Wesele hrabiego Orgaza/Rozdział drugi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wesele hrabiego Orgaza |
Podtytuł | Powieść z pogranicza dwóch rzeczywistości |
Wydawca | F. Hoesick |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
o cichej rozpaczy, jaka zamieszkała w sercu Ewarysty od chwili, kiedy prysły jej złudzenia odnośnie do męstwa umiłowanego ongi Manuela i kiedy miejsce pokonanego kochanka zajęło w dziewiczych rojeniach krwawe widmo zwycięskiego byka. Yetmeyer wraz z kelnerem Gouzdrezem odwiedzają dziewczynę, gnieżdżącą się dotychczas w przeznaczonej na dancing, donkiszockiej sadybie. Przebiegle, ujmująco opowiada jej pan Dawid, poco przybył do Toledo i jak zamierza zbawić ginący świat powojenny. Szczególnie silne wrażenie wywierają na Ewaryście wywody Yetmeyera o spoufalonej z wołami nad Rio de la Plata przeszłości jego i o „byczem“ pochodzeniu olbrzymiej fortuny obecnego multimiliardera. Samopas żyjąca, niesamowita dziewczyna przyjmuje ostatecznie ofiarowaną jej godność primaballeriny w przedsięwzięciu Yetmeyerowskiem i obowiązuje się wykonać taniec trzech uśmiechów, który ma ukoronować zbawczo-pantomimowe pomysły amerykańskiego przybysza.
Wybrnęli z kawiarnianej ciżby, w mrok się wcisnęli podwieczorny i wnet dostrzegli przyłap zgrzybiałej sadyby, podparty wysmukłym cieniem Ewarysty.
— Wyjdź! pokłon oddać należy panu nowemu, który nam przybył! — oznajmił Jacinto.
— Odkąd zaniechałam oglądania ludzkich twarzy, nabyłam prawo nieczynienia pokłonu nigdy przed nikim... — sypkim, rozmnażającym się szeptem odparła zaczepkę obcego pobliża, tkwiąc wpatrzeniem wyniosłem w dali swej własnej.
— Przybysz nabywcą jest waszego domu, a zostać ma z woli osobistej ludzkości całej zbawcą! — upominał kelner-pośrednik. — Jeśli dobrą będziesz i uległą, pozwoli ci tutaj wraz z sobą pozostać.
Zaczerwienił się żarliwy płomyk cygaretki w ustach Ewarysty i widmo twarzy kobiecej, przez chwilę zalotnie skrwawionej, ujawnił. Ujrzał mr. Yetmeyer zlep czarnych włosów na czole, na uszach, szkliwo jasno-szarych, zolbrzymiałych oczu i ust sinych, wzgardliwych ścięcie zawzięte. Lewa dłoń wsparta wyzywająco na lędźwi, prawe ramię ukryte w czarnej chuście, przysłaniającej niedbale łachmany wiśniowej sukienki pomalowanej w brudno-żółte chwasty. Uwierzył konkurent Havemeyera, iż odżyła przed nim „Agustina la gitana“ z obrazu J. Zuloagi, a przeszkadza wiernemu wspomnieniu jedynie papieros ladacznicy, przylepiony do obwisłej, dolnej wargi.
— Czy on jest zwierzęciem?... — spytała tonem nieprzerwanej zadumy.
— Kto? — przeraził się Jacinto.
— Nabywca i zbawca — wyjaśniła Ewarysta pośród kłębów dymu wypełniającego jej usta.
— Bez wątpienia zwierzęciem — kwapił się z potwierdzeniem gość amerykański. — Wprawdzie posiadam wszelkie znamiona zupełnie ludzkiego zjawiska, ale szczerze równocześnie pragnę mojego własnego i to okazowego zzwierzęcenia na tle spółczesnej ludzkości. Marzę wprost o tem, by stać się jakimś mamutem, ichtiosaurem czy nadpsem podwodnym, którego szkielet wykopany po wiekach zaświadczy o fizycznych podstawach przeżywanej przez naszą spółczesność historycznej bezmyślności czy też, jeżeli wolisz urodziwa córo Toleda, rozmyślnej bezhistoryczności. Pozatem wykazać się mogę ścisłymi związki z niezaprzeczonemi bydlętami nowego świata czyli tak zwanej drogiej mej ojczyzny...
— Zajmują mię jedynie wielkie, dzielne byki.
— Otóż to właśnie — upewniał amerykanin — wprost cudownie się składa, bo w tej dziedzinie, to znaczy wśród byków, poszczycić się mogę wspaniałą organizacją i niezwykłymi wprost wynikami, jakie dzięki niej osiągnąłem. Od wieków, o ile mi wiadomo, zajmuje się ród mój wypasaniem trzód byczych nad Rio de la Plata. Już dziad, a szczególnie mój rodzic słynęli jako królowie wołopasów. Mnie przypadł zaszczyt w udziale zorganizowania wielkiej rzeźni i eksportu mięsa wołowego poprzez oceany do krajów Europy. Sława mrożonego mięsa argentyńskiego została ustalona, a wielki dom handlowy Yetmeyer et Comp., naturalnie z centralą w New Yorku, zdobył w krótkim czasie miljardowe podstawy wieczystego trwania. Dzięki moim bykom zdołałem wywołać przewrotowe zmiany na międzynarodowym rynku mięsiwa, a skutki przeobrażeń gospodarczych sięgnęły tak głęboko w podłoże życia społecznego, że nieuchronne niedbalstwo europejskich władz komunalnych przy odbiorze moich dostaw spowodowało poważne rozruchy uliczne w tak wybitnych skupieniach wielkomiejskich, jak Londyn, Glasgow, Marsylja, Barcelona, Lizbona, Hamburg i Tryjest.
— A więc mordercą byków jesteś, nie ich przyjacielem! — syknęła donna Ewarysta.
— Byków dobrodziejem! W rzeźniach moich zastosowano wypróbowaną, najłagodniejszą formę zagłady: prąd elektryczny, od którego dotknięcia giną zwierzęta niespodzianie, bez cierpień, nawet bez nerwowych wstrząsów. Konają lekko, błyskawicznie, z starannie zakopconą świadomością i z miłem zdziwieniem w rozszerzonych ślepiach. Nie słychać nigdy żadnych ryków czy skowytów, nie widać żadnych szamotań desperackich. Prowadzi się zaś bydlęta na śmierć dopiero wówczas, kiedy dojrzeją do sprzątnięcia z terenu hodowli. W ten sposób, to jest umierając wyłącznie dojrzałą śmiercią, osiągają byki moje najwyższy stopień szczęśliwości tuziemskiej, stopień żadnemu człowieczemu istnieniu niedostępny.
Do samej bezbolesnej chwili rozstania się z padołem pastwiska pędzą żywot bujny i dostatni, skąpane powodzią słońca, zanurzane w wonnych zielskach pampasów wśród bukolicznych igraszek z fachowo wyszkolonymi pastuchami i moralnie odpowiedzialnymi, wiernie poszczekującymi kundlami. Nigdy nikt na rzecz śmierci nie może osiągnąć takiej pełni życia, jak ja ją dla byków zdołałem uzyskać. Obecnie zamierzam właśnie to samo uczynić dla ludzi i po to tylko do was tu przyszedłem.
— Ja kocham byka... — upierała się chmurna Ewarysta.
— Łatwo wyobrazić sobie, że senor Dawid jest bykiem. Trzeba zaledwie przyjrzeć się mu bliżej, a niewątpliwie odnajdzie się sporo podobieństwa — pośredniczył dobrotliwy Gouzdrez.
— Boksuję się świetnie i znam uderzenia, do których wykonania niezbędna jest postawa byka atakującego na rogi — zapewniał cudak zamorski zawzięty w umizgach.
Zbliżała się ku niemu z ociąganiem chytrem, ale nie przysłaniała już przynajmniej misternie rzeźbionego lica.
— A jak ci na imię? — zagadnęła znienacka.
— Dawid, który pokonał Goljata...
Cisnęła ogarek papierosa tuż pod stopy przybysza, szybko ku niemu podeszła i nachyliwszy się nad natrętnem zjawiskiem oburącz łeb jego ujęła. Wpatrzona w przekrwione, rozlane policzki, orzekła:
— Jest coś bydlęcego w tobie, zaprzeczyć nie można. Może rzeczywiście z czasem byka mojego wspomnienie złagodzisz bolesne...
— Ależ wyrobię się z czasem, wyrobię z pewnością!
— Muszę jednak wiedzieć jeszcze, zanim do Posada cię wpuszczę, czy jesteś religijny i czy nie zbywa ci na odwadze, bo nawet prawdziwe byki bywają talk samo tchórzliwe, jak i bezbożne.
— Znam niemal wszystkie systemy religijne świata i chętnie wyznam donnie tak światłej, jak ty Ewarysto, że przy najściślejszem badaniu dotychczasowych moich życiowych postępków ani jednego dotąd nie znalazłem, dla którego nie istniałoby pełne usprawiedliwienie w tym lub owym systemie. Osobiście obowiązuje mię obrządek na razie jeszcze tajny. Jemu to zawdzięczam tę nienaganność wszelkich mych odruchów, tę wszechreligijność mojej postawy, jakkolwiek zaprzeczyć trudno, iż główną rolę pod tym względem odgrywają niewyczerpane me środki pieniężne. Bogaci ludzie, chcąc nie chcąc i na każdy sposób, niemal zawsze są religijni.
— Ludzie, którzy tak wiele, jak ty posiadają, nie mogą być odważni, trapi ich bowiem lęk przed przemocą lub utratą własności.
— Niechaj nie szydzi panna Ewarysta, bo zaraz dowiodę, iż obce mi być musi wszelkie uczucie trwogi. Wspomniałem już o religji własnej, a teraz dodam, iż przy waszej pomocy, to znaczy pani, Jacinta i kilku innych osobników, zamierzam mój system rozpowszechnić gwoli zaszczepienia szczęśliwości doczesnej wśród rzeszy szerokiej ludzi teraźniejszych. Proszę, pokaż mi równego śmiałka! — bronił się Yetmeyer zawzięcie.
— Wszystko rozumiem, co mówisz, a jednak nad niczem nie chce mi się zastanawiać. Obawiam się, że zdołasz znudzić mię prędko ględzeniem o twej nibyto-byczości. Byk jest, albo go nie ma. To się widzi od pierwszej chwili. Byk jest gwałt, ryk, wesele, zwycięstwo, krew, śmierć. To się czuje od pierwszego wejrzenia.
— Dziewczyno, cierpliwości! Czy wiesz ty o tem, że za kilka tygodni tu, w tem miejscu, gdzie się obecnie kłócimy, powstanie najweselszy zakątek na święcie, do którego podążą zewsząd tłumy pielgrzymów spragnionych upojeń radosnych? Urządzimy w wnętrzu tego domu salę rozkoszy wymyślnych, a bajaderą uciech perlistych, za której pląsem podążą oczy i usta rozmodlonych widzów w głąb zbawczą trzech uśmiechów, o pełni — życia stanowiących, nikt inny, tylko ty będziesz Ewarysto!
— Umiesz być zajmującym, gdy nie starasz się, by cię zrozumiano... — ożywiła się Ewarysta.
— Żadnych nie ma niejasności — wtrącił zniecierpliwiony Jacinto. — Przebuduje się całą sadybę na dancing, wiesz, jak „Trocadero“ naprzykład, a pierwszą baletnicą z łaski senora Yetmeyera ty będziesz.
— Ja mogę tę łaskę wam wszystkim wyświadczyć, bo bardzo lubię tańczyć.
— Posiadam wielki zapas fikcij, które należy spożytkować gdzieś, kiedyś i jakoś. Sądzę, że potrafisz najgłębszą mą fikcję ujawnić ciała twego natchnieniem, stóp błyskawicą, ramion tęczą, oczu zorzą. Wykonasz układu mego: taniec trzech uśmiechów! Czy aby tylko jesteś jeszcze dziewicą, bo to bardzo ważne?
— Głupstwo! Uspokój się nudziarzu, jeszcze jestem panną, ale tylko fizycznie nietkniętą. Sama chciałam tak dotąd, ale już znudziło i cięży nieco.
— Zaklinam, racz cnotę przechować aż do głównego występu! — skomlił Yetmeyer.
— Dobrze, dobrze byku! Kleiste są twoje słowa i wyciągają się bez końca. A ja tymczasem naga jestem i brudna.
— Kostjumy zaraz jutro z Madrytu...
— Nie chcę szmat kupnych. Sama mogłam sprawić sobie durne fatałaszki. Skoro jednak pragniesz mieć dziewicę tańczącą dziwactwa, postarać się musisz o strój również dziewiczo-dziwaczny. Nie nabędziesz go w żadnym magazynie codziennego szyku. Ale radzę ci byczy staruszku, pójdź nad toledańską rzekę i zabaw się w rybaka. Czy widziałeś już kiedy, mój grubasku, jak szary mętny Tajo płonie cały w podwieczerze na powierzchni? Rumieni się on od słońca umizgów i krwawo-złote łuski niosą jego wody próżniacze. Nałapaj mi tych łusek, jak chcesz, byle dużo. Z łusek szata powstanie godna dziewicy gnającej w szale zbawczym trzech uśmiechów. A teraz radzę ci oglądnąć sobie tańca mojego początek...
Wspięła się na palce stóp, rozpostarła ramiona nad głową w zgięciu nabożnem i powierzywszy kibić chybotom rytmicznym, ruszyła w mroki nocy przedwczesnej. Zanurzyły się w ciszę dźwięki piosenki lizbońskiej, śpiewanej głosem zmarłym na beztroskę:
„Me casé con un viejo
por su monita...“[1]
Jesienne niebo obrzucało poczynanie Ewarysty błogosławieństwem gwiazd rzęsiście spadających.