Wielki nieznajomy/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Gdy panu Surwińskiemu tak się szczęśliwie powodziło, z drugiéj strony pracowała zacna pani Hercegowińska nad zjednaniem sobie bliższéj znajomości z panią Domską, ale tu szło nie równie trudniéj. Na przechadzkach używała wszelkich środków, przysiadała się na ławkach, znajdowała na najodludniejszych uliczkach. W kaplicy starała się swą pobożnością zwrócić uwagę i zakrystyjnemi znajomościami. Opiekowała się widocznie chłopcami służącemi do mszy, bukietami na ołtarzu, krzesełkami, to wszystko jednak nie zbliżyło ją do pani Domskiéj, która nie zdawała się nawet widzieć kościelnego gospodarstwa całą zatopiona w swéj książce... Szczęściem dla wdowy poleconą jéj została składka na dokończenie posągu matki Boskiéj, do którego pomysł dał był Grottger.. Miała więc powód odwiedziéć te panie, zajrzeć w ich mieszkanie, przekonać się z otaczających drobnostek... czem, kim by one być mogły, a wreszcie, wejść w rozmowę i znajomość zużytkować późniéj dla zbliżenia się.. Na dnie powszednie wdowa, ubierała się tak niepozornie, tłomaczyła to wielka pobożność a, jak ludzie mówili wielkie skąpstwo. Na ten raz wszakże musiała wystąpić, aby jéj za lada kogo nie wzięto. Nie wypadało też iść saméj, a nikt tak dalece nie ofiarował się towarzyszyć i musiała sobie zamówić siostrzeńca który był uszczęśliwiony tem; gdyż zdala widziana panna Elwira, potężne na nim uczyniła wrażenie. O naznaczonym dniu i godzinie Porfiry długie blond włosy ułożył z największem staraniem, ubrał się w wiedeński swój surdut (był to ulubiony jedynak) poświęcił nowe rękawiczki, wdział najkrochmalniejszy kołnierzyk i poszedł ofiarować rękę ciotce, która miała na sobie suknię czarną jedwabną, szal koronkowy dawny ale wspaniały, złoty zegarek u paska i kapelusz ad hoc odnowiony. Wyglądała też wspaniale...
Siostrzeńcowi zapowiedziała wdowa pod grozą gniewu, ażeby się do rozmowy nie mięszał, siedział skromnie i nie okazywał zbytniéj, nieprzyzwoitéj ciekawości. Godzina była dobraną tak i obrachowaną, ażeby te panie znajdować się musiały w domu. Pani Hercegowińska weszła majestatycznie, sznurujące usta i miodowym głosem, którego tylko przy pierwszych znajomościach zwykła była używać — odezwała się:
— Panie mi darują, że się ośmielam.. Jestem prezesowa Hercegowińska z Krakowa.. Celem mych natrętnych odwiedzin jest pobożny uczynek.. do którego my tu fundatorki posągu N. Panny.. wszystkie pobożne panie wzywamy — panie mi darują.
Pani Domska spojrzała na córkę, która pobiegła po woreczek. Przepraszam, że siądę chwileczkę — dodała wdowa.. jestem słaba trochę, a dziś po téj słocie prawdziwy upał.
— Bardzo gorąco — odezwała się pani Domska.
— Jakże pani wody służą? zagadnęła wdowa — prawda że miejsce ciche..... spokojne, miłe...
— A tak... tak jest.. potwierdziła gospodyni.
W téj chwili nadeszła Elwira z woreczkiem, który podała matce.. Pośpiech ten nie był na rękę ciekawéj, udała więc, że nie widzi nic i spiesznie rozpoczęła rozmowę:
— Panie tu, jak widzę i obserwuję — nie mają znajomości, to dosyć.. nudno...
— Moja matka, przerwała Elwira, którą Porfiry pożerał oczyma pochyliwszy się aż na krześle i nieco nieprzyzwoicie otwarłszy usta.. — moja matka słabą jest i nie mogła by nawet mając je — korzystać ze znajomości.. ja zaś — bardzo lubię samotność.
— Znamię to pięknéj, chrześciańskiéj duszy, dodała wdowa, lecz i ludzie, zwłaszcza w młodości potrzebni.
— Zwłaszcza — wmięszał się niezręcznie Porfiry, który chciał dowieść iż gada — zwłaszcza że tu mamy towarzystwo bardzo, bardzo piękne! Pani hrabina Parczewska, pani baronowa Ormowska ze swemi kuzynkami i.....
Ciotka surowo sznurując usta spojrzała nań i — zamilkł nagle zarumieniony..
— Panie — zdaleka? spytała wdowa.
— My — z Berlina.. odpowiedziała Domska.
— To jest z Poznańskiego — wytłomaczyła prezesowa.
— Nie — pani — mieszkamy w Berlinie.
— Tego ja nie pojmuję jak można żyć w protestanckiem mieście, podchwyciła wdowa.
— Ale my tam mamy kilka kościołów.
— Zawsze to atmosfera inna — westchnęła wdowa.
Porfir się wyrwał nie zbyt szczęśliwie:
— O! atmosfera w Berlinie.. atmosfera.. węglista... pełno kominów... i dymu..
Nikt się nie rozśmiał, ale ciotka surowo spojrzała, młodzieniec chrząknął i umilkł.
— Może — gdy mam tę przyjemność zbliżenia się, dodała lekko poruszając się ale nie wstając, jestem ciekawa indygatorka, mogłabym tu czem służyć i być pomocną — zainformować? Ja od lat trzech z ordynacji naszego zacnego Doktora Dietla jeżdżę do Krynicy, i jestem tu jak w domu... wiem, znam doskonale.... Gdybym w czem paniom usłużyć mogła?
Domska skłoniła się grzecznie.
— Wdzięcznie pani za jéj uprzejmość dziękuję — rzekła, ale my tak mało potrzebujemy.
To mówiąc, i jakby dając do zrozumienia, że dłużéj zatrzymywać jéj nie chce, gospodyni podsunęła papierek... prezesowa była zmuszoną przyjąć go i nie mając już najmniejszego powodu pozostawania dłużéj, podniosła się z krzesła. Za nią powstał Porfiry, chrząkając napróżno, dla zwrócenia oczów panny Elwiry i — tryumfalnie wyszli. W korytarzu pani Hercegowińska przekonała się, iż ofiara była wcale znaczną... ale mimo to kwaśna zeszła ze wschodów... Niezadowolenie spadło na młodzieńca, który dostał burę.
— Że też ty zawsze nic do rzeczy odezwać się musisz.
— Proszę cioci prezesowéj — w czem, nic do rzeczy?... Przecież musiałem zagadać... myśleliby żem niemy, proszę cioci.
— A więc będą myśleć żeś... — niedokończyła prezesowa i spojrzawszy nań surowo, poszła przodem.
— Czy ciocia może każe sobie towarzyszyć? spytał młodzian, pragnący zmienić jedynaka na skromniejsze ubranie.
— Idź sobie do domu... Pocałowawszy w rękę, którą mu niechętnie podano, nieszczęśliwy młodzian, westchnął i poszedł pod Wielbłąda.

W tych dniach towarzystwo Krynickie niespodzianie pomnożyło się jeszcze o kilka osób. Najmilszą wszakże niespodzianką było przybycie pani hrabiny Emilji Palczewskiéj, o któréj wspomniał był już pan Porfiry. Krynica nigdy jéj się spodziewać nie mogła, była to bowiem jedna z tych pań słynnych z piękności i elegancji, które tylko wody nadreńskie zaszczycają obecnością swoją. Wdowa od lat kilku, dwudziesto kilkoletnia, bogata, piękna, dowcipna, ożywiona, nawykła do rozkazywania, rządzenia, a namiętnie potrzebująca rozrywki hałaśliwéj i coraz nowéj — pani Palczewska przynosiła to z sobą, to czego właśnie brakło dotąd — ruch, wesołość i życie. Wszyscy ją znali w Galicji, i ona też znała wszystkich... kochali się w niéj, kto ją tylko zobaczył; ona się z nich najotwarciéj śmiała. Mówiła naprzód, że za mąż iść ani chce, ani myśli, a jeźli by miała tę niedorzeczność popełnić jeszcze raz w życiu, dobierze sobie tego kto się jéj spodoba... do kogo się chyba namiętnie przywiązać potrafi. Wszystkie próby podobania się fantastycznéj pani, dotąd się zupełnie nie wiodły... żartowała sobie... pozwoliła palić ofiary, składać hołdy i nie odpychała adoratorów, ale nie ośmieliła żadnego. Dwór był zawsze wielki, kto niechciał nawet iść za wozem tryumfatorki, zmuszała go, ale wszyscy starzy wielbiciele i nowo zaciężni, służyli tylko do zabawy. Pani Emilja potrzebowała się bawić. Dom był otwarty, na wielkiéj stopie, wytwornie utrzymywany, stół doskonały, gosposia wesoła, towarzystwo zawsze nastrojone na ton pani domu.. nikt się też od służby nie wymawiał... Dla przyzwoitości miała pani Palczewska przy sobie panienkę sierotę, milczącą, skromną, cichą, nie zawadną, posłuszną, — która zwykle siedziała w oknie z robotą, nalewała herbatę, smarowała chleb i nie mięszała się do rozmowy. Pomimo wesołości panującéj w domu, nieszczęśliwą dosyć wydawała się ta sierota... twarz nawet miała pochmurną i byłaby jéj może nie ścierpiała pani Emilja, gdyby cichość a powolność panny Salomei nie nadawała jéj ceny. Równie potulnéj ofiary trudno było wyszukać. Wspaniały kamerdyner, siwy, poważny mężczyzna, który od rana chodził we fraku, dwie garderobiane, kilku lokajów, składali resztę dworu hrabiny. W Krynicy zajmowała domek osobny cały, i ten zaledwie jéj wystarczał.. Przybywszy, natychmiast posłała po listę gości, kazała pannie Salomei spisać znajomych i ich adresa, znalazła Krynicę, do któréj zawitała po raz pierwszy, bardzo parafjańską — ziewnęła parę razy, wyjrzała oknem i zawołała:
— A! przeklęci prusacy! niepodobna było jechać pod wojnę, i niepodobna było siedzieć w domu.. a tu... tu, dopiero się znudzimy!!
W pół godziny przyleciał dowiedziawszy się o hrabinie pan Stanisław Greifer, w trzy kwandranse Żelazowski. Obu im niezmiernie rada była, prosiła tegoż dnia na herbatę, kazała sobie kronikę miejscową opowiadać, zapowiedziała im, że pod karą gniewu powinni ją starać się bawić, bo inaczéj umrze... napaplała i naśmiała się... rozdysponowała jednak swym zwyczajem wszystko jak najporządniéj i wypędziła gości — postanowiwszy się ubierać jak tylko panna Salomea oznajmi, że tłomoki rozpakowane.
Greifer i hr. Żelazowski wyszli uszczęśliwieni.
— Teraz to się Krynica ożywi! rzekł pierwszy, bo nie znam kobiety na świecie, któraby lepiéj rozruszać umiała. Zdaje się, że umarłego by z grobu wyciągnęła, gdyby wiedziała, że ją zmartwychwstanie zabawi.
— Kobieta co się zowie! odparł Żelazowski — tylko to bieda, że ot tak młode lata trwoni, a pociechy z niéj nikomu nie ma... Człowiek uczciwy ożeniłby się i byłby szczęśliwy.
— No — ożenił się — to pewna, ożeniłby się każdy kogo by zażądała — rzekł Greifer — ale czy by był szczęśliwy to pytanie. — To hic mulier...
— Piękna, rozumna i bogata! Czegóż ty jeszcze chcesz? spytał hrabia.
— Nie, tylko żeby była dobrą.
— Złą nie jest przecież.
— To pewna — ale dobra... tylko dla siebie... a to jéj odejmuje cały wdzięk kobiecy... wkracza w atrybucje mężczyzny, jest — egoistką.
— Jaki ty jesteś dowcipny, dalipan! rozśmiał się hrabia — pierwszy raz gdy źrebięciu trzeba będzie dać nazwisko, będę się ciebie radził.
Greifer ruszył ramionami. — Wiem że może tego jednego nie potrafię. To wasza rzecz... Źrebię musi się nazywać po angielsku — a ja oprócz Goddam nic nie umiem...
Rozeszli się w swe strony panowie i po Krynicy gruchnęła zaraz wieść o przybyciu hrabiny Palczewskiéj. Był to ważny wypadek. Ona jedna z tych wszystkich co tu przybyli dotąd — mogła przyjmować, nie potrzebowała się oszczędzać i niosła z sobą zamiast choroby — wesele. — Następujący piknik obiecywał być bardzo świetnym, ale zarazem młodzież z przybyciem królowéj dostrzegła, iż dla niéj — wszystkiego tego co przygotowano dotąd, było za mało... Hrabina była przywykłą do czegoś lepszego, wytworniejszego, a nie rozumiała co to jest — niemożliwość. Jéj zdawało się zawsze, iż czego ona chciała, co jéj było miłe i potrzebne, to — bądź co bądź — musiało jakimkolwiek kosztem stawić się na zawołanie. Mężczyznom szczególniéj nie przebaczała, nawet tego wyrazu — niemożliwe.
— Gdybym ja była mężczyzną, mówiła — wykreśliłabym go z mojego słownika... Nierozumiem niepodobieństwa... Wola powinna wszystko zwyciężyć.
W godzinę wiedziała już nietylko o pikniku, ala o sali w któréj się miał odbywać, i o niegodziwéj w niéj posadzce. Zawyrokowała zaraz — Zła? to ją odmienić! — Tu w Krynicy? — No — to ją sprowadzić — Ale zkąd? — Zkąd? choćby i z Wiednia, z Pesztu, z Paryża, a mnie co do tego?
Taką była we wszystkiem... pani Emilja.
Przyjazd jéj poruszył, ożywił, zakłopotał panów i panie, — czuli wszyscy jakby przybycie królowéj, przed którą stanąć należało do popisu. Miała hr. Palczewska ten szczególny dar i niesłychaną pamięć, iż ją najmniejsza rzecz i najdrobniejszy człowieczek obchodził; o wszystkiem i wszystkich wiedzieć musiała, zobaczyć — zbliżyć się. Ktokolwiek z nią sam nie zrobił znajomości, tego zmusiła do zapoznania się, idąc śmiało pierwsza przeciw niemu.
Wieczorem już nietylko Grejfer i hr. Żelazowski, ale wszyscy niemal wydatniejsi panowie, znaleźli się na herbacie. Dom był jeszcze nie urządzony, sprzęty kuchenne zaledwie rozpakowane, lecz że kuchnia i furgon przybyły dniem wprzódy, herbata znalazła się podana wykwintnie i ze wszystkiemi specialikami, jakich tylko Krynica dostarczyć mogła. Wprawdzie w saloniku firanek jeszcze nie było, bo te które zastała, znalazłszy obrzydliwemi, kazała natychmiast zrzucić, woląc żadne niż brzydkie — a nowych jeszcze nie sprowadzono — lecz mimo to wesoło było, szumno, ochoczo i jak zwykle wrzawliwie. Oprócz mężczyzn, przybyła baronowa Ormowska, dawna, dobra i serdeczna znajoma, można powiedzieć przyjaciołka hrabiny. Zbliżyły je temperamenta — potrzeba rozrywki i wesołości jednakowa. Różnicę tylko stanowiło: iż hr. Palczewska była czasem złośliwą i gdy bardzo jéj brakło zajęcia, gotowa była bawić się cudzym kosztem, i choćby miała usnuć intryżkę, lecz gdyby ta, uchowaj Boże, na krzywdę czyjąś wyjść miała, wolała wówczas siebie poświęcić, niż narazić niewinnych... Lucia i Musia... baronowa, hrabina śmiały się już i trzepiotały od godziny, gdy goście schodzić się zaczęli.
Przyszedł i Surwiński, którego natychmiast pochwyciła gospodyni.
— A to dobrze, że pan tu jesteś! mianuję pana moim ministrem policji i płotek. Mów mi pan zaraz: kto jest — co robią... i jeśli co tajemniczego już złapałeś... podawaj na stół gorąco...
Pan Karol mimo uśmieszku stał się poważnym:
— Niech no się pani hrabina rozpatrzy...
— Słyszałam żeś pan tu odkrył jakąś znakomitość incognito... Proszę mi ją co najprędzéj pokazać, zaprezentować, a jak ja wezmę na konfesatę, dobędę z niego... no zobaczysz...
— Ani wątpię, że przed takim spowiednikiem, do wszystkich przyzna się grzechów... zobaczy go pani... chociaż — dziczek...
— Jakto, dziczek?
— Stroni, szczególniéj od kobiet... nie bywa nigdzie, nie zaznajamia się i oprócz pani Domskiéj...
— Jakiéj pani Domskiéj? podchwyciła hrabina — co to jest pani Domska?
— Jakaś jéjmość z córką z Berlina.. zapewne z Wielkopolski — przemówiła baronowa. Matka chora, córka choć młoda i ładna, unikają widocznie ludzi...
— Jakże to wygląda? zapytała hrabina.
— A, bardzo przyzwoicie, rzekła Ormowska — znać osoby majętne... no, i dobrze wychowane, ale nie wszyscy są do ludzi i towarzystwa stworzeni.
— O! moja baronowo — zaprotestowała gospodyni, proszęć tego nie mówić! a do czegoż ludzie stworzeni? Sami żyć niepotrafią — z aniołami nie każdemu wolno, djabły już po ziemi nie wędrują... Wszyscy powinni żyć w towarzystwie i udzielać się mu. To darmo! o! to darmo.. Ale — zwróciła się do pana Karola — cóż tedy ów tajemniczy wasz wielki człowiek? Co to może być?..
— Jestem na drodze.. to się odkryje — szepnął Karol.
— Ależ przecie się jakoś nazywa?
— Niby to ma nazwisko... ale on do niego, a ono do tego co je nosi niepodobne. Dość spojrzeć na niego a można być pewnym, iż to nie może być żaden pan Piławski.
— Piławski i powiadasz zkąd? z Warszawy? Ale bo pozwól panie Surwiński, powiedzieć sobie — jabym na waszem miejscu dawno do Warszawy napisała i miała już wiadomość o nim. Każdy ma znajomych, cóż łatwiejszego. i
— Ja to już zrobiłem... rzekł cicho Karol — mam właśnie towarzysza szkolnego i wojskowego w jednym biurze, człeka co doskonale zna towarzystwo całe, da mi wiedzieć. Proszę pani hrabiny wygląda jak Antinous.. twarz arystokratyczna — wychowany jak udzielny książę mówi wszystkiemi językami.. spędził część życia w Anglji, — rysuje, muzyk, literat... widać po nim że bogaty — możeż to być taki jakiś nieznany Piławski.
— A no, może, odparła gospodyni — ty, kochany panie Surwiński, znasz świat jakim był przed laty trzydziestu.. Dziś ludzie, okoliczności, wynalazki i rożne innowacje, do góry nogami go przewróciły. Naprzód, proszę cię, tyle bogatych żydów się ochrzciło.. a to są ludzie i majętni i wychowani jak lordowie.. no — i arystokracja przecież.. Genealogiczne ich drzewo starsze pono od wszystkich naszych. Powtóre, teraz maleńcy ludzie robią majątki jak na drożdżach.. a do majątku dzieciom dają wychowanie...
— Wszystko to prawda — odezwał się Surwiński, ja może jestem stary i uparty, ale mnie się widzi że zawsze rasa rasą. Nie mówię o żydach, bo w tych też rasa widoczna, ale i owi dorobkowicze proszę pani, dorobili się wielu rzeczy, nawet dowcipu i wychowania, a nóg i rąk muszą czekać do czwartego pokolenia..
Hrabina się rozśmiała.
— Nie masz słuszności, bo jabym ci po wsiach pokazała takie rączki i nóżki wypukłe...
— Po wsiach... potrząsł głową p. Karol — proszę pani.. ale tego jakoś mi mówić nie wypada..
— Ja się domyślę.. dokończyła pani Palczewska, daj już pokój, nie ma istoty upartszéj nad doktrynera i teoretyka..
Pan Karol zamilkł. Goście się też schodzić zaczęli. Piękna gosposia zabawiała ich, witała, śmiała się, a że Pilawski był na stole zagadywała niemal każdego o tego nieznajomego. Ruszali ramionami, nikt tak dalece nic odpowiedzieć nie umiał.
— No — a ja do trzeciego dnia! zawołała — poznam, wyspowiadam i co chcę wiedzieć będę. Wy bo nic nie umiecie, i niczego nie jesteście ciekawi, a wiedzcie panowie, że kto nie umie być ciekawym ten szczęśliwym być nie może. Ciekawość jest pierwszym stopniem do szczęścia, nie do piekła... Kto nie ciekawy, żyć nie wart...
Rozmowa ożywiona wielce ciągnęła się wieczór cały.. Gdy nareszcie goście rozchodzić się zaczęli; a hrabina poszła się rozbierać znużona, aby co prędzéj paść na łóżko; wiedziała już o Krynicy więcéj, niż ci co w niéj byli od paru tygodni..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.