Wielki nieznajomy/Tom I/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Gabrjel który nie śmiał narzucać się swoim sąsiadkom, powróciwszy wcześnie do domu, chodził długo po pokoju.. próbował czytać, nie mógł jakoś zebrać myśli, siadł rysować, nie udawało mu się, naostatek jakby z obowiązku zabrał się do anatomji opisowéj i począł ją studjować, zmuszając się do tego widocznie... Już było dosyć późno, gdy najniespodzianiéj zapukano do drzwi, sądził że służący przychodził, wszedł Grejfer.. który u niego jeszcze nie był. Zdziwiło go to mocno.
— Prawda, że z odwiedzinami wybrałem się nie w porę, rzekł śmiejąc się od progu, daruj mi pan, jestem posłuszny wyższym rozkazom.. Pięknéj kobiecie oprzeć się niepodobna. Bardziéj niż wiele innych, pani hrabina wierzy w to, że — ce que femme veut — Dieu le veut i kazała mi pana przyprowadzić.. Tak jest.. a co do mnie, dodał Grejfer, mogę panu tego tylko winszować i zazdrościć.
Gabrjel odpowiedział coś pół słowem, pospieszył podać cygaro gościowi i przeprosił go że musi się nieco ogarnąć... Pan Stanisław ze swobodą człowieka nawykłego do towarzystwa męzkiego, rzucił się na sofkę. Oko jego błądziło po pokoiku śledząc pilnie tych drobnostek, po których posiadaniu poznaje się stan, gust i zamożność. Wszystko co widział tu dało mu jak najpochlebniejsze wyobrażenie o panu Pilawskim, a potwierdzało to wyborne suche hawańskie cygaro, które zapalał właśnie.
— Winszuję panu, odezwał się od niechcenia, zazdroszczę łask pani hrabiny, ale muszę też uprzedzić, abyś sobie nazbyt z tego wygórowanych nie czynił wniosków na przyszłość. Hrabina śmiała jest, samowolna, despotyczna z mężczyznami — serca przecież nie ma, miewa tylko fantazje.
— A! rozśmiał się Garbrjel — wiem dobrze iż o serce nie jest tak łatwo.. i przeszedłem już wiek łatwych marzeń...
— Zresztą dziś — żem za panem gonił.. dorzucił Grejfer, powodem jest i — niepowinienem panu mówić tego.. pewnego rodzaju niespodzianka, która go czeka...
— Mnie?
— Tak! tak! śmiał się Grejfer — ale mówić nie mogę, chodź pan. Poszli więc. Noc była pogodna księżyc oświetlał fantastycznie lasek i domki — cicho było i ładnie.. Tylko okna domu hrabiny zapuszczone firankami, gorzały wszystkie od rzęsistych świateł, i w dwóch Aksakowicza paliło się przy skromnym wiściku. Tu od przybycia hrabinéj znacznie mniéj osób się schodziło, nad czem gospodarz ubolewał..
Wszyscy młodsi mężczyzni byli na służbie u hrabiny. W salonie znaleźli prawie ścisk. Gospodyni nie wystrojona bo u wód nikt się nie stroi — ale bardzo starannie ubrana stała w pośrodku i świeciła jak gwiazda wieczorna oczyma i twarzyczką.
— Przyprowadzam — dezertera.. rzekł Grejfer..
— Cóż pan możesz wieczorami sam jeden robić w domu? zapytała hrabina — to nie do pojęcia..
— Wydam z sekretu! począł się smiać pan Stanisław — wydam... uczy się — anatomji!
— Anatomji! o zgrozo! zawołała hrabina — jak to? czy pan jesteś doktorem!
— Niech mnie Bóg broni! rzekł Pilawski.
— A do czegóż panu anatomja — oburzyła się Palczewska.. to okropna rzecz, będzie mi się zdawało teraz, że pan oczyma mnie krajesz, i... a! fe! fe!
Niedokończywszy odwróciła się żywo, chwyciła za rękę stojącego za nią i dotąd niewidzialnego młodego mężczyznę, i zlekka go popchnęła ku Pilawskiemu.
Ten spojrzał nań, zbladł nieco z razu...i żywo podając dłoń usmiechniętemu gościowi, zawołał: Albert ty tutaj?
— Jak widzisz!
— A! to istotnie niespodzianka — nie widzieliśmy się od — uniwersytetu.
— Bo nie ma jak jeździć do wód — krajowych — rozśmiała się hrabina, zawsze się ktoś swój, stary znajomy.. zapomniany przyjaciel, krewny.. swat lub kum znajdzie. Sądzcież panowie — a my wam do wynurzeń po tylu latach niewidzenia przeszkadzać nie będziemy. Cela vous est du.
Dwaj koledzy ujęli się za ręce.
— Kiedyś ty przyjechał? zapytał Gabrjel.
— Przed godziną — rzekł Albert. Hrabina jest moją daleką krewną, otrząsłszy się z kurzu przybiegłem do niéj bom wiedział, że u pani Emilji wszystkich od razu gości krynickich znajdę.
Spojrzeli sobie w oczy. Albert, obywatel z księztwa Poznańskiego, rodzinę mający w Galicji, wśród rodowitych mieszkańców tego kraju, odznaczał się typem zupełnie różnym, można powiedzieć arystokratyczniejszym gustem, ale daleko skromniejszym.. Ubiór, postawa, obejście było pańskie, ale nie występujące nie popisujące się sobą. Małego wzrostu krępy, z głową okrytą włosami kędzierzawemi rozwichrzonemi do góry, wyglądał trochę dziwnie, ale dziarsko i krzepko. Oczki czarne, twarz okrągła, wąsik zakręcony do góry, szyja wyciągnięta czyniła go wraz z czubem nieco wyższym niż był w istocie, nie mówiąc o tem, że buty nosił na bardzo wysokich korkach. W uniwersytecie był to uczeń dobry, pilny, nieco zawadyjaka, pojętny ale nie przywiązujący do nauki innego znaczenia nad praktyczną jéj wartość. Uczył się wybornie, bawił gorączkowo ale w gorączce téj zawsze była miara i przytomność. Dla umiejętności się nie rozpalał, w zabawie nie tracił głowy, długów nie miał — żył ze wszystkiemi kolegami dobrze, lecz więcéj niż z niemi obcował z wyższem towarzystwem, do którego miał pociąg niezmierny. Z Gabrjelem znali się dosyć, spotykali często, sympatyzowali nawet, przyjaźń ta młoda jednakże nie przeszła po za rozmiary zwykłéj akademiekiéj, nie zwierzali się sobie nigdy i teraz, gdy hrabina dowiedziawszy się iż Albert zna Pilawskiego, poczęła go badać o niego. Kuzynek nie umiał jéj o nim nic nad to powiedzieć, iż razem byli w Berlinie lat kilka, że Pilawski miał zamożnych rodziców i był chłopcem bardzo statecznym. Ale kto był, kto go rodził, co to była za familja, gdzie jéj majątek, z kim krewni, o tem Albert wcale nie wiedział.
— Jakże może być żebyś żyjąc z kim nie starał się dowiedzieć dokładnie o jego towarzyskiem położeniu, o rodzinie, o domu..
— Kochana kuzynko, zaśmiał się Albert, naprzód w uniwersytecie wszyscy są równi i nikt o to niedba: powtóre nie miałem najmniejszéj ciekawości dowiadywania się o to, czego się łatwo było domysleć. Nazwisko szlacheckie, wychowanie także, a zamożność była widoczna. Znać rodziców ma bogatych, a nawet bardzo bogatych.
— Ale przecież musiał choć kiedykolwiek o nich wspomnieć?
— Ani słowa..
— Musiał mieć znajomych... i ludzi co znali rodzinę?...
— Nie spotkałem się z niemi..
— Wszystko to ci się wybacza, zawołała grożąc paluszkiem hrabina — bo młodość i uniwersytet są to circonstances attenuantes, ale w Krynicy, gdzie taki jegomość może się zakochać.. starać, bałamucić... może porobić stosunki.. potrzeba dokładnej legitymacji, ta więc panu, szanowny kuzynie powierzoną zostaje.. Daję ci trzy dni czasu...
— A! rozśmiał się Albert — na téj stopie jak my jesteśmy dosyć dwudziestu czterech godzin...
— Czekaj nie kwap się — dodała Palczewska, daję trzy dni czasu — ale po trzech dniach dasz fant.. to jest sprawisz podwieczorek w Warszawskim hotelu dla całego towarzystwa...
— Na miłość Boga! składając ręce, rzekł kuzyn, gdyby nie to że jestem pewnym swego — mógłbym się przestraszyć. Czasy wojenne, ostatki guldenów pozabierano za podatki, waluta spadła.. a ja bez grosza!
— Mogłabym ci pokredytować... ale — ale i ja stoję teraz jak finanse austryjackie — pokazując białe ząbki ozwała się gosposia — całe szczęście żem nawykła nienaruszalnych kilka tysięcy guldenów mieć na wypadek... a pono teraz przyjdzie je poruszyć. Ale rób waćpan swoje..
Albert przywitał się z dawnym towarzyszem serdecznie bardzo, lecz z myślą judaszowską wyciągnięcia od niego co najprędzéj potrzebnych informacji. Uściskali się.
— Gdzie mieszkasz? zapytał Albert.
— W Hotelu pod Różą.
— Ja zajechałem do jakiegoś wilgotnego domu pod Trzy gwiazdy, westchnął przybyły, starannie mam zatęchłe jakieś mieszkanie... ale à la guerre comme à la guerre. Tylko bym jak najkrócéj życzył sobie w domu siedzieć. Mamy tyle do mówienia, wychodząc ztąd wpraszam się do ciebie na jaką godzinę gawędy. Dobrze?
— Proszę, i owszem, szybko zawołał Pilawski — będę ci rad — bo stęskniony jestem do poufałéj pogadanki.
Wstępna rozmowa skończyła się na tem, wtrącili się w nią inni, zagadała wszechwładna gospodyni... piknik znowu był na stole.. i wrażliwe rozprawy pociągnęły niemal wszystkich gości do udziału w sejmiku.. Pilawski słuchał nie mięszając się wcale. Hrabina parę razy zmierzyła go oczyma, a widząc osamotnionym wysunęła się z koła, przystąpiła do niego, zagadała — i bardzo zręcznie wywiodła go na przechadzkę po saloniku. Reszta gości zapalała się niezmiernie roztrząsając kwestje sporne piknikowe i nie wiele zważała na postępowanie gospodyni. Jeden tylko Grejfer westchnął.
— Pan tańcujesz? — poczęła hrabina.
— Gdy muszę — rzekł Pilawski.
— Z ochoty...? nie masz więc pan nigdy ochoty.. poszaleć, zakręcić się, upoić, — rozmarzyć.
— Gabrjel spojrzał na hrabinę. Téj ochoty nie mam, dziś to nie dziw, rzekł, ale co dziwniéj, nigdy jéj nie miałem, i w mężczyznie po latach dwudziestu ledwie ją pojmuję.
— Czybyś pan miał być nudziarzem i pedantem? Omyliłabym się więc na nim?
— Nie wiem, nudziarzem jestem może, ale temu winien temperament nie wola, mówił Gabrjel. Życie teraz nas młodych chwyta zawczasu w żelazne szpony... Dawniéj dwudziesto sześcio i siedmioletni młodzian był jeszcze w opiece rodziców, dziś...
— Apropos? pan masz rodziców jeszcze? z niechcenia wrzuciła inkwizytorka.
— Straciłem ich już — wzdychając rzekł Gabrjel..
— W których stronach mieszkali? spytała hrabina żywo.
Pilawski na chwilę zamilkł, spojrzał na nią i rzekł, mieszkali w królestwie, ostatniemi czasy w Warszawie. Daléj nie było sposobu badać, pani Palczewska zamilkła. Pilawski mówił wracając do przedmiotu.
— Pedantem nie jestem — lecz w sercu gdy niema wesela... trudno je udawać, a bez wesela się bawić, to męczarnia.
— Miałżebyś pan już doznać prób losu w tak młodym wieku, żeś stracił najdroższy dar młodości!
— Oprócz straty rodziców — los dosyć mnie oszczędzał — nie mogę się nań skarzyć — odpowiedział Pilawski, alem ja smutny, bo czasy nie wesołe.. Jedna praca dziś orzeźwia.
— Nad czem pan pracujesz?
— A! pani! najwięcéj nad sobą! spuszczając głowę i uśmiechając się odparł Gabrjel.
Palczewska mocno była zniecierpliwiona tą niemożnością, dowiedzenia się czegokolwiek od tajemniczego gościa. Zagryzła usta... przybrała minkę wesołą i udała bardzo zajętą być rozmową, która się toczyła przy stoliku. Tymczasem ktoś ją oderwał od Gabrjela — wzywając do zawyrokowania o następstwie tańców i godzinie, w jakiéj piknik pijących wody i zmuszonych wstawać o szóstéj miał się zakończyć. Pilawski odszedł na stronę. Zabawiono jeszcze z godzinę w miłem towarzystwie hrabiny, któréj dom miał tę rzadką własność, iż mimo najlepszego tonu, panowała w nim swoboda przyzwoita i każdy niewiele w nim chwil spędziwszy, przestawał czuć się tu obcym. Albert wziął za kapelusz wreszcie, a Pilawski który na to czekał, wskazał mu że jest w gotowości. Wyszli razem wyśliznąwszy się à l’anglaise. Według przyrzeczenia dawny towarzysz poszedł pod Różę na cygaro. Wstąpił tylko pod trzy gwiazdy po drodze, ażeby zmienić ciasny tużurek na wygodniejsze ubranie.
— A no! rzekł wszedłszy do mieszkania Gabrjela i wyciągając się wygodnie na kanapie pan Albert... który już był dokoła okiem rzucił i obejrzał się zręcznie. Cóż ty teraz porabiasz w świecie? Gdzie mieszkasz i gospodarujesz? Czy urzędujesz?.. bawisz się? Widzę książki, zostałżeś na utrapienie całego żywota literatem?
— Nie — ale zardzewieć się lękam i dla tego jak widzisz, czytam, uczę się — odparł Gabcjel. Nauka jest doskonałą zabawą.
— Jak to! anatomja na stole! A! to doskonale!
— Nie śmiéj się — w życiu i ona przydać się może.
Albert ruszył ramionami.
— Ani gospodarzem, ani urzędnikiem, ani literatem nie jestem.. po troszę spekulantem, podróżuję wiele, mieszkam w Warszawie.. Oto wszystko co ci o sobie powiedzieć mogę.....
— A majątek? zapytał z nienacka Albert.
— Majątek mój — odparł z namysłem Pilawski, nie wymaga innych z méj strony starań, nad dozór czujny z daleka.
Gdy to mówił Gabrjel, zdawało się Albertowi że każde z tych słów było pilnie wyważone.
Śledztwo nie szło — dalsze badania na razie stawały się nie darowanem natręctwem. Albert pomyślał sobie że przecież miał trzy dni czasu.
— Ale widzę z całego twego bytu i zasobu, rozśmiał się inkwirujący — że mimo tego naglądania tylko na majątek, masz się dobrze..
— O! to co mam dla mnie jest więcéj niż potrzeba — rozśmiał się Pilawski.. ojciec mi zostawił tyle iż mogę żyć bardzo dostatnio i swobodnie..
— I w jakich okolicach? zapytał natrętniéj gość.
— W królestwie mam wszystko — obojętnie zbywając go rzekł Pilawski i podał nowe cygaro..
— Zapal to — widzę że pierwsze nie dosyć dobrze ciągnie, wtrącił — przywiozłem cygara, które ci dam z Londynu, i zaręczam za ich Hawańskie pochodzenie.. Skosztuj tylko..
— A! to które palę wyborne! rzekł Albert ponuro... Rozmowa nie szła... nie było przedmiotu do niéj. Zaczęli się wzajem rozpytywać o towarzyszów rozpierzchłych co się z niemi stało. Mało o którym wiedzieli dokładniéj, Albert ziewał:
— Jak ci się moja kuzynka podobała? spytał.
— Bardzo, osoba pełna życia, młodości, dowcipu, prawdziwa iskra, od któréj nawet tak wilgotne towarzystwo jak nasze tutejsze zapalić się musi.
Zagadano jeszcze o tem i owem, Albert piqué au jeu, rozpoczął znowu zwolna pochód ku pożądanemu celowi.
— Masz dom piękny i ogród na wsi? zapytał.
— Na wsi nie mam ani domu ani ogrodu, rzekł Pilawski, ale dosyć ładny dom w mieście, gdzie też się urządziłem. Jest to jeden z tych rzadkich starych budynków stolicy, który ma kawałek ogrodu, drzew trochę i cienia.
— Masz stadninę — konie! boć konie lubić musisz...
— Nie choruję na koniarstwo, rzekł Gabrjel, trzymam parę koni, ale byle zdrowe były i wyglądały przyzwoicie,
— Jest to przecie szlachetna pasyjka.
Ipse dixisti, pasyjka, a ja wszelkich namiętności się wystrzegam.. i pomimo to mam dwie choroby..
— Aż dwie? jakie?
— Kupuję książki i lubię obrazy..
— Toś zgubiony! zawołał Albert — najbogatsi na to dwoje zrujnować się mogą.. Obrazy wolno tylko lubić Rotschildom, a książki profesorom... i bibliotekarzom. Zresztą wiesz, że książka zawsze to skielet życia i mumja myśli.. ja wolę życie i myśl latającą po świecie..
— Wiesz o gustach przysłowie — milczę..
Albert zamilkł także, w téj chwili rekapitulował w pamięci co mu się już zdobyć udało. Pilawski był majętny, bogaty, na wsi nie mieszkał, rodziców nie miał, nie gospodarował, miał dom w mieście.. z ogrodem, biblioteką i zapewne z obrazami.
Reszty rzekł sobie, dojdę jutro.. Powiedzieli sobie dobranoc i rozeszli się.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.