Wiedza tajemna/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Wiedza tajemna
Wydawca Wydawnictwo „Współpraca“
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia „Współpraca“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII
SŁYNNE PROCESY

Skoro mówimy o słynnych procesach, aby należycie zrozumieć tło na jakim się działy, stale pamiętać należy o trzech czynnikach. Po pierwsze — faktycznie istnieli czarownicy, uprawiający kult szatana, jednostki przewrotne i zdegenerowane, przyrządzający wstrętne i niebezpieczne napoje i wierzący święcie, iż czyniąc ofiary z małych dzieci mogą zdobyć potęgę niezwykłą etc. Grupki te jednak nieliczne, które rzadko kiedy wpadały w ręce sprawiedliwości. Kontynuowali, w znakomitym ukryciu, tradycje starych diabelskich sekt i ci na pół obłąkani zbrodniarze są ojcami współczesnego satanizmu. Pod ich protektoratem odbywały się sabaty, oni werbowali wiernych, słowem — jeśli nie były to osoby chore — zasługiwali na karę.
Po drugie — istniała inkwizycja i istniało prawodawstwo świeckie do walki z czarownictwem i kacerstwem. Gdyby sądy tropiły tylko wykroczenia ohydne — byłoby pół biedy. Niestety widzieli oni czarta wszędzie, dawali posłuch najniedorzeczniejszym plotkom i uważali, iż jednym środkiem zdobycia prawdy jest tortura. Specjalne zasługi w tym względzie położyli — Henryk Institoris i Jakób Sprenger, niemieccy inkwizytorzy nieprawości heretyckiej, twórcy osławionego „Malleus maleficarum“ — „Młotu na czarownice“ z 1489 r. — najbardziej diabelskiego i okrutnego kodeksu, jaki wyobrazić sobie można.
Inni prawnicy poszli, oczywiście, utorowaną drogą. Jan Bodinus, lub Bodin (1530—1596), autor wielu dzieł, pisze obszerną rozprawę p. t. „Demonomania czarowników“ („Demonomanie des sorciers“) i zaleca męki, jako najpewniejszy środek zmuszenia winowajcy do zeznań. Że człowiek łamany kołem, zgadza się na wszystkie zarzuty — nic go to nie obchodzi. Nie dość na tym. Bodin jest głęboko przekonany, o mnogości diabłów na ziemi francuskiej i nie waha się twierdzić, że co dziesiąty francuz winien być poddany obserwacji.
Takie same poglądy wypowiadają i inni uczeni prawnicy — wymienię: Delria, Delancre‘a, Henryka Boguet, Torre Blanca etc.
Cóż to ma znaczyć?
Tu następuje punkt trzeci, który nakoniec rzuci jaskrawe światło na całą sprawę.
Zachód przez cały wiek XV, XVI i początek XVII — żyje pod znakiem masowych obłędów.
Całe wioski, miasteczka i miasta ogarnia nagle jakiś szał, niezrozumiały dla współczesnego człowieka. Mieszkańców opanowywuje histeria, pląsawica, lęk paniczny. Skąd, co, dlaczego? — Niewiadomo!
Masowe halucynacje wybuchają spontanicznie, w chwilach najmniej spodziewanych, ludność wybiega z domostw, szuka winowajców — i oczywiście oskarża diabła i jego służalców. Stosy płoną, giną ludzie zdrowi, normalni, ofiary zawiści, podłości, fanatyzmu.
Autosugestia czyni spustoszenie, dziesiątkuje mieszkańców niektórych okolic, choroby nerwowe występują epidemicznie, wybuchają nagle, trwają niejednokrotnie po lat kilka, kilkanaście i raptownie znikają. Nikt nie jest pewien, czy zdoła się ustrzedz przed zarazą psychiczną. Częstokroć jedno spojrzenie, jeden dotyk istoty chorej, wystarcza, aby oszalał człowiek o zdrowych zmysłach. Wtedy mniema, iż jest opętany przez diabła. Pędzi sam do sędziów i się oskarża. Nic go nie obchodzi, że mu połamią kości — ale niechaj to straszliwe „coś“ w nim tkwiące, przestanie go dręczyć!
Zacytujemy ciekawe przykłady.
W 1484 r. obłęd zatacza szerokie kręgi: opanowane są nim Kolonia, Moguncja, Trewir, Salcburg, Brema, Rotterdam. Przerażone władze publikują alarmujące edykty, ogłaszają instrukcje i poradniki — w jaki sposób ustrzedz się należy opętania. Na placach publicznych, heroldzi miejscy, wygłaszają odczyty pouczające, ostrzegają rodziców przed przyjmowaniem pod dach ludzi obcych — bowiem mnożą się wypadki porywania dzieci przez czarownice.
Fakultety uniwersyteckie obradują bezustannie nad powagą sytuacji. Wszyscy uczeni, najtęższe głowy prowincji nadreńskich, zgodnie przyznają, że wobec szerzącego się w zastraszający sposób ludożerstwa, należy uciec się do radykalnych środków za porywanie i zjadanie niemowląt. Wszyscy przyznali się do zbrodni, nawet bez tortury.
Epidemie obłędu przenikają do szkół.
W 1491 r. w liceum żeńskim w Cambrai — dnia 22 kwietnia — w sypialni szkolnej, w nocy — rozlega się przeraźliwy krzyk. Jedna z uczenic wyskoczyła z pościeli w nocnej bieliźnie i wybiegła do ogrodu. Koleżanki obłąkanej również zaczęły zdradzać pomięszanie zmysłów. Przed wieczorem cała szkoła była opanowana szałem.
Dziewczęta gromadnie wybiegały w pole a czyniły to z taką szybkością, iż nawet straż miejska konna nie mogła ich dogonić. Przeskakiwały, bez wysiłku, rzeczki kilkumetrowej szerokości, wdrapywały się, z małpią zręcznością, na skalne urwiska. W transie wykonywały skoki na wysokość dwunastu stóp — rzucały się z drzew głową ku dołowi, nie ponosząc najmniejszego szwanku. Innym razem, opętane, wybiegały na czworakach ze szkoły, szczekając i wyjąc, jak wilki, staczały z napotkanymi psami zażarte walki, rzucały się na przechodniów.
Innym znów razem, dziewczęta przepowiadały przyszłość. Idąc ulicami miasta, zatrzymywały przechodniów i wróżyły. Przepowiednie, jak twierdzą współcześni kronikarze, były naogół trafne. Zjawiskami zainteresował się król i wysłał do Cambrai sędziego śledczego. Dziewczęta, działając zawsze z zadziwiającą solidarnością, oświadczyły, że sprawczynią nieszczęścia jest niejaka Janina Pothiere, nauczycielka. Spotykała się ona z diabłem, ni mniej ni więcej... tylko cztery razy i wraz z nim obmyślała zamachy na dusze chrześcijańskie!
Nieszczęsną Janinę Pothiere oczywiście osadzono w więzieniu, gdzie wkrótce zmarła na gruźlicę.
Dalej...
Znienacka w 1521 r. wybucha, w górach Jurajskich, straszne, niespotykane dotychczas opętanie. W lasach ukazują się wilkołaki, czyli mężczyźni w postaci wilków.
Denuncjacja zbiera obfite plony. Aresztowani wariaci nie bronią się nawet. Sami wymieniają fantastyczne cyfry swych ofiar, wymieniają daty i miejsca, w których popełnić mieli zbrodnie. Co prawda nigdzie nie znaleziono śladów wilczej uczty, ani kości, ani strzępów ubrania — lecz cóż to kogo obchodziło! Usunął je szatan!
Dwóch jest głównych sprawców: Piotr Burgot i Michał Verdung. Burgot, stawiony przed sądem, bez żadnego nacisku, złożył tak przerażające zeznania, że prokurator aż zemdlał ze strachu. Nie poprzestając na oskarżeniu samego siebie, wilkołak wymienia wspólnika-towarzysza. Był nim sąsiad jego Filibert Monot, który dowiedziawszy się o tym fakcie, przepadł, jak kamień w wodę. Szukano go w górach, wreszcie zabito jakieś stare wilczysko. Sędziowie orzekli, iż jest to właśnie Filibert Monot... i sprawiedliwości stało się zadość!
Teraz dojdziemy do kulminacyjnego punktu.
Stary sędzia Remigius, co nie jeden dziesiątek czarownic posłał na stos, dnia pewnego oświadcza, iż czuje, że jest opętanym od diabła. Osadzają go oczywiście w więzieniu a koledzy, z płaczem i prawdziwym bólem serca, skazują go — na spalenie żywcem!
W Polsce masowe epidemie należały do rzadkości.
W 1652 r. połowa mieszkańców Korczyna była opętana przez czarta, ludzie wrzeszczali i broili dziwy.
Poza tym odnajdujemy tylko poszczególne wypadki. W szlachcica sandomierskiego Łukasza Słupeckiego, łotra i rabusia, wlazł diabeł 28 grudnia 1459 r. i dręczył nielitościwie. St. Reszka opowiada o pewnej mieszczce Krakowskiej, heretyczce, którą diabeł dręczył za to, że szydziła z katolickiej procesji („Czary i czarty polskie“) Należy przyznać, że diabeł był pobożny!
W 1649 r., w Okszy, bies opętał cały dom szlachcica ewangelika Andrzeja Kosny, łamał sprzęty, bił ludzi, miotał rozpalone głownie, wrzucał potrawy w nieczystości etc.
Są to jednak nieliczne przykłady, w zestawieniu z olbrzymią falą histero-epilepsji, która szła przez zachodnią Europę.

Gdy znamy obecnie podłoże historyczno-psychiczne walki, z czarownictwem — przejdziemy do najgłośniejszych przykładów, procesów, które trudno pominąć milczeniem — zawierających oskarżenia o uprawianie magii.
Doprawdy, nie wiadomo co w nich więcej podziwiać — głupotę, naiwność, czasem złośliwość i przewrotność sędziów — czy bezbrzeżnie idiotyczne zeznania świadków. Jeśli odrzucić wypadki świadomie stronnego sądzenia — jak w sprawie Urbana Grandier — przyznać należy, że istotnie wszyscy oni byli opętani przez diabła t. j. zabobon i histerię.
Więc...
Sędzia z Cambari, Henryk Boguet sam opowiadał, iż skazał na śmierć jakąś kobietę, ponieważ brakowała jej część różańca — nieomylny znak czarownictwa.
Wmawiają inkwizytorzy w jakiegoś chłopczyka, że uczestniczył w sabatach wraz z ojcem. Dziecko, dobrze nie wiedząc o co chodzi, powtarza oskarżenie — i ojciec żywcem został spalony na stosie...
Podobnych faktów można cytować dziesiątki i setki — sądzę, zbytecznie. Wobec tego, przejdę odrazu, do dwóch wielkich procesów — Ludwika Gaufridi i Urbana Grandier.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.