Wiedza tajemna/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Wiedza tajemna
Wydawca Wydawnictwo „Współpraca“
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia „Współpraca“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII
PRZEŚLADOWANIE CZAROWNICTWA W POLSCE.

Prześladowanie czarownictwa w Polsce nie przybrało nigdy tak olbrzymich, ani okrutnych rozmiarów, jak w zachodniej Europie, o czym wspomnę za chwilę. Może byliśmy rozsądniejsi i bardziej tolerancyjni od innych — może nie znaliśmy straszliwej instytucji, zwanej inkwizycją, opierającej całkowicie swe działanie na walce z kacerstwem i sługami czarta. Ze względu właśnie, że nigdy zorganizowanego prześladowania czarownictwa nie było, a procesy zdarzały się, jako oderwane wypadki — posiadamy najlepsze media w Europie — w krajach bowiem, gdzie teror szalał np. w Hiszpanii — osoby medialne, należą do rzadkości. Co do samego jednak postawienia sprawy — procedury nie różniły się u nas niczym, od Zachodniej Europy, Niemiec specjalnie.
Co zarzucano czarownicom i czarownikom?

1.  Pakt z diabłem, podeptanie krzyża świętego, wyrzeczenie się wiary, bywanie na sabatach.
2.  Utrzymywanie cielesnych stosunków z czartem (sukubat i inkubat).
3.  Uprawianie czarów: więc przygotowanie napoi, mogących sprowadzić miłość, albo uśmiercić, czy przyprawić o obłęd; dalej mógł czarownik, czarownica, zamyślić czyjąś zgubę, oczarować przy pomocy woskowej figurki, lub bez, człowieka oślepić, okrzywić, uczynić bezpłodnym etc. Wreszcie, mógł zniszczyć zbiory, urzec bydło, spalić domostwu na odległość, sprowadzać burze, grady etc.
4.  Zamienianie się w zwierzęta (wilkołactwo, likantropia) i porywanie, w tej postaci, małych dzieci, celem pożarcia.
5.  Przenikanie przez mury i zapory, aby w postaci niewidzialnej wywierać zemstę na tych, którzy im się narazili, więc uśmiercać, zadawać rany etc.

To były najważniejsze zarzuty. Lecz po czym rozpoznać czarownika? Wszak ukrywa się, ze swą przyjaźnią z czartem i bynajmniej nią się nie przechwala!
W praktyce — tylko obserwacja! Jeśli komuś poczynało się niepowodzić, chorzał, zdychały mu krowy, gniły zasiewy — bezwzględnie sąsiad musiał być czarownikiem!
Istniały i poszlaki poważniejsze np. niejaka Agnieszka Wścibidurzyna, widziała na łożu Anny Jedynaczki „kokosz czarną, a kąsek popielatą“ — co wystarczyło do zadenuncjowania. Byle plotka była dostateczną, aby „ująwszy gromnicę, palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownicę, — lecz chcąc przódy dociec zupełnej pewności, pławił ją na powrozie, w stawie podstarości“.
Skoro padało na kogoś podejrzenie i osadzano go w więzieniu — przede wszystkim doszukiwano się nieomylnych śladów paktu z czartem — t. zw. stygmatów diabelskich — znaków specjalnych na ciele (w Hiszpanii poczytywano za stigma diaboli nawet plamki na oczach) oraz miejsc nieczułych na ból.
Następowały próby.
Z prób, w Polsce, używano głównie pławienia. Wspomniana Anna Jedynaczka, oskarżona, jak wiemy, o hodowanie podejrzanej czarnej kury, zapewne powinowatej szatana, więc o złośliwe czarownictwo — została w rzece pławiona.
Ponieważ w rzece nie tonęła, uznano ją za winną. Skazana na śmierć, zawołała z boleścią: „O wodo, wodo — tyś mnie niesprawiedliwie osądziła!“
To świadczy, że oskarżona czując nawet swą niewinność, czuła zarazem, że jakiś nieznany czynnik sprowadził na nią zupełnie realne pozory grzechu. Jedynaczka, była prawdopodobnie medium i pływała po wodzie, jak wiele somnambuliczek. A ponieważ pływała naprawdę i mimowoli, niema żalu do sędziów, trzymających się litery prawa, jeno narzeka na zdradliwy żywioł wodny, który ją wydał w ręce kata.
Inną próbą — była próba wagi. Gdy obwiniona lekką się okazała, tym samym zdolną do unoszenia się w powietrzu — była winną. Rozpowszechnionej wielce na zachodzie próby igelnej (nadel-probe), polegającej na wyszukiwaniu tak pospolitych u historyczek znieczuleń skóry, zdaje się, u nas nie znano. Milewski („Pamiątki historyczno-krajowe“ — 1848 r.) podaje interesujący protokuł z 1648 r., który opiewa, że Anna Bogdajska, poddana torturom zasnęła, a gdy ją pytano: „A śpisz Anno?“ — odpowiadała: „A śpię“, i mówiła dalej o Łysej górze. Mamy tu najwyraźniej wypadek snu somnambulicznego, wywołanego prawdopodobnie, gwałtownym wzruszeniem i przestrachem.
Prócz tych, istniał jeszcze na zachodzie, cały szereg innych prób okrutnych, o których wspominać nie warto.
Męki nie kończyły się na próbach. „Dla lepszego zrozumienia rzeczy“ — czarownice poddawano torturom.
Kitowicz tak opisuje wypełnienie tortur, wedle świętobliwego prawa magdeburskiego.
Ustęp jest wstrętny, lecz przytoczę go w całości.
„Przed ratuszem była tak urządzona piwnica, że w ścianach jej osadzony był hak żelazny gruby z kołkiem, wysoko od ziemi na półtrzecia łokcia, do posadzki, w środku piwnicy utwierdzony.
Tam stawiano stołek. Na nim kat sadzał więźnia, wiązał mu wtył ręce jednym powrozem, drugim wiązał nogi, końce zaś powrozu przywiązał mocno do kółka niższego; przez powróz u rąk przełożył inny postronek, przez kółko wyższe pojedyńcze przewleczony, raz drugi koło ręki okręciwszy trzymał, aby mu się w ciągnieniu nie wymknął. Przywiązawszy tak więźnia, stanął przy nim w pewnej odległości. Na boku, przy ścianie naprzeciw więźnia stawiano stolik i stołki, kałamarz, pióro, papier, za którym zasiadał wójt z dwoma ławnikami. Gdy tak już wszystko było przygotowane, instygator miejski, stojący przy wójcie, imieniem skarżącego, w krótkiej przemowie upraszał owego sądu, że ponieważ więzień dobrowolnie wzbrania się przyznać do występku popełnionego, aby go skazał na tortury, według praw krajowych. Po czym wójt, przystępując do zwykłej formy badania obwinionego, mówił wprzód do niego łagodnie, zachęcał do szczerego wyznania prawdy. Gdy to nie odnosiło skutku, wójt zaklinał go na wszystkie świętości, na zbawienie duszy jego, etc. Gdy i to nie pomagało, wówczas wójt na instygatora zawołał: „Mów więc mistrzowi sprawiedliwości, niechaj postąpi sobie z nim według prawa!“ Instygator zaś zawołał głośnym głosem: „Mistrzu! postąp z winowajcą według prawa!“
Kat jeszcze nim przystąpił do zadawania mu męczarni, wołał po trzykroć: „Mości panowie zastolni i przedstolni! Czy z wolą to waszą, czy nie z wolą?“ Instygator zawołał za każdym razem: „Z wolą“. Dopiero kat silnie pociągnął za powróz. Wówczas ręce więźnia poczęły się wyłamywać ze stawów, ramion, podnosić w górę tyłem głowy, postać zaś więźnia, poddając się wyższą częścią ciała ze sznurem, znajdowała się na stoliku, nogi zaś wyciągnięte i do haka przywiązane, wisiały jak na powietrzu. Jeżeli po tej męce, więzień, w dalszym ciągu trwał w uporze, kat przyzywał pomocnika i obydwaj, z całych sił, za sznur ciągnęli. Wówczas więzień wyciągnięty był, jak struna. Ręce wykręciły się tyłem i stanęły w prostej linii z ciałem nad głową, w piersiach zrobił się dół, w który tłoczyła się głowa, cały człowiek wisiał w powietrzu. Wszystkie żebra, kości, stawy, stawały się wydatnymi. Jeżeli zdarzyło się, że więzień na torturach skonał, wszystko się natenczas kończyło i zmarłego pochowano, a sprawa upadła. Niekiedy, obwinionemu kładziono na nogi ostre żelaza, karby na kształt zębów, kształt piły mające, z dwóch sztuk złożone, przez które przechodziły z obu końców śruby, tymi śrubami ściągano żelaza zębate na wierzch piszczeli nóg, które pod spodem przymocowane były. Te więc, coraz bardziej gniotąc i kalecząc nogi, nieznośny ból sprawiały. Mistrzowie, żelaza podobne dybom, po swojemu nazywali butami hiszpańskimi. Utrzymywano powszechnie, że nie było zbrodniarza, któregoby obuwie to, do przyznania winy, nie przymusiło.
Kiedy miano czarownice, lub czarowników torturami spróbować, golono im zwykle włosy na głowie, utrzymując, że we włosach kryje się diabeł i nie dopuszcza do sumiennego wyznania prawdy... Skoro ktoś przyznał się do winy, zdejmowano mu z nóg buty hiszpańskie, sadzono na stołku, wziąwszy potem za ręce powykręcane, odkręcano je napowrót z nowym bólem, potem złożywszy je na krzyż, przed piersi więźnia, kolanem między łopatki tłocząc, tym sposobem naprowadzono w stawy, co było nierównie boleśniejsze, niż same tortury.
Takowe męczarnie były niekiedy powtarzane do trzeciego razu, po kilkudniowym jednak wypoczynku, po czym dopiero następował wyrok śmierci, albo uwolnienie — wedle okoliczności...“
Brr... wystarczy, dalej cytować nie będę!
Teraz staną się zrozumiałymi wszystkie procesy czarowników i niesłychane zeznania podczas procesów składane.
A procedura nieoszczędzała nikogo: „w roku 1526 straszne męki zadawano również białogłowom: piekarce z Krakowa i Kliszewskiej, ziemiance“ — oskarżonym o zgładzenie ze świata Janusza księcia Mazowieckiego. Przywiązane do słupa piekły się przez cztery godziny... dopóki nie skonały“...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.