Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/99
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880 |
Pochodzenie | Gazeta Polska 1880, nr 51 Publicystyka Tom V |
Wydawca | Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff |
Data powstania | 5 marca 1880 |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakład Narodowy im. Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór artykułów z rocznika 1880 |
Indeks stron |
Odczyty hr. Wojciecha Dzieduszyckiego na dochód Towarzystwa Osad Rolnych. Jako przedmiot prelegent wybrał sobie rys historii filozofii aż do czasów ostatnich. We wstępie zaraz zastrzegł, że zadanie jego trudne, a nawet niepodobne do spełnienia, przebiec bowiem w czterech godzinach dzieje myśli ludzkiej, przedstawić ją i zarysować słuchaczom tak, aby uchwycili jakąś całość i zrozumieli, o co chodzi, jest rzeczą przechodzącą siły ludzkie. Jakoż zastrzeżenia prelegenta były słuszne, a obawy stwierdziły się, bo największą wadą jego odczytów była pobieżność posunięta do tego stopnia, że istotnie chwilami można było powątpiewać, czy słuchacze odniosą jaką rzeczywistą korzyść. Wielu rzeczy prelegent zaledwie mógł dotknąć, o wielu prawie że nie wspomniał, inne całkowicie pominął. Filozofia, wedle p. Dzieduszyckiego, rodzi się dopiero wraz z Talesem w Grecji. Otóż sądzimy, że twierdzenie to zostało wypowiedziane raczej dla wygody, albowiem od razu uwalniało od mówienia o prawodawstwie Manu, Wedach, Zendaweście itd., słowem, o całej olbrzymiej pracy myśli wschodniej, która jakkolwiek nieotrząśnięta z pierwiastku religijnego, nie cofała się jednak przed żadną zagadką metafizyczną, a częstokroć nawet starała się tym samym pojęciom religijnym dać filozoficzny podkład panteizmu. Ale prelegent jednem śmiałem zdaniem: „na Wschodzie nie było filozofii“, uwolnił się od trudu i poszedł wprost nad małoazjatyckie brzegi do Talesa. Tak zwani fizycy, uważający za podstawę wszechbytu różne żywioły, zajęli mu kwadrans czasu. Potem różne postacie przesuwały się szybko przed oczyma słuchaczy — więc Ksenofanes, Pitagoras, sofiści, którym zresztą prelegent roli encyklopedystów ani zasługi w wygimnastykowaniu dialektyki nie przyznał — następnie Sokrates, Plato i Arystoteles. Ostatni dwaj znaleźli większe uwzględnienie. Rzecz o ideach Platona była wypowiedziana jasno i z zapałem, natomiast kategorie Arystotelesowe stały się dla słuchaczy labiryntem, w którym wykład nie starczył za nić Ariadny. Stoicyzm i epikureizm nie zasłużyły w oczach prelegenta na wzmiankę. O neoplatonizmie dowiedzieli się zebrani, że był trudny i że w mistyczno-filozoficznych dowodzeniach jego zwolenników tak łatwo się obłąkać, jak w bezdrożnej pustyni. Porwany szybkim pędem myśli prelegenta słuchacz, przelatując nad ugorem średniowiecznego scholastycyzmu, zaledwie mógł dojrzeć coś w przelocie, zaledwie uszu jego doszło imię Św. Augustyna — już pociąg poleciał dalej. Stacją był dopiero Bakon Werulamski. Usłyszeliśmy, że znaczenie jego w historii filozofii jest ogromne, ale kto przedtem nie miał w ręku żadnego podręcznika, zaledwie mógł zmiarkować, na czem to znaczenie polega. Mówić o indukcyjnej metodzie nie było czasu. Chwilami zdawało się, że filozofowie dawnych wieków, zmartwychpowstawszy, zdają przed prelegentem nader ryczałtowy egzamin, a on odpowiadającym przytomniej daje stopnie: dobry, bardzo dobry i celujący — inni dostają jeden po uchu, drugi po ręku — i dalej! Nazwiska Spinozy, Dekarta, Locka, Humego, Berkeleya, Leibniza i innych szumiały w uszach. Było w tem, i musiało być, coś z abrakadabry, do czego przyczyniała się jeszcze nie zupełnie wyraźna wymowa. Monady Leibniza rozpłynęły się w uszach słuchaczów tak, jak przezroczyste monady morskie rozpływają się w słonej fali. Ale wiele filozoficznych ryb przemykało się przez zbyt szerokie oka sieci. Czasem prelegent, odwróciwszy się na kształt starego Maćka z Pana Tadeusza, „spuszczał ostrze płytkiej stali“ — oczywiście polemicznej — między celowość w naturze a ręce tych, którzy usiłują ją obalić. Czasem zapewniał, i nawet bardzo wymownie, że skoro jest celowość, więc błogosławieni ci, którzy cierpią, albowiem będą pocieszeni. Szczera wiara prelegenta w swe słowa i szczere życzenia: aby tak było ze strony słuchaczy, sprawiały, że te miejsca odczytów wypadły najlepiej, nawiązały bowiem pewien sympatyczny stosunek między mówiącym a jego publiką. Ale wiara nie stanowi jeszcze historyka, a tem bardziej historyka filozofii. Śniadecki może nie rozumiał Kanta, ale miał więcej czasu mówić o nim. Gdyśmy wreszcie przybyli z prelegentem w nowsze czasy, bywało różnie: raz ciemno, raz jasno, ale czuł to dobrze i sam prelegent i każdy, że w końcu pozostały ogromne filozoficzne niedobory. Nie starczyło prawie czasu mówić o Schopenhauerze i Hartmanie, nie starczyło na Augusta Comte’a i wielu innych. Na co się zdała owa praca wieków, na co wysiłki myśli ludzkiej, — gdzie się podziały budowane mozolnie systemy, czy żyją jeszcze, czy leżą jako rupiecie na strychu marnych usiłowań, co słychać dziś o filozofii, czy warta jest ona czasu i atłasu? — tego nie dowiedział się dokładnie nikt. Prawda! prelegent nie miał czasu! Zdaje on się jednak należeć do tych, którzy nie zrozpaczyli jeszcze o filozofii, którzy nie przypuszczają bankructwa. Być może nawet, że tendencją wszystkich wykładów było dowieść, że bankructwo jeszcze jest nie ogłoszone, że filozofia w ogóle to nie beczka Danaid — a filozofowie nie śnią na jawie — ale prelegent nie miał czasu, więc tego nie dowiódł. Jeśli w ten cel chciał trafić, to chybił — jeśli chciał tylko zainteresować publiczność, jeśli pragnął kobietom, które do Schweglera, Lewisa, Rittera, Tiedemanna i Tennemanna nigdy nie zaglądają, dać ogólne, bardzo ogólne pojęcie o nazwiskach, pracach i usiłowaniach — to trafił. W podręcznikach i dziełach specjalnych znajdzie się dwa razy, lub sto razy więcej, ale faktem jest, że ogół publiczności do podręczników nie zagląda — na prelekcji zaś dowiedział się, czego może nie wiedział, jakby mimochodem i niechcący.
Jeśli prelegent nie mógł być ani dokładniejszym, ani ściślejszym, to, ze względu na czas, winą jego nie jest. Robił co mógł i garść wiadomości między słuchaczy rzucił. — To jego zasługa, może zasługa tem większa, że jako uczony, panujący widocznie nad przedmiotem — czuł, że obronną ręką z trudności nie wyjdzie, sympatycznych dla siebie mędrców nie zdoła dość wynieść, a niemiłych dość upokorzyć. Ostatnie zdanie wypowiadamy dlatego, bo prelegent widocznie nie należy do filozofów, którzy na wzór Kartezjusza o tem tylko nie wątpią, że wątpią. Przeciwnie, poglądy jego mają podstawy może nie czysto filozoficzne, ale tak silne, że aż do dogmatów podobne.