Wiedza tajemna/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Wiedza tajemna
Wydawca Wydawnictwo „Współpraca“
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia „Współpraca“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XX
PROCES URBANA GRANDIER.
(1634)

Proces Urbana Grandier należy do najciekawszych w historii. Jeśli sędziowie nie działali, jak twierdzi w swych „Crimes celebres“ A. Dumas, w dobrej wierze — a spisek to — sprawa jest najpotworniejszą, jaką kiedykolwiek napotkać można.
Urban Grandier był proboszczem kościoła Św. Piotra w mieście Loudun. Młody, przystojny, wykształcony posiadał wady duże — był mocno zarozumiały i traktował prowincjonalne otoczenie z góry, oraz... miał słabość do pięknych dam, z czym nie ukrywał się zbytnio, te zaś uwielbiały pociągającego kaznodzieję. Na tle takiego partykularza, jakim było Loudun, obie wady, czy zalety, w zupełności wystarczały, by posiąść wrogów, co niemiara. Toteż zawistni koledzy, specjalnie księża Mignon i Barré, niejednokrotnie zwracali się do przełożonej władzy, donosząc, iż proboszcz parafii św. Piotra wiedzie żywot grzeszny i sieje zgorszenie.
Ostatnia skarga wypadła dla delatorów niepomyślnie. Dowodów bezpośrednich nie było, a biskup, ceniący wysoce wykształconego Urbana Grandier, nie tylko nie przyznał im racji, lecz dał niesłusznie obwinionemu — całkowite zadośćuczynienie. Grandier popełnił wówczas błąd nie do darowania. Dał się unieść szatanowi pychy i powrót do Loudun, on czasowo zasuspendowany, odbył uroczyście. Szedł triumfalnie przez ulice miasta, z gałęzią oliwną w ręku, niby prorok nowy i tą gałęzią trzykrotnie uderzył w drzwi kościoła Św. Piotra. Te przed nim się rozwarły, zajaśniało wnętrze setkami świateł, a parafianie powitali duchownego okrzykami radości.
Drobna ta zemsta, czy śmiesznostka, pociągnęła skutki fatalne. Od tej chwili zguba Urbana Grandier była postanowiona.
Wrogowie przycichli, lecz nie dali za wygraną. Tu następuje dziwny zbieg okoliczności. Ksiądz Mignon zaproszony zostaje do klasztoru urszulanek w Loudun na spowiednika, a bardzo szybko potem w klasztorze wybucha zaraza opętania.
Przełożoną klasztoru jest matka Janina des Anges (z aniołów), nosząca prawdziwe nazwisko Janiny de Belfiel. Poczyna miewać ataki i krzyczy, że zamieszkał w niej szatan. Wślad za nią mniszka — siostra Klara, a później reszta zakonnic.
Najważniejsze są zeznania matki przełożonej. Egzorcyzmuje ją zawzięcie ksiądz Barré, a podczas egzorcyzmów czart daje na pytania odpowiedzi, w języku łacińskim. Snać specjalnie upodobał sobie tę mowę.
Ks. Barré pyta siedzącego w niewieście diabła, czy wszedł w nią na zasadzie paktu. Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, indaguje:
P.: Quis finis pactis? (Jaki cel paktu?)
O.: Impuritas (Nieczystość).
P.: Quis atulit pactum? (Kto przyniósł pakt?)
O.: Magus (Mag).
P.: Quale nomen magi? (Jak nazwisko maga?)
O.: Urbanus (Urban).
P.: Quis Urbanus? Estne Urbanus papa? (Co za Urban? Czy nie Urban-papież?)
O.: Grandier (Grandier).
P.: Qujus qualitatis? (Jaki zawód?)
O.: Curatus (Proboszcz).
Zeznanie powinno było zrobić wrażenie potężne — pośpieszono się je ogłosić. Ale miejscowe władze cywilne, niezbyt się nim przejęły. Udały się na miejsce, podejrzewając nową intrygę Ks. Barré przeciw proboszczowi Św. Piotra i jęły diabła rozpytywać osobiście. Ponieważ czart, na postawione pytania dawał fałszywe odpowiedzi, np. źle wskazał miejsce, w którym miał przebywać Grandier, co wykluczało jego właściwości diabelskie, jako istoty wszechwiedzącej — wzruszono ramionami i zaproponowano mniszkom, by zachowywały się spokojniej.
Istotnie na czas jakiś wszystko ucichło, szatan zawstydzony drapnął, milczenie zapanowało w klasztorze i zapewne na tym by się skończyło, gdyby nie nowa okoliczność:
Do Loudun przybywa z Paryża dygnitarz, niejaki pan Laubardemont, prawa ręka wszechwładnego wielkorządcy Francji — kardynała de Richelieu. Posłyszawszy o całej sprawie i oskarżeniu Urbana Grandier — zapala się nadzwyczajnie. Dlaczego? Sekret polega na tym, iż wie, że kardynał nienawidzi Urbana, przypisuje mu bowiem autorstwo anonimowego pamfletu, skierowanego przeciw jego osobie.
Pozatym Laubardemont jest powinowatym przeoryszy Janiny des Anges. Teraz rozpoczyna się nowa faza. Opętanie z siłą podwójną wybucha w klasztorze, a wszyscy wrogowie proboszcza parafii Św. Piotra, podnoszą głowy do góry.
Na chwilę odbiegnę od toku opowiadania. Że Laubardemont odegrał w procesie rolę wstrętną, ohydną i łotrowską — wątpliwości nie ulega. Natomiast zdania historyków, co do samej treści opętania, są podzielone. Dumas uważa sceny histerii i konwulsji za zgóry ułożone i ukartowane. Eliphas Levi, natomiast, twierdzi, iż nie wydaje mu się możebnym, aby wszystko było komedią i by aż tylu ludzi dało się wciągnąć do niecnego spisku. Mniema, że histeryczne mniszki, przebywające w ascezie, wciąż słysząc o pięknym proboszczu, jęły śnić o nim na jawie i w rzeczy samej wydawało im się, że do nich, po nocy, przybywa, je kusi... Dodaje Eliphas szczegół ciekawy — nie pamflet miał być przyczyną nienawiści kardynała do Grandier. Obaj, pono, zajmowali się magią: Urban posiadał tajemnicę transmisji laski magicznej — i Richelieu na próżno przelania tej tajemnicy, jakoby się domagał...
Pozostawmy domysły i wróćmy do toku sprawy.
Przyjaciele duchownego doradzają mu ucieczkę. On, w poczuciu niewinności, pozostaje. Tymczasem, po pierwszym przesłuchaniu zakonnic, Laubardemont wydaje nakaz aresztowania. Osadzają go w więzieniu w Angers, w lochu, godnym raczej psa, niżli człowieka. Grandier zachowuje się ze stoicyzmem i godnością.
Pisze do matki:

„Znoszę udrękę cierpliwie i więcej się martwię o smutek, który wam sprawiłem, jak o siebie. Bardzo mi niewygodnie bez łóżka. Przyślijcie moje — jeśli ciało nie wypoczywa — duch upada. Przyślijcie brewiarz i biblię. Co do reszty — nie troszczcie się. Bóg wykaże mą niewinność...“

Niestety...
Laubardemont prowadzi cały proces z teatralnymi efektami. W katedralnym kościele w Loudun odbywają się jakgdyby publiczne przedstawienia. Świątynia jest nabita widzami, a w ich obecności sprowadzone mniszki, właściwie czart w nich siedzący, mają dawać dowody nadludzkiej potęgi. Razu pewnego, diabeł przez usta przeoryszy, oświadcza, że zdejmie Laubardemontowi niewidzialnie czapkę z głowy. Nie potrafił tego dokonać, a natomiast, pisze Dumas, na dzwonnicy łapią ludzi, usiłujących za pomocą haczyka na sznurku, miast szatana, złowić przewodniczącemu beret. Innym razem anonsuje: niechaj sześciu atletycznych mężczyzn trzyma matkę Janinę — będzie ona silniejszą, wymknie im się z rąk!“
Sześciu drabów występuje z audytorium. Po chwili matka Joanna jest wolna — stróże leżą na ziemi. Ale wnet zgłasza się doktór Duncan, nieco sceptycznie usposobiony, i proponuje, że sam, bez niczyjej pomocy, opętaną unieruchomi. Ujmuje przeoryszę za ręce i ta, mimo rzutów i skoków — wyrwać się nie może.
Śmiech biegnie po kościele... lecz Laubardemont z najpoważniejszą miną ogłasza: „wszak i czart zmęczyć się może!“
Najdramatyczniej wypada scena konfrontacji Urbana Grandier z histeryczkami, czy komediantkami. Na widok proboszcza krzyczą: „oto winowajca!“ Pragną się rzucić na niego, rozszarpać na kawałki. Siłą trzeba ochraniać oskarżonego. Ten, zachowuje całkowity spokój, z pogardą patrzy na rozszalałe wiedźmy. W pewnym momencie proponuje: „jeśli naprawdę z mej winy czart wcielił się w mniszki, niechaj da widomy znak, niechaj wyjdzie i ukręci mi szyję!“
Próba zaproponowana, nie przypada do gustu Laubardemontowi. „Gdy diabeł tego nie uczyni — mówi — nie będzie to żaden dowód. Wszak mógł pomiędzy nim a oskarżonym zajść układ tajemny, że mu go ruszać nie wolno!“
Chyba przytoczonych próbek sposobu prowadzenia procesu wystarczy!
Laubardemont widząc, że publiczne przedstawienia nie osiągają celu, raczej coraz bardziej rozdrażniają umysły — postanawia skończyć. Rada prosta i wypróbowana: poddać Urbana Grandier — torturze! Wszak wyrok jest zgóry postanowiony!
Oszczędzę czytelnikom opisu wstrętnych i do głębi poruszających scen męki. Męczennika ogolono ze wszystkich włosów na ciele, poczym chirurg Manouri pastwił się nad nim, krwawiąc lancetem w poszukiwaniu stygmatów diabelskich. Później wydano go w niezawodne ręce mnichów — brata Laktancjusza i brata Tranquille. Z ich badania wyszedł Grandier ze zmiażdżonymi nogami. Lecz ani jedno słówko przyznania, ani słówko skargi nie wyrwało się z ust ofiary. Od czasu do czasu powtarzał: „Skróćcie me katusze! Nie doprowadzajcie duszy do rozpaczy! Wy ojcowie? wy... i nie macie litości!“
W czasie tortur, zadawanych męczennikowi — mniszki, jakgdyby przyszły do przytomności. Poczęły cofać zeznania, rozpaczać, że zgubiły niewinnego. Lecz było zbyt późno... a Laubardemont zbyt zaangażowany... Oświadczył krótko: „Diabeł jeszcze je trzyma w swej mocy i pragnie ratować wspólnika“ („Les diables de Loudun“).
Wyrok na Urbanie Grandier wykonano dnia 18 sierpnia 1634 r. Spalono go żywcem. Gdy zsadzano ofiarę z wózka, mając nogi zmiażdżone, padł twarzą na bruk. Podniósł Urbana jeden z obecnych.
— Jeszcze są ludzie miłosierni na świecie! — zawołał męczennik z oczami pełnymi łez.
Później przywiązano nieszczęsnego proboszcza do słupa i buchnął ogień płomieni. Podobno, w ostatniej chwili kat przyłożył mu krucyfiks do ust, by nie mógł przemówić i rozczulić tłumów...
Ohydne!
Lecz istnieje jakaś sprawiedliwość na świecie, wymierzająca karę poza „sprawiedliwością człowieka!“
W parę dni później ogarnia obłęd ojca Laktancjusza. Umiera prześladowany strasznymi wizjami. Za nim w ślad idzie drugi egzorcysta — ojciec Tranquille. Po nich, z kolei — chirurg Manouri — kat Urbana. Widzi wszędzie okrwawioną ofiarę i krzyczy, że Grandier przyszedł go udusić.
Kończy żywot wśród nieopisanych mąk.
Pozostaje jeszcze Laubardemont. I ten nie uchodzi bez kary. W tragicznych okolicznościach ginie jego syn, sam zaś popada w niełaskę.
Co się tyczy mniszek — większość uległa w zidioceniu kompletnemu.
Takimi były straszliwe dzieje procesu Urbana Grandier.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.