiązany został Komitet Bezpieczeństwa Publicznego, który obwieszcza mieszkańcom następujące prawo:
Wszelkie przewinienie przeciw życiu i własności, zatem: zabójstwo białego, rabunek i kradzież karane będą śmiercią przez powieszenie.
Obżałowanym dodaje się obrońców, wybranych z grona regulatorów.
Wyroki wykonają regulatorowie bezzwłocznie — na dębie, stojącym obok rzeki“.
Podpisów żadnych nie było.
Po rozlepieniu kartek trzy dni panowała cisza. Nie zdarzyło się ani jedno zabójstwo, ani jedna kradzież, nikt się nie upił.
Miasto odetchnęło swobodniej. Opryszków, jak wspomniałem, była większość, ale natura ludzka ma w sobie jakiś mimowolny szacunek i strach przed prawem, choćby to prawo nie miało za sobą siły. Wobec prawa, jakiemkolwiek ono jest, przestępstwo nazywa się już przestępstwem, kara pociąga za sobą odpowiedzialność przed jakąś powagą sądzącą. Gdyby nie instynkty, nie byłoby praw i społeczeństw.
Przytem w Sacramento nikt nie wiedział, kto są regulatorowie, przez jakie ręce uderzy groźna tajemnica sprawiedliwości, która teraz zawisła nad zbrodnią. Tajemniczość zwiększała przestrach.
Trzy dni przeszły spokojnie. Czwartego zdarzył się pożar. Nikt nie wiedział, czy z podpalenia, czy z wypadku; nikt również nie dochodził. To ośmieliło opryszków.
Przytem porachowali się: byli liczniejsi. Czegóż mieli się obawiać? Zwolna wrócili do pijaństwa: uszło bezkarnie. To dodało im jeszcze odwagi i w tydzień po rozlepieniu kartek znowu wystrzały rewolwerowe zagrzmiały na ulicy Górników.
Ale następnego ranka wiatr, wiejący z „łąki“, chwiał ciałami pięciu opryszków, powieszonych na dębie nad rzeką.
Dziwna rzecz. Widok ten nie przeraził już opryszków. Tajemnica sprawiedliwości straszniejszą się wydaje gdy grozi, niż gdy karze. W mieście wszczął się straszliwy rozruch. Wieczorem uzbrojone tłumy, przy okrzykach, „mordują nas“, ciągnęły z wściekłością pod dąb, by go ściąć lub spalić. Partja porządku, z nieznanym Komitetem Bezpieczeństwa na czele, chwyciła również za karabiny. Posłano natychmiast do tartaków i pobliskich lasów po drwali. Artel stanął jak jeden człowiek i w dwie godziny później widziano posępny, milczący szereg brodatych ludzi leśnych, spuszczających się spokojnym, prawie żołnierskim krokiem z pobliskiego wzgórza do miasta. Jeszcze w godzinę później podpalono składy desek i w nocy, przy łunie pożaru, zawrzała bitwa bez pardonu i miłosierdzia, trwająca aż do rana.
Opryszkowie byli liczniejsi, ale działali bezładnie; zwycięstwo więc przechyliło się na stronę ludzi porządku.
I nazajutrz dąb pokrył się znowu straszliwemi owocami. Powieszono na nim wszystkich jeńców, wziętych z bronią w ręku: przeszło czterdzieści osób.
Od owej chwili rozpoczęła się wojna w całem znaczeniu tego wyrazu, nieubłagana i nieustająca, prowadzona skrycie i otwarcie.
Liczbie opryszków przeciwstawił komitet organizację. Organizacja spełnia czasem zbrodnie, ale zbrodnia ma to do siebie, że nie śmie się organizować.
Obie strony przebierały wszelką miarę okrucieństwa. Wyobraźmy sobie ową społeczność, złożoną z samych mężczyzn, żyjących wśród pustyni, zdziwaczałych, o sercach twardych jak ów kwarc, który łupano codziennie, a zrozumiemy, że litość, miłość i przebaczenie były tam nieznanemi słowami.
Nic nie łagodziło ich obyczajów, wszytko zaś podburzało krew. Żywili się prawie wyłącznie mięsem, a pili wódkę. Nie spotykali się nigdy z niczem słabem i bezbronnem, co samo z siebie woła o miłosierdzie, łagodność i opiekę. Nie było między nimi ani jednej kobiety.