Wakacje (Prus)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wakacje |
Pochodzenie | Pisma Bolesława Prusa tom I To i owo |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
(Rzecz dzieje się w mieszkaniu niezamożnych studentów).
KOBIETA (wchodząc). Czy to tu?... czy to nie tu?...
KANDYDAT. A co pani powie?
KOBIETA. Eee! ja przyszłam do tego pana, co mi bieliznę dawał do prania. Nie wiem, czy jest w domu, czy niema?...
KANDYDAT. A jak się ten pan nazywał?
KOBIETA. Jakoś tak dziwnie... coś niby od ulicy, a niby od deszczu... Kiedy bom zapomniała na ten czas!...
KANDYDAT. A może Pędziwiatrowski?
KOBIETA. O to! to!... rychtyg, że tak!...
KANDYDAT. No, to przecież on się ani od ulicy, ani od deszczu, ale od wiatru nazywa... Cóż to za interes?...
KOBIETA. A to taki jest interes, że mnie się za bieliznę należy, bo ja bez miesiąc u tego pana prałam i kazał mi przyjść dzisiaj...
KANDYDAT. A hum!... to szkoda, bo pan Pędziwiatrowski śmiertelnie zachorował i wywieźli go na wieś. Może dopiero we wrześniu wróci, jeżeli nie umrze...
KOBIETA. O la Boga!... a taki był zdrowy i ładny pan!... Coprawda, to koszule miał każdą z innym znakiem i płacić nie lubił, ale że był dobry, to dobry. Zawsze mu się chciało figlów!...
KANDYDAT. Dlatego też zachorował. No, to niech się pani zgłosi we wrześniu...
KOBIETA. Ha! trudno. Upadam do nóg pańskich!... Żeby choć nie umarł biedaczysko, niechby mi tam i pieniądze przepadły... A może pan ma bieliznę?
KANDYDAT. Znalazłbym, ale chyba aż jutro... Tylko ostrzegam panią, że i ja na kredyt oddaję...
KOBIETA. A niech już i tak będzie! Od starego to się bierze pieniądze zgóry, a młodemu nie żal i darmo poprać. Upadam do nóg! (wychodzi).
JEGOMOŚĆ I. (wchodząc). Czy zastałem pana Pędziwiatrowskiego?
KANDYDAT. A co pan dobrodziej każe?
JEGOMOŚĆ I. Jestem Kleofas Odgrzywalski, właściciel restauracji. Pan Pędziwiatrowski winien mi kilkanaście rubli i obiecał oddać wczoraj. No, ale nie przyszedł, a że to zaczynają się wakacje, więc...
KANDYDAT. Hum! widzi pan... Pędziwiatrowski wyjechał wczoraj właśnie do swojej umierającej babki, pani jenerałowej Armatnickiej, więc...
JEGOMOŚĆ I. Pewnie mu się opłaci droga! O to to był tęgi pan. Jadł za trzech, ach! jak jadł... i przytem pił niezgorzej, szkoda tylko, że wszystko na kredyt!...
KANDYDAT. Nie lękaj się pan, zwróci on należność z procentem, ponieważ babka zostawi mu najmniej z półtora miljona.
JEGOMOŚĆ I. Chryste Panie!... Gdybym miał tyle pieniędzy, założyłbym w Warszawie z dziesięć restauracyj, miałbym własny browar, piekarnię i szlachtuz...
KANDYDAT. Pędziwiatrowski jest moim krewnym, gdy więc powróci, namówię go, aby z panem wszedł do współki. Bo i nacóż ma próżno wyrzucać pieniądze?
JEGOMOŚĆ I. (wzruszony). O panie!... A możeby pan dobrodziej raczył się u mnie stołować? Ja bardzo szanuję obu panów i chętnie im służyć będę kredytem, jeżeli...
KANDYDAT. Zobaczę!... A gdzie pan masz swój zakład?
JEGOMOŚĆ I. Na Nowym Świecie — panie! Polecam się łaskawej protekcji!... (wychodzi).
JEGOMOŚĆ II. (wchodząc). Niech będzie pochwalony! A jest pan?
KANDYDAT. Jaki tam znowu pan?
JEGOMOŚĆ II. A juści ten co za dwie pary butów winien, ten... jakże go tam Wiatrako... nie!... Pędziwiatrowski.
KANDYDAT. Wyjechał wczoraj do swego stryja, który ma fabrykę skór i chce tu w Warszawie ogromny handel założyć.
JEGOMOŚĆ II. Phu! nie wiedziałem o tem. No, chwała Bogu, bo może mu biedaczkowi stryjaszek dopomoże, toby i mnie prędzej oddał.
KANDYDAT. Nie obawiaj się pan, to uczciwy chłopak, on tak robi jak i ja: kiedy nie ma pieniędzy, to bierze na kredyt, — kiedy ma, płaci z procentem sto za sto. A teraz właśnie po pieniądze pojechał...
JEGOMOŚĆ II. Dobry to był pan, niema co gadać, — ale co nie płacił, to nie płacił i kiepsko buty nosił. Pamiętam nieraz dałem mu kamasz jak drut, a ten ci, panie, uszy oberwał, obcas jeden w tą, a drugi w tamtą stronę wykrzywił, cholewki popruł i rób, co chcesz! O — pan to widzę nosi but ładnie, ale coś roździawiony... niech pan każe sobie nowe zrobić.
KANDYDAT. W tej chwili nie mam pieniędzy.
JEGOMOŚĆ II. To bagatela! zrobi się na kredyt. Niech pan tylko do mnie wstąpi, do Pocięglewicza na Starem Mieście!... A teraz padam do nóg pańskich (wychodzi).
DAMA (wchodząc). Czy zastałam pana Pędziwiatrowskiego?...
KANDYDAT. Wczoraj wyjechał na wieś! Niechże pani raczy chwilkę odpocząć...
DAMA (siadając). Wyjechał!... nie pożegnawszy mnie... Czy nie wiadomo panu kiedy powróci?
KANDYDAT. Zdaje się, że już nigdy, — ponieważ, o ile mi wiadomo, ma wstąpić w związki małżeńskie... Polecił mi pożegnać i pocieszyć panią.
DAMA. On!?... O zdrajca!... (płacze). Za tyle przywiązania zapłacił mi... czarną niewdzięcznością!...
KANDYDAT. O pani! uspokój się. Łzy twoje, jak ołów rozpalony padają mi na serce! Uspokój się, pani, zaklinam cię! i pomyśl, że jeżeli zechcesz, zdrada tego niewdzięcznika może cię jeszcze szczęśliwą uczynić!
DAMA (płacząc). Och umrę!... Tak był pięknie zbudowany... taki miał miły organ głosu... ach! któż mi go zastąpi?...
KANDYDAT. Ja pani! byleś tylko pozwoliła... Przysięgam ci!... Mam od niego plenipotencją...
DAMA (uspakajając się). Pan żartujesz!
KANDYDAT (klęka). O! błagam cię, zaufaj mi i pozwól, abym ci wynagrodził twoją boleść...
DAMA. Boleść — to rzecz najmniejsza; kobieta stworzona do tego, aby kochać i cierpieć. Ale on obiecał sprawić mi nową suknię, a któż mi ten zawód wynagrodzi?
KANDYDAT (wstając). Na to już nie dostałem plenipotencji!