Wielki nieznajomy/Tom I/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki nieznajomy |
Wydawca | J. K. Gregorowicz |
Data wyd. | 1872 |
Druk | K. Kowalewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Następnych dni, o co w Krynicy nie trudno, deszcz regularnie przekrapiał zrana, około południa, wieczorami i nocą, mgły wilgotne, goście od Tatrów, snuły się po nad uzdołami, obłoki okrywały wzgórza, a gdy się na małą chwilkę rozpogodziło, i panie lub panowie już, już, zabierali się do wycieczek.. wiatr napędzał chmury i kapuśniak mniéj więcéj gęsty, rozpoczynał na nowo — taka pora, gdy trwa dni kilka, zdolną jest ludzi najwytrzymalszych doprowadzić do podrażnienia, odjąć im cierpliwość, skłócić z gospodarzem domu, poróżnić z ordynującym lekarzem, zwaśnić w łazienkach z posługującymi i z całym rozbratać światem. Skazani na samotność przyjezdni, wyczerpawszy łatwo się wyczerpującą bibliotekę i własne zapasy, nie mogąc spać we dnie, bo to rzecz zakazana, chodzą, sporzą i nudzą się okrutnie. Wprawdzie w tym roku niepospolitą rozrywkę sprawiały nadchodzące z dyliżansem dzienniki, które w progu rozchwytywano z gorączkową ciekawością, lecz te, nawet z ogłoszeniami zjedzone do kości, mało nasycały. Dowiedziawszy się o zwycięzkich pochodach wojsk pruskich, trzeba było karmić się miejscowemi plotkami... aby jako tako wyżyć.
Przybycie pani Domskiéj z córką i pana Gabriela Pilawskiego z owemi tłumokami, stanowiło wśród tego głodu i nudów powszechnych, przedmiot niewyczerpanych domysłów. Intrygowało to najmocniéj, że pan Piławski nie szukał wcale niczyjéj znajomości, że chodził sobie po pokoju z cygarem świszcząc, czytał książki, a czasem rysował nie okazując najmniejszéj ochoty zawiązania żadnych z miejscowem towarzystwem stosunków. Franek, który był i sam ciekawy i przez drugich do szpiegowstwa pobudzany, zaglądał pod różnemi pozorami do pokoju anglika (jak go nazywano) i donosił co robi... Gospodarz nawet był zaintrygowany... cóż dopiero inni.
— Siadł sobie na sofie, mówił Franek, i w książce coś rysuje. Potem opowiadał, że siadł i czyta, lub że chodzi i cygaro pali. Parę listów odebrał z Warszawy pan Pilawski, które nim się do niego dostały, uległy miejscowéj kontroli koperty... Zastanawiano się bacznie nad pieczątką — nad lakiem, charakterem adresu i znakami, po których by można korespondenta odkryć. Listy były męzkim charakterem pisane, na sposób kancelaryjno-handlowo — bankowy adresowane — a — co dziwna — na kopercie stał stępel: G. Pilawski. Varsovie. Ten stępel intrygował. Można się z niego było domyślać bowiem, że pan Pilawski stał na czele jakiegoś domu noszącego firmę jego. Jeden z tych listów wpadł w ręce pand Karola Surwńskiego i mocno go zafrasował z razu, wywracał bowiem całą jego domysłów budowę. Lecz pan Karol, gdy przy czem stanął, nie ustępował łatwo, — obrachował więc iż stępel był umyślnie dla otrzymania incognito zrobiony. Stara sztuka, rzekł, stara sztuka!! ale wróbli na plewę nie biorą u nas. Znamy się na tem... Stępel nie kosztuje wiele, a może niewytrawnych pobałamucić!!
Rozśmiał się i poszedł...
Z drugiéj strony, pani Domska i jéj córka, które widocznie też unikały bliższych znajomości, były przedmiotem domysłów i dociekań ze strony mężczyzn i kobiet.
Obradowano nad tem: czy je miano prosić na ów piknik, czy też nie. Pan Karol Surwiński, który znał zwyczaje, dowodził, iż przyzwoite osoby, nie wchodząc bliżéj w ich biografje, u wód zawsze zapraszać należało, choćby nikomu nie były znajome... Pan Stanisław Grejfer, który uczył się etykiety i formalności po najpierwszych domach, aksiomat ten podawał w wątpliwość, — hr. Żelazowski trzymał się neutralnie.. Hamermann ruszał ramionami, znajdując, że jak tylko kwestja nie tyczyła owiec i bydła, rozstrzygnięcie jéj dość było obojętnem.
Około tych pozamykanych drzwi pani Domskiéj i pana Pilawskiego, snuli się i przesnuwali ciekawi.. Nareszcie Surwiński wpadł na domysł, iż panie musiały się przecież radzić doktora któregoś, a doktór po rozmowie i bliższéj znajomości, mógł wiedzieć coś więcéj niż inni. Poszedł tedy pan Karol dotrzeć tego, kto był ordynującym i kogo się radziły te panie. Okazało się z pilnego śledztwa, iż ani Dr. Zieleniewski, ani z Krakowa przybyły młody lekarz, ich nie odwiedzał, ale niedawno tu i chwilowo osiadły Dr. Werter... który jakiś czas praktykował w Krakowie, potem na prowincji, a teraz szczęścia u wód probował. Dr. Werter znowu nie był jednym z najdostępniejszych. Przychodził czasem na wista do Aksakowicza, ale wziąwszy cygaro w usta i karty w ręce, mruczał tylko — umhn! w żadną dłuższą nie wdając się rozmowę. Surwiński rachował na to, że miał talent trybuszona, dobywania najhermetyczniéj zamkniętych butelek. Manewrował, tak że D. Wertera pochwycił, prosił go o radę, nagadał przed nim nawet na Dr. Dietla, którego on nie lubił, poczęstował cygarem dobrem — i dopiero indagację rozpoczął.
— Pan dobrodziéj zna te damy?
— Poznałem je — tu dopiero.. gdy się zgłosiły do mnie.
— Osoby majętne, zdaje się i dobrego towarzystwa?
— A! dobrego — a! majętne! majętne! rzekł Dr. Werter.
— I panna piękna.
— A! bardzo piękna. Doktór cygaro palił, stał, ale mówić widocznie nie chciał.
— Jak się panu konsyljarzowi zdaje, to muszą być damy z Poznańskiego?
— Albo z Prus zachodnich — dodał doktór.
— Obywatelki — wiejskie.
Werter palił cygaro. — Zapewne że obywatelki.
— Dobrze wychowane.
— Bardzo, bardzo! panna znać muzykalna, bo mnie się pytała czyby fortepianu nająć nie można.. Cha! cha! a tu pono jedyny w Warszawskim Hotelu na całą Krynicę.
Surwiński zdobytą wiadomością nadzwyczaj się ucieszył... ale, na tem się skończyło. Co się tyczy Pilawskiego, ten pono sam był u Dr. Zieleniewskiego, on tylko z nim pomówił i pił wody. Surwiński z rozpaczy począł intrygować, aby mu, w imieniu towarzystwa wolno było zrobić krok i zachęcić p. Pilawskiego do zbliżenia się.
— Jeśli ty sobie chcesz — rzekł hr. Żelazowski, to czyń kroki jakie ci się podoba, officieusement, prywatnie, ale oficjalnie od nas — proszę, żadnych.
— No — to prywatnie! prywatnie! — odparł pan Karol — już ja was nie skompromituję.
Drugiego dnia, w godzinie najniebezpieczniejszéj dla pijących wody, gdy się po obiedzie chce zdrzemnąć i szuka się dystrakcji — deszcz lał w najlepsze... pan Karol ubrał się starannie, i po długiéj walce z sobą wszedł na górę... Klucz był w zamku, zapukał. Proszę! ozwało się ze środka.. Uroczyście, a nie bez bicia serca, wtoczył się Surwiński do tajemniczéj komnaty, zajmowanéj przez wielkiego nieznajomego.
Ten chodził właśnie z cygarem w ręku po pokoju, stanął w pośrodku zadziwiony nieco, machinalnie na kieszeni palce położył, czekał. Mieszkanie, mimo skromnego urządzenia swego, wydawało się bardzo pańsko, dzięki przyborom jakie gość przywiózł z sobą. Owe sławne garniturowe tłumoki angielskie i torba stały w kątku, świecąc bronzami. Na stole nakrytym dywanikiem gobelinowym, wzorzystym, rozłożona była cała zbrojownia toaletowa, jak u ładnéj pani. Szczotek ze sześć, flaszek z pięć, grzebienie, mydła, butle kolońskie oplatane... jednem słowem, jak się wyrażał pan Karol — rozpusta. Na drugim stoliku, znowu osłoniętym kapą kolorową, były książki i przybory do palenia.. W kącie stały buty, które mogły iść na wystawę międzynarodową. Pan Karol miał czas zaledwie rzutem oka to objąć, i skłoniwszy się gospodarzowi wdzięcznie, począł:
— Darujesz mi pan dobrodziej, że mu się sam zaprezentuję, ale u wód.. jest to przebaczonem.. Mam kilka słów do powiedzenia, spodziewam się, że nie przeszkadzam.
— Nie — nie, bardzo proszę — niech pan siada, odezwał się Pilawski, głosem dźwięcznym, rzeźwym i wesołym.
— Jestem obywatelem miasta Krakowa, rzekł pan Karol, posiadaczem nieruchomości — dawny żołnierz, mości dobrodzieju? Karol Surwiński, do usług.
— Gabriel Pilawski.
— Tak, wiem, wiem, uśmiechając się kończył napastnik... pan dobrodziéj z Warszawy?
— Tak jest..
— Miło mi poznać..
— Bardzo mi przyjemnie, odparł kłaniając się gospodarz, którego mina zwiastować się zdawała obawę i przeczucie, że szło o jakąś składkę.. Rękę trzymał ciągle na kieszeni..
— Przychodzę tu, mówił Surwiński — istotnie w bardzo delikatnéj sprawie.
Lekki uśmieszek przebiegł usta p. Pilawskiego.
— Pan pozwoli mi się wytłomaczyć?
— Proszę, proszę!
— U wód, panie dobrodzieju, my tu mamy swoje zwyczaje.. nawyknienia.. trzeba się nieco zabawić — jest młodzież, są kobiety.. Łączymy się tedy, znajomi czy nieznajomi, bez wielkich ceremonji, i... to wieczorek, to pikniczek.. rozumie pan?
— Rozumiem, odparł gospodarz — i bardzo to pojmuję.
Pan Karol korzystając z dawniéj udzielonego mu pozwolenia, przysiadł nieco, obawiając się, aby go zbyt rychło nie odprawiono — nim się dobrze wszystkiemu przypatrzy. Uprzejmy pan Pilawski podsunął mu cygaro — wcale nie okazywał się dzikim. Jednakże nie usiadł sam — stał — co poniekąd dawało do zrozumienia, iż zbyt długo zatrzymywać gościa nie życzył. Na stoliku leżała książka otwarta po angielsku. Zapalając cygaro Surwiński rzucił na nią okiem i z wielkiem zdumieniem dostrzegł, że to była — anatomja opisowa ciała ludzkiego, gdy spodziewał się ujrzeć romans, lub co najwięcéj — broszurę polityczną.
— Ci panowie, rzekł w duchu — miewają czasem osobliwsze fantazje — z nudów.
— Do zabawy, mówił daléj, pilnie się wglądając, im więcéj osób tem przyjemniéj. — Widząc tu pana dobrodzieja jakoś odosobnionym, samotnym, a nasze towarzystwo pragnące się wesoło rozerwać, oto przyznam się, przyszedłem mu zaproponować.. żeby się tu z młodzieżą bliżéj zapoznać.
Pilawski posłyszawszy to, jakąś dziwną zrobił minę, sposępniał i mruknął, jakby zakłopotany..
— Widzi pan dobrodziéj — ja dosyć lubię samotność — osób nie znam...
— Za pozwoleniem, żywo począł pan Karol — ja znowu znam tu wszystkich i sumaryjnym rzutem oka na zgromadzoną tu trafunkowo społeczność mogę mu służyć. Nie wątpię, że pan.. (tylko co mu się nie wymknęło hrabia, ale się utrzymał) pan — dobrodziej nawykłeś do jak najświetniejszych towarzystw stolicy.
— Bynajmniéj, bynajmniéj! odparł gorąco zagadniony.
P. Karol się uśmiechnął, dając ruchem ręki do zrozumienia, że temu wierzyć nie chce.
— Przecież hrabinę Za... pan zna..?
— Tak, trochę, rzekł spuszczając oczy Pilawski.
— I pp. P... z Wilanowa i pp. hr. K...
— Bardzo mało.. z widzenia pospieszył gospodarz.
— No — nie nalegam... dodał Surwiński — ale to pewna, iż z saméj powierzchowności pańskiéj znać człowieka nawykłego do pewnych sfer.
— Panie dobrodzieju, zaprotestował Pilawski, jestem w wieku pracy i poważnego zajęcia, mało bywam w... świecie..
Gość ręką kiwnął i mówił daléj:
— Otóż i tu pan znajdziesz towarzystwo wcale nie najgorsze. — Naprzód, jeśliś pan uważał, słuszny i barczysty w popielatem ubraniu, to hrabia Żelazowski, sławny koniarz... O! już jak na koniach się zna, to powiadam panu.. pierwszy koneser u nas, jeździł dla edukacji téj do Angiji.
Zdawało się, że gospodarz chciał przerwać, Surwiński mu nie dopuścił i ciągnął mowę nie przestając.
— Mamy tu bardzo godnego obywatela z królestwa, pana Aksakowicza? pan go nie zna.
— Nie, nie mam szczęścia..
— Godny, majętny, gościnny, wylany człek.. U niego się wieczorkami na wisteczka i na dobre węgierskie wino zbieramy...
— Daléj? cóż daléj? a! Doktór obojga praw pan Stanisław Grejfer z Krakowa, obywatel godny też, majętny, wychowany ślicznie. Gość miły pod Baranami, i w Krzeszowicach, i w Łańcucie, — to dosyć powiedzieć.
Gospodarz jakby zrezygnowany, milczał.
— Mamy jeszcze wielkiego agronoma, owczarza, człeka rozumnego i praktycznego pana Hamermanna z Poznańskiego.. Mamy z młodzieży, bardzo dystyngowanego młodzieńca.. tego blondyna z włosami długiemi, pana Porfirego Zemłę; z poważniejszych osób dzielnego majora huzarów, zasłużbowego, barona Hotkiewieza... No, cóż pan chce.. gronko niczego...
Spojrzawszy na twarz gospodarza, pan Surwiński dostrzegł na niéj tylko zakłopotanie i znużenie. Rejestr ten znakomitości nie zdawał się na nim prawie żadnego czynić wrażenia. — A, to arystokrata, rzekł w duchu — nasi hrabiowie i baronowie austryjaccy znać mu nie smakują, bo to — prawda — dosyć zdyskredytowane.
— No, więc, może by się pan życzył poznać, wejść, zbliżyć, a ja — miałbym sobie za największy obowiązek mu to.. ułatwić...
Pośpiesznie teraz, ozwał się Pilawski:
— Bardzo dziękuję — prawdziwie, jestem mu z serca wdzięcznym... ale.. z równą otwartością wyznam panu...
— Co on to mnie wyzna! nastawiając uszu! i pochylając się zaciekawiony rzekł Surwiński — co on mi tu wyzna.
— Wyznam mu, że jestem z natury, trochę tetryk, odludek, samotnik.. przytem ja jestem sobie człowiek pracy, człek prosty...
— O! o! począł się śmiać pan Karol — proszę! proszę! wiemy, że pan chce zachować incognito..
— Incognito! powtórzył ruszając ramionami gospodarz, ale po cóżbym miał incognito jakieś chcieć przywdziewać, kiedy mnie nikt nie zna?
— O! o! a gdyby.. domyślono się — dowiedziano — rzekł ze śmieszkiem stłumionym tryumfująco pan Karol.
Na te wyrazy, nieznajomy porwał się z krzesła dziwnie poruszony, zmięszany, i taki jakiś blady przestrach odmalował się na jego twarzy, iż pan Karol utwierdził się najmocniéj w przekonaniu, że w istocie odgadnąć go musiał..
— Czegoż by się miano domyślać! ja nic nie kryję! proszę pana! zawołał żywo — ja nie do ukrywania nie mam.. nikogo nie.. nikomu.. tak.. nikomu nie uwłacza...
Pan Karol widząc go tak strasznie zmięszanym, niedosłyszawszy ostatnich wyrazów — bojąc się, aby zamiast stosunku poufalszego, nie zasłużył na gniew, wstał szybko, i ze złożonemi na piersiach rękami, począł wyrażać się:
— Panie dobrodzieja — nie ma nic! nie wiemy nic! Ja jestem człowiek dyskretny! proszę wierzyć. U mnie jak kamień w wodę.
Pilawski się namarszczył.
— Tu niema żadéj tajemnicy! zawołał.
— No! nie ma, nie ma — milczę i wierzę... nic nie wiem, proszę mi przebaczyć.
Oba usiedli, pan Karol zmięszany, a udając tem słodszego im pewniejszy był, że trafił doskonale; gospodarz niespokojny, ocierając pot, który mu na czoło wystąpił.
— Zatem nic by nie przeszkadzało panu dobrodziejowi, dodał Surwiński, zbliżyć się, zapoznać.
Gospodarz milczał jakby się namyślał. Pan Karol w duchu sobie mówił. Zgadłem na pewno! ale nie chce się dać poznać.
— Więc, jakże?
— O co to właściwie idzie? spytał po chwili Pilawski, ja sądzę, że nie tyle o moją nieznaczącą figurę.
— O! o! proszę pana! przerwał Karol.
— Ale tak, nieznaczącą figurę, a prędzéj o udział w kosztach zabawy.. do których najchętniéj się przyczynię.. to mówiąc wstał zwracając się ku szkatułeczce..
Nic w świecie bardziéj przestraszyć nie mogło zacnego p. Karola; zbladł on teraz z kolei, przekonawszy się, iż go wzięto za kwestarza, twarz mu się przeciągnęła, oczy na wierzch wyszły, zabełkotał, słowa nie umiał wymówić. Przerażenie odmalowane w jego fizijognomji nie mogło być postrzeżonem przez p. Pilawskiego, gdyż właśnie w téj chwili zwrócony kluczyka dobierał..
Naostatek przyszedłszy do siebie Surwiński pochwycił za rękę gospodarza. Na rany Chrystusowe, zawołał, co pan sobie myślisz? że ja tu po składkę jaką przyszedłem.. a to słowo honoru..
— Nic przecie nadzwyczajnego by nie było..
— Ja! ja? za składkami chodzić.. ale..
Tu ręce załamał. Ale dajże mi pan... wytłomaczyć się, myśmy się nie zrozumieli...
Gospodarz schował kluczyki do kieszeni i siadł, ale znudzony i markotny..
— My pragniemy kółko nasze rozszerzyć.. ja.. z dobrego serca przyszedłem, chcąc ziomka.. niemającego stosunków.. zbliżyć..
— Dziękuję serdecznie, odparł Pilawski podając mu rękę, umiem być wdzięczen — ale — mam pewne powody.. z charakteru, z nawyknienia, stronię od towarzystwa.. nie nawykłem...
— No — to dobrze — poszanujemy jego gusta! odezwał się Surwiński, lecz proszę się nie gniewać..
— Owszem, wdzięczen panu tylko być mogę...
— Jestem, człek stary, wstając powoli, dodał pan Karol — dawniéj u nas ceremonji tyle nie było, ludzie niższych fortun, położeń towarzyskich, imion.. żyli z sobą.. niechby to teraz choć u wód powróciło.. Dla czego stronić — czemu się odosobniać?..
Gospodarz ruszył ramionami, mruczał coś tylko niewyraźnie.. Surwiński na pierwszy raz uznał właściwem nie przeciągać rozmowy, ukłonił się bardzo grzecznie i ze zgasłem cygarem wyniósł. Znalazłszy się dopiero w korytarzu jakoś się opamiętał. Nie zupełnie był zadowolniony ze swéj wyprawy, ale też i nie całkiem z niéj niekontent, — wprawdzie o mało go nie wzięto za kollektora składek, ale.. dużo się dowiedział i nabrał najmocniejszego przekonania, że jako Pilawski ukrywał się jakiś magnat, pragnący zachować incognito. Nic by go tak nie cieszyło nad to, że odgadł, że się domyślił, że potrafił zaraz hieroglif tu wyczytać, — zacierał ręce idąc i uśmiechał się do siebie — chce koniecznie zachowywać incognito — no! to dobrze! Ale gdym go przypiekł aż podskoczył! aż zbladł!... Doskonała historja.. a znajomość zrobiona... nie wydam go to pewno...