Wiatronogi/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiatronogi |
Wydawca | Księgarnia J. Czerneckiego |
Data wyd. | 1919 |
Druk | Drukarnia J. Czerneckiego |
Miejsce wyd. | Warszawa — Kraków |
Tłumacz | Gustaw Daniłowski |
Tytuł orygin. | Холстомер |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następnego wieczora tabun, wracając z pastwiska, wpadł na gospodarza i jakiegoś gościa. Żułdycha, zbliżając się do domu, spojrzała nieufnie na dwie męskie postaci; jedna z nich w słomianym kapeluszu — był to młody gospodarz, druga — wysoki, otyły zużyty wojak.
Stara klacz zastrzygła uszami i minęła ich, spoglądając z ukosa; reszta młodzieży spłoszyła się, zwłaszcza, gdy gospodarz z gościem weszli w środek stadniny i rozmawiając pokazywali sobie coś nawzajem.
— Ot, tę szpakowatą w jabłka kupiłem od Wiejskiego — mówił gospodarz.
Ponieważ konie szły, nie mogli obejrzeć ich dokładnie, gospodarz więc zawołał Fedzia, i stary pastuch, waląc z pośpiechem obcasami po bokach srokacza, popędził ku nim kłusem. Srokacz kulał, nalegając na jedną nogę, lecz szedł tak, iż widać było, że nie szemrałby, choćby mu kazano ostatkami sił pędzić na kraj świata. Był gotów nawet galopować i próbował puścić się z prawej nogi.
— Ot, lepszego konia niż ta, rzekł gospodarz, wskazując na jedną z klaczy, mogę się pochwalić, nie znajdziesz w całym kraju.
Gość chwalił klacz, a podniecony gospodarz zachodził, zabiegał drogę koniom i opowiadał o pochodzeniu i rasie każdego.
Znać było, że gościa nudzą opowiadania gospodarza i że się wysila na zadawanie pytań, by okazać, że go to wszystko zaciekawia.
— Tak, tak! — powtarzał w roztargnieniu.
— Zobacz — mówił gospodarz, — rzuć okiem na nogi, drogo mnie kosztowało, ale za to mam po niej trzeciego już źrebaka, a sama biega na wyścigach.
— Dobrze biega? spytał gość.
W ten sposób obejrzeli wszystkie konie i, gdy nie było już co pokazywać, zamilkli.
— No cóż, pójdziemy?
— Pójdziemy!
Zawrócili we wrota. Przybysz był rad, że się skończyły oględziny i że wracają do mieszkania gdzie można będzie zjeść, wypić, popalić — więc też odzyskał humor.
Mijając Fedzia, który prostując się na siodle, oczekiwał rozkazów — gość poklepał tłustą dłonią po udzie srokacza i rzekł:
— Oto malowanka! — miałem takiego srokacza, pamiętasz, opowiadałem ci...
Raptem nad jego uchem rozległo się słabe, głuche, jakby pozbawione treści rżenie; to srokacz rżał, ale nie skończył i umilkł nagle, jakby zawstydzony. Ani gość, ani gospodarz nie zwrócili na to uwagi i poszli do domu. Wiatronogi w owym przeżytym starcu poznał swego ukochanego pana, sławnego niegdyś z piękności i bogactwa huzara — Sierpińskiego.