Wielki nieznajomy/Tom I/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nastąpiła chwila długiego milczenia, chora zwróciła się twarzą całą do dawnéj przyjaciołki. Znać ten dramat dni powszednich, zaczynał ją coraz więcéj zajmować, ale zarazem rozwiązanie tak prozaiczne, a tak dla obywatelskiéj córki ciężkie i upokarzające, obudzało w niéj uczucie — które w rysach Marji odmalowało się jakby odcieniem chłodu i obawy.. Domska spuściła oczy, spodziewała się więc i lękała, że przyjaciołkę przyznaniem się do winy ostudzi dla siebie, a jednak raz rozpocząwszy opowiadanie, po krótkiéj chwili namysłu ciągnęła je daléj:
— Przyjęłaś — i — i co? zawołała Jaworkowska, wlepiając w nią oczy przestraszone.
— Posłuchaj już cierpliwie do końca.. potrzeba było żyć, mnie i dziecku, od tych ludzi, którzy dla mnie serca nie mieli nic przyjąć nie mogłam.. praca więc tylko mi zostawała, a z prac ta jedna.. ta smutna, jeśli chcesz, modystki. Wspomnienie ojca, rodziny, dostatków, dziecinnych marzeń, pozycji społecznéj, ustąpiło miłości dla mojéj Elwirki, uczuciu obrażonéj dumy.. Chciałam tym ludziom pokazać że jakkolwiek słaba, uboga, opuszczona.. potrafię o własnych siłach wyjść z upadku, którego byli przyczyną. Uściskałam Annę. Dobrze — odpowiedziałam, myśl złota, chwytam ją, ofiary twojego męża ani twojéj nie przyjmuję, bo by mnie ona paraliżowała rodząc obawę, żeby wasz ubogi grosz w moich rękach nie przepadł. Pomóżcie mi tylko do najęcia sklepu i mieszkania, ułatwijcie otwarcie handlu, może znacie jaką uczciwą pomocnicę, któraby mi w pierwszych chwilach dać mogła jakie skazówki, bom niedoświadczona! Co się tyczy firmy, położę moją, choćby dla tego, ażeby dokuczyć panu Radcy tem, że jego ozłocone imię będzie świecić na szyldzie modniarki.
— Moja paniunciu — całując mnie po rękach, zawołała Anna, jak tylko się zgadzacie, wszystko się znajdzie; mam niemkę, starą pannę, która prowadziła lat dwadzieścia dom podobny.. Jest właśnie bez zajęcia, a sama nic założyć nie może.. Miejsce na magazyn wie mój mąż, na rogu ulicy która pod Lipy wychodzi.. reszta się znajdzie.
Przez następne dni trwały gorączkowe przygotowania, przyszła panna Liza do mnie, poczęłyśmy rachować, rachować, i okazało się, że mi na pierwsze zakładziny starczyło.. Wprawdzie musiałam wszystko ważyć, bo wydatki były ogromne.. począwszy od szaf, od zwierciadeł, od mebli, aż do kosztownego materjału, w który magazyn opatrzonym być musiał. Trochę mebli musiałam nająć — wiele rzeczy na zaręczenie Lizy dostałam na kredyt, przyjęłam dwie robotnice... i jednego dnia ukazały się ogłoszenia w dziennikach, plakaty na murach, szyld skromny ale piękny, czarny ze złotem, między oknami pierwszego piętra. Musiałam bowiem zająć piętro, i przystroić je z jak największą wytwornością i smakiem. Chcąc pozyskać zamożną i dobrego tonu klientelę, trzeba się było stosownie do jéj wymagań urządzić.. przestrach mnie ogarniał czasem, patrząc na te przygotowania zbytkowne, na lokaja w liberji, którego wziąść było potrzeba, na salony i gabinety poprzystrajane po pańsku! Serce się ściskało, bom wszystko stawiła na jedną kartę... alem ufała jeśli nie własnéj, gwiaździe niewinnego dziecięcia dla któregom pracowała i mojéj gorliwéj pracy..
Pierwszych dni ledwie się ktoś ukazał, było pusto.. jam drżała.. zwolna jednak z rekomendacji męża Anny, który miał zręczność jako portjer polecać mnie przybywającym do hotelu, przez stosunki Lizy mojéj, zaczęli płynąć goście i zamówienia. Razem z niemi wpadł jednego dnia czerwono-siny z gniewu pan Radca i z furją żądał rozmówienia się na osobności. Próżność jego była dotkniętą niesłychanie wywieszeniem nazwiska.. drżał prosząc mnie o rozmowę. Z dosyć zimną krwią przeszłam z nim do drugiego pokoju, alem nie usiadła nawet, dając do zrozumienia, iż długiéj nie życzę sobie rozmowy.
— Wać pani, zawołał, chcesz mnie widzę zmusić do okupu.. wać pani chcesz familję moją shańbić i wydać na pośmiewisko.. Żona mojego syna.. człowieka miljonowego — modniarką!!
— Wolę być wyrobnicą, niż niewolnicą! odpowiedziałam, między nami panie radco, interesa są skończone, do nazwiska mam prawo, nikt mi go odebrać nie może, a jeśli dla siebie i dziecięcia nie wstydzę się go wywiesić, dla czegóż bym próżność państwa oszczędzać miała?
— Mościa pani — krzyknął radca — ja to rozumiem! ja wiem wszystko — mów pani warunki?
— Jakie warunki? do czego? zapytałam..
— Pani mnie zrozumiesz! ja cię wykupię z tej sromoty.. rzekł bijąc nogą w podłogę — mów pani ile wymagasz?
— Nic nie wymagam od pana i nie chcę mieć z nim nic wspólnego — to jedyny warunek mój.. Jestem kobietą, jestem sierotą, jestem biedną, lecz com raz wyrzekła tego dotrzymam. — Nie chcę nic od was — jesteśmy sobie obcy, bądź pan zdrów!
— Tak pozostać nie może, zawołał radca chodząc żywo po pokoju — ja na ten skandal dozwolić nie mogę, użyję wszelkich sprężyn, wszelkich środków, mam wpływy, stosunki, nie pożałuję pieniędzy, ale tę nienawistną tablicę na któréj wać pani wywiesiłaś moje nazwisko — zrzucę.. obalę, zniszczę.
Im bardziéj się on gniewał, tem mnie szczęściem przybywało jakiejś niepojętéj krwi zimnéj. Ukłoniłam mu się i chciałam odejść.
— Wać pani jesteś matką mego wnuka.
— Wnuczki, rzekłam, i bądź co bądź prawo ją przy matce zostawia, a ja ręczę, że ani ja, ani ona nic od was nie będziemy potrzebowały.
— Tak! ja ją sam wydziedziczę, unosząc się krzyknął Radca — ja, ja wydziedziczę.
— Ona się sama wydziedzicza ustami matki — odpowiedziałam. Żegnam pana. Radca chciał jeszcze sprobować.
— Ostatnie słowo — zawołał — daję pięć tysięcy talarów rocznie i zupełną swobodę — mieszkaj pani gdzie chcesz.. rób co chcesz, ale dziś jeszcze precz mi z tym szyldem..
— Panie radco, odpowiedziałam — żyłeś pan, urodziłeś się i znasz tylko ten świat, który wszystko czyni dla pieniędzy i za pieniądze, gdzie każdego kupić można.. ja do tego koła nie należałam.. nie rozumiem go i sprzedać się za pięć tysięcy talarów rocznie — nie myślę.
— Sześć! siedem! dziesięć! krzyknął Radca i zamilkł nagłe, ruszyłam ramionami i odeszłam. Dziwna rzecz! mówiłam z odwagą, napozór prawie bez wzruszenia — a łzy stawały mi w oczach i serce biło... sama dziwiłam się sobie, wyrzucałam prawie, że krzywdzę dziecię — a — nie mogłam, nie umiałam postąpić inaczéj. Radca przyskoczył ku mnie z zaciśniętemi pięściami. — Co pani myślisz sobie — rzekł stłumionym głosem, w którym gniew kipiał okrutny, — że ja nie potrafię innemi środkami jéj zmusić.. Jam tu wszechmogący, ja mam wpływy, ja..
— Czyń pan co chcesz, ja zrobię com powinna...
Szczęściem żem się w téj chwili mogła oprzeć o konsolę, gdyż mi się słabo zrobiło.. nie widziałam już jak wychodził Radca.. słyszałam tylko stukanie drzwiami i odgłos jego chodu na schodach.. w oczach mi się ćmiło, ale Liza nadbiegła domyślając się czegoś z wodą kolońską i posadziwszy na kanapie, otrzeźwiła. Rozpłakałam się, rozchorowałam trochę.. przeszło to przecie.. Nie miałam w istocie czasu nawet na stękanie i rozmyślania — popędliwość Radcy, plotki ludzi, rozszerzyły po mieście historję jego synowéj. Radca był znanym na giełdzie, nawet na dworze i w ogóle w różnych sferach towarzyskich.. wieść o tem jak sobie z nim postąpiłam zwróciła na mnie ciekawość i uwagę. Wszystkie panie chciały widzieć synowę pana Radcy.. tak odważną, iż została modniarką. Karety, kocze, dorożki.. płynęły po całych dniach.. klientki moje brały mnie na egzamen, wypytywały, zasiadały w salonie, unosiły się nad smakiem z jakim był urządzony.. dzięki Radcy weszłam odrazu w modę tak prędko, iż w drugim tygodniu musiałam potroić liczbę robotnic, rozszerzyć pracownię, dać Lizie która kierowała wszystkiem pomocnicę, a sama nie miałam chwili spoczynku. — Oprócz ciekawości, która zapewne przyczyniła się wiele do zjednania mi w początkach klienteli, zapracowałam na nią gustem jakim może natura, wychowanie, świat w którym żyłam, obdarzyły. Ten smak, Maryniu moja, dodała Domska — zagadką jest — mają go jedni, zbywa na nim całkiem drugim, w ogóle najpraktyczniejsze w świecie narody nie poszczycą się najwytworniejszym smakiem, płoche i lekkomyślne zachowują gust, nawet gdy go już nie mają czem zaspokoić. — Francuzi nie wiele się uczą, umieją w ogóle mało, ale wrodzony instynkt wskazuje im piękno.. Najuboższa dziewczyna paryzka ubiera się lada chusteczką tak malowniczo i wdzięcznie, jak najdroższemi przyborami niemiecka pani nie potrafi. Jednakże gust się nabywa i oceniają go wysoko ci, co go sami prawie są pozbawieni.. Mój magazyn odznaczał się wielką prostotą i wytwornym smakiem, pierwsze wyroby na których śmiało położyłam piętno méj własnéj fantazji, nawet trochę wbrew Lizie, powszechnie się podobały.. Nie potrzebowałam już polecenia... miałam robót i zamówień tak wiele, że obudzałam zazdrość, żem posługiwała się już innemi pomniejszemi domami, zostawiając sobie tylko kierownictwo. Z tego względu szło mi bardzo szczęśliwie, alem też miała wiele do przecierpienia.. Byłam młodą naówczas, przystojną i wolną.. Radca który nic mi uczynić nie mógł, bo wprędce i ja miałam stosunki mogące mi dostarczyć środków obrony, — ażeby siebie i swe postępowanie wytłomaczyć, użył najniegodziwszéj broni — potwarzy. Osławił mnie jako kobietę najpłochszych obyczajów, zalotnicę — któréj rodzina wyprzeć się musiała.. Nie miałam innéj obrony nad postępowanie moje.. ludzie widzieli życie, musiałam cierpieć, czekać i zwyciężyłam. — Ale ci nie będę opisywać ile miałam do przetrwania, i jakie spotkały mnie sceny, spotkania, prześladowania, zasadzki. Niech Bóg policzy je mnie za zasługę, a ludziom ich sprawcom, nie pamięta.
Wiedząc że jestem celem potwarzy i plotek, życie całe zastosowałam do tego, ażeby nie dać najmniejszego pozoru, cienia nawet do posądzenia o płochość. Nie kosztowało mnie to — kochałam dziecię, a świat był dla mnie zamknięty. Praca pomagała mi wielce.. na téj mi nie zbywało.. Gdy nie było nikogo musiałam z Lizą dozorować wykonania robót.. około południa zwykle gości bywało już pełno, a zmieniali się tylko do wieczora, tak, że ledwie miałam czas pobiedz do dziecka i kołyski.. Wieczorem dopiero mogłam swobodniéj odetchnąć, spocząć, zagrać, pomyślić, wrócić wspomnieniami do młodości mojéj. Nie oddalałam się nigdzie, wyrzekłam się nawet teatru, który dosyć lubiłam.. Czasem wywiozłam dziecię na przejażdżkę za miasto.. do ogrodu gdzieś, to była cała moja przyjemność.
Pani Jaworkowska przerwała w téj chwili pani Domskiéj — i długoż to trwało? zapytała — ten okropny twój czyściec?
Domska się uśmiechnęła.
— Ale on trwa do dziś dnia, moja Maryniu, rzekła... miałam czas wychować Elwirę i sama zestarzeć... mam dom własny... mam znaczny kapitał... zostałam bogatą.. jeśli człowiek się kiedy nazwać? może bogatym.. boć to wszystko chwila mu odbiera i ślepy los...
— I nie rzucasz tego nieszczęśliwego rzemiosła, odezwała się Jaworkowska.
— Dotąd jeszczem tego nie uczyniła... mówiła pani Zuzanna. Naprzód nawykłam do tego życia, nie jest mi źle... powtóre co roku coś dokładam dla Elwiry, któréj Bóg dał tyle, ile by jéj nie mógł dać pan Radca.
— A cóż się stało z Radcą?
— W kilka lat potem... umarł. Nie mógł mi nic uczynić wprawdzie, bom mu się obronić potrafiła, lecz Elwirkę wydziedziczył i córce swéj zapisał wszystko... Siostra Augusta, aby mi dokuczyć, przyjeżdżała kilka razy do magazynu.. rachując na to że się ze mną spotka i choć słowem mnie ukole... uszłam szczęśliwie zetknięcia z nią, grymasiła z Lizą.. Wreszcie zapomnieli ludzie, przytępiły się namiętne niechęci.. pamięć srogich gniewów zatarła się, dali mi pokój.
— Jednakże, proszęż cię — nieśmiało wtrąciła Jaworkowska, bawiąc się węzełkiem od chustki — musisz myśleć o losie Elwiry. Co jéj z tego choćby była bogatą, jeśli szczęścia nie zapewnisz?
— Szczęścia! uśmiechnęła się Domska — masz słuszność, trzeba choć dla dziecięcia wierzyć w szczęście i o nie się starać. Spotykasz mnie właśnie w téj stanowczéj chwili życia, w któréj rozmyślam co począć z sobą.. Jestem już stara i słaba... W tym świecie w którym żyjemy, Elwirze nikt się trafić nie może, prócz — cudzoziemca... a tych się ja boję.. Trzeba więc będzie rozstać się z magazynem, odpocząć i nowe zawiązać stosunki. Myślałam o tem.. rozmyślam.. Pomożeż to co, gdy za nami wszędzie i zawsze pójdzie piętnujące nas nazwisko — modystka i córka modystki, A! to ta, powiedzą, któréj matka miała magazyn w Berlinie... Elwira może czekać, może wybierać.. a ja drżę nad przyszłością. Widzisz że i tu całkiem się usuwam od towarzystwa, choć mnie nie znają — bo ani chcę przyznać się do mojéj profesji, ani bym umiała skłamać, ani bym Elwirze chciała zatrzeć tych kilku chwil swobody..
Zamilkły. Pani Jaworkowska była widocznie temi wyznaniami dawnéj przyjaciołki zmięszaną, zakłopotaną — lecz i zaciekawioną zarazem. Godzina była dość spóźniona, a rozstać się z nią, jeszcze się wahała, tyle rzeczy od niéj pragnęła się dowiedzieć.
— Jakżeś wychowała Elwirę? spytała...
— Jak ukochaną jedynaczkę, jak pieszczone dziecię, jak skarb mój cały — składając ręce zawołała Domska. Widziałaś ją tylko zdaleka, nie znasz jéj jeszcze... Powiem ci jak wszystkie podobno zwykły mówić matki. Nie dla tego że to moja córka, ale to dziecię niepospolite, to natura wybrana...
Wychowała się bez rówiennic, bez rodziny, zawsze ze mną, przy mnie zawsze, na wykształcenie jéj serca i umysłu wytężyłam wszystkie siły i kwiatek ten śliczny rozwijał mi się w oczach, płacąc barwami i wonią, za całe życie samotności i tęsknoty.. Powierzchowność ma piękną.
— A! śliczna! śliczna, dodała Jaworkowska, żeby mi moja tak wypiękniała!
— Czem jednak to przy jéj duszyczce.. i główce dorzuciła matką. Maluje, gra.. czyta.. a oprócz tego żadna kobieca praca nie jest jéj obcą.. Tak z niéj doskonała kucharka, choć nigdy nie gotuje.. jakiéj drugiéj nie znajdziesz.. masz w niéj krawca, masz gosposię.. a oprócz tego artystkę.. I nie sądź żebym ją sztuki uczyła dla popisu.. smutna to rzecz. Sztuka jest narzędziem do pozyskania łatwego i niewinnego szczęścia. Uposażyć nią dziecię, jest mu dać zapas wrażeń, pożywienie na życie całe. Sztuka otwiera światy nowe, rozszerza widnokrąg, uczy świata.. a gdy Bóg dał choć odrobinę tego co my zowiemy twórczą siłą.. cóż to za zachwyty, gdy myśl potrafi rzucić na płótno lub wyśpiewać tonami.
Jaworkowska spojrzała na przyjaciołkę i uśmiechnęła się, ale znać było że niewiele tego zrozumiała i niebardzo wierzyła... Chrapliwy zegar na dole wykukał godzinę drugą.
— A! na miłość Bożą! druga godzina — moja Zuziu — idź że ty spać, ja ciebie zamęczę.. idź spocznij.. Jutro, pojutrze będziemy szeroko rozprawiały o tem..
— Tylko, całując ją — rzekła cicho Domska — to co powierzyłam tobie, zostaje między nami: mnie tu nikt nie zna... ty masz pewnie znajomych, jeśli cię spytają o nas — powiedz... dawna moja towarzyszka.. mieszka w Berlinie. Nic więcéj. Idzie mi o Elwirę.. Powiem ci jutro co się nam trafiło w drodze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.