Wielki świat Capowic/Rozdział XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki świat Capowic |
Pochodzenie | Dzieła Jana Lama |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt |
Data wyd. | 1885 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy pan Precliczek przybył do domu, oczekiwała go już waza na stole, ale zapisanem było w wyrokach losu, że tego dnia nic nie miało się powieść panu forszteherowi, nawet spokojne spożycie obiadu. Na progu spotkał się z żoną, która już z daleka przez okno spostrzegła była po jego chodzie i po giestach, które robił po drodze, że zanosi się na burzę, niesłychaną dotychczas na widokręgu małżeńskim państwa Precliczków. Kasia i Maryna, wyglądnąwszy przez drzwi z kuchni na kurytarz, cofnęły się przerażone widokiem groźnej miny pan forsztehera. Zachodziła obawa już nietylko o talerze, szklanki, półmiski i inne projektylia, używane w wojnach domowych, ale można było przypuszczać, że jak niegdyś Tytanowie podnosili góry i wyrywali lasy w swoim gniewie, tak i pan Precliczek całe Capowice, Capówkę i Capową Wolę przewróci do góry fundamentami.
Aux grands maux les grands remèdes — wspomniałem już, że pani Precliczkowa posiadała w swojej apteczce małżeńskiej środek, który uśmierzał czasem najgwałtowniejsze wybuchy jej domowego Wezuwiusza. Kobiety nie potrzebują studyów, ani długoletniej wprawy, gdzie chodzi o użycie środków tego rodzaju. Na pierwszy widok swego małżonka sapiącego i parskającego jak lokomotywa, zacna ta i kochająca niewiasta załamała ręce i z wyrazem największego niepokoju w twarzy i w głosie zawołała:
— Um Gottes Willen, was ist dir geschehen? Du bist ja krank! — Uważny spostrzegacz różnic akcentowych mógłby był przy tej sposobności skonstatować, że p. Precliczkowa, née Hanserle, przeciągała nieco z krakowska zgłoski „len i hen“ — a wprawny polityk byłby odgadł, że czuła ta przemowa małżeńska wystosowana była w języku niemieckim z tego samego powodu, z jakiego pan Capowicki, pan Papinkowski, pan Bykowski i wielu innych panów ickich i owskich każą zawsze swoim adwokatom pozwy i podania do władz i do sądów pisywać po niemiecku. Wiele wody upłynie, nim się nauczymy żądać sprawiedliwości po polsku. Niektórzy Polacy galicyjscy dojdą do tej doskonałości może dopiero wtedy, gdy Rada państwa uchwali a Najj. Pan zatwierdzi ustawę, mocą której nakazanem będzie każdemu surowo używanie tego języka, który najlepiej umie i rozumie. Ale ponieważ ewentualność ta niema nic wspólnego z niniejszą powieścią, nadmienię tylko w krótkości, że pani Precliczkowa mówiła po niemiecku jedynie wobec okoliczności tak naglących i niebezpiecznych jak te, wśród których przyszło jej teraz powitać męża.
Skutek był szybki i zupełny. P. Precliczkowi już na plebanii i w drodze do domu przychodziła do głowy straszna myśl, że jego kwasy żołądkowe nie wytrzymają tak łatwo wzruszenia, na jakie były narażone. Czuł już nawet parę razy jakiś rodzaj czczości, to znowu kurczu we wnętrznościach, i nie wpadł bynajmniej na pomysł przypisania tych symptomatów minionej już od dość dawna porze obiadowej; zapomniał bowiem, że protokół z panem Schreyerem i protokół z Milcią zabrał był wiele czasu, i że mogło już być około 2giej popołudniu. Spostrzeżenie pani Precliczkowej otworzyło mu oczy co do właściwego stanu jego zdrowia. Natychmiast schwycił się obydwoma rękami za żołądek i przybrał w twarzy wyraz tak mocno wzywający politowania, że pani Precliczkowa poczęła nalegać usilnie, by się położył do łóżka. Z wielkiem stękaniem uskutecznioną została ta operacya. Wrząca woda znalazła się w kuchni, w jednem mgnieniu oka pani Precliczkowa przyrządziła sporą dozę rumianku, pieprzowej mięty na uśmierzenie boleści, i ciepłe materacyki do okładania zaafektowanej części ciała.
— Powinienbyś raz przecie spróbować magnezyi: na kwasy w żołądku, niema jak magnezya — dodała troskliwa małżonka — tą razą po polsku.
Sam Jowisz gromowładny, gdyby leżał w łóżku z zawiązaną głową i z materacykami na żołądku, popijając pieprzową miętę, przestałby podobno być strasznym, i lada bożek der zwölften Diätenklasse albo nawet jaki Angestellter w Olimpie patrzyłby bez trwogi na jego pioruny, zawieszone na kołku.... Kto wie, czy p. Giskra nie przystałby na kilka punktów rezolucyi galicyjskiej, gdyby dostał ataku choleryny?
Jowisz i Giskra capowicki był w tej chwili bezwładnym i nie dbał, w jakim języku ofiarowano mu pomoc, przystał tedy od razu na magnezyę. Posłano do apteki, i za pół godziny pan forszteher spożył taką ilość tej alkalicznej podstawy, że w połączeniu z odpowiednim równoważnikiem kwasu żołądkowego mogło to dać parę funtów jakiej kombinacyi chemicznej drugiego rzędu. Nadszedł tymczasem dr. Herz, pochwalił środki, przedsięwzięte na razie przez panią Precliczkowę, polecił panu forszteherowi jak największy spokój, leżenie w łóżku, postawienie pijawek i baniek, synapizma i dekokt bzowy z bitem żółtkiem na poty; poczem zapisał mu jeszcze dwie mikstury, jedną rozwalniającą, a drugą wstrzymującą, i wyczerpawszy tym sposobem cały prawie zasób swojej umiejętności medycznej odszedł z zapewnieniem, że chory do rana będzie się miał lepiej — a gdyby nie, to lekkie puszczenie krwi ulży mu z pewnością.
Pospieszam uspokoić szanowną publiczność, że mimo tych środków ostrożności pan Precliczek nie umarł, ale żyje dotychczas. Są natury tak silne, że wszyscy lekarze z prowincyi razem wzięci, nie potrafiliby je pokonać. Ale wśród stawiania pijawek, potów i zażywania mikstur, p. Precliczek jęczał i stękał nader żałośnie, i opowiedział pani Precliczkowej, jakie zmartwienie sprawiła mu Milcia, jak wiele mu zależało na tem, by pan Sarafanowycz został członkiem jego rodziny, zwłaszcza, że w przeciwnym razie może łatwo, jak twierdził, stracić chleb i na stare lata pójść z torbami. Nakoniec spytał, co to może być za przyrzeczenie, na które Milcia powoływała się przy protokole u księdza Zająca.
Pani Precliczkowa mniemała, że teraz przyszła chwila załatwienia sprawy, która jej sprawiała tyle niepokoju. Wiedziała ona dobrze, że pan Precliczek niekoniecznie pójdzie „z torbami“, choć straci posadę; wiedziała także, że już nieraz różne komisye gubernialne i sądowe zjeżdżały do Capowic, a żadna z nich jeszcze nie tknęła ani włosa na głowie pana forsztehera. Próbowała najprzód tym ostatnim względem uspokoić szanownego małżonka.
— Ja, du machst die Rehnung ohne den Belcredi! — odpowiedział pan Precliczek. I po raz pierwszy zniżył się do wyjaśnienia swej żonie tej wielkiej tajemnicy administracyjno–politycznej, że gabinet, który zasystował konstytucyę ludową, niema najmniejszego względu na starych, zasłużonych urzędników, i że mógłby tą razą, on, Precliczek; przepaść z kretesem, gdyby nie ta nadzieja, że przynajmniej we Lwowie pamiętać będą, ile państwo winno sprężystej jego działalności w latach 1846, 1849 i 1864. Ale i tu potrzebną była koniecznie interwencya ks. Nabuchowycza, bo „intrygi“ uknute przeciw panu forszteherowi, były bardzo różnorodnej i skomplikowanej natury, a to rewolucyjne dziennikarstwo polskie bezustannie wywlekało jakieś nowe Plackereien przeciw niemu. Pan Precliczek zwierzył się nakoniec żonie, że wielką część tych prześladowań przypisuje p. Schreyerowi.
Na tyle otwartości, pani Precliczkowa odpowiedziała otwartością ze swej strony. Oprócz kurczów i innych dolegliwości żołądkowych, spadła tedy na pana forsztehera jak nowy grom w tym dniu tak burzliwym wiadomość, że dopiero co zasuspendowany aktuaryusz jest szczęśliwym rywalem p. Sarafanowycza.
Ale jak bohater, ranny na polu bitwy, zbiera ostatnie siły, podnosi się, i choć nie może zadać śmiertelnego ciosu wrogowi, rzuca mu przynajmniej ostatnie wyzwanie w oczy: tak pan Precliczek jedną ręką przyciskając do żołądka kołdrę, szlafrok i materacyki, a drugą poprawiając chustkę, która ułożona była w fantastyczny węzeł na jego czole, podniósł się z poduszki i zawołał:
— Was! Schon wieder dieser verfluchte Polack! — I byłby się może zerwał z łóżka na ziemię, zawołał Newełyczka i zasiadł do pisania nowego protokołu, gdyby mu była pani Precliczkowa nie przypomniała, że jest w potach, i że dr. Herz zalecił mu jak największy spokój.
Pan Precliczek położył się napowrót i odłożył do jutra czynne wystąpienie przeciw panu Schreyerowi, — ale może w skutek gorączki, wywołanej czy kwasami, czy lekami dr. Herza, nie przestawał zrzymać się i grozić, bez względu na to, że niejedno co mówił, powinno było zostać tajemnicą urzędową. I tak wyjawił, że kolega jego Woslaczek, naczelnik powiatowy z Prądnicy, pod którym służył dawniej pan Schreyer, opowiadał mu, jako dieser pflichtvergessene junge Mann, w roku 1863, podczas gdy sądy obarczone były czynnościami z powodu indagacyi powstańców, wziął sobie na podstawie zaświadczenia lekarskiego urlop w maju, dla poratowania zdrowia, i nie wrócił na swoją posadę aż w marcu 1864.
Pan Precliczek znany był oddawna jako genialny sędzia śledczy w procesach politycznych. Teraz, gdy sobie przypominał fakt właśnie nadmieniony, obudziło się w nim nanowo podejrzenie, które mu już raz nakształt nieokreślonego przeczucia przeszło było przez głowę. Schreyer brał urlop dla poratowania zdrowia od maja 1863 aż do marca 1864 r., t. j. przez cały czas, gdy trwało powstanie polskie, aż do zarządzenia stanu oblężenia. Z doniesień i notatek różnych wypływało, że od lipca 1863 do końca lata pomieniony Schreyer w istocie bawił w Krynicy, a później dla dalszej kuracyi jeździł za granicę, podobno do Włoch. W czasie odwilży lub zbliżającej się słoty, tenże Schreyer uskarżał się mocno na ból reumatyczny w prawej nodze, co mogło być bardzo łatwo bolem innego rodzaju, n. p. w skutek odzywającej się rany od strzału, lub pchnięcia bagnetem albo lancą. W jednej chwili cała, okropna prawda stanęła przed oczyma pana Precliczka. Nie ulegało wątpliwości, że od maja do lipca 1863 der pflichtvergessene Aktuar zajmował się zaburzaniem spokojności publicznej i brał udział w insurrekcyi przeciw ościennemu, a z monarchią J. c. k. apost. Mości tak zaprzyjaźnionemu mocarstwu, następnie zaś, aż do jesieni 1863, lizał się w Krynicy z rany, otrzymanej na polu bitwy, i do marca 1864 bawił za granicą — może w jakiej misyi rewolucyjnej!!!
Plan pana Precliczka, na podstawie tych nader zmyślnych kombinacyj osnuty, zrobiony był w jednej chwili. Zaraz nazajutrz postanowił sobie uwięzić pana Schreyera, zawołać dr. Herza i dr. Rzeźnickiego, skonstatować, czy domniemana rana pochodzi od kuli, czy od pchnięcia, zrobić protokół i odesłać go sądowi karnemu. Pijawki, bańki, poty, mikstury i poprzednia irytacya przyczyniła się do tego, że pan Precliczek wpadając w coraz większą gorączkę, nie uważał na obecność żony i myślał całkiem głośno. To wyrzucał Schreyerowi, że knowa przeciw niemu spiski i chce go zrobić żebrakiem, to znowu antycypował przyjemność robienia protokołu z delinkwentem i zadawał mu różne zręcznie skrzyżowane zapytania, to dyktował panu Newełyczce Bericht do prezydyum namiestnictwa, w którym podnosił niezmierną zasługę swoją w wykryciu tak niebezpiecznego i długo utajonego rewolucyonisty itd. Pani Precliczkowa spostrzegła z trwogą, że mąż jej naprawdę jest chory, i zwyczajem wszystkich kobiet poczęła go męczyć pytaniami, czyliby czego nie jadł, i coby mu najlepiej smakowało? Ostatecznie zdecydowała, że gorączka przyszła z osłabienia, w skutek czczości, i poszła przyrządzić kleik, potrawkę z kurczęcia, ledziutkie kluseczki z serem i kompot ze śliwek, jako najskuteczniejsze środki przeciw tej chorobie pana Precliczka, którą, za pozwoleniem wszystkich prześwietnych fakultetów, pozwolę sobie nazwać „maligną protokolarną“, po łacinie delirium becircosum.
Przechodząc przez pokój bawialny pani Precliczkowa spostrzegła, że ma drugiego pacyenta w domu. Milcia wróciła z plebanii z ciężkim bolem głowy i z mdłościami — jej bladość przeraziła matkę bardziej, niż pan forszteher z wszystkiemi swojemi piorunami i kwasami żołądkowemi. Pani Precliczkowa obsypała ją pieszczotami i prośbami, ażeby się położyła do łóżka. Prośby te były daremne. — Milcia była tak zaniepokojoną, że niepodobnem było, ażeby mogła znaleść spoczynek, nie widziawszy się poprzednio z Karolem.
Mamże powiedzieć prawdę? Ha — pani Dudevant opowiada gorsze rzeczy o swoich bohaterkach, więc i ja przyznam otwarcie, że moja słuchała pod drzwiami, i słyszała całą rozmowę ojca z matką, jakoteż groźby jego przeciw Karolowi. Było to niepięknie z jej strony, ale w takich okolicznościach i po scenie, która się odbyła rano u ks. Zająca, niedyskrecya tego rodzaju była mniej trudną do darowania. Zresztą oświadczam, obiecuję w jej imieniu, że stało się to po raz pierwszy i ostatni. Wyznała zresztą matce, że wie o wszystkiem, i płakała gorzko nad swoją niewdzięcznością wobec ojca, który tylko przyciśnięty koniecznością chce ją wydać za Sarafanowycza. Muszę dodać, że płakała niemniej gorzko na myśl o Karolu, z którym może przyjdzie się rozstać i który po części z jej winy ma się stać prawdziwym męczennikiem, dostać się do więzienia! Co za myśl okropna!
Zrobiłem już raz podobno, a to w innej powiastce, którą mi na szczęście szanowna publiczność zapomniała i przebaczyła, tę uwagę, że nasze siostry i kuzynki nierównie są skłonniejsze do oddawania osób naszych na ołtarz ojczyzny, niż nasze kochanki i żony. Gdyby Karol był bratem Milci, sama myśl, że należał do powstania w roku 1863, byłaby ją czyniła szczęśliwą, a druga myśl, że może mieć proces, stracić sposób do życia i nadomiar złego siedzieć w więzieniu, byłaby jej się wydawała tragiczną, ale nie tak okropnie nieznośną jak w tym wypadku.
Słyszę już, jak panna ...owska, panna ...icka, i panna ...owiczówna kładą na karb niepolskiego pochodzenia Milci ten niedostatek czystego zupełnie patryotyzmu. Niech i tak będzie — potrzeba coś przecie zostawić Polkom słowiańskiego pochodzenia przed Polkami germańskiej rasy!
Ale coś potrzeba było zrobić, coś poradzić — przynajmniej ostrzedz Karola, by się miał na baczności. Droga, kochana mama nie mogła przecież odmówić swego pozwolenia, ażeby Kasia pobiegła z bilecikiem, wzywającym Karola na chwilkę rozmowy? Nie, nie odmówiła — pomogła Milci płakać przez parę minut, i poszła przyrządzać ojcu kleik, potrawkę, kluseczki i kompot, podczas gdy Kasia pobiegła z bilecikiem.
Macierzyńska ta koncesya uspokoiła Milcię cokolwiek. Poszła rozmyślać bez płaczu nad zdarzeniami dnia całego, i nie mogła się nawet wstrzymać od uśmiechu, przypominając sobie ambaras ks. Zająca i ks. wikarego w chwili, gdy im podała do protokołu ową stanowczą deklaracyę, że ręka jej już jest przyrzeczoną komu innemu, niż panu Serafanowyczowi. Milcia domyślała się, że całe miasto, ba cały powiat wie już o tem zdarzeniu, i znajdowała szczególną przyjemność w tej myśli. Jest to integralną częścią tego szczęścia, którego doznajemy w kochaniu, by ludzie domyślali się i widzieli, że kochamy i jesteśmy kochanymi lub kochanemi. Już to samo, że świat w rozmowach i plotkach swoich łączy nas z osobą kochaną, wydaje nam się zapowiedzią i jakby przedsmakiem przyszłego rzeczywistego połączenia. Milcia w tej chwili myśląc o Karolu, wyobrażała sobie, że miłość ich nie jest bez nadziei. Ależ ten Karol! Czemu jej nigdy nie mówił o swoim udziale w powstaniu? Wszak onaby go nie zdradziła! No — tem piękniej z jego strony, że taki skromny. Ale zawsze mu się należy mała reprymenda. Trzeba się trochę podąsać na niego. W tem — dały się słyszeć kroki na schodach, i Milcia zapomniała o reprymendzie i o dąsaniu.