Wartość nauki/Nauki fizyczne/Astronomia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henri Poincaré
Tytuł Wartość nauki
Część Nauki fizyczne
Rozdział Astronomia
Redaktor Ludwik Silberstein
Wydawca G. Centnerszwer i Ska.
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Silberstein
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział szósty.
Astronomia.

Rządy i parlamenty powinnyby uważać, że Astronomia jest jedną z tych nauk, które kosztują najwięcej: najmniejszy przyrząd kosztuje setki tysięcy franków, najmniejsze obserwatoryum kosztuje miliony; każde zaćmienie pociąga za sobą subsydya dodatkowe. A wszystko to dla gwiazd, które są tak odległe, którym są obce zupełnie nasze walki wyborcze i które prawdopodobnie nigdy nie wezmą w nich udziału. Widać, że nasi mężowie stanu zachowali jeszcze pewien idealizm, pewien nieokreślony instynkt do tego, co jest wielkie; zaprawdę, sądzę, że rzucono na nich oszczerstwo; wypadałoby zachęcić ich i okazać im, że instynkt ich nie myli, że idealizm ten ich nie zwodzi.
Możnaby, zapewne, mówić im o marynarce, której znaczenia nikt nie będzie zapoznawał, a która bez astronomii obejść się nie może. Lecz nie byłoby to najważniejszym jeszcze punktem sprawy.
Astronomia jest użyteczna, ponieważ wznosi nas ponad własny nasz poziom, ponieważ jest wielka, ponieważ jest piękna; oto co należałoby im powiedzieć. Ona to pokazuje nam, jak małym jest człowiek cieleśnie i jak wielkim duchowo; umysł jego bowiem objąć może cały ten bezmiar świetlny, w którym ciało jego jest tylko ciemnym punktem, i napawać się jego milczącą harmonią. Osiągamy tym sposobem świadomość naszej siły, tego zaś nigdy przepłacić nie możemy, świadomość ta bowiem potęguje jeszcze nasze siły.
Nadewszystko zaś pragnąłbym okazać, w jakim stopniu astronomia ułatwiła pracę innym, bezpośredniej użytecznym naukom; ona to bowiem przysposobiła duszę naszą do pojmowania przyrody.
Wyobraźmy sobie tylko, w jakim stopniu zmalałaby ludzkość, gdyby, żyjąc pod niebem ustawicznie chmurami pokrytem, jakiem powinnoby być niebo Jowisza, nie poznała nigdy gwiazd. Czyż w podobnym świecie bylibyśmy tem, czem jesteśmy? Pojmuję oczywiście, że pod tem ciemnem sklepieniem bylibyśmy pozbawieni światła słonecznego, niezbędnego dla organizmów takich, jakie zamieszkują ziemię. Lecz, jeśli chcecie, wyobraźmy sobie nawet, że chmury te fosforyzują, rozlewając dokoła światło łagodne i stałe. Skoro jut jesteśmy w toku tworzenia hypotez, możemy pozwolić sobie na jeszcze jedną. Otóż, powtarzam moje pytanie: Czy w świecie takim bylibyśmy tem, czem jesteśmy?
Oto gwiazdy ślą nam nietylko owo światło widzialne i grube, które wpada do naszych oczu cielesnych, lecz również światło niezrównanie subtelniejsze, które oświeca umysł nasz, a którego skutki pragnąłbym tu okazać. Wiemy, czem był na ziemi człowiek przed tysiącami lat, a czem jest dzisiaj. Samotny w otoczeniu przyrody, w której wszystko było dlań tajemnicą, przerażając się przy każdym nieoczekiwanym objawie sił niepojętych, mógł on w biegu wszechświata upatrywać kaprys jedynie; przypisywał on wszelkie zjawiska działaniu mnóstwa drobnych duchów, fantastycznych i wymagających, i aby módz działać i żyć na świecie, starał się zjednać ich sobie środkami podobnemi do tych, których używa się dla uzyskania łaski jakiegoś ministra lub deputowanego. Niepowodzenie nawet nie oświecało go, podobnie jak za naszych czasów ludzie, starający się o łaskę, doznawszy odmowy, nie zniechęcają się do tego stopnia, aby zaprzestać zabiegów.
Obecnie nie staramy się już o łaski Przyrody, lecz rozkazujemy jej, albowiem odsłoniliśmy już kilka jej tajemnic i codziennie jeszcze nowe odkrywamy. Rozkazujemy jej w imię praw, których ona cofnąć nie może, gdyż są to własne jej prawa; nie zwracamy się do niej z szalonem żądaniem, aby prawa swe zmieniła; przeciwnie, sami im się poddajemy. Naturae non imperatur nisi parendo.
Jakiejże zmiany musiały doznać umysły nasze, aby przejść z pierwotnego stanu do obecnego! Czyż zmieniłyby się one tak szybko, gdyby nie nauka idąca od gwiazd, gdyby nie to, że niebo nasze nie jest — jak przypuściłem przed chwilą — ustawicznie zachmurzone? Czy możliwa byłaby ta metamorfoza, a przynajmniej — czy nie odbyłaby się ona znacznie powolniej?
Przedewszystkiem zaś astronomia to nauczyła nas, że istnieją prawa. Chaldejczycy, którzy pierwsi z pewną uwagą spoglądali na niebo, pojmowali niezawodnie, że to mnóstwo punktów świetlnych nie jest bezładnym rojem błądzącym na oślep, lecz raczej wojskiem wyćwiczonem w karności. Prawidła tej karności nie były im znane, zapewne, lecz harmonijne widowisko nocy gwieździstej wystarczało, aby wywrzeć na nich wrażenie prawidłowości, — a to już było wiele. Prawidła te zresztą poznali stopniowo, jedno za drugiem: Hipparch, Ptolomeusz, Kopernik, Kepler, aż wreszcie Newton (co zbytecznem jest niemal przypominać) sformułował najstarsze, najdokładniejsze, najprostsze i najogólniejsze ze wszystkich praw przyrody.
Wówczas zaś, przykładem tym zachęceni, zaczęliśmy uważniej spoglądać na mały nasz świat ziemski i tu również, pod osłoną pozornego nieładu, odnaleźliśmy ową harmonię, z którą zapoznało nas badanie nieba. Świat ten nasz również jest prawidłowy, również podlega prawom niezachwianym, które jednak — dzięki pozornemu między sobą konfliktowi — są bardziej zawiłe, tak iż oko, nieprzywykłe do innych widowisk, dostrzegałoby tu jedynie chaos i królowanie przypadku lub kaprysu. Gdybyśmy nie znali gwiazd, pewne może odważniejsze umysły usiłowałyby przewidzieć zjawiska fizyczne; częste jednak byłyby ich niepowodzenia, i wywołaliby tylko śmiech gminu; czyż za naszych jeszcze czasów nie widzimy, jak meteorologowie mylą się niekiedy, i jak pewni ludzie nie mogą się przy tem powstrzymać od śmiechu.
Ileż razy fizycy, przy takich niepowodzeniach, zniechęciliby się, gdyby ufności ich nie podtrzymywał ów świetny przykład tryumfu astronomii! On to wskazał im, że Przyroda podlega prawom; pozostawało tylko dowiedzieć się, jakim prawom; do tego trzeba im było jedynie cierpliwości, od sceptyków zaś mieli oni prawo wymagać czasu.
Nie dość na tem; astronomia nauczyła nas nietylko, że istnieją prawa, lecz że nie można się im sprzeciwić, ani też wchodzić z niemi w układy; ileż trzebaby nam było czasu, aby to zrozumieć, skoro znalibyśmy jedynie świat ziemski, gdzie każdą siłę elementarną widzimy zawsze jakby w walce z innemi siłami? Nauczyła nas ona, te prawa są nieskończenie dokładne, i że jeśli te, które sami formułujemy, są przybliżone, to dlatego jedynie, że nie znamy ich dobrze. Arystoteles, umysł w starożytności najbardziej naukowy, przyznawał jeszcze pewną rolę wypadkowi, trafowi, i zdawał się sądzić, że prawa przyrody, na ziemi przynajmniej, odźwierciadlają tylko główne zarysy zjawisk. Ileż jednak wzmagająca się ustawicznie ścisłość przepowiedni astronomicznych przyczyniła się do wyświetlenia podobnego błędu, dzięki któremu przyroda mogłaby stać się niezrozumiałą.
Lecz prawa te czyż nie są lokalne, zmienne od punktu do punktu, jak prawa ustanawiane przez ludzi; czy to, co jest prawdą w jednym zakątku świata, na naszym chociażby globie, lub w małym naszym układzie słonecznym, nie przestanie nią być, gdy posuniemy się nieco dalej? W takim zaś razie, czyż prawa — zależne od przestrzeni — nie mogłyby również zależeć od czasu, czy nie są one poprostu nawyknieniami [zwyczajami], a więc czemś przejściowem, efemerycznem? Na to również pytanie odpowiada nam astronomia. Spójrzmy na gwiazdy podwójne; wszystkie mają za orbity przecięcia stożkowe; jakkolwiek daleko sięga więc teleskop, nie dotarł on jeszcze do granic dziedziny posłusznej prawu Newtona.
Sama nawet prostota tego prawa służy nam za dobrą naukę; ileż zjawisk zawiłych zawiera się w krótkiem jego brzmieniu; ci, którzy nie rozumieją mechaniki niebieskiej, mogą zdać sobie z tego sprawę, bacząc chociażby na pokaźną objętość dzieł poświęconych tej nauce; w takim zaś razie można mieć nadzieję, że zawiłość zjawisk fizycznych zasłania również przed wzrokiem naszym nie wiem jak prostą, nieznaną jeszcze przyczynę.
Astronomia tedy wskazała nam, jakie są cechy ogólne praw przyrody; śród nich atoli istnieje jedna, najsubtelniejsza i najważniejsza, nad którą czytelnik pozwoli mi zatrzymać się nieco dłużej.
Jak pojmowali porządek wszechświata starożytni, naprzykład Pytagoras, Platon lub Arystoteles? Był on dla nich albo niezmiennym, raz na zawsze utrwalonym typem, albo ideałem, do którego świat starał się zbliżyć. Tak jeszcze sądził nawet Kepler, gdy starał się dojść, naprzykład, czy odległości planet od słońca nie mają jakiegoś związku z pięcioma wielościanami prawidłowemi. Myśl ta nie zawierała wprawdzie żadnej niedorzeczności, lecz byłaby jałową, albowiem przyroda nie tak właśnie jest zbudowana. Newton to okazał nam, że prawo nie jest niczem innem, jak tylko niezbędnym związkiem między stanem teraźniejszym świata i jego stanem bezpośrednio późniejszym. Wszystkie też inne, od czasów jego odkryte prawa są takiemi właśnie związkami, czyli, jednem słowem, równaniami różniczkowemi; astronomia jednak dostarczyła nam po temu pierwszego modelu, a gdyby nie to, błąkalibyśmy się zapewne bardzo długo jeszcze.
Ona też nauczyła nas najlepiej nie ufać pozorom. Gdy Kopernik dowiódł, że to, co uważano jako najbardziej stałe, znajduje się w ruchu, to zaś, co uważano za ruchome, jest w spoczynku, okazał on nam przez to, do jakiego stopnia mogą być złudne rozumowania dziecięce, które wynikają wprost z naszych bezpośrednich danych zmysłowych; tryumf jego myśli nie obył się bez trudności, zapewne, — lecz po tym tryumfie niema już tak zakorzeniałego przesądu, abyśmy nie mogli go wykorzenić. Czyż da się ocenić wartość zdobytej tym sposobem nowej broni?
Starożytni sądzili, że wszystko było stworzone dla człowieka, a złudzenie to jest chyba w wysokim stopniu uporczywe, skoro należy je zwalczać ustawicznie. Przecież jednak musimy się od niego uwolnić, jeżeli nie chcemy pozostać wiecznymi krótkowidzami, niezdolnymi do ujęcia prawdy. Kto chce zrozumieć przyrodę, musi umieć wyjść ze siebie samego, że tak powiem, i spoglądać na nią z wielu różnych punktów widzenia; inaczej pozna on tylko jedną jej stronę. Otóż ten, co wszystko sprowadza do własnej swojej osoby, nie będzie umiał wyjść ze siebie samego. Któż więc wyzwolił nas z owego złudzenia? Oto ci, którzy pokazali nam, że ziemia jest tylko jedną z najmniejszych planet układu słonecznego i że sam ten układ słoneczny jest tylko punktem niedostrzegalnym w nieskończonym przestworze wszechświata gwiazdowego.
Astronomia nauczyła nas również nie obawiać się wielkich liczb, a to było koniecznem nietylko dla poznania nieba, lecz i dla poznania samej ziemi; nie było to zaś tak łatwe, jak zdaje się nam dzisiaj.
Sprobujmy cofnąć się wstecz i wyobrazić sobie, co pomyślałby sobie grek starożytny, gdyby mu powiedziano, że światło czerwone drga czterysta bilionów razy na sekundę. Podobne twierdzenie wydałoby mu się, bez żadnej wątpliwości, czystem szaleństwem, i nie zniżyłby się on nigdy do sprawdzenia go. Dziś hypoteza jakaś nie wyda się już niedorzeczną dlatego, że zmusza nas do wyobrażenia sobie przedmiotów znacznie większych lub znacznie mniejszych od tych, które możemy dostrzedz naszemi zmysłami, tak iż nie pojmujemy już owych skrupułów, które wstrzymywały naszych przodków i przeszkadzały im pokrywać pewne prawdy jedynie dlatego, że obawiali się ich oni. Dlaczegóż to? Oto dlatego, że niebo rosło ustawicznie przed naszemi oczyma, dlatego, że wiemy, że słońce znajduje się w odległości 150 milionów kilometrów od ziemi i że odległości najbliższych nawet gwiazd są setki tysięcy razy większe jeszcze. Przywykli do rozważania nieskończenie wielkiego, nauczyliśmy się też pojmować nieskończenie małe. Dzięki temu to wychowaniu wyobraźnia nasza, jakby oko orle, którego nie oślepia słońce, może spoglądać wprost w oblicze prawdy.
Czyż nie miałem więc racyi, mówiąc, że do pojmowania przyrody uzdolniła umysł nasz astronomia, że pod ustawicznie zachmurzonem i pozbawionem gwiazd niebem sama nawet ziemia byłaby dla nas wiecznie niepojętą, że widzielibyśmy na niej kaprys jedynie i nieład, i że, nie znając świata, nie moglibyśmy go ujarzmić? Jakaż nauka mogłaby być użyteczniejszą? Mówiąc zaś to, stawiam się w położenie tych, którzy cenią tylko zastosowania praktyczne. Nie jest to, z pewnością, moim punktem widzenia; przeciwnie, jeżeli podziwiam zdobycze przemysłu, to przedewszystkiem dlatego, że uwalniając nas od trosk materyalnych, dadzą one kiedyś jeszcze wszystkim możność kontemplacyi przyrody; nie powiadam więc, że nauka jest użyteczną, gdyż uczy nas budować maszyny, lecz — że maszyny są użyteczne, gdyż wyręczając nas w pracy, zostawią nam kiedyś więcej czasu do zajmowania się nauką. Należy zresztą zaznaczyć, że między jednym a drugim punktem widzenia niema niezgody, i że tym, którzy bezinteresownie dążyli do jakiegoś celu, wszystko inne samo już w dodatku przypadło w udziele.
August Comte — nie wiem, w jakiem miejscu — powiedział, że nie wartoby starać się o poznanie składu słońca, gdyż wiedza ta nie dałaby się zgoła zużytkować dla socyologii! Jakże mógł on być tak krótkowidzącym? Czyż nie widzieliśmy dopiero co, że dzięki astronomii właśnie ludzkość przeszła (że użyję własnego jego sposobu mówienia) ze stanu teologicznego do stanu pozytywnego? Z tego to zdawał on sobie sprawę, gdyż to było już za jego czasów faktem dokonanym.
Lecz jakże mógł nie zrozumieć, że to, co pozostawało do zrobienia, było niemniej ważne i mogło stać się niemniej użytecznem? Astronomia fizyczna, którą Comte, zdawałoby się, że potępia, zaczęła już być płodną i będzie nią w znaczniejszym jeszcze stopniu; datuje ona bowiem od niedawna.
Przedewszystkiem tedy poznano naturę słońca, której założyciel pozytywizmu chciał nam zabronić, i znaleziono tam ciała, które istnieją na ziemi, a których dawniej na słońcu nie dostrzeżono, jak naprzykład helium, ów gaz prawie tak lekki jak wodór. To już zadało kłam Comte′owi. Spektroskopowi atoli zawdzięczamy niezrównanie cenniejsze jeszcze wiadomości; w najodleglejszych nawet gwiazdach ukazuje on nam te same substancye; gdyby nie to, możnaby zapytać, czy pierwiastki ziemskie nie powstały dzięki jakiemuś wypadkowemu zbiegowi okoliczności, który zbliżył atomy subtelniejsze, aby zbudować z nich owe bardziej złożone twory, które chemicy nazywają »atomami«, — i czy w innych dziedzinach wszechświata inne, również wypadkowe spotkania nie mogły zrodzić tworów zupełnie odmiennych. Otóż wiemy obecnie, że tak bynajmniej nie jest, że natomiast prawa naszej chemii są prawami ogólnemi przyrody i że nie zawdzięczają one niczego trafowi, który zrządził, że urodziliśmy się na ziemi.
Lecz — odpowie ktoś — astronomia dała już innym naukom wszystko, co dać mogła, i obecnie, gdy niebo dostarczyło nam przyrządów umożliwiających badanie przyrody ziemskiej, mogłoby ono bez żadnego niebezpieczeństwa pokryć się już chmurami na zawsze. Czyż po tem, co się powiedziało wyżej, należy jeszcze odpowiedzieć na podobny zarzut? W ten sam sposób możnaby było rozumować za czasów Ptolomeusza; wówczas też bowiem ludzie sądzili, że wiedzą wszystko, podczas gdy jeszcze wszystkiego prawie mieli się dopiero nauczyć.
Gwiazdy są to wspaniałe pracownie, olbrzymie tygle, o jakich żaden chemik nie mógłby marzyć. Panują tam temperatury, których urzeczywistnienie dla nas jest niemożliwe. Jedyna ich wada polega na tem, że są nieco oddalone; lecz teleskop zbliży je do nas, a wówczas zobaczymy, jak zachowuje się w nich materya. Co za szczęście dla fizyka i chemika!
Materya ukaże się tam oczom naszym w tysiącach różnych stanów, począwszy od owych gazów rozrzedzonych, które — jak się zdaje — tworzą mgławice i płoną jakiemś tajemniczem światłem, aż do gwiazd rozżarzonych i planet, tak bliskich a przecież tak różnych od naszej ziemi.
Być może, że gwiazdy nawet pouczą nas kiedyś co do życia; wydaje się to snem bezmyślnym, i bynajmniej nie widzę, jak mógłby się on urzeczywistnić? czyż jednak przed stu laty chemia gwiazd nie wydawałaby się również marzeniem bezmyślnem?
Jeżeli jednak ograniczymy się do bliższych nawet widnokręgów, pozostaną nam zawsze jeszcze widoki dość ponętne. Jeżeli przeszłość dała nam wiele, możemy być pewni, że przyszłość da nam więcej jeszcze.
Jednem słowem, nikt nie uwierzyłby, jak użyteczną dla ludzkości była wiara w astrologię. Jeżeli Kepler i Tycho-Brahe żyć mogli, to dlatego, że sprzedawali naiwnym królom przepowiednie oparte na konjunkturach gwiazd. Gdyby ci panujący nie byli tak łatwowierni, wierzylibyśmy może wciąż jeszcze w to, że przyroda podlega kaprysowi, i dziś jeszcze bylibyśmy pogrążeni w nieświadomości.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henri Poincaré i tłumacza: Ludwik Silberstein.