<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Na tem samem piętrze i niemal w téj saméj chwili, gdy pan Karol probował indagować Pilawskiego, w pokojach zajmowanych przez panią Domskę z córką... dwie kobiety w długiem milczeniu siedziały spoglądając na nieznośny deszcz, smagający szyby od kilku godzin.
— Przyznam się mamie, rzekła wstając Elwira, że jeśli tak cały czas słota trwać będzie.. to.. doprawdy zanudzimy się śmiertelnie. Ja wprawdzie obchodzę się bez towarzystwa.. ale na ludzi choć popatrzéć, jestem rada.. a to.. proszęż spojrzeć oknem — świerki, świerki, drzewa, łoza.. gołe wzgórki i kilka wron podróżujących.
— Jak my! szepnęła pani Domska uśmiechając się.
— Nie — wrony są daleko szczęśliwsze, bo mają instynkt i lecą, gdzie świeci słońce..
— Widzisz — odezwała się matka — a to ja ciebie pozbawiam moją chorobą, słońca, rozrywki.. towarzystwa.
— Słońca.. dobrze.. rozrywki, ja mało potrzebuję, a towarzystwa nie łaknę. Mama wie, mówiła Elwira, że dla mnie najmilsza igła i książka.. zieloność i kwiaty, — a jeśli jest jeszcze fortepian, muzyka, nic mi już na świecie nie potrzeba.
— Tu ci jednak nudno... odezwała się matka.
— Dosyć, gdyby mamy nie było.
— Ja coś też chora i sama nudna, nie zabawię.
— Byłoby wszystko dobrze, gdyby się tylko Pan Bóg zlitował i dał pogodę i słońce.. mogłybyśmy pójść trochę w okolice.
— Tak rozumiem i spotkać tego pana..
— Kogo? rumieniąc się i ruszając ramionami zapytała córka — a! że też mamie się zdaje..
— Nic mi się nie zdaje, jestem tego najzupełniéj pewną, że ci się podobał...
— Ale, moja droga matko — oparła się Elwira, przecież go ledwie przez kilka godzin widziałam w wagonie. Mówiliśmy mało, nieznamy go wcale.. a tu.. ledwie się z nami przywitał... przytem, powiem mamie, dodała ciszéj — on mi się wydaje.. pomimo tego pospolitego nazwiska, człowiekiem tego świata i towarzystwa, do którego, my.. (westchnęła) należeć już nie mamy prawa..
— Tak — rzekła smutnie matka, ażeby sobie oszczędzić przykrych zawodów, bolesnych może przejść — cierpienia.. lepiéj, lepiéj... być bardzo ostrożną..
— Niech że mnie mama nie ma za jakąś płochą istotę, u któréj się głowa łatwo zapala — odezwała się Elwira..
— Ale przyznaj, że — podobał ci się..
Spojrzała na córkę.
— Nie przeczę, że zrobił na mnie wrażenie bardzo jakiegoś miłego i sympatycznego człowieka.. radabym była jego towarzystwu — przecież, niech mama będzie spokojna, głowa mi się nie zawróci..
— Niech się ani głowa ani serce nie zawraca — odpowiedziała matka z czułością, nam, moje dziecko marzyć, nie wolno, spodziewać się wcale niepodobna.. ty wiesz..
Zamilkła — Elwira chodziła po pokoju.
— Wiem, rozumiem, nie mówmy o tem, podchwyciła córka — ja też nie roję, nie marzę, nie spodziewam się. Na życie patrzę trzeźwo.. spokojnie — wiem z góry, że szczęścia od niego wyglądać nie mogę.. to jest, tego co pospolicie szczęściem zowią. Dla tego potrafiłam sobie upodobania, zajęcia, całą przyszłość tak z góry urządzić, ażeby mi wydziedziczonéj, jeszcze bardzo źle nie było. Książki, fortepian.. praca.. zupełnie mi starczą...
Matka miała łzy w oczach, Elwira zbliżyła się by ją pocałować w rękę, ta chwyciła jéj głowę, i całus macierzyński położyła na czole.
— Nie mówmy o tem — zamknęła Elwira.
— Owszem, mówmy.. przerwała Domska — to nas rozerwie, wśród tego nieznośnego deszczu.. pozwalam ci trochę się bawić twoim nieznajomym, którego wiesz nazwisko przecie.. Nie jest on tak zachwycający, wyglądał mi na paniczyka, na hrabiątko, ale — któż to może być?
— Myślę, że — majętny obywatel, ze wsi — rzekła Elwira żywo.
— Otóż, nic — nie wiem, sądzę, mówiła matka, sądzę z tych niepostrzeżonych prawie oznak jakichś, które charakteryzują ludzi, że on — nie jest wieśniakiem. Ma fizognomję miejską i pańską.. pałacową.
— To być może — ale bardzo przyzwoicie pańską.
— Nie przeczę — dodała matka.
— Niezmiernie grzeczny a nie zimny i nie odpychający jak często ludzie grzeczni być umieją — mówiła Elwira.. nauki ma dosyć, oczytany.. umia kilka języków. Sam mówił, że kończył uniwersytet w Berlinie. Gdyby u wód w istocie było więcéj swobody i zaraz z tego nie robiono plotek, tobym go choć na naszą nieszczególną hotelową herbatę prosić kazała.
— To, niewypada — odezwała się matka — najzacniejszy z ludzi nawet, myślałby, że go ciągniemy..
— A! niechże Bóg broni.. załamując ręce zawołała Elwira... nie zaprosiemy go, kiedy tak, to pewno, powinien sam mieć odwagę przyjść przecież z wizytą..
Domawiała tych wyrazów panna Elwira, gdy do drzwi z lekka zapukano — obie panie nagle umilkły.. młodsza pobladła nieco i nierychło odezwała się cicho — prosimy.
Drzwi się otworzyły, pan Gabryel w jasnych lila rękawiczkach, ubrany jakby nie do Krynicy, z kapeluszem w ręku, powoli, wsunął się do pokoju. Dwie kobiety spojrzały, po sobie — Elwira się zarumieniła, matka zmięszałą... przywitanie z obu stron było zaambarasowane.. przed krzesłem matki stał stół, fotel gotowy.. Pani Domska wskazała gościowi miejsce, Elwira prędko usiadła z drugiéj strony.
— W taki dzień słotny, można i natrętowi przebaczyć — rzekł Pilawski — deszcz powinien być moją wymówką, panie pewnie sobie nie porobiły znajomości.
— I robić ich nie myślimy! wrzuciła Elwira.
— Ja także, nie mam zamiaru, rzekł gość — ale z miłéj téj znajomości pani, którą mi sam los nastręczył, pozwolę sobie korzystać — właściwie przyszedłem jednak z interesem także.. Mówił mi służący, że pani sobie życzyła mieć fortepian. Starałem się dowiedzieć.. w Krynicy jest pono jeden tylko, ten stoi w salonie Warszawskiego hotelu, i na godziny się tylko najmuje.
— Niestety! rozśmiała się Elwira — z fortepianu najętego na godzinę, korzystać bym nie mogła. Podobnaż na zawołanie od czwartéj do piątéj mieć usposobienie do gry. To by się stało męczarnią zamiast przyjemności.
— Czybym nie mógł służyć choć książkami? spytał gość — mam z sobą trochę francuzkich, niemieckich, a z polskich... Mickiewicza, Krasińskiego i kilka nowszych rzeczy.
— Ależ pan je przywiózł dla siebie — a pozbawić go?..
— Ja w téj chwili uczę się czegoś — rzekł uśmiechając się gość, a więc z książek tych niewiele korzystam. Przytem — dorzucił — zdaje mi się że, mimo najmocniejszego postanowienia pozostania na boku i po za towarzystwem kąpielowem, może mi się to nie uda. Już dziś miałem kogoś, który przychodził na zwiady, i usiłował mnie pociągnąć.
— A pan...? spytała Elwira.
— Heroicznie się oparłem temu, ze smutnym uśmiechem, rzekł Pilawski. Według mnie człowiek nieznany musi dla godności swéj, unikać wchodzenia w towarzystwo, w którem za nim nic nie mówi i nie świadczy.
— To prawda — odezwała się Domska — jest to zawsze przykrém być niewłaściwie ocenianym, czy za wysoko, czy za nisko.
— Zwłaszcza, rzekł Pilawski, iż w świecie do zupełnéj oceny człowieka należą niezbędnie dodatkowe różne przymioty, któreby wyposażeniem nazwać można. Jak u nas naprzykład...
— A! wszędzie — przerwała Elwira.
— A u nas także, mówił Pilawski — osobiste człowieka przymioty i wady, konpensują się, podnoszą, ciemnieją lub wyświetlają od okoliczności dodatkowych — fortuny, imienia, stanu, klasy... stosunków... Tam gdzie te akcydensa są wątpliwe i ocenienie człowieka zawsze niepewne... dwuznaczne...
Obie kobiety słuchały tego aforyzmu ze spuszczonemi oczyma, starsza zlekka westchnęła... Elwira podniosła wzrok prędzéj, śmieléj i odezwała się:
— To prawda wielka — mało jest ludzi, którzyby tych circonstences agravantes lub atténuantes nie wzięli w rachubę.
— I bardzo ich o to obwiniać nie należy, odezwała się Domska... Są to termometra, są to znaki przewodnie, prowadzące do domyślania się wnętrza człowieka, wychowanie, otoczenie i majątek, stosunki, tworzą nas jakiemi jesteśmy, nie dziw że wniknąć chcąc w kogoś szukamy oznak pewnych... dla odgadnięcia.
— Tak, rzekł Pilawski, tylko znowu znaki te dziś bardzo pewne, jutro być mogą fałszywe. Warunki wychowania, nabycia wiedzy i ogłady, wyrobienia charakteru zmieniają się z czasem, z atmosferą otaczającą i... mylimy się.
— Dziś właśnie najczęściéj — dodała Elwira, bo i mężczyźni i kobiety, wcale inaczéj niż dawniéj kształcą się i wychowują.
Rozmowa przerwaną została na chwilę... a między prawie obcemi, niezmiernie trudno rozpocząć na nowo, gdy raz wątła jéj nić pęknie. Pilawski brał już za kapelusz, gdy przypadkowe może spojrzenie panny Elwiry naprzód ku niemu, potem ku oknu po którem spływały deszczu strumienie i wstrzymało go.
— Pan więc jak my — odezwała się matka — skazujesz się dobrowolnie na samotność... i nie będziesz pan znajomości szukał?
— Mocne mam postanowienie, rzekł Pilawski. Samotność jest czasem jak pewien rodzaj diety potrzebną człowiekowi, zwłaszcza nawykłemu lub zmuszonemu do ocierania się ciągle i nadto o ludzi.
— Pan zwykle mieszkasz w mieście? spytała trochę niedyskretnie Elwira.
— Tak jest pani — krótko odparł Pilawski — mieszkam w Warszawie.
Być może iż panna spodziewała się czegoś więcéj, jakiegoś szczegółu i skazówki... zajęć — położenia nieznajomego młodzieńca, lecz została zawiedzioną.. Matka poczuła niewłaściwość zapytania i naprawiając ją, dodała — my także zmuszone jesteśmy siedzieć i w mieście i — co gorzéj, w mieście obcem i nie sympatyczném wcale,
Pan Gabrjel popatrzał i nie pytał się o nic więcéj.
Mówiono jeszcze chwilę o Warszawie, o Berlinie, o stolicach Europejskich, które i tym paniom i temu panu były bardzo dobrze znane. Pilawski wreszcie podniósł się i uznawszy, że na pierwsze odwiedziny siedział już może nawet trochę za długo — odszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.