Wielki nieznajomy/Tom I/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Drugiego dopiero dnia wieczorem chmury się rozbiegły, blade niebo, jakby burzą i słotą zmęczone, wyjrzało nareszcie... i na dzień następny zapowiadała się niezawodna pogoda, która wszystkich stęschnionych więzieniem po samotnych izdebkach, niezmiernie uradowała... Nawet pan Pilawski, który naprzemiany studiował Anatomję opisową i czytał Thackeray’a, rysował coś w albumie i palił cygara chodząc po pokoiku, rozweselił się, zobaczywszy słońce zwiastujące pogodę upragnioną. Wieczór nadchodził... było już za późno odwiedzić panią Domską, chociaż wielką miał do tego ochotę.. postanowił więc już się rozebrać i do wczesnego przygotowywać spoczynku, gdy puk, puk do drzwi dał się słyszeć i natychmiast prawie wsunął się pan Surwiński z grzecznem uśmieszkiem swoim.
— Przepraszam bardzo,.. dwa dni niewoli, panie dobrodzieju!... a! przeklęte dni, nieprzeżyte! Musiałeś się pan dobrodziéj zanudzić! zawołał od progu, przychodzę z propozycyjką...
Pilawski stał czekając jaśniejszego wytłomaczenia.
— Pan w tem więzieniu możesz umrzeć... z dobrego serca przychodzę proponować... bez ceremonij na wieczorek do Aksakowicza...
Gospodarz jeszcze się jakoś na odpowiedź nie zabrał:
— Jestem upoważniony prosić pana dobrodzieja.. całe prawie towarzystwo męzkie dziś tam będzie... Cóż to panu szkodzi... bez ceremonji na chwileczkę...
— Wielcem panu wdzięczen — odezwał się Pilawski, ale kiedy już tak mnie przynaglasz... muszę być otwartym...
Surwiński mocno uszy nastawił, miał więc zostać powiernikiem tajemniczego człowieka.
— Wchodząc choć na chwilę w towarzystwo, nie dosyć jest, rzekł pan Gabryel, przynieść nazwisko swoje — należy jawnie wykazać pozycję socjalną, stanowisko zajmowane w społeczeństwie aby nie oszukiwać nikogo — otóż — szanowny panie — ja, jakkolwiek nic do tajenia nie mam, czegobym miał powody się wstydzić — z pewnych względów jednak... w téj chwili nie radbym... nie życzyłbym sobie.
— Ale, panie dobrodzieju, żywo podchwycił Surwiński, uderzając się w piersi — my to rozumiemy, my to doskonale pojmujemy, są okoliczności, są wypadki... nie ma najmniejszéj potrzeby... nikt od pana wymagać nie może i nie będzie.
Pan Gabryel się zawahał, znać było jakiś frasunek, lecz Karol naglił, nacierał, prosił — i po chwili rozmysłu, jakby powziął postanowienie jakieś heroiczne, pan Pilawski chwycił kapelusz, rękawiczki, laseczkę, pozamykał pudełka... i odwracając się rzekł:
— Służę panu!
Surwiński od dawna nie był tak szczęśliwym, tryumfującym... on więc — jemu danem było wprowadzić tę dostojną osobę, w któréj twarzy tak widocznie napiętnowane było znakomite pochodzenie — na łono tutejszego towarzystwa...
W pokoju pana Aksakowicza byli już niemal wszyscy zebrani, a kieliszki powoli krążyły, rozdawano karty do wista, — rozmowa o deszczu i mgle nader szła ożywioną, gdy w progu ukazał się przodem Surwiński, wprost przerzynający się ku gospodarzowi, z niewidzianém zuchwalstwem, a za nim szykowna i piękna postać pana Pilawskiego, na którą oczy się wszystkich zwróciły. Nikt go jeszcze mówiącym nie słyszał — ciekawość była pobudzoną do najwyższego stopnia, bo choć domysły szanownego pana Karola zdawały się niedorzecznemi, oddawano sprawiedliwość dystyngnowanéj powierzchowności pana Gabryela... Każdy wszakże pragnął posłyszeć go, ocenić wykształcenie i z mowy a obejścia, wyciągnąć domysł jakiś o stanie i pochodzeniu przybysza... W chwili gdy został zaprezentowanym gospodarzowi i wszystkim potém przytomnym, obstąpiono go kołem, śledzono oczami... każdy zdawał się spieszyć by zrobić pretekst jakiś zawiązania z nim rozmowy. Przypadł jednak ten szczęśliwy los gospodarzowi... który jak był człek zacny, tak w pisaniu i kunsztowném prowadzeniu rozmów nie zbyt biegły.
Prosty sługa boży, więcéj czynił niż mówił — i na stylizację wysilać się nie lubił. Chrząknął więc popatrzał w jasną twarz przybyłego i odezwał się:
— Ależ się nam deszcz dał we znaki! No! co prażył to prażył.
— Prawda! uśmiechając się rzekł gość.
— Pozwoli pan kieliszeczek wina? wytrawne! nie zaszkodzi! dodał Aksakowicz.
Gabryel się skłonił. Wszyscy słuchali — ale nie było czego słuchać.
— Pan dobrodziéj z królestwa? począł gospodarz.
— Tak jest..
— I ja także, z Płockiego... Ukłonili się sobie...
— A! niechże go licho weźmie, na stronie rzekł hr. Żelazowski, żeby też nie umieć rozmowy zawiązać i nic nie dobyć z człowieka..
W tem major Hotkiewicz, który już miał karty w ręku zawołał:
— Gospodarzu! Signor Aksakowicz... dajesz mauvais exemple, so geht’s nicht.. times is a money. Do dzieła mości dobrodzieju! Qui si lavora, siadajmy...
Aksakowicz skłonił się i pobiegł do stolika, a pan Pilawski został z adjutantem swym nieodstępnym u boków, jakoś najbliżéj hr. Żelazowskiego. Ten już miał najmocniejsze postanowienie, dobyć z niego jak się wyrażał — wnętrzności. Skazany na tę operację zdawał się wcale jéj ani domyślać, ani lękać.
— No — co pan powiadasz o téj... wojnie! rozpoczął jadąc bardzo zdaleka sportsman. Słyszane to są rzeczy! ta potęga militarna Prus, to niedołęztwo nasze... te następujące po sobie wypadki. Wszyscyśmy znając naszego austryjackiego żołnierza, jednego z najpierwszych w Europie — rokowali zwycięztwo.. a tu..
— Rzeczy są bardzo dziwne w istocie, odezwał się Pilawski powoli — ale wyznaję, że nie wiele się znam na wojennych sprawach. Słyszałem tylko to zdanie, które się dziś właśnie sprawdzić może, iż nie żołnierz, ale dowódzcy i naczelnicy stanowią o wojny losie...
Żelazowski popatrzał mu bystro w oczy — i — zamilkł, czuł, że tamten miał słuszność, choć — jak powiadał skromnie, na tych sprawach się nie rozumiał....
— Pan wprost z Warszawy? począł z innéj beczki.
— Tak jest, rzekł Pilawski krótko.
— Pan zawsze mieszka tam?
— Prawie ciągle — odparł obojętnie badany — odbywam jednak dosyć często podróże.
Żelazowski, który raz w życiu tylko puścił się do Londynu na karsa — dla studjowania koni i bardzo był dumnym z téj wycieczki, mniéj pospolitéj — spytał dosyć niezgrabnie. Był pan w Londynie?
— Bywam tam parę razy do roku.
— Parę razy? powtórzył Żelazowski — to pan chyba ma tam interesa?
— Mam je w istocie.
Surwiński słuchał i notował. Nie wydało to mu się wcale dziwnem, że taki pan hrabia — miał interesa w Anglji, teraz w ogólności im kto jest większym panem, tem więcéj i rozleglejsze musi mieć interesa... Panowie idą na wyścigi z bankierami. Potwierdziło więc to jeszcze domysły pana Karola, a Żelazowskiemu też dało wysoką opinję o człowieku. Hrabia był — po za turfem bardzo pospolitym i niezręcznym — a w rozmowie nigdy nie umiał przejścia złagodzić, ozwał się więc dość nietrafnie. Lubi pan konie?
— Dosyć — rzekł uśmiechając się Gabryel.
— Bo to moja passja — odparł hrabia.
Nastąpiło milczenie.
— Jak się panu nasz kraj podoba?
— Pod względem malowniczym, bardzo! rzekł Pilawski.
— A z innych? wtrącił Grejfer.
— Poznać go nie miałem sposobności.
Znowu przerwa. Rozmawiać pragnący spoglądali po sobie. Jakoś nie szło.
Oczyma badano pilnie przybysza i nie było nikogo, ktoby mu nie oddał sprawiedliwości, iż z nich wszystkich najbardziéj chic wyglądał... Ubrany był z wielką prostotą i smakiem, wedle wszelkich prawideł mody — zazdrościli mu wszyscy. Zaproszono go do gry, wymówił się, że nie ma zwyczaju grywać, z kieliszkiem obchodził się nader obojętnie. Grejfer, który znał wiele osób w Warszawie, wrzucił parę pytań o hrabinéj z Willanowa i o hrabi... o księciu, o panu tym i owym, badając czy ich znał p. Pilawski, — wszyscy oni byli mu choć z nazwisk i stosunków znani, o wszystkich wiedział gdzie się obracali, kto wyjechał, kto był na wsi, ale nie chwalił się bliższemi stosunkami. Surwiński słuchał bacznie, a ubolewał w duchu, iż niedyskrecją popełniono. Zaczęto naostatek mówić o zabawach, o pikniku projektowanym, o urządzeniu go, Pilawski tym czasem wpadł na Dr. Werter’a... i rozpoczął z nim nudną rozmowę jakąś o historji naturalnéj.
— To jakiś literat — rzekł Żelazowski pocichu.
— Co nie przeszkadza, żeby nie miał być... wysokiego rodu, dorzucił uparty Surwiński, teraz wszyscy niemal książęta są historykami, archeologami, poetami lub artystami..
Dobra część wieczora upłynęła.. wszyscy niemal z kolei ocierali się o przybyłego, każdy uznawał że ma do czynienia z dobrze wychowanym i niepospolitym człowiekiem — po nad ten ogólnik nie wybrnął nikt.
Il est diablement boutonné! dokończył po cichu Żelazowski — djabli też go wiedzą co za jeden.
Ku jedenastéj towarzystwo się powoli wysuwać zaczęło, Surwiński który na ofiarę swoją miał oko, widząc że się Gabryel wymyka, wziął za kapelusz, aby go przeprowadzić nieco.
— No — i cóż pan mówi o naszem towarzystwie? zapytał wychodząc na ulicę..
— Bardzo miłe i dystyngowane! odparł Pilawski...
— No — ludzie i ludziska! westchnął pan Karol zwyczajnie u wód; zbierana drużyna.. ale to poczciwe z kościami...
Nie było na to odpowiedzi — szli jeszcze chwilkę razem, potem pan Karol na dobranoc zdjął kapelusz, a p. Pilawski powrócił pod Różę.
Nazajutrz na deptaku opowiadano sobie o panu Pilawskim, którego nazwano Warszawiakiem, zdanie powszechne było, iż młodzieniec jest dobrze wychowany i — jak się zdawało majętny... Co się tyczy rodziny, nikt o żadnych Pilawskich nie wiedział. Na składkę dał obficie złotem...
— A kto go tam wie! rzekł z cicha hr. Żelazowski, może to w istocie magnat jakiś incognito!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.