Wiedza tajemna/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiedza tajemna |
Wydawca | Wydawnictwo „Współpraca“ |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia „Współpraca“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zainteresuje zapewne czytelnika, w jaki sposób odbywają się ewokacje magiczne. Nie będę tu przytaczał skomplikowanych ceremonii i rytuałów, o których pisałem obszernie w mojej książce „Magia i czary“.
Zaznaczę tylko, że dla wykonania podobnego doświadczenia konieczne jest, w myśl przepisów okultyzmu t. zw. koło magiczne. Podobnych kół magicznych, czyli pentakli lub pentagramów, istnieje nieskończona ilość i podziwiać je możemy w różnych starych księgach, traktujących o wiedzy tajemnej. Prawie każdy mag układa koło według własnego wzoru.
W podobne koła wpisuje się szereg kabalistycznych znaków, cyfr i nazw, mających za zadanie, według wtajemniczonych, przyciąganie duchów.
Prócz tego do ewokacji używana jest jeszcze zazwyczaj różdżka magiczna, tak samo pokryta odpowiednimi napisami.
Sama ceremonia wywołania odbywa się zazwyczaj o północy i przyjmuje w niej udział trzy osoby. Dla powodzenia nie są one niezbędne, gdyż właściwie wszystko zależy od prowadzącego doświadczenie, czyli ewokatora — kontrolują one jednak odebrane wrażenia i dzięki nim ustrzec się można od tak łatwo zachodzących przy podobnych eksperymentach objawów halucynacji.
Ewokacja może mieć miejsce zarówno na powietrzu, jak w zamkniętym lokalu. W zamkniętym lokalu, oczywiście jest udatniejsza, gdyż daje więcej skupienia.
Kiedy ma miejsce w pokoju, częstokroć palone są tam wonne kadzidła.
Ewokator, po ukończeniu wszystkich przygotowań, zajmuje miejsce w kole, rozpoczyna szereg zaklęć, składających się przeważnie z bezsensownych słów i niemniej idiotycznych wykrzykników — i zjawy po pewnym czasie ukazują się...
W książkach magicznych czytamy dalej następujące przepisy (streszczam je według Korneliusza Agrippy):
„O jednej rzeczy stale należy pamiętać: kto nie jest pewien swych nerwów — nigdy nie powinien próbować ewokacji magicznych. Musi cały czas panować swą wolą nad zjawiskami, inaczej eksperyment zakończy się smutnie. Koło, w którym się znajduje, chroni go całkowicie przed widmami, nie mogą one go przekroczyć (?) — aby je oddalić wystarcza wyciągnąć w stronę widm czarodziejską różdżkę. Jeśli ewokator pod wpływem lęku znajdzie się poza kołem, następstwa są nieobliczalne, może grozić nawet śmierć (?). Również nie powinien poddawać się woli widm, słuchać ich rad, opuszczać koła, nawet gdy o to proszą, a zadawać z góry przygotowane zapytania.
Następnie, chcąc aby znikły, odmówić t. zw. „formułę zwolnienia“ i rozkazać im odejść. Tę formułę należy odmówić dla bezpieczeństwa, nawet i w tym wypadku, gdyby widoczne objawy nie nastąpiły“.
Czytamy jeszcze u Paracelsa:
„W czasie ewokacji przyciągamy do siebie duchy zarówno dobre, jak i złe. Dokoła rozpustników, pijaków, ludzi, hołdujących poziomym uciechom — wiecznie krążą larwy — cienie astralne, pragnące przy ich pomocy nasycić swe poziome instynkty. Dlatego człowiek zmysłowy, niski, przeważnie wywoła demona, a rzadko kiedy przybędzie do niego dobry duch. A przybycie demona związane jest z wielkim niebezpieczeństwem — demon owładnie i zapanuje nad wywołającym“.
Z tej to przyczyny magowie wspominają, że przed każdym doświadczeniem niezbędne jest t. zw. „oczyszczenie“. Wywołujący musi w ciągu kilku tygodni prowadzić odpowiedni tryb życia, zachowywać posty, przebywać w odosobnieniu, modlić się i starać udoskonalić duchowo. W ogóle bezkarnie mogą dokonywać ewokacji tylko magowie, t. j. tacy, którzy opanowali swe namiętności (por. moją książkę „Magia i Czary“), stali się ludźmi wyższymi, szlachetnymi i nie dążą przy pomocy magii do poziomych celów. Jednostka niska tylko naraża się wielce, a kto nie czuje się na siłach, aby się przerodzić, stać się lepszym, niechaj nigdy nie usiłuje eksperymentować. Będzie on tylko czarownikiem, którego prędzej czy później oczekuje smutny koniec.
W skróceniu podałem tu główniejsze magiczne przepisy, tyczące się ewokacji, nie chcąc ich powtarzać z innych moich książek. Ciekawi bliższego opisu tych ceremonij odnajdą je w dziełku „Magia i Czary“.
Pozostaje nam tylko zastanowić się, jak na te wszystkie obrzędy zapatrywać się należy?
Czy istotnie dzięki narysowanym kołom z niezrozumiałymi znakami, idiotycznym zaklęciom, składającym się ze steku głupstw i abrakadabrycznych słów bez wszelkiego znaczenia, może nam się objawić jakiś duch?
Podobny nonsens nie pomieści się żadnemu inteligentnemu człowiekowi w głowie! A jednak duchy, jeśli w ogóle są to duchy, ukazują się w czasie tych ceremonij i tu nie kłamią magowie. Zresztą, zaraz podobne przykłady przytoczę.
Jakież więc jest wyjaśnienie? Niejednokrotnie sądzono, że kadzidła palące się w czasie ewokacji, a często przybierające zarysy postaci ludzkich, wprowadzały w błąd obecnych i że ci przyjmowali je za widma. Istotnie, nie raz tak było i różni szarlatani tym sposobem tumanili naiwnych. A jednak często nie stosowano kadzideł — mimo to ukazywały się niezwykłe zjawiska. Wyjaśnienia więc szukać należy zupełnie gdzie indziej.
Mianowicie, większość uczonych, którzy poważnie badali magię, jest tego zdania (z którym zgadzam się całkowicie), że to, co widzimy w czasie ewokacyj magicznych, nie różni się prawie zupełnie od objawów, zachodzących w czasie seansów spirytystycznych i że udatność podobnego eksperymentu zależy od większych lub mniejszych właściwości medialnych ewokatora, czyli od zdolności w nim samym ukrytych. Jeśli ewokator będzie silnym medium — zjawiska nastąpią, jeśli nie będzie — nic w ogóle się nie objawi i nie pomogą ani koła, ani zaklęcia. Dlatego też skomplikowane ceremonie, stosowane przy tych obrzędach w zasadzie nie są potrzebne, choć mogą być pomocne, o czym nie wiedzieli magowie, lub też stosowali je nieświadomie. Mianowicie, przygotowanie, polegające na t. zw. „oczyszczeniu“, to jest poście, odosobnieniu etc. rozwija zdolności medialne, tkwiące w każdym człowieku (jak stwierdzają wybitni uczeni: Richet, Geley, Osty, Schrenck Notzing etc.), a zagubione przez niewłaściwy zbyt poziomy tryb życia. Dalej bezsensowne kabalistyczne znaki, koła, zaklęcia etc. działając silnie na wyobraźnię uczestników, potęgują nerwowe napięcie, wprowadzają ich w pewien rodzaj transu i dzięki temu przyśpieszają objawy.
Oto jest naukowe wytłumaczenie zjawisk, zaobserwowanych w czasie magicznych eksperymentów. Nie będę tu się wdawał w rozważania, czy są to istotnie duchy, czy też tylko zmaterializowane twory naszej wyobraźni. Na ten temat toczone są nieskończone spory pomiędzy spirytystami a zwolennikami psychicznego badania zjawisk medialnych i istnieje olbrzymia literatura. Jedni wierzą, że zarówno w czasie ewokacji magicznych jakoteż na seanse spirytystyczne przybywają do nas istotnie nieziemskie istności i objawiają się przy pomocy siły, użyczonej im przez medium — inni twierdzą, że są to tylko ektoplastyczne emanacje, wyłaniające się z medium, mogące przybierać kształty ludzkich postaci, a nawet przemawiać ludzkim głosem, ale nie mające nic wspólnego z „duchami“.
Powtarzam, nie zamierzam rozstrzygać tu tego sporu, w którym zarówno pro jak i contra zebrano nieskończoną ilość dowodów. Szczególniej, że istnieje trzecia teoria, neo-spirytystyczna, moim zdaniem najbardziej zbliżona do prawdy, a twierdząca, że w poszczególnych wypadkach zarówno z jedynymi, jak i z drugimi objawami możemy mieć do czynienia, czyli, że istotnie czasami, bardzo rzadko przybywają do nas nieziemskie istności, przeważnie zaś obserwujemy tylko medialne przejawy.
Przytoczyłem umyślnie te różne teorie, aby Czytelnik wyrobił sobie należyte zdanie o ewokacjach magicznych i o „widmach“, które się na nich ukazują.
Z tego właśnie punktu widzenia należy się zapatrywać na ciekawe przykłady, jakie zaraz przytoczę.
W części pierwszej niniejszego rozdziału przedstawiłem zasady magiczne wywoływania zaświatowych istności — lecz zapewne zainteresują Czytelnika wyniki, osiągnięte podczas doświadczeń, mianowicie, jakie przybywały zjawy, w jaki sposób zachowywały się one i jakie dawały odpowiedzi na postawione pytania.
O próbie pierwszej — wywoływania na powietrzu — wspominać nie będę. Uczyniłem podobny eksperyment na rozstajnych drogach, w lesie — lecz poza jękami, głosami, ognikami błędnymi — nic ciekawszego nie zauważyłem.
Cisza nocy, szum drzew, tajemnicze snujące się cienie — wytwarzają dziwny nastrój, reminiscencje średniowiecznych sabatów — i dla prawdziwego romantyka posiadają wiele uroku. Zaznaczyłem jednak, że z powodu braku skupienia, rzadko kiedy zachodzą poważniejsze objawy.
Zato inne ewokacje magiczne dają mocniejsze wrażenia.
Opiszę tu kilka wypadków. Są to doświadczenia mego dobrego znajomego p. A. P., który mi je łaskawie nadesłał, i poniżej podaję je w całości. Niektórym osobom mogą się wydać fantastyczne, w gruncie rzeczy nie różnią się jednak niczym od objawów, zachodzących na seansach spirytystycznych i przedstawiają bardzo ciekawy dokument.
Od paru dni — pisze p. A. P. — skreśliwszy pentagram na pergaminie, przygotowany należycie, czyniłem próby ewokacji. Eksperymentowałem początkowo sam. Raz, że osobiście pragnąłem wyrobić sobie zdanie o skuteczności magicznych środków, powtóre — że pewnych i wypróbowanych towarzyszy, którzyby przez cały czas trwania objawów zachowali zimną krew i nie narazili siebie i eksperymentatora na niebezpieczeństwo — znaleźć dość trudno. Pierwsze trzy wieczory nie dały wyników. Zdawało mi się słyszeć jakieś szumy i szmery, lecz bojąc się iluzji, tak łatwej w podobnych wypadkach, nie przypisywałem im żadnego znaczenia.
Czwartego wieczoru, niezrażony niepowodzeniem, o północy, zapaliłem świece i kadzidła. Rozpocząłem zaklęcia. Nie zdążyłem dojść do formuły drugiej, gdy nagle z trzaskiem runęło stojące w kącie krzesło o podłogę. Zamarłem w oczekiwaniu. Jakieś stąpnięcia jęły się rozlegać dokoła pentagramu, coraz silniejsze i głośniejsze, — jakby odgłosy kopyt zwierzęcia.
— Ukaż się w widocznej postaci! — zawołałem.
W dalszym ciągu pokój był pozornie pusty — lecz odgłosy brzmiały zewsząd — szmery i chichoty.
Skupiłem całą siłę woli. Powolnie, dobitnie przystąpiłem do wymawiania formuły następnej.
Nie zdążyłem dokończyć zdania, gdy naczynie z kadzidłem padło na podłogę. Dym długą smugą snuł się ku górze, a wśród tumanu, kształt niewyraźny tworzył się, postępował ku mnie. Wyciągnąłem różdżkę przed siebie. Widmo rysowało się coraz wyraźniej, głowa — co chwila zmieniająca rysy — to młodzieniec, to starzec, osadzona na długim, szarawym całunie. Zjawa była wysokości średniego wzrostu człowieka. Zbliżała się powoli, płynąc w powietrzu i zatrzymała na dwa kroki przed pentagramem. Chciałem zadać pytanie, gdy nagle uderzył mnie niby tok elektryczny. W bezbarwnej, falującej masie zabłysły oczy. Zionęły one na mnie taką nienawiścią, taką bezbrzeżną złością i pogróżką — iż, przyznaję, przeraziłem się. Zadrżałem i cofnąłem o pół kroku wstecz. Największy błąd! Chichot przebiegł po pokoju — widmo następowało coraz bliżej. Było tuż na granicy koła, wpatrywało się we mnie uporczywie, szukało mego wzroku, hypnotyzowało. Czułem, iż przez pół sekundy lęku — utraciłem nad nim władzę. Ono teraz było panem. Snać nakazywało wyjść z koła i być uległym — myśli mięszały mi się w głowie.
Resztką przytomności wykrzyknąłem formułę zwolnienia.
Zaledwie zdanie skończyłem — uczułem wielką ulgę. Widmo rozpłynęło się, niby we mgle i chciałem, uradowany, opuścić koło, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, gdy zabrzmiały w blat biurka trzy potężne uderzenia — zdawało się ktoś bije z całej siły kijem.
Powtórnie wymówiłem formułę zaklęcia — zapanowała cisza zupełna. Przeczekałem minut parę, wyszedłem z pentagramu. Blat biurka był porysowany i uszkodzony, w kącie leżało krzesło ze złamaną nogą.
Doprowadziłem pokój do porządku i udałem się na przechadzkę. Powróciłem po godzinie i zasnąłem twardym, kamiennym snem — przez noc całą jednak się wydawało mi się, że ktoś mnie dotyka, szczypie, i ściąga kołdrę.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Nazajutrz wstałem obolały i zmęczony, jednak ze spokojnymi nerwami. Wstydziłem się mej małoduszności, która nie pozwoliła mi doświadczenia doprowadzić do końca. Mimo pewnej odrazy i nieokreślonego uczucia niebezpieczeństwa — postanowiłem eksperyment powtórzyć tejże nocy ponownie.
Dzień cały spędziłem w odosobnieniu, unikając ludzi. Raz jeszcze przewertowałem uważnie stare księgi o ewokacjach, specjalnie „Clavicula Salomonis“ i Korneliusza Agrypę, a do ceremoniału dołączyłem szpadę, mającą, zdaniem magów, zmuszać oporne, szczególnie złośliwe duchy, do posłuszeństwa.
Z uderzeniem dwunastej godziny znajdowałem się wewnątrz koła. Płonęły świece i kadzidła, ja dzierżyłem w jednym ręku miecz — w drugim zaś różdżkę magiczną.
Przede mną na niewielkim pulpicie leżały księgi zaklęć i formuły. Do moich dołączyłem jeszcze więcej skomplikowane zaklęcia kabalistów.
„Za wszelką cenę zachować spokój!“ — myślałem. Wolno i dobitnie jąłem czytać inwokacje. Nagle zabrzmiał lekki szelest. Podniosłem głowę. W odległości trzech kroków chwiała się postać nieokreślona, mglista.
— Ukaż się i bądź posłuszny! — wymówiłem, wyciągając w kierunku widma szpadę.
Postać przyjęła wyraźne kontury i stała przede mną. Był to siwowłosy starzec o długiej brodzie i poważnych rysach twarzy, okutany w szeroką, grecką togę, lub coś, w rodzaju szarawego, do samej ziemi płaszcza. Zatrzymał się tuż przy pentagramie — spoglądał poważnie, lecz przychylnie.
— Czemuś mnie wołał? — popłynął cichy szept.
— Kto jesteś? — zapytałem. — Rozkazuję odpowiedzieć!
— Jestem ten, któregoś wzywał!
Ponieważ właściwie nie wzywałem nikogo, pragnąc jedynie wywołać nieokreślone objawy — zgóry byłem przygotowany, że na początkowe doświadczenia przybędą duchy niższego rzędu, najłatwiejsze do przyciągnięcia — obecność wzbudzającego szacunek widma, w postaci poważnego, siwowłosego starca, przeczyła przewidywaniom. Pytałem dalej:
— Jesteś duchem dobrym, czy złym?
— Nie ma duchów złych i dobrych! — usłyszałem odpowiedź — są oczyszczone, nie oczyszczone, lub tylko nikłe cienie.
— Ty do jakich należysz?
— Sam nie wiem. Mądrość świata nie zadecydowała o mym losie!
Odpowiedzi były ogólnikowe i nieokreślone.
— Czy możesz odpowiadać na wszelkie pytania?
— O ile w mej mocy... długo z tobą przebywać nie wolno...
— Czemu?
— Zabroniono mi o tym mówić?
— Czy możesz dać parę wskazań, co się u was „tam“ dzieje, w krainie umarłych?
— Nie!
— Nie? Czyż również ci zabroniono?
— Gdybym mówił — niepojąłbyś słów moich. Słowa nie opiszą krainy zmarłych.
— Jednak byli tacy, którzy poznali tajemnice śmierci!
— Nie opisywano im zaświatów, sami je zwiedzali!
— W jaki sposób?
— Szli za przewodnikiem bezpiecznie i wracali. Wystąp z koła, pójdź za mną! Zobaczysz!
— Wszak nadmieniłeś przed chwilą, że długo ci ze mną przebywać nie wolno — wolno ci zabierać mnie z sobą?
— Tego nie zakazano! Zakazano przebywać na ziemi!
— Więc?
— Wystąp z koła i pójdź ze mną!
Głos brzmiał tak poważnie i uroczyście, że już miałem poddać się woli widma. Lecz jeszcze nasunęła się refleksja.
— Daj dowód, żeś nie duchem ciemności?
— Powiedziałem — duchów ciemności nie ma. Sam o tym się przekonasz!
— Jednak bywają złośliwe!
Tu przypomniały mi się wczorajsze przygody.
— Te szkodzić nam nie mogą! Chodź!
Poruszył się, jakby kierując do wyjścia. Ruchem ręki zapraszał i wskazywał drogę. Ciężar jednak jakiś przykuwał moje nogi do miejsca. Chciałem postąpić krok naprzód — nie mogłem.
Zjawa spojrzała ironicznie, drwiąco:
— Boisz się?
— Nie boję się! — zawołałem nagle, pod wpływem nieokreślonego impulsu, — lecz przyzwałem cię, abyś był posłuszny mej woli i odpowiadał na pytania! Ty mnie chcesz podporządkować sobie! Dobrze, uczynię próbę! Pójdę za tobą! Lecz przódy powiedz kim jesteś, lub zgiń i szczeźnij!
Syk i świst zadźwięczał po pokoju. Fantom skłębił się, zatracił postać ludzką, zamienił w dziwaczną, mętną i ruchomą bryłę, coś na kształt mglistej kuli — z kuli na chwilę wyjrzała twarz o gorejących oczach, a te jarzyły się taką nienawiścią, że wzdrygnąłem cały. Ten wzrok — to był ten sam, co wczoraj mnie hypnotyzować usiłował. Dziś byłem opanowany.
Raptem wszystko znikło, tylko leciuchny szept przebiegł:
— A jednak przyjdziesz do mnie...
Odmówiwszy raz jeszcze formułę zwolnienia, opuściłem koło, nie niepokojony przez żadne objawy.
Tej nocy spałem spokojnie. Czyżby to była tylko halucynacja?
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Nazajutrz, gdy się obudziłem, jąłem rozważać. Byłem w pokoju podczas doświadczeń sam — myślałem — może uległem omanowi, ułudzie zmysłów? Wprawdzie rozbite biurko i połamane krzesło, świadczyły o prawdziwości doznanych wrażeń — lecz dla sceptyków stanowiły dowody, może jeszcze mało przekonywujące.
— Dla całkowitej kontroli, postanowiłem powtórzyć eksperyment, w obecności dwóch świadków, za dni parę.
Na towarzyszy wybrałem p. Mikołaja Sz. i Macieja Skr., zamieszkałych w Warszawie — obu byłych wojskowych, ludzi wypróbowanej odwagi, a wielkich miłośników nauk tajemnych, których znałem oddawna.
Opisałem im moje dotychczasowe próby i tym razem uradziliśmy, wywołać, o ile jest to możliwe, zjawę określoną, niedawno zmarłego artystę R. S. — dobrego naszego znajomego za życia, a spirytystę zapalonego.
Mimo, że przyjaciele moi, nie przyjmowali bezpośredniego udziału w ewokacji, doradziłem dla bezpieczeństwa — parodniowe czyszczenie (3 dni) — po czym przystąpiliśmy do obrzędu. Aby uniknąć wszelkiej możliwej iluzji — tym razem odrzuciłem kadzidła — mogą one bowiem swym aromatem dopomagać halucynacjom a ich smugi częstokroć przyjmują kształty ludzkie.
W czasie przypisanym zajęliśmy nasze miejsca w pentagramie i po chwili skupienia, w ciszy zupełnej, powtarzałem udoskonaloną, na zasadzie poprzednich doświadczeń, formułę ewokacyjną. Wymówiłem ją raz — zjawiska nie nastąpiły, powtórzyłem — równie bezskutecznie, zrażony nieco, przystępowałem do trzeciego czytania, gdy, nagle, stojący z prawej strony poza mną, pan Maciej Skr. szepnął.
— Patrz!
Spojrzałem. W kącie chwiał się niewyraźny cień.
— R. S. — zawołałem — jeśli jesteś, ukaż się!
Cień przybliżał się, lecz nie przybierał określonych kształtów.
— R. S. — powtórzyłem — czy możesz stać się widoczny? Wszak tu ci sami, co kochali cię za życia!
Nagle nastąpił błysk i przed nami zamajaczył R. S. — tak, jak pamiętaliśmy go zawsze, wysoki, blady, starannie uczesany, w ciemnym ubraniu.
Wrażenie było potężne.
— Czego chcecie? — wymówił głuchym, przytłumionym głosem.
— Romanie! Tyżeś to? Ty? — zawołałem, drżąc ze wzruszenia — poznajesz nas?
— Tak! — odparł i apatycznie wymienił nasze nazwiska.
— Drogi Romanie! A więc hermetyzm jest naprawdę potęgą, przezwyciężającą śmierć! Powiedz nam coś o sobie?
— Niewiele się dowiecie. Zresztą prędko opuścić was muszę! Uczyniliście mi krzywdę!
— My... tobie... jaką?
— Nie ściąga się duchów nieoczyszczonych na ziemię, bezkarnie dla ich rozwoju — powinniście znać dobrze tę zasadę!
— Przebacz! Błagamy cię! To się więcej nie powtórzy! Lecz tak pragnęliśmy mieć dowody! Nic nam mówić nie możesz?
— O was bardzo wiele — tu istotnie wymienił parę ostatnich wypadków z naszego życia — o mnie, zabronione mi jest!
— Czy cierpisz?
— Słowo cierpienie nie istnieje. Istnieje dręcząca tęsknota za doskonałością i żal za zmarnowanym czasem!
— Czy spotykacie tych, kogo kochaliście za życia?
— Tak, o ile jesteśmy na jednym szczeblu ekspiacji. Pomagamy sobie wzajemnie.
— Czy znane są wam wasze dalsze losy?
— Nie zawsze!
— Co prawdy zawiera teoria reinkarnacji?
— Nie należy jej tak pojmować, jak ją pojmują na ziemi. Dla większości ludzi nieuduchowionych śmierć cielesna, oznacza istotną śmierć. Błąkają się, czas jakiś jeszcze ich cienie astralne i sycą się życiem waszym — to są wampiry i demony. Wiedzą, że znikną — to jest ich piekło i źródło złośliwości. Inne jednostki muszą przejść dla oczyszczenia ponowne wcielenia — świadome są oczekujących ich nowych cierpień ziemskich. Lecz pozostanie nadzieja. Wreszcie, uduchowieni, czasem nie przechodzą drugiej reinkarnacji, a łączą się odrazu z boskim pierwiastkiem — i dopomagają najbliższym do osiągnięcia szczęśliwości wiecznej.
— Czy praktyki na ziemi dopomagają do bytu „tam“?
— Bezwzględnie! Ale prawdziwe, osnute na odrzuceniu wszystkiego cielesnego i ziemskiego. Magowie nie podlegają prawu reinkarnacji.
— Czy inni ludzie, stojący na niskim, z konieczności, szczeblu umysłowym, więc niedostatecznie uświadomieni, kompletnie zamierać muszą?
— Nie! To byłoby sprzeczne z boskim pierwiastkiem. Wiara i religia są tą potęgą, przy pomocy których każdy prostak może się uduchowić.
— Czy pomiędzy zjawiskami spirytyzmu, zachodzi jaka różnica?
— Wszystkie mają jedno źródło: potęgę fluidów astralu, przyciągających, ukrytych w człowieku. Na seanse spirytystyczne, jednak, nigdy duch wyższy nie przybędzie. Tak, jak nie przybędzie człowiek wybitny, na zaproszenie miało kulturalnej osoby. Istności, ukazujące się na zebraniach, są najniższego rzędu i sycą swój wampiryzm siłami medium i uczestników.
— Powiedziałeś, że wielką krzywdę ci uczyniliśmy, ściągając na ziemię. A jednak był szereg duchów, obcujących z adeptami latami całymi i udzielających wtajemniczenia?
— Tak, ale duchy oczyszczone, najwyższe!
— Jak wejść z nimi w kontakt?
— Należy dojść do całkowitego duchowego rozwoju, aby być godnym ich nauki.
— A czyniąc podobne eksperymenty, jak dzisiejszy, nie zdołamy ich przyciągnąć?
— Bardzo wątpliwe. Zbyt mało jesteście jeszcze posunięci na stopniach doskonałości. Doświadczenia wasze są spowodowane li tylko ciekawością. Dlatego, przyciągać możecie, po wielkich wysiłkach, albo duchy takie jak ja, czyniąc im krzywdę, albo istności złośliwe, które nazywacie demonami, a grożące wielkim niebezpieczeństwem. Bądź zadowolony, żeś cało uszedł...
— Wiesz o moich poprzednich próbach?
— Wiem. Wiem, co ci groziło i... niestety pomóc nie mogłem...
— Co byłoby się ze mną stało, gdybym wystąpił z koła?
— Znalazłbyś się istotnie, w zaświatach — lecz z tamtąd nie powróciłbyś nigdy, lub pozostałbyś szaleńcem po koniec życia!
— Czemu istnieją duchy złośliwe?
— Są to istności skazane na śmierć powtórną i bezpowrotną. Nie mogąc szkodzić nam, napadają żyjących, nieostrożnie poszukujących z nimi stosunku. Jeśli uwiodą nieoczyszczonego — przybywa nowy towarzysz niedoli! W tym znaczeniu — istne to czarty, czyhające na zgubę ludzi.
— Czy będziesz powtórnie żył na ziemi i czy nie wiesz, jak się odbędzie twe wcielenie?
— Wiele pozostaje przede mną zagadek... dać odpowiedzi nie mogę... Zresztą już odejść muszę...
— Opuszczasz nas?
— Tak... Czas...
— Czy nie mógłbyś zostawić jakiego widomego znaku twej bytności, abyśmy uwierzyli, żeśmy zbiorowo nie ulegli halucynacji?
Nie otrzymałem na zapytanie odpowiedzi. Widmo Romana S. jęło się chwiać i blednąc, w końcu zniknęło całkowicie. Lecz w tejże chwili, jakiś metalowy przedmiot, z brzękiem potoczył się po podłodze.
Pokój był pusty. Patrzyliśmy pół przytomni na siebie. Czy spędziliśmy kwadrans na rozmowie z zjawą Romana S., czy we trójkę śniliśmy na jawie?
Lecz cóż miał znaczyć posłyszany upadek? Rozwarłem szeroko okna, a gdy mroźne listopadowe powietrze, przywróciło nieco przytomność — rozpoczęliśmy poszukiwania w jasnej oświetlonej sali.
W rogu, za stołem, w miejscu, gdzie zdawało się zniknęła zjawa, leżał spory pierścionek. Był nim niezwykle oryginalny, wschodni, sygnet zmarłego — częstokroć podziwiany przez nas, na jego palcu, za życia. Roman S., tak lubił ten klejnot, iż nie rozstawał się z nim na chwilę i wraz z nim złożono go do trumny. Pamiętaliśmy tę okoliczność znakomicie, kiedy po raz ostatni, żegnaliśmy martwego przyjaciela.
Pierścień był kuty, srebrny, przyozdobiony szmaragdami i rubinami. Pochodził z XVI w. a z jego historią wiązały się tajemnicze legendy.
Pierścień, po dziś dzień, znajduje się w moim posiadaniu, lecz rzadko nakładam go na palec. Gdy uczyniłem to parokrotnie — ogarnęło mną niewytłomaczone uczucie lęku, niepokoju, smutku i oczekiwania jakiegoś nieszczęścia.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tak brzmi niezwykle sensacyjny opis doświadczenia p. A. P. Celem zniknięcia jakichkolwiek nieporozumień raz jeszcze podkreślam, że przytoczyłem go tylko, jako niezwykle ciekawy, a poglądy wypowiedziane przez prawdziwego, czy rzekomego ducha zmarłego artysty o życiu zagrobowym nie są moimi poglądami, gdyż osobiście wcale nie zachwycam się teorią reinkarnacji. Zresztą, na seansach mediumicznych też często mamy do czynienia z „duchami mówiącymi“, przynoszącymi podobne rewelacje i te rewelacje częstokroć są sprzeczne ze sobą. Tłumaczy to się tym, że jeśli te „duchy“ są tylko wytworami mediów, przebija się w nich jedynie ich inteligencja i ich poglądy. Tak mogło być i w tym wypadku, a niezwykłe pojawienie się pierścionka jest znane w naukach, psychicznych pod nazwą „aportu“.
Poprzednio przytoczyłem doświadczenia magiczne p. A. P., które wielu osobom mogą się wydać fantastyczne. Aby jednak zaznaczyć, że podobne zjawiska mogą zachodzić i że obserwowali je ludzie poważni, przytoczę list doktora Juliana Zaleskiego, wydrukowany w 1869 r. w piśmie „Świat Duchów“, wychodzącym pod redakcją L. Rogalskiego.
Dr. Zaleski pisze:
„Przesyłam redakcji sumienne opowiadanie ś. p. Wincentego Kobylińskiego, dziedzica majątku Kobylino Kuleszki, w powiecie Wysokie Mazowieckie, zmarłego zdaje się w 1865 r. Oświadczam, że w każdej chwili gotów jestem stwierdzić przysięgą to, co z jego ust posłyszałem i co mi opowiadał, jako swemu lekarzowi i przyjacielowi.
Otóż tak mi mówił p. Kobyliński: „Powiadał mi ojciec mój (miecznikowicz koronny), że zaproszony był do majątku Kamionka państwa Skiwskich, niedługo po śmierci starego Skiwskiego. Wszczęła się rozmowa o duchach. Jedni przeczyli, drudzy wierzyli w ukazywanie się duchów. Otóż jeden z gości, nazwiskiem Oleszkiewicz, o którym dawno mówiono, że studiuje tajemnicze księgi, odezwał się: „Nie wierzycie, że dusze ukazują się? Wszak znaliście ś. p. Skiwskiego i niektórzy z was byli na jego pogrzebie? Otóż, jeśli chcecie, sprowadzę go wam, jak był pochowany w kontuszu, pasie i czapce rogatej, białej!“
Śmiech powstał.
— No, mówił dalej Oleszkiewicz — kto czuje się na siłach, niech zostanie... a kto nie... proszę wyjść do bocznych pokojów, zwłaszcza panie...
Jedni się wynieśli, drudzy śmielsi, lub udający śmiałych, pozostali.
Oleszkiewicz rozkazał wszystkim siedzieć spokojnie i nie odzywać się. Zakreślił duże koło na podłodze przed lustrem wiszącym. Stanął w środku tego koła, patrząc w lustro.
Po paru minutach słychać było stąpanie na schodach (było to na piętrze) i stuki:
Drzwi podwójne rozwarły się z hukiem. Wchodzi nieboszczyk Skiwski stary, ostro idzie i staje nad zakreślonym kołem.
— Jestem — mówi grubym głosem. — Jestem... Co chcesz... gadaj? Po co mnie niepokoisz? Po co mnie przyzywasz? Gadaj...
Oleszkiewicz stał nieruchomo, patrząc w lustro.
— No, czemuż nie mówisz? Po co mnie przywołałeś? Gadaj, co chcesz? Mnie tam dobrze... po co wzywałeś?
Wymówił jeszcze podobnych słów kilka, wreszcie prosił, żeby go więcej nie przyzywać. I znów ostro stąpając wyszedł, drzwi zatrzasnęły się same za nim.
Co się tam działo, można się domyślić. Siedzący widzowie byli prawie nie żywi. Niektórzy nawet pomdleli ze strachu, zwłaszcza kilka pań.
To mi opowiedział ś. p. Wincenty Kobyliński, a syn nieboszczyka, który się ukazał, p. Stanisław Skiwski, dziedzic majątku Jabłonka, pod Zambrowem, całkowicie potwierdził, gdy go pytałem o tę opowieść“.
Podobnych opisów ewokacji magicznych odnajdujemy w literaturze sporo. Powtarzam raz jeszcze, że osobiście tłumaczę je sobie, o ile nie ma się do czynienia ze zbiorową halucynacją — zdolnościami medialnymi ewokatora.