Wacek i jego pies/Rozdział piętnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział piętnasty
W GAJÓWCE


Wackowi zdawało się ciągle, że puszcza, w której teraz płynęło jego i Mikusia życie, nie ma ani początku, ani końca.
Był to zupełnie inny, nowy i piękny świat. Roztaczał się on na wszystkie strony od gajówki pana Piotra.
Schludny, czyściutki, pachnący żywicą domek stał na niewysokim pagórku.
Z jego ganku można było widzieć połyskującą poprzez krzaki, okryte drobnymi i lekkimi jeszcze listkami, wstęgę rzeki. Za nią, ciągnęła się dalej puszcza, pełna różnych dziwów i tajemnic.
Gajowy wychodził z domu bardzo wcześnie.
Choć w całym kraju srożyła się wojna, on jednak nie zapomniał o swym obowiązku i wiernie strzegł powierzonego mu rewiru puszczy.
Chronił ją od wyrąbywania przez nieuczciwych ludzi. Uważał, by ktoś nie zaprószył ognia, a pożar nie zniszczył pięknej puszczy.
Zaglądał ostrożnie do kniei, gdzie miały swoje żerowiska łosie i jelenie.
Pan Piotr wiedział, że chciwym na nie okiem spozierają kłusownicy z okolicznych wiosek.
Niechby tylko któregokolwiek dnia nie obszedł swego rewiru, a nazajutrz przekonałby się z pewnością, że od złodziejskiej kuli padł łoś czy rogacz.
Kłusownicy poznali już czujność gajowego i mieli się na baczności. Dobry dla wszystkich i uprzejmy pan Piotr, surowym był i nieubłaganym dla tępicieli zwierzyny i puszczy powierzonej jego pieczy.
Nie bał się nikogo, niczym go nikt przekupić nie zdołał i o wszystkich nieuczciwych zamiarach kłusowników wiedział zawczasu.
Pod tym względem miał Rolski swoje czarodziejskie sztuczki, nie gorsze niż leśniczy na psy.
Wacek wkrótce odkrył tę tajemnicę pana Piotra. Gajowy miał do pomocy sobie starą sukę — Norę. Śmieszna to była psina.
Długie, grube jej ciało opierało się na krótkich, dość krzywych nogach. Ogon nosiła zadarty zawsze dumnie. Pysk cały w fałdach i długie zwisające uszy — nie dodawały Norze piękności.
Ale należała ona do rasy „posokowców“ i mimo, że była już stara i strudzone nogi bolały ją, posiadała dobry węch i znakomity, ostry słuch.
Gajowy przed wyruszeniem do puszczy posyłał naprzód psa.
Jeżeli Nora zwęszyła podejrzane ślady lub wy-tropiła w kniei obcego człowieka, zaczynała szczekać urywanym basem:
— Hau!... hau... hau!
Posłyszawszy głos Nory, pan Piotr co tchu pędził na jej wołanie i razem gonili nieznajomego, który mógł być szkodnikiem i niebezpiecznym wrogiem puszczy i jej mieszkańców.
Nora doprowadzała nieraz gajowego aż do chaty kłusownika, który w nocy kluczył po puszczy, obmyślając sposoby bezpiecznego dla siebie upolowania zwierzyny lub zrąbania kilku sosen.
Wtedy pan Piotr przemawiał do rozumu zdumionego i zmieszanego chłopa i przypominał mu o grożącej za kłusownictwo karze.
Rozmowę tę kończył zawsze tak:
— Puszcza i wszystko co w niej się znajduje, należy do narodu i państwa, więc cóż? Będziecie okradali swój własny naród i własne państwo, które po długiej niewoli uzyskaliśmy wreszcie jako największe szczęście?
Tak przemówiwszy do rozumu i sumienia, a potem zabrawszy kłusownikowi strzelbę, odchodził.
Za nim wlokła się staruszka Nora.
Wzdychała i stękała cicho, bo ją bolały sterane kości.
Ta Nora przyjęła Mikusia bardzo opryskliwie.
Z gniewnym szczekaniem wpadła na niego i wszczepiła mu się w ucho.
Mikuś zdębiał.
Trwało to jednak zaledwie krótką chwilę, bo Mikuś natychmiast strząsnął z siebie Norę, jak strząsał osty, czepiające się jego uszu i ogona.
Przewróciwszy ją na grzbiet, stał nad nią i warczał tak groźnie, że Nora struchlała i nawet poruszyć się nie śmiała.
Leżała jak nieżywa.
Gdyby nie była suką, to Mikuś sprawiłby jej takie lanie, że pamiętałaby je do końca życia.
Ale tym razem zakończyło się wszystko szczęśliwie dla Nory.
Od tego czasu trzymała się z daleka od przybysza. Nie odważała się już wyrażać Mikusiowi swej nie — przyjaźni i nie wchodziła mu w drogę.
Mikuś udawał, że jej w ogóle nie spostrzega.
Tymczasem śledził uważnie każdy ruch Nory.
Długo głowił się nad tym, gdzie i po co o świcie biegnie ona do puszczy?
Dlaczego szczeka gdzieś daleko?
I skąd, przed wieczorem już, powraca razem z gajowym?
W tym samym czasie Wacek miał tak dużo pracy, że nie miał czasu zwracać uwagi na przyjaciela.
Spostrzegł tylko, że Mikuś szybko oswoił się na nowym miejscu i na dobre zadomowił się w gajówce.
Chłopak opiekował się chorą żoną Rolskiego.
Pani Wanda miała sparaliżowane nogi i sama bez pomocy nie mogła chodzić.
Wacek pomagał jej przejść do kuchni i usadawiał ją na krześle przy stole.
Podawał jej ziemniaki do obierania i wszystko, co było potrzebne do przyrządzenia posiłku.
Piłował drzewo, rąbał szczapy i palił w piecu, przynosił wodę ze studni, uważał, żeby kasza nie przypaliła się w rondlu i nie wygotowała się polewka w kotle, karmił drób, dawał paszę krowie i kozie, koniowi i dwom wieprzkom, sprzątał w obu. izbach i zamiatał podwórko.
Wielu rzeczy pożytecznych nauczyła go chora żona gajowego i polubiła łagodnego i chętnego do pracy chłopca.
Gdy dowiedziała się, że w Siwikowej chałupie spaliły się wszystkie rzeczy Wacka — ubranie, kożuszek, bielizna i para nowych butów — kazała mu otworzyć dużą, okutą żelazem skrzynię.
— Znajdziesz tam ubranie, bieliznę i obuwie naszego synka Ignasia — powiedziała z westchnieniem. — Zmarł nam przed trzema laty na szkarlatynę. Od tego czasu trwa i moja choroba, bo ze smutku i zgryzoty przyszła ona na mnie.
Wacek otrzymał od pani Rolskiej dużo dobrych, prawie nowiuteńkich rzeczy.
Wdzięczny za jej dobroć pracował tak starannie i rozważnie, że wkrótce już stał się niezastąpionym pomocnikiem w domu.
Pani Wanda nie miała dla niego dość słów pochwały.
Gajowy cieszył się, gdyż mógł teraz lepiej spełniać swoje obowiązki służbowe.
Spokojny już o żonę, nie potrzebował po parę razy dziennie z rewiru powracać do domu, aby jej usłużyć i dopomóc.
Jednego tylko nie był pewny pan Piotr.
Obawiał się, że mały Wacek nie potrafi dopilnować konia, krowy i kozy, wypuszczonych na niedaleko od gajówki położoną, polanę z dobrą trawą.
Tą swoją troską podzielił się pewnego razu z żoną, nie zauważywszy Wacka. Chłopak siedział cichutko w kącie między piecem a oknem. Przyszywał właśnie guzik, który mu odleciał od bluzki.
Wacek posłyszał o obawie gajowego.
Podszedł do niego i poważnym zawsze głosem zaczął go uspokajać:
— Proszę się nie troskać! Na polanie przy koniu i krowie pozostawiam Mikusia. O, Mikuś za nic nikogo do nich nie dopuści!
Wacek wiedział co mówi, bo w dwa dni później, przyszedł do gajówki smolarz i zaczął się uskarżać, że nowy pies Rolskiego pogryzł jego krowę.
— Krowina zabrnęła na polanę, gdzie pasie się wasza łaciata, a ten kundel tak ją poszarpał, że teraz choruje — żalił się smolarz.
— Po co puszczacie krowę bez dozoru do państwowej puszczy? Wiecie, że jest to zakazane? — odpowiedział na jego utyskiwania pan Piotr i więcej o tym rozmawiać nie chciał.
— Krowa — to jedno — mówił potem do Wacka — ale co zrobi kundel, kiedy zły człowiek przyjdzie, żeby ukraść nam krowę, czy Siwka? Teraz złodziejstwo rozpanoszyło się na świecie, jak choroba. Nieuczciwi ludzie korzystają z tego, że nikt nie pójdzie na skargę do niemieckiej policji, to i kradną sobie, nie obawiając się kary.
— Gdyby jakiś złodziej zakradł się na naszą polanę, to mój Mikuś pokarałby go lepiej od niemieckiej policji! Ho-ho! Wióry, trociny i pierze posypałyby się z takiego! A hałasu narobiłby Mikuś takiego, że pan posłyszałby na drugim końcu puszczy! Znam swego pieska.
Uspokojony już gajowy, śmiejąc się wesoło poklepał chłopca po plecach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.