Wacek i jego pies/Rozdział szesnasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział szesnasty
TAJEMNICZA WYPRAWA MIKUSIA


Wacek miał ciągle dużo pracy w domu. Nawet coraz więcej, gdyż pani Wanda gorzej czuła się na zdrowiu. Osłabiona była na wiosnę bardziej i bolały ją nogi.
Wacek spostrzegł kilka razy, że chora kobieta, pozostawszy sama w pokoju, płacze.
Chłopak starał się więc być jej jak najbardziej we wszystkim pomocnym, uspokajał ją i pocieszał.
— Przyjdzie lato, nastaną upały i pani wyzdrowieje — mówił poważnym głosem, aby dodać jej nadziei.
Kilka razy dziennie musiał jednak przerywać pracę w gajówce i pędzić na polanę.
Choć ufał Mikusiowi, jednak czasem ogarniał go niepokój o konia, krowę i kozę Rolskich.
— Co poradzi Mikuś, gdy przyjdzie nie jeden, lecz gromada bandytów? — świtała nieraz trwożna myśl w głowie Wacka.
Rzucał wtedy wszystko i na przełaj, przez puszczę pędził na pastwisko.
Zastawał zawsze kundla leżącego na niewysokim pagórku, porośniętym wrzosami.
Mikuś pilnie strzegł żywego dobytku gajowego.
I raptem coś się zmieniło.
Wacek spostrzegł teraz, że Mikuś nie tkwił już na swoim pagórku, skąd mógł widzieć całą okolicę.
Nieraz — musiał nawet szukać kundla.
Mikuś nie przybiegał natychmiast na wołanie chłopaka.
Wacek odnajdywał go na skraju polany.
Pies strzygł uszami i nadsłuchiwał uważnie.
Chwilami podwijał ogon niby z przestrachu, to znów, jak gdyby ucieszony merdał kitą.
Przestępował przy tym z nogi na nogę i prężył się cały.
Zdawało się, że chciał pędzić gdzieś.
Próżno Wacek wsłuchiwał się w głosy, dobiegające z puszczy.
Nic nadzwyczajnego, co mogłoby tak bardzo niepokoić psa, chłopak nie podchwytywał jednak.
Tym bardziej był zdziwiony i zatroskany zachowaniem się Mikusia.
Miał teraz nowy kłopot.
Zaczął się obawiać, że kundel źle pilnuje pastwiska.
Toteż musiał częściej zaglądać na polanę.
Tymczasem Mikuś miał też swoje kłopoty i troski. Nie mógł się pogodzić z myślą, że stara, ciągle stękająca Nora coś robi w puszczy, o czym on nie wie.
Poza tym, kiedy wieczorem powracała z gajowym, przynosiła ze sobą tyle różnych zapachów.
Ostry węch Mikusia podchwytywał wszystkie i każdy z osobna. A były to takie zapachy, że szeroko rozdymał chrapy i jeżył kudły na karku i mrużył żółte ślepie.
Nie wiedział jakie zwierzę ma tę lub inną woń.
Wszystko jednak mówiło mu, że należą one do nieznanych mu zwierząt. Chwilami zdawało mu się nagle, że poznałby je od razu i wiedział, co ma z nimi zrobić.
Zapewne nie mylił się, gdyż w chwilach, kiedy Nora przechodziła koło niego i wionęła nieznanymi zapachami z kniei, odzywała się w Mikusiu krew dawnych jego przodków — dzikich wilków, może nawet tego wilczka Wara, co to mu przyśnił się kiedyś.
Przecież nie darmo odziedziczył po nich kły, niezawodny węch, płaską głowę o żółtych ślepiach, nieufność i ich krew.
Krew ta była zupełnie inna niż ta, która płynęła w żyłach piesków pokojowych i brytanów podwórzowych.
Nie znosiła ona niewoli i od czasu do czasu wołała Mikusia gdzieś, by mógł wolności tej zażyć do syta.
Do jakiej krainy wołały go wilki — tego kundelek Wacka nie domyślał się, lecz tęsknił do niej czasami.
I wtedy właśnie był szczególnie ponury i zły.
Nora swoimi wycieczkami do puszczy ciekawiła Mikusia, ale zarazem drażniła, gdyż budziła w jego psim sercu tęsknotę i zazdrość.
Mikuś długo walczył ze sobą. Nie wiedział, co ma robić.
Do południa leżał przed bramą gajówki albo na ganku, strzegąc domu.
Po obiedzie wraz z Wackiem pędził konia, krowę i kozę na pastwisko.
Kiedy powracał z nimi do domu, słońce już zapadać poczynało za puszczę i rzekę.
W tym samym czasie z rewiru powracał gajowy z Norą.
Mikuś pełną piersią wdychał woń, którą przynosiła z sobą.
Podobnych zapachów nie czuł w pobliżu domu ani na polanie.
To go złościło.
Zezem patrzał wtedy na Norę, a w głowie rodziły mu się złe myśli.
— Taka stara i niedołężna! Co w niej dobrego upatrzył gajowy? Co widzą w puszczy mętne już oczy sędziwej suki? Ja bym wypatrzył w kniei wszystko, wszyściuteńko, co się nie śniło nawet Norze.
Wreszcie nie wytrzymał.
Pewnego razu o świcie, kiedy Nora jak zwykle pobiegła truchcikiem w stronę rzeki, kulejąc lekko i pojękując, Mikuś przeczekał trochę i bez hałasu pobiegł jej tropem.
Wkrótce ujrzał ją i zdumiał się.
Nie poznał Nory.
Wydała mu się całkiem inna. Stara i doświadczona, w puszczy zmieniła swój wygląd. Szła lekkim krokiem. Miała łeb opuszczony tak nisko, że jej długie, miękkie uszy wlokły się po ziemi.
Węszyła coś, zatrzymywała się, badała ślady i biegła dalej, wymachując sztywnym ogonem.
Mikuś pozostał na miejscu.
Postanowił dowiedzieć się, co zwęszyła Nora w gęstych zaroślach młodych sosenek.
Chrapy jego węszyły ostrą woń.
Począł słuchać.
Wkrótce dobiegły go ciche, głuche, urwane głosy, zgrzyt piór i lekki łopot skrzydeł.
Nie wątpił, że w haszczach czają się ptaki.
Ale jakie? W puszczy gnieździ się mnóstwo ptaków, więc dlaczego Nora ucieszyła się zwęszywszy je?
Drżąc z niecierpliwości Mikuś przycisnął się do ziemi.
Czołgał się jak wąż, ostrożnie, bez szmeru rozsuwając gałązki sosenek i zeszłoroczne badyle.
Żółte ślepie wbijał w haszcze i wzrokiem szukał czegoś w sieci igliwia i suchych traw.
Nie spostrzegł suchej gałązki leżącej na ziemi.
Gdy oparł się o nią, z trzaskiem złamała się pod jego ciężarem. Mikusiowi wydawało się, że ziemia rozwarła się przed nim, a z jej głębi z hukiem wyleciały czarne kamienie.
Ochłonął jednak natychmiast i znieruchomiał.
Spostrzegł pięć dużych, ciemnoszarych kur, jakich w domu nigdy nie widział. Z łopotem skrzydeł odlatywały szybko, zręcznie omijając piony drzew. Wkrótce wzbiły się ponad ich korony i znikły.
Mikuś zamierzał już powrócić do domu, gdy posłyszał nagle głuchy gniewny bulgot.
Dobiegł gdzieś z wysoka.
Pies podniósł łeb i znowu znieruchomiał.
Tuż nad nim, z wysokiej gałęzi sosny dochodziły te basowe, nigdy nie słyszane dźwięki.
Mikuś widział przed sobą dużego, czarnego ptaka. Rozpuścił ogon niby wachlarz, bił skrzydłami w gałąź i bulgotał gniewnie.
Słońce, przebiwszy się przez gąszcz korony, oświetliło go.
Mikuś zdumiał się.
Ptak zmienił się w okamgnieniu. Stał się granatowy i cały w iskrach — złotych, zielonych, liliowych. Nad oczami widniały szerokie szkarłatne brwi. Ptak tupał i podskakiwał w miejscu.
Pies nigdy przedtem nie widział głuszca.
Zrozumiał jednak, że wspaniały ptak chce go nastraszyć i odpędzić od gniazda, gdzie głuszec miał siedzibę ze swymi szarymi kurami, które Mikuś wystraszył niebacznie.
Kundel wyczuwał, że coś nabroił.
Stulił więc uszy i nie patrzał już na rozgniewanego ptaka.
Wycofał się z haszczy i podejrzliwie oglądając się popędził do gajówki.
Chrapy miał pełne woni pięknego ptaka.
Wiedział, że nigdy już jej nie zapomni i zawsze odróżni ją wśród innych.
Zdążył do domu na czas.
Nikt nie spostrzegł nawet, że Mikuś pozostawił podwórko bez opieki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.