Wielki świat Capowic/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Wielki świat Capowic
Pochodzenie Dzieła Jana Lama
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI,
traktujący o przedmiocie z filozofii moralnej, tudzież o kwestyi posagu panny Emilii i o różnych „amtshandlungach“ pana Precliczka.

Pod pewnemi warunkami, stosunek dzieci do rodziców może się stać tak drażliwym, że najsurowszy moralista nie byłby w stanie orzec ze zwykłą stanowczością, co należy czynić a czego zaniechać względem ojca lub matki.
Otóż wypaliłem moralno–filozoficzną tyradę, której celu sprytny czytelnik łatwo się domyśli. Ściągnąłem może na siebie gniew najznakomitszego publicysty polskiego, a w ślad za nim anatema z ust cnotliwego fejletonisty Czasu i bogobojnego hrabi Benjaminka — a wszystko to w rycerskim zamiarze wytłumaczenia mojej bohaterki, dlaczego nie ukorzyła się przed podwójnym majestatem pana Precliczka: jako swego ojca i jako naczelnika powiatowego. Według uczonych wywodów o sztuce i poezyi, które miałem przyjemność czytać przeszłego roku w pewnem piśmie polskiem, każda figura malowana, rzeźbiona lub — drukowana, powinna być ideałem dobrym albo złym. Każdy ideał dobry powinien być oczywiście zlepkiem doskonałości wszelkiego rodzaju, t. j. powinien mieć oprócz odpowiedniego wzrostu, nienagannego greckiego profilu i wszelkiej symetryi zewnętrznéj, także symetryę wewnętrzną, i zawierać w stosownej ilości miłość dla Boga, dla bliźnich, dla ojca, dla matki, dla pięknych krajobrazów, dla świetnych skutków glicerynowego mydła i dla nieprzysmalonych kotletów.
Tymczasem bohaterce mojej zbywało na jednym z tych warunków, t. j. na bezwarunkowej miłości dla pana Precliczka, który był jej rodzicielem i jej bezpośrednio przełożoną polityczną władzą.
Kochała go zapewne, ale nie mógł on w niej budzić tej świątobliwej grozy, jaką zwykle ojciec budzi w dzieciach, właściciel dziennika we współpracownikach, minister w praktykantach konceptowych albo delegatach galicyjskich, książe w lwowskich demokratach narodowych, wielki pudel w małych mopsach i t. d.
Pan Precliczek mimo złotego swego kołnierza ze srebrną gwiazdą, był dla Milci bardzo zwykłym śmiertelnikiem, którego pani Precliczkowa nazywała często głupim Szwabem — i który żywił nieubłaganą nienawiść ku wszystkiemu, co Milcia nauczyła się kochać i uwielbiać. Pan Precliczek nie mylił się, że die verfl...... polnischen Bücher były winne wszystkiemu.
Dzięki tym drukowanym okropnościom rewolucyjnym, stronnictwo przewrotu wzmogło się pod samym bokiem pana forsztehera gorzej niż w całym powiecie. Stan oblężenia zarządzony był zapóźno i nie wydał lepszych owoców, jak stan wyjątkowy, za pomocą którego pan Giskra chce przekonać Prażan o dobrodziejstwach konstytucyi grudniowej.
Nazajutrz po owem bombardowaniu, którego ofiarą między innemi padła także pani asystentowa, Milcia stała w usposobieniu jeszcze bardziej opozycyjnem, niż to, które wywołało już raz gniew pana forsztehera. Pani Precliczkowa była w rozpaczy: między posłuszeństwem winnem mężowi a miłością macierzyńską, miotały nią najsprzeczniejsze uczucia. To przedkładała Milci, że bądź co bądź, ojca słuchać potrzeba, to znowu narzekała, co się temu głupiemu Szwabowi uroiło w głowie. Rezultat tego dualizmu nie mógł być korzystnym dla p. Sarafanowycza, bo Milcia coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że żadne przykazanie boskie, ani ludzkie nie może ją zmusić, by została panią adjunktową.
Około godziny 10tej pan Schreyer porzuciwszy na chwilę swoje bióro, wbiegł do bawialnego pokoju, gdzie uprzątnięto już ile możności ślady wczorajszego zniszczenia, powstawiano szyby i t. d. Całe Capowice wiedziały już o powodach katastrofy, która nastręczyła tyle zarobku miejscowemu szklarzowi. Pan Karol wiedział o nich także. Pierwszym impulsem jego po otrzymaniu tej wieści była niepospolita ochota połamania kości panu Sarafanowyczowi, i muszę wyznać, że jedynie brak sposobności przeszkodził temu, by powieść niniejsza nie miała nader tragicznego końca. A coby to był za specyał dla dzienników wiedeńskich! Aktuaryusz, który z zazdrości ubił adjunkta, a potem rozprawa sądowa, w dodatku jeszcze może kierowana przez p. radcę M.........! Artykuł w Słowie, przedstawiający w jaskrawych barwach nowe posiagatielstwo Lachów na narodnost' naszą, całe tomy korespondencyj w Moskowskich Wiedomostiach i w Gołosie! Ale pan Sarafanowycz, jakkolwiek nie był ein offener Kopf, zrozumiał, że w interesie narodnosty powinien osobę jednego z najdzielniejszych jej borytełej trzymać w przyzwoitem oddaleniu od pięści takiego Lacha, jak pan Schreyer, a nawet tego dnia przybył do kancelaryi w mundurze i z szpadą a oraz p. woźnym Schwalbenschweifem u boku. Tymczasem pan Karoi ochłonął z pierwszego gniewu i całą zemstę swoją wywarł na panu Precliczku, któremu posłał do podpisu aż trzy cytacye, stylizowane po polsku, a gdy dyurnista, pan Newełyczko wrócił z temi dokumentami i z żądaniem pana forsztehera, by były wystawione w języku urzędowym, p. Schreyer zakreślił czerwonym ołówkiem ustęp w rozporządzeniu ministeryalnem, nakazujący używania języka krajowego ze stronami, i posłał go p. forszteherowi do przeczytania. Pan Precliczek był niezmiernie oburzony, i zawezwał pana Karola do swego bióra, aby mu uciąć reprymendę: Wie unterstehen Sie sich i t. d. — i właśnie po drodze do prezydyalnego sanctissimum, pan Karol zaglądnął do bawialnego pokoju. Milcia siedziała przy fortepianie, i mimo, a może z powodu zarządzonego w całym domu stanu oblężenia i konfiskaty wszelkich utworów muzy polskiej, przygrywała i śpiewała po cichu:

Za Niemen! hen — precz!
Koń gotów i zbroja: i t. d.

Z wejściem p. Karola śpiew ustał. Niektórzy powieściopisarze mają ten szkaradny zwyczaj, że bez najmniejszej dyskrecyi opisują wszystko, co się mówi lub robi przy sposobności tête–à tête, jakie nastąpiło w tej chwili. Nie chcę iść za ich złym przykładem, i przypuszczać obojętnych widzów do tajemnic sercowych mojej bohaterki więcej, aniżeli tego wymaga całość niniejszej historyi. Zresztą nie byłem wówczas w pokoju, i nie mogę wiedzieć, co mówiono. Później dopiero pani Precliczkowa opowiadała mi, że wszedłszy zastała Milcię znowu mocno zapłakaną, a pana Karola w stanie, graniczącym z rozpaczą. Zapewne tedy kochankowie rozpatrzywszy się w swojem położeniu, znaleźli je nader nieszczęśliwem, i przyrzekli sobie wytrwać lub zginąć razem. Uważałem, że ludzie najchętniej myślą i mówią o śmierci, gdy napotykają na przeszkody w miłości. Czasem umierają nawet na prawdę, odbierają sobie życie lub dostają melancholii — i to wszystko dzieje się w XIX. stuleciu, w obec tego olbrzymiego postępu cywilizacyi, który sprawia, że człowiek staje się nie czułym dla wszystkiego, co nie jest zyskiem lub stratą na dyferencyi kursów anglo–austryackiego banku, lombardów i innych papierów. Ogromnie wiele mamy jeszcze niewykorzenionych przesądów, mimo wszelkiej chluby, jaką szukamy wtem, że urodziliśmy się o trzydzieści lat później niż nasi ojcowie, a o sto lat później od naszych prapradziadów!
Pani Precliczkowa usiłowała nadaremnie uspokoić Milcię i znaleść jaki sposób wyjścia z trudnego tego położenia. Milcia przestała płakać, i oświadczyła, że będzie towarzyszyć ojcu w wizycie u księdza Zająca, ale zapytała Karola, czy prawa pozwalają zmuszać córkę do pójścia zamąż mimo jej woli? Karol odparł, że w zasadzie ustawy cywilne w monarchii austryackiej opiekują się dziećmi więcej, niż prawa innych krajów, ale w praktyce rzecz ma się cokolwiek inaczej. I jął wykazywać przykładami, że w samym powiecie Capowickim zawiera się co roku bardzo wielka liczba małżeństw między włościanami w ten sposób, że pannę młodą albo pana młodego za pomocą przymusu fizycznego ciągną przed ołtarz i kopulują, nie zważając na to, czy mówi tak, lub nie, podczas ceremonii matrymonialnej. Pan Karol zdawał się przypuszczać, że to, co pod okiem pana Precliczka mogło wydarzyć się innym poddanym i poddankom Jego c. k. ap. Mości, mogło także spotkać córkę pana forsztehera, albowiem dzieją się w rzeszy Rakuzkiej rzeczy, o których się nawet Konfucyuszowi nie śniło. Wtem dał się z niedalekiej kancelaryi prezydyalnej słyszeć głos pana forsztehera:
— Nefeliczko! Zum Teufel noch amal! — a pan aktuaryusz przypomniawszy sobie, że jest wezwanym do swego szefa, pośpieszył teraz stawić się w jego biórze.
Nie liczę ja bardzo na sentymentalne usposobienie szanownej mojej publiczności, bo i zkądby się ono brało w tych czasach? Uczucie wyszło zupełnie z mody, wydawcy nie chcą kupować wierszy, a poeci już nawet gratis słuchaczów znaleść nie mogą. Sam uciekłem onegdaj pewnemu bratu mojemu w Appollinie, który nie chcąc brać Bajrona od Anglików, ani Szyllera od Niemców, pisze jednego i drugiego oryginalnie po polsku. Chciał mi czytać jakiś nowy swój utwor, pełen czułości i szlachetnych uniesień, ale wymknąłem mu się pod pozorem, że mam pisać książkę dla trzeźwych i praktycznych ludzi, i unikam rozmyślnie wszelkich wrażeń sercowych, by się nie udzieliły mojemu dziełu. Ale pomimo tego, w dzisiejszych czasach nietylko niekrzywdzącego, lecz owszem pochlebnego przypuszczenia co do umysłowego kierunku znacznej części moich czytelników, śmiem jednakowoż upraszać ich o trochę sympatyi dla mego bohatera, pana Karola, który czując jeszcze w dłoni swej ciepły uścisk kochanej dłoni, i z piersią, ściśnioną na pół rozkosznemi a na pół bolesnemi wrażeniami, zmuszony jest jawić się w biurze swojego szefa, ces. król. naczelnika powiatowego w Capowicach, Wencla Preclitschka. Przynajmniej jaki młody ochotnik „jednoroczny“, marzący błogo o pięknej jasno–włosej panience, którą widział niedawno z okna swoich koszar, albo o partyi bilardu, którą mógłby grać, gdyby był teraz w kawiarni, albo o chlebie z powidłami, któryby dostał na podwieczorek od mamy, gdyby się znajdował przy niej, albo o innym równie ponętnym przedmiocie — a zbudzony ze swoich marzeń wołaniem pana „führera“: „Rukować do befelu!“ znajdzie pewnie w młodzieńczym swoim zapasie jedną łzę współczucia dla niemiłej sytuacyi, jaką kreślę w tej chwili.
Pan Precliczek, oprócz surduta ze złotym kołnierzem, przywdział był najściślejszą swoją urzędową minę, i na widok Karola powstał, rozkraczając nogi szeroko, jak gdyby dla nadania szerszej podstawy dalszym swoim operacyom. Głowę miał nieco pochyloną na piersi i powieki przymrużone, bo ukrywające się pod niemi gromy chował na sam ostatek akcyi. Tak z jedną ręką, założoną za klapę surduta, a drugą, opartą na całym stosie aktów, leżących na stole, oczekiwał swego nieszczęsnego subalterna. Za stołem, oparty na nim obydwoma rękami, i kołysząc się to w przód, to w tył, stał pan Johann v. Sarafanowycz, cały uśmiechnięty, z owemi dwoma żółtemi zębami, sterczącemi z pod żółtawych wąsów. Po lewicy pana Precliczka znajdował się dyurnista, pan Newełyczko, który miał wzrost grenadyerski, twarz okrągłą, czerwoną i źle ogoloną, a z ubioru i miny podobny był jak dwie krople wody do dyaka z Capowej Woli, do pisarza gminnego z Małostawic, i do wielu innych indywiduów tej kategoryi.
Lieber Freund — zaczął p. Precliczek z owym spokojem, w którym koncentrował się czasem cały jego Amtseifer, nim przyszło do silniejszego wybuchu. — Lieber Freund... I tu rozpoczął długą dysertacyę na ten temat, że kilkakrotnie już napominał pana Schreyera, jako ein Subaltern–Beamter winien jest słuchać i szanować swego szefa, jako cytowanie, interpretowanie i zastosowanie przepisów do takiego Subaltern'a nie należy, jako on, der Amtsvorstand, wie najlepiej, was zwischen den Zeilen zu lesen steht, und was der Wunsch der hohen Regierung ist und es sein kann. Po tym wstępie pan Precliczek przystąpił do obecnego wypadku, podniósł głowę, unicestwił pana aktuaryusza piorunującem spojrzeniem i krzyknął:
Wie haben Sie sich unterstanden itd. — Tu nastąpiło skonstatowanie opowiedzianego powyżej faktu z rozporządzeniem ministeryalnem o używaniu języka krajowego, przyczem pan Newełyczko bił rodzaj pokłonów na znak potakiwania, a pan Sarafanowycz kołysał się jeszcze lepiej, z miną jeszcze bardziej rozpromienioną.
Pan Schreyer odpowiedział spokojnie, że rozporządzenie ministeryalne nakazuje używać języka, którego sobie życzą strony, że p. Precliczek mógł o tem zapomnieć, i że obowiązkiem jego, jako aktuaryusza, było przypomnieć to swojemu szefowi.
Herr Bezirksaktuar, Sie sind ein Esel!
Herr Bezirksvorsteher, Sie sind — odpowiedział Karol, niestety więcej zagrzany gniewem, niż przystało na obecne, utylitarne czasy — Herr Bezirksvorsteher, Sie sind ein Schuft.
Uważałem to od tego czasu za wielkie szczęście, że pan Schreyer (który się pisze zawsze przez Sch) nie był nigdy posłem w sejmie, a tem mniej delegatem do Rady państwa. Gdyby taki gorączka, taki Ur–Polack, jak Schreyer, wszedł w oficyalną styczność z ministrami, popsułby wszystko swoją popędliwością, i nie mielibyśmy ani udziału we franko–austryackim banku, ani koncesyjek na kilka innych banków, ani nawet ta nędzna sprawa gorzelniana w Złoczowskiem, gdzie chodziło o kontraband, wynoszący kilkaset złr., nie byłaby wzięła tak łagodnego obrotu. Pan Schreyer gotówby był samej wewnętrznej przedlitawskiej Ekscelencyi powiedzieć jaką niegrzeczność w żywe oczy, zamiast pójść do niej na podwieczorek. Jest to już takie nieszczęście z tymi Ur–Polack'ami; szczęście, że ich nie posyłają do Wiednia.
Powtarzałbym się, gdybym opisywał wrażenie powyższej repliki na panu naczelniku powiatowym. — Ich werde Sie ganz einfach suspendiren und auf Ihre Entlassung antragen — oświadczył on panu aktuaryuszowi, i przystąpił natychmiast do tego amtshandlungu.
Dla uspokojenia łaskawych czytelniczek, zrobię tu uwagę, że „suspendowanie“ urzędnika, jakkolwiek niesfornego, odbywa się zazwyczaj bez pomocy sznurka lub innego podobnego przyrządu, i składa się poprostu z protokołu i innych niemniej ważnych aktów, które następnie wraz z odnośnym Berichtem odsyłają się do władzy przełożonej — podczas gdy istota suspendowana przez czas trwania procesu zamiast zwykłej swojej pensyi pobiera tylko „alimentacyę“ w kwocie kilku lub kilkunastu centów dziennie. Każdy bezstronny przyzna, że przy teraźniejszej drożyźnie nie można wymagać od żadnego bohatera powieści, by się utrzymał przyzwoicie za tę kwotę. Już więc z tego względu położenie pana Karola było od tej chwili dosyć smutne.
Musimy go jednak zostawić na czas jakiś sam na sam z jego miłością, rozpaczą i alimentacyą, i zająć się dalszym losem naszej bohaterki.
Skończywszy swój Amtshandlung, pan Precliczek przywdział urzędową czapeczkę i poszedł przekonać się, czy Milcia gotowa ze swoją toaletą, by mu towarzyszyła do ks. Zająca.
Była niestety gotowa...
Nastręcza mi się tu znowu doskonała sposobność do małej dygresyi autorskiej, której sobie nie mogę darować. Oto, gdybym pisał tę powieść na efekt do feljetonu jakiego (†††!) dziennika, urwałbym rozdział XI. w tem miejscu, i zostawiłbym ciekawość czytelnika na torturach do jutra, a w XII. opowiedziałbym dopiero, o ile Milcia gotową była zapisać się według ustanowień konkordatu na żonę p. Sarafanowycza. Ale precz z temi pokusami à la Ponson du Terrail: niech rozdział będzie dłuższy, a czytelnik niech się dowie odrazu o wszystkiem!
Miała tedy Milcia wszelką gotowość zewnętrzną: jedwabną czarną suknię, takiż kaftanik i kapelusik, popielate rękawiczki i słońcochron, tudzież chusteczkę od płaczu w kieszeni. Pani Precliczkowa, na polecenie p. Precliczka, wydobyła z komody jej metrykę i świadectwo zaszczepionej ospy, ucałowała ją, zanosząc się od płaczu, i za odchodzącym mężem wraz z córką szepnęła po cichu: — Biedne, biedne moje dziecko! Co się temu obmierzłemu Szwabowi uroiło w głowie? — Było to milczące zastrzeżenie opozycyjne, na wzór tych restrykcyj mentalnych, jakie przedlitawski minister rolnictwa, Alfred na Złotym Potoku hrabia Pilawa Potocki, musiał sobie robić, gdy solidarnie z pp. Giskrą i Taafem występował przeciw rezolucyi sejmu galicyjskiego, i kiedy wiatr w kominach wiedeńskich jęczał na nutę:

Oj Pane Potockij, wojewodzkij synu!...

No, pani Precliczkowa, z domu Hanserle, nie miała przynajmniej ani Sulisława Pilawity, ani Rewery między swoimi antenatami i nie mogła wyjechać do Łańcuta, by tam procul negotiis, zająć się w spokoju fabrykacyą rosolisów i poprawianiem ras bydła wszelkiego rodzaju. Była ona dobrą, polską matką, ale przytem posłuszną, niemiecką żoną; pan hrabia Alfred zaś, o ile mi wiadomo, nie poszedł jeszcze za mąż za p. Giskrę, choć wszelkie pozory są po temu.
Miejmy tedy wzgląd dla słabej płci niewieściej. Nie wyrzucajmy jej braku energii, póki każdy Petrino albo Hormuzaki może dworować sobie z naszej płci męzkiej.
Za chwilę Milcia i pan Precliczek znaleźli się w saloniku księdza Zająca, gdzie ksiądz proboszcz przyjął ich ze wszelkiemi względami, należącemi się reprezentantowi rządu w Capowicach, a ksiądz wikary ze wszelkiemi względami, należnemi płci słabej, a zapłakanej i pięknej.
Po krótkiej preliminarnej rozmowie, przystąpiono do ekshibicyi metryki i świadectwa zaszczepionej ospy, poczem ksiądz wikary ujął za pióro, a ksiądz Zając z miłym uśmiechem klepiąc się po kolanie, począł stawiać Milci wszystkie pytania, jakie zawarty z kuryą rzymską konkordat nakazuje stawiać przy podobnych okazyach. Łaskawe zamężne czytelniczki wiedzą, że są tam między temi pytaniami takie, które ze stanowiska soboru trydenckiego są bez wątpienia nader potrzebne, ale obliczone są niestety na stulecie, nierównie naiwniejsze od naszego. Przyszłym zaś mężatkom niechaj służy do wiadomości, że najsnadniej dostąpi zbawienia wiecznego ta, która przy protokole niektórych z tych pytań wcale nie zrozumie... Snać sobór trydencki odbywał się i uchwalał swoje kanony w czasach, kiedy cnota była niezbyt powszechną, i potrzebowała być stwierdzoną protokolarnie.
Ksiądz Zając przypisywał bardzo słusznie skromności i wstydliwości panieńskiej ambaras widoczny, w jakim znajdowała się Milcia. Chwilowo zbladła tak, że ksiądz wikary poskoczył i podał jej szklankę wody. To ją ochroniło od zemdlenia, ale zakłopotanie jej i niepokój wzrastały widocznie. Nakoniec ksiądz Zając wygłosił po raz szósty nierozwiązane dotychczas pytanie:
Haben Sie sehon vielleieht Jemanden das Versprechen geleistet, ihn zu ehelichen? (Ksiądz Zając, w obecności pana Precliczka, urzędował według c. k. konkordatu i według przepisów świętego Kościoła powszechnego w ces. kr. języku ogólnie–przedlitawskim).
Milcia użyła tu wybiegu, którego doradzam wszystkim moim P. T. ziomkom, ilekroć doręczony im będzie Zahlungsauftrag po niemiecku.
— Ksiądz dziekan daruje — ja nie rozumiem po niemiecku...
Ja, ja, sie ist so eine verflixte Polin — rzekł z dobrodusznym uśmiechem pan Precliczek, szczypiąc ją drugim i trzecim palcem prawej ręki w policzek.
To dało jej może czas do namysłu i do skupienia wszystkich sił swoich. Ksiądz dziekan sformułował swoje pytanie po polsku, z miną namaszczoną i skupioną.
Otóż w tej chwili bohaterka moja zaczyna być prawdziwą bohaterką. Zarumieniła się wprawdzie bardzo mocno i zawahała, ale nakoniec wstała z kanapy i powiedziała stanowczo:
— Tak, przyrzekłam już i przysięgłam komuś, że będę jego żoną. Przysięga moja jest ważną, choć nie miała świadków, dotrzymam jej święcie.
Ksiądz wikary począł mocno kaszlać, ksiądz Zając szukał za chustką od nosa, pan Precliczek stał w niemem osłupieniu i był czerwony, jak gdyby go dławił jego złoty kołnierz od munduru.
Ksiądz Zając pierwszy przerwał milczenie, oświadczając, że według praw kościelnych przysięga taka stanowi przeszkodę od zawarcia innego małżeństwa.
Pan Precliczek macał się po piersiach konwulsyjnie, by się przekonać, czy mu się przypadkiem nie śni wszystko, co słyszał i widział w tej chwili.
Aber das ist ja nicht möglich! Ich kabe doch meine väterliche Gewalt — ich bin k. k. Bezirksvorsteher — ich weiss nichts davon. — Milchen, bist du toll? Was fällt dir ein, mein Kind? Willst du mich umbringen? Willst du..... Kreuzhimmeldonnerwettersakermentkruzitürkenallelujanochamal!
Ksiądz Zając spostrzegł, na co się zanosi, i z kapłańskiem namaszczeniem rozłożywszy obie dłonie, wachlował niemi powoli powietrze przed sobą, jak gdyby dla uspokojenia wzburzonych żywiołów. Pan Precliczek spojrzał na niego, jak gdyby się spodziewał wyjaśnienia. Ksiądz Zając otworzył śluzy swojej wymowy, i przedkładał Milci bardzo pięknie, jako dzieci winne są cześć i posłuszeństwo rodzicom, jako w wyborze przyszłego męża, nikt nie może być lepszym sędzią jak ojciec, jako pan Johan von Sarafanowycz jest ze wszechmiar godnym, zacnym, poważanym, a nawet urodziwym młodzieńcem, i jako kwestya danego już komu innemu przyrzeczenia da się załatwić, bo kościół ma przepisy, ale także prawo odstępowania od przepisów w pewnych wyjątkowych razach.
Ale Milci najtrudniej było zdobyć się na pierwsze wyznanie. Teraz, kiedy rokowania były już w toku, i nietylko ojciec, ale ksiądz Zając i ks. wikary znali połowę jej tajemnicy, siła jej oporu wzrastała z każdą chwilą.
Mniemam, że nawet poseł Bocheński, gdyby się raz był tylko odważył być w opozycyi przeciw ministerstwu, doprowadziłby potem daleko pod tym względem. Jeżeli niema psychologicznego prawidła, któreby przeszkadzało posłowi z większych posiadłości obwodu brzeżańskiego stanąć na tak niesłychanym stopniu odwagi obywatelskiej, to do czego nie jest zdolnym upor kobiecy!
Wszelkie perswazye księdza Zająca były daremne. Milcia oświadczyła stanowczo, że nie pójdzie za pana Sarafanowycza; że to jest przebrzydły świętojurzec, szpicel policyjny, (jak gdyby te epiteta były w istocie ubliżającemi i stanowiły tyleż impedymentów kanonicznych); że ojciec rozpatrzywszy się, sam nie zechce ją zmuszać do takiego małżeństwa, i — rozszlochała się tak, że nie mogła dalej mówić. Księdzu wikaremu także jakoś na płacz się zebrało, bo wybiegł z pokoju i udał się prosto do państwa kontrolorów. Za chwilę cała inteligencya i nieinteligencya capowicka mogła widzieć pana forsztehera, jak z oznakami największej pasyi pędził z plebanii do becyrku, zapominając o Milci, która szła za nim powoli, osłonięta woalem i słońcochronem od ciekawych spojrzeń publiczności. Panna kasyerówna zrobiła uwagę, że forszteherówna „strasznie sobie dodaje“. Pani kontrolorowa orzekła, że tak zawsze bywa z jedynaczkami: matka i ojciec psują, i Bóg wie co z tego bywa. Potem pani kasyerowa szeptała coś pani kontrolorowej do ucha, i dodała głośno.
— Ale ja temu nie wierzę. A pani kontrolorowa odrzekła:
— Fe, co za plotki! a zresztą — kto może wiedzieć... ja sama uważałam.... I znowu pani kontrolorowa nachyliła się do ucha pani kasyerowej, podczas gdy panny kasyerówny i panna kontrolorówna wraz z siostrą pani pocztmistrzowej przedsiębrały wymianę bardzo rozumnych i znaczących spojrzeń, udając atoli przed księdzem wikarym, że nie zajmują się bynajmniej ową szeptaną rozmową i raczej chciałyby wiedzieć, o której godzinie jutro będą nieszpory.
I tak całe Capowice tego dnia mocno zakłopotane siadły do obiadu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.