Wesele (Sienkiewicz, 1931)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wesele
Pochodzenie Nowele tom VIII
Redaktor Ignacy Chrzanowski
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich

Gebethner i Wolff

Data wyd. 1931
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WESELE[1].
 

Pewnego razu członkowie areopagu w Atenach z archontami na czele, tudzież prytanowie, a wraz z nimi najznakomitsi sofiści, filozowie, przedniejsi kupcy, artyści i delegowani przez miasto właściciele nieruchomości stanęli przed Markiem Antonjuszem, poczem tak zwany eponim, czyli pierwszy archont, w ten sposób do niego przemówił:
— Bogom podobny i bogom równy Antonjuszu! Nie korzystać z twego pobytu w Atenach i nie złożyć ci czci przynależnej — byłoby z naszej strony zbrodnią, której dusze nasze nie zdołałyby odpokutować przez całą wieczność w Hadesie. Stajemy więc przed twojem obliczem i z tem większą radością, że w twej osobie, o boski, możemy uczcić zarazem Dionizjusza, którego jesteś wcieleniem — i Rzym, który jest naszym zwierzchnikiem, władcą i dobrodziejem. Wszyscy bowiem ludzie rozsądni i umiarkowani, — wszyscy, dla których drogi jest spokój i porządek, rozumieją, jaką wdzięczność winniśmy Rzymowi nietylko za to, że w swoim czasie uwolnił nas z pod przewagi macedońskiej, ale także i za to, że zagarnąwszy pod swe skrzydła całą Helladę, pozbawił nas w ciągu lat następnych zbytecznej niepodległości i położył koniec naszym wewnętrznym niesnaskom. Jeżeli bowiem zdarzyły się pewne nieprzyjemne wypadki Związkowi Etolskiemu, Achajskiemu, tudzież dawnemu Koryntowi, jeśli później i nas, Ateńczyków, pokarał Sulla za czasów Mitrydata, to przyczyną tego była nasza lekkomyślność, nie zaś rzymska surowość. Ale wspomnienia Mumjusza i Sulli pokryły się już pyłem lat ubiegłych, natomiast świeża jest pamięć nieograniczonego miłosierdzia boskiego cezara i twego, o prześwietny Dionizjuszu, którego sam pobyt między nami nową okrywa sławą nasz sławny i starożytny gród ateński. Mogliście nam odjąć wszystko i mielibyście zupełną słuszność, tak czyniąc, a jednak w łasce swej zostawiliście nam tyle wolności, ile właśnie dla naszego szczęścia i spokoju potrzeba. Są wprawdzie między nami żywioły wywrotowe, są niestety ludzie, którzy, nie mogąc zapomnieć o czasach Milcjadesa i Temistoklesa, marzą o zupełnej niepodległości i całkowitej wolności, — są demagodzy, którzy nie rozumieją, że przyszłość nasza da się utwierdzić jedynie pod hasłem: „państwowość rzymska przy samorządzie miejscowym“, — ale my, panie, którzy w tej chwili podnosimy wgórę ramiona, a schylamy przed tobą, jak przed Zeusem, nasze głowy, nie podzielamy tych zbrodniczych zasad i potępiamy je zarówno usty, jak sercem. Oceń, boski, naszą wierność i przebacz, jakoś przebaczył, że znalazło się kilku szaleńców, którzy poważyli się za czasów pobytu w naszem mieście Brutusa i Kasjusza wznieść im posągi, obok starych posągów Arystogitona i Harmodjusza. Ani wszyscy za niektórych, ani dobrzy za złych, ani roztropni za głupich odpowiadać nie powinni. To też, gdyś niedawno kazał osmagać twym liktorom warchołów, którzy ośmielili się zaśpiewać na Ceramiku wstrętną i niedorzeczną pieśń: „Jeszcze Grecja nie zginęła, póki my żyjemy“, poznaliśmy w tem twą mądrość, która umie winnych od niewinnych odróżnić — i twoje miłosierdzie, które ci nie pozwoliło za wybryk garstki motłochu obłożyć kontrybucją poważnych i prawomyślnych obywateli. Lecz właśnie z tego powodu miłość i wdzięczność wezbrały tak bezgranicznie w naszych sercach, że przez kilka dni i nocy namyślaliśmy się, jakby ci ją wyrazić — i oto wznieśliśmy dwa wielkie twe spiżowe posągi, z których jeden stanął na rynku, drugi na Akropolu. Będziem je wieńczyć, o boski, codziennie, a tymczasem lud nasz zbiera się już przed niemi tłumnie i od rana do wieczora, panie, czci cię pokrzykiem: Evoe saboi Dionisios!
Evoe saboi Dionisios! — powtórzyli członkowie areopagu, prytanowie, sofiści, artyści, kupcy i właściciele nieruchomości.
A Markus Antonjusz skinął w podzięce głową, przybraną w liście winogradu, pochylił się lekko na swojem krześle z kości słoniowej i, gdy okrzyki przebrzmiały, odpowiedział z dziwnym jakimś uśmiechem:
— Gdym za młodych lat bawił dla studjów w waszem mieście, zdumiewałem się już wówczas, Ateńczycy, nad waszą wymową i zdumiewam się nad nią dotychczas, albowiem, przy obrotności waszej myśli, czyni ona z was wzór, zaprawdę, niedościgniony. Podziwiam następnie w was i to, że mówiąc rzeczy, które tak mile głaszczą ucho słuchacza, umiecie zachować godność narodową i, jak przystało potomkom Milcjadesa i Temistoklesa, potraficie zawsze uniknąć przesady w pochlebstwie. Miło mi słyszeć o waszej miłości dla Rzymu i dla mnie, a jeszcze milej, że niepodległość uważacie za rzecz wam niepotrzebną i że potępiacie demagogów, którzy marzyć o niej nie przestali. Wiem zresztą, że ich jest już niewielu i że zdrowy rozsądek bierze górę nietylko w Atenach, ale i w całej Helladzie. Ten rozsądek widzę i w tem, że niedawno jeszcze uczciliście w bardzo praktyczny sposób posągami Brutusa i Kasjusza, którzy wówczas byli panami Grecji. O praktyczności tego sposobu wspomnę jeszcze za chwilę, tymczasem oświadczam wam, że wierzę w szczerość waszych intencyj, jakkolwiek nie wątpię, że jeśli w niezbadanych wyrokach przeznaczenia leży, abym i ja (czego się nie spodziewam) został w przyszłości przez kogo zwyciężony, — to wzniesiecie tak samo posągi i mojemu zwycięzcy. Ale nie biorę wam tego za złe, Ateńczycy, tem bardziej, że przyszłość wolno przepowiadać tylko wyroczniom, a tymczasem, w teraźniejszości, uczyniliście mnie waszym bogiem Dionizjuszem, który i w Rzymie pod nazwą Bachusa jest czczony. I zaiste, mili, jeśli Dionizjusza poznać można po miłości dla bachantek i wina, to ja nim jestem, albowiem nikt z potomków Deukaljona nie miłuje tak ładnych dziewcząt — i nie było jeszcze chyba człowieka, któryby do tego stopnia lubił się w dobrej kompanji zakropić!...
Tu roześmiał się potężny triumwir, a za nim roześmieli się wielcy urzędnicy, filozofowie, sofiści, właściciele realności i poczęli wołać zgodnym chórem:
— Rozkoszny! rozkoszny! najlepszy z bogów.
Lecz Antonjusz uciszył dłonią okrzyki i tak dalej mówił, zawsze z tym samym dziwnym na twarzy uśmiechem:
— Dzięki za te okrzyki — i niech mi wolno będzie wypłacić się za nie jeszcze jedną dla was pochwałą. Oto u żadnego innego narodu i w żadnem innem mieście zapał nie idzie tak ręka w rękę z tym właśnie praktycznym rozsądkiem, który przed chwilą wysławiałem i nie znajduje się w tak boskiej z nim harmonji. Często bywają to rzeczy przeciwne, — wy jedni umiecie je godzić. Kocham ci ja, jako Dionizjusz, wino, ale z powodu wczesnej godziny nic jeszcze nie piłem, przeto i pamięć moja nie chwieje się, jak statek na morzu, ale stoi silnie i prosto, jak kolumny waszego Partenonu. Wdzięczny wam tedy jestem, żeście uczcili mnie posągami, ale pozwólcie sobie powiedzieć, że te posągi pamiętam jeszcze z czasów mej wczesnej młodości i pierwszego pobytu w Atenach. Przedstawiały one wówczas Eumenesa II, króla Pergamu. Ale gdy przybyli tu Brutus i Kasjusz, odkręciliście głowy Eumenesa, a nasadziliście ich oblicza. Teraz znów ich głowy zastąpione zostały mojemi. W taki to sposób miłość, która kazała wam wznieść mi posągi, znalazła się w boskiej harmonji z rozsądkiem, który nakazuje oszczędność. Dzięki więc składam wam, Ateńczycy, raz jeszcze i proszę, abyście wierzyli, że kochać i podziwiać mnie więcej, niż ja was, nigdy nie potraficie.
Na chwilę zapadła cisza i zakłopotanie odbiło się na kilku twarzach, wnet jednak zaradziła temu przytomność wymownego eponima, który, mając w pogotowiu dalsze sposoby uczczenia nowego boga, tak odpowiedział triumwirowi:
— Niegotowa jeszcze była, o panie, mieszanina miedzi, cyny i złota, szlachetniejsza od tej, z której odlane zostały Eumenesy, więc tylko tymczasem przyozdobiliśmy te posągi twemi boskiemi rysami. Ale zaprawdę, gdybyśmy tylko z tem do ciebie przyszli, zasłużylibyśmy względem ciebie i Rzymu na miano niewdzięczników. Lecz gdy wysłuchasz nas do końca, prześwietny, sam uznać musisz, że uradziliśmy coś takiego, co jest ciebie i nas godnem zarówno.
— Słucham, — odrzekł Antonjusz — ale niech wymowa twoja nie okrąża całej ziemi wzorem nieskończonego Okeanosa.
— Brzydzimy się, panie, lakońską wymową, tak jak ty brzydzisz się spartańską polewką, postaram się jednak, aby okresy moje nie były tak długie, jak owe mury, które niegdyś łączyły Pireus z naszem miastem. Więc zwracam się odrazu do ciebie w imieniu naszego grodu, w imieniu wszystkich obywateli i mówię ci, najlepszy z bogów: oto miłość nasza dla ciebie tak niezgłębiona, jak wody tego Okeanosa, o którym przed chwilą wspomniałeś, dyktuje nam następującą prośbę: okaż nam jeszcze jedną łaskę, przyspórz sławy Atenom i wstąp, boski, u nas w nowy związek małżeński, a nam pozwól, abyśmy ci wyprawili godną ciebie uroczystość weselną.
Antonjusz, jakkolwiek byle czem zdziwić go było niepodobna, usłyszawszy te słowa, zdumiał jednak tak, że długo nie mógł się zdobyć na odpowiedź. Osłupiałym wzrokiem wodził po twarzach swatów, którzy stali w głębokiem milczeniu.
Lecz, że Ateńczycy słynęli zawsze ze złośliwego dowcipu i skłonności do szyderstw, przeto wzburzyła się w nim dusza na myśl, że może i z niego chcą zadrwić. Złowrogie błyskawice poczęły wnet migotać w jego źrenicach.
— Obywatele Aten! — rzekł zmienionym głosem. — Jeśli to żart niewczesny, to odpokutujecie za niego nietylko wy, ale i nieurodzone jeszcze wasze przyszłe pokolenia. — Jeśli zaś przyszliście prosić mnie o to prawdziwie, to chyba Heljos zbyt palącym promieniem powarzył mózgi w waszych czaszkach.
Tu zgrzytnął zębami i dodał głosem, do grzmotu Zeusa podobnym:
— Żali nie wiecie, że żoną moją jest Oktawja i żali opuściła was pamięć, że jeszcze wczoraj ofiarowaliście jej białe gołębie i złote girlandy z jałowca?
To rzekłszy, powstał — ogromny, groźny, z lwiemi zmarszczkami na czole. Lecz niezmieszany wcale eponim podniósł głowę i, patrząc mu wprost w oczy, odpowiedział:
— Jako człowiek poślubiłeś siostrę twego wielkodusznego kolegi, Oktawję, którą wielbimy, ale jako bóg masz prawo poślubić boginię. Ofiarujemy ci, panie, w małżeństwo naszą Atenę Grodowładną i błagamy, ażebyś ją przyjął z rąk naszych.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Nastało długie milczenie.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Taki dowód czci przeszedł nawet wyobraźnię Antonjusza, więc znów począł spoglądać przed się zdumionym wzrokiem. Ale gniew znikał stopniowo z jego oblicza. Za chwilę wódz zwrócił się ku swym Rzymianom i, spostrzegłszy uśmiech legata, uśmiechnął się wzajem do niego, poczem siadł i przesłonił oczy dłonią.
Lecz gdy ją znów odjął, ukazał Grekom wesołe już i promienne oblicze.
— Poznaję was, Ateńczycy, — rzekł — a zarazem przyznaję, że więcej nie mógłby mi sam Zeus ofiarować. Żaden z bogów nie odmówiłby ręki Ateny, a zwłaszcza Ateny Grodowładnej, — przeto i ja, wasz Dionizjusz, przyjmuję ją z radością.
— Dzięki ci, przyszły zwycięzco Partów! — zawołał archont-basileus.
I podniósłszy dłoń, otworzył już usta, ażeby w obszerniejszem przemówieniu wyrazić całą wdzięczność, jaką były przejęte serca swatów, ale triumwir nie chciał słuchać dłużej. Był dotychczas na czczo, co nie wydawało mu się rzeczą przystojną, ani miłą. Może przytem miał dosyć Greków razem z ich wymową i pochlebstwami, więc wstał na znak, że przyjęcie skończone — i rzekł:
— Idźcie teraz, o Ateńczycy, oznajmić moją radość oblubienicy i ludowi, a na uczcie, jaką zamierzam wam wieczorem wyprawić, powiecie mi, w jaki sposób zamierzacie uświęcić moje gody weselne.

∗             ∗
Zatem swatowie, złożywszy Dionizjuszowi odpowiednie pokłony, dzięki i życzenia, udali się do domów swoich. Lecz zanim się rozeszli, przystanęli nieco na agora i mówili jedni do drugich, kiwając ku sobie siwemi brodami:

— Oto się nazywa polityka! Niechże przeciwnicy nasi zdobędą się na podobną!

∗             ∗

Gody weselne Dionizjusza z Ateną Grodowładną odbyły się w kilka dni później tak wspaniale, że nawet Panateneje nie mogły się z niemi porównać. Były uroczyste procesje z kapłanami wszystkich świątyń i z dziewicami w bieli — przeciągały gromady cudnych efebów i dziecięta, poprzebierane za amorków. Szły białe byki i białe jałowice ze złoconemi rogami — i wozy, zaprzężone we wspaniałe rumaki, o sterczących, przyciętych krótko grzywach. Porozsypywano tak świętą mąkę jęczmienną przy ofiarach, że stopy ofiarników obieliły się jak stopy młynarzy. Kwiaty, kwieciste tyrsy, wieńce z róż, lilij i sasanków, girlandy i zwoje na kolumnach rozjaśniły miasto jedną stubarwną tęczą. Zieleń mirtów i winogradu oplotła białe marmury. Bito na ucztę powszechną stada wołów i krętorogich baranów. Na agora tryskały purpurą i złotem fontanny wina. Lud jadł, pił i szalał. Ciskano kośćmi i kopytami spożytych zwierząt na „nieprzejednanych“. Mury drżały od śpiewów i okrzyków na cześć boskiej pary, a gdy słońce przetoczyło się w stronę morza Jońskiego i na niebo wszedł srebrny księżyc, zaświeciły tysiące i tysiące pochodni, jak gdyby pożar objął miasto.

∗             ∗

I w taki to sposób, w obliczu Ateńczyków, tudzież i innych Greków, którzy zbiegli się z Eubei, z Eleusis, z Megary, z nowo odbudowanego Koryntu i z innych miast achajskich, wyszła zamąż dziewicza Grodowładna Atena.

∗             ∗

Zaś w tydzień później, gdy wszyscy swatowie triumwira dostali wezwanie, aby stawili się przed nim powtórnie, zebrali się naprzód na agora i tam, ustawiając się wedle godności w pary, tak wzajem do siebie mówili:
— Serce Antonjusza wezbrało radością, jak Illisus wzbiera od deszczów wiosennych, a że hojny jest, jak kopalnie Cypru, więc niechybnie obdarzy miasto niezmiernie. Co najmniej podaruje Atenom kilka większych wysp, a i nas osobiście uczci również wielkiemi podarkami.
I pełni otuchy stanęli przed obliczem Antonjusza.

∗             ∗

Lecz ze zdziwieniem, a zarazem i z trwogą zauważyli, że oblicze to było posępne, surowe i nie zapowiadało im nic dobrego. Toż i słowa, któremi do nich przemówił, twarde były i zimne, jak rzymskie miecze.
— Obywatele Aten! — rzekł. — W dowód miłości dla mnie, a zarazem przez wdzięczność dla Rzymu, oddaliście mi w małżeństwo waszą Atenę Grodowładną. W chwili, gdyście mi ją ofiarowali, sądziłem, że czynicie to szczerze, obecnie jednak przekonałem się, że jesteście ludźmi pozbawionymi bojaźni bożej i wiary...
Struchleli, słysząc to, Ateńczycy i wyciągnęli błagalnie ręce, triumwir zaś powtórzył z większym jeszcze naciskiem:
— Tak jest! — bez bojaźni bożej i bez wiary. Wasi przodkowie skazali na śmierć za bezbożność najmędrszego z ludzi, Sokratesa, ale was stokroć słuszniej możnaby nazwać bezbożnikami. A jeśli wy, nibyto ojcowie miasta, dajecie taki przykład, do czegóż dojdzie gmin ateński i na co wyrośnie wasza młodzież? Na szczęście, nawet i w Atenach istnieją kary na bezbożników, drżyjcie zatem, albowiem zawisła nad wami zemsta praw boskich i ludzkich!
A oni istotnie drżeć poczęli, gdyż dusze ich ogarnął „boski popłoch“, a przytem i kolana nie miały już dawnej siły młodzieńczej.
— Panie! — zapytał eponim głosem do jęku podobnym — wiemy, iż jako Bóg mylić się nie możesz, ale racz nam oznajmić przyczynę twego słusznego gniewu, bo oto chitony stały się na nas mokre od zimnego potu, który wystąpił na nasze ciała.
— Pytacie o przyczynę? — odrzekł z gorzką ironją Antonjusz. — Więc do tego stopnia doszła wasza zatwardziałość, że sami nie możecie się jej domyślić? Na Styks i wszystkie czeluści Hadesu, do których dziś jeszcze zstąpicie! Toż gdybym ja, Antonjusz-Dionizjusz, pojął za małżonkę córkę ostatniego chłopa ateńskiego, jeszczeby ten chłop pomyślał dla niej o posagu. A wy! — wy daliście mi w małżeństwo boginię, patronkę waszego miasta i daliście mi ją tak, jak nigdy nie poważył się jej przedstawić żaden rzeźbiarz, to jest gołą, jak owe posągi, które nawet figowego liścia nie mają. Atena Grodowładna! Ha! pięknie Grodowładna! Ani złamanej drachmy! Ani dziurawego obola! O hańbo! o wstydzie! o bezbożności! Znieważyć tak córkę Zeusa! ubliżyć tak jej, mnie i Rzymowi! W dziejach świata niema przykładu, ażeby kto zniewagę taką bogom wyrządził, jak również chyba w Hadesie znajdą się dostateczne za taką zbrodnię kary!
„Boski popłoch“ ogarniał coraz bardziej dusze swatów.
— Zgrzeszyliśmy! zgrzeszyliśmy! panie, ale daj nam czas na pokutę i pozwól się poprawić! — zawołało kilkanaście stłumionych głosów.
Po tych słowach oblicze Antonjusza stało się mniej lodowate, a czoło jego poczęło się nieco rozchmurzać. Czas jakiś przeszywał jeszcze wzrokiem skulone i przelękłe postacie ateńskiej starszyzny, poczem rzekł:
— Mamże znów okazać wam miłosierdzie? Ha, niech tak będzie! Idźcie tedy do domów waszych i pomyślcie o ofierze pokutnej. Ale biada wam, jeśli ta ofiara będzie wynosiła mniej, niż sześć miljonów drachm attyckich, albowiem mniejszy posag dla Ateny byłby tylko nowym dowodem waszego braku wiary i waszej bezbożności.
To rzekłszy, wstał z krzesła i, zwróciwszy się do swych Rzymian, przymrużył jedno oko, a areopagici, prytanowie, filozofowie, kupcy i właściciele realności powolnym krokiem i z opuszczonemi głowami udali się do domów.
Lecz przystanęli nieco na rynku i, odetchnąwszy głęboko, poczęli kiwać siwemi brodami, poczem jeden rzekł:
— Ha! — trzeba dać!... Lud zapłaci i lud będzie szemrał, ale historja odda nam sprawiedliwość, albowiem tylko nasza polityka może nam zjednać i zachować łaskę Rzymu.
1908.





  1. Fakt poniżej opisany, datujący się z czasów głębokiego upadku moralnego Aten, jest w najdrobniejszych szczegółach autentyczny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .