Wielki nieznajomy/Tom I/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nie będziemy nadużywali cierpliwości czytelników naszych, powtarzając im rozmowy dwóch dni następnych, pomiędzy Albertem i Gabrjelem. Obywatel dwu krajów, Poznańskiego i Galicji razem — obu ich mający przymioty i wady, człowiek rzeczywiście zręczny i praktyczny, mimo niepospolitego talentu jaki przy téj okoliczności rozwinął, mimo zabiegów, rzucanych zręcznie pytań.. śledzenia, podchwytywania, wyciągania, nie wydobył z bardzo spokojnego Pilawskiego ani słowa więcéj, nad to co mu pierwszego wieczoru powiedział. Zdawało się nawet, iż Gabrjel mimo niezmiernéj zręczności dawnego kolegi, miał się na ostrożności w odpowiedziach i jakby nieco urażony tą natarczywością zbywał go coraz zimniéj. Przyszło nawet do tego, że w ostatku odezwał się. Ależ mój drogi, jaki z ciebie inkwizytor nieznośny, — chcesz chyba, żebym ci mój charakter tabularny, książki, metrykę i legitymację sprowadził z Warszawy... Jeśli na teraz jest to potrzebnem w Krynicy, aby być przypuszczonym do towarzystwa.. przyznam ci się że wolałbym wyrzec się go, niż uledz takiemu despotyzmowi.
Albert począł się tłomaczyć, przepraszać i w śmiech to obrócił — trzeciego dnia zdał sprawę kuzynce..
— Przy największéj pobłażliwości mojéj, dla twéj kieszeni, uśmiechając się zawołała pani Emilja, nie będę taić przed tobą, żeś w mojem przekonaniu na głowę pobity i że przegrałeś zakład.. najzupełniéj. Ja pierwszego wieczoru tyle wiedziałam co ty... Cóż wiesz? coś się dowiedział? nic. Jakże, proszę cię, chodzisz do niego, przeglądasz na stoliku.. widzisz papiery, nigdzie ani herbu, ani koperty, ani denuncjującego świstka nie znalazłeś? Pozwól sobie powiedzieć żeś się do funkcji, jaką ci powierzyć raczyłam, wcale nie zdał i — urządzisz nam podwieczorek w Warszawskim hotelu..
Wyrokowi temu przytomnym był pan Karol Surwiński, który wścibił się gdy mógł — wszędzie. Hrabina zresztą nie czyniła tajemnicy z całéj sprawy.. Stary kawaler ucieszony był niewymownie iż go nie ubieżono.
— Niech pani hrabina będzie pewna... że ja mam słuszność.. nie wiem wprawdzie nic — ale węch!! Węchu mi nikt nie zaprzeczy.. To jest incognito, wielka figura.. Z powodów familijnych no.. nie wiem jak i co, ale to potomek wielkiego rodu.. Niech pani dobrodziejka przypatrzy się jego nosowi. Co za nos! Takiego nosa nie ma nikt prócz uprzywilejowanych rodzin.. Nasze nosy to są kartofle, proszę pani, to są guzy, to są naroście.. Niech pani zobaczy jaki to nos szlachetny.. jakie nozdrzów rozdarcie.. jaki garb wspaniały, jakie linje i proporcje..
Hrabina padła na kanapę śmiejąc się do rozpuku tak ją ten nos ucieszył. Baronowa Ormowska chciała za tę mowę o nosie pocałować Surwińskiego, od czego się skromnie wymówił. Lusia i Musia wybiegły do drugiego pokoju, tak się zanosiły. Surwiński który powodu do śmiechu nie widział, był nieco dotknięty tem, że co on z największą serją wyrzekł, wzięto płocho i wyszydzono.
— Ależ, panie Surwiński — począł Albert, całe życie człowiek incognito chodzić nie może. Znałem go w uniwersytecie Pilawskim.
— No, to co? podchwycił Surwiński — to co? właśnie potomkowie wielkich rodzin zrzucają ten ciężar idąc na uniwersytet, to imię, któreby odstręczało od nich i utrudniało stosunki. Możeż być co logiczniejszego? To wiem z pewnością że książę.. jakże się nazywał.. zapomniałem ale mniejsza o to — dzieci wyprawiając do Bonn, tytułu im zakazał używać i prostemi baronami ich kreował na czas edukacji... Mógł więc i ten nasz.. nieznajomy być w uniwersytecie Pilawskim. C’est un nom de guerre.. ale to nie jest jakiś tam Pilawski.
Wszyscy się śmieli, Surwiński gniewał prawie.
— Zresztą, rzekł, trzeba raz z tem skończyć — ja idę prosto do celu. Od niego państwo się nic nie dowiecie, bo widocznie mówić nie chce... Innego postanowiłem użyć sposobu. Towarzysz mój wojskowy pułkownik Fiszer mieszka w Warszawie, piszę do niego. Zna całe miasto... Zeznał p. Pilawski ten mniemany, iż w Warszawie mieszka, zobaczymy.. przekonamy się. Że w tem tkwi tajemnica — dodał gorąco Surwiński, daję słowo i rękę..
— Czynisz go awanturnikiem — przerwała hrabina — gdzież dziś kto widział, aby ludzie po świecie pod cudzemi nazwiskami chodzili? do czego? na co?
— W wielkich familjach są sprawy, okoliczności, zawikłania, wymagania, których my ludzie pospolicie wcale nie rozumiemy, dodał uparcie Surwiński. — Piszę do Fiszera i odpowiedź jego będę miał honor zakomunikować.
Surwiński wyszedł, ale po ucieczce jego, długo jeszcze rozprawiano i cieszono się tym nosem... Tym czasem nadszedł dzień pikniku, od tak dawna oczekiwanego...
Młodzież usiłowała wystąpić tem bardziéj, iż wymagania hrabiny były wielkie — starano się więc zadziwić, nawet ją... Posłano po kucharzy, po cukry, po wina, po ciasta, gdzie tylko zasłyszano iż je dostać było można. Salę starano się wykokietować, wystroić, wykadzić, wygładzić... a dowódzcy tańców i generałowie kotyljonów z przejęciem się obowiązkami swemi, zabierali się do kierowania zabawą. W przeddzień już, zaproszenia ostateczne gospodarze rozesłali. Gdy nadeszła koléj na panią i pannę Domską, które widywano czasem z panią Jaworkowską mówiącą po słów kilka, a z Gabrjelem na przechadzkach, komitet naprzód zasięgnął zdania i wiadomości przezacnéj choréj. Pani Jaworkowska wolałaby była na ten raz mieć fluksję, reumatyzm i migrenę, niż znaleść się w położeniu tak niesłychanie drażliwem i przykrem. Nie mogła zataić i brać na siebie odpowiedzialności za nieszczęśliwy tytuł przyjaciołki.. marchande de modes. Z drugiéj strony wyrzec ten potępiający wyrok na biedną kobietę nie miała serca.. w razie przemilczenia, gdyby towarzystwo krynickie zkąd inąd późniéj, wypadkiem doszło kto była pani Domska!! A nużby w nieświadomości stanu rzeczy hr. Żelazowski zaprosił pannę Elwirę do tańca? Nużby hr. Palczewska siedziała na jednéj kanapie z modniarką, nużby ją baronowa Ormowska potem zaprosiła do siebie.. nużby, nużby...? Pani Jaworkowska truchlała zastanawiając się nad następstwami!. Utaić prawie nie było podobna! Powiedzieć otwarcie — było zabić nieszczęśliwą Domską i jéj córkę.. które chociaż unikały rozumnie towarzystwa, ale nie doznawały przynajmniéj od niego upokorzenia.. W razie gdyby wyraz ten piętnujący nieszczęśliwe kobiety rozszedł się z ust do ust — nie pozostawało im jak chyba wyjechać precz z Krynicy...
Zresztą i pani Jaworkowska, któréj stosunki z temi paniami poszlakowano, w razie spowiedzi zupełnéj sama by się znalazła w nader przykrem położeniu, bo ją widywano poufale rozmawiającą, a w hotelu pod Różą wiedziano, że te panie znały się bliżéj i bywały u siebie. Pomimo więc wielkiego strachu ażeby się prawda nie odkryła, zagadnięta pani Jaworkowska znalazła się z wielkim taktem i zręcznością.
— Panią Domską, rzekła, znałam młodą panienką na pensji, gdzieśmy z sobą kolegowały.. Wiem że jest córką bardzo szanownego obywatela, właściciela ziemskiego.. który majątek wprawdzie stracił w końcu. Za kogo potem poszła.. jaka jéj sytuacja nie wypadało mi pytać... bo...
— Ale jak tylko tak jest..
— Ja nie wiem.. może być, że z powodu ruiny ojca, jaki niewłaściwy związek zawarła.. o tem nie wiem, istotnie nie wiem.
— Ale cóż to do kogo należy?
Skończyło się tedy na tem, że na pana Pilawskiego młodzież włożyła obowiązek zaproszenia tych pań. — Gabrjel z chęcią się podjął poselstwa, do którego także nastręczał się Surwiński.. Plotka puszczona cichuteńko przez Hercegowinę, mimo, że ją sobie z ust do ust podawano, i że poparta była imieniem Mamrotha, którego urzędowe stanowisko znali wszyscy — nie czyniła wielkiego wrażenia. Niedawano jéj wiary zbadawszy źródło, znano bowiem starą dewotkę z jéj złośliwego języka.
Pilawski opatrzony w bilet i plenipotencję, korzystał z nich, aby o niezwykłéj porze, zastukać do drzwi pani Domskiéj. Pomimo, że się bronił jak mógł uczuciu rodzącemu się dla Elwiry, było ono już na tym stopniu rozwiązania, że rozumowi z sobą mówić nie dawało — Pilawski bronił się słabo, a chodził do Domskich jak mógł najczęściéj. Oczy panny Elwiry przyjmowały go bardzo dobrze, ale matka — i sama panna nader zimno, nie tylko go nie starano się zachęcić i ośmielić, ale pani Domska czasami zdawała się chcieć mu dać do zrozumienia, iż niewłaściwe czynił kroki. Domska jak wszyscy prawie w Krynicy była przekonaną o Pilawskim, iż zajmował w obywatelstwie miejsce znaczące, miał rodzinę bogatą, stosunki świetne.. Matka więc rada go była zawczasu oddalić od córki, będąc pewną iż zbliżenie do niczego nie doprowadzi, prócz zawodu i cierpienia, a upokorzenia Elwiry. Że Pilawski tę oziębłość wcale znowu inaczéj sobie tłomaczył, pojąć łatwo. Widział oznaki zamożności otaczające te panie i był pewien, że matka dla Elwiry szukać będzie człowieka z tytułem, z imieniem.. ze stosunkami jéj własnym odpowiedniemi.
Zrażony tem nieco pan Gabrjel — trzymał się na wodzy, nie posuwał ani na krok daléj.. wyraźnie okazywał iż panią Domskę zrozumiał — a mimo to Elwiry oczy przyciągały, gdy się na chwilę spotkał z niemi na przechadzce i przemówił, dawał się opanować urokowi jéj i zapomniał o najmocniejszych postanowieniach. Rad więc bardzo, że mu powierzono zaproszenie, pan Pilawski zapukał.. Zastał Elwirę samą, gdyż matka znużona położyła się była, towarzyszyła jéj tylko córeczka Jaworkowskiéj, która jak mogła najczęściéj przybiegała do Elwiry, zaprzyjaźniwszy się z nią bardzo. Grały w piłkę gdy wszedł Gabrjel. Elwira zawstydziła się dziecinnéj zabawki, gość rozśmiał się, dziecko także mające już pretensje słusznéj panny przy obcych, schowało co najprędzéj tę nieszczęśliwą piłkę..
— Nie tylko nie przeszkadzam — zawołał z progu Pilawski, ale jeśli przyjęty zostanę, pomogę...
Panienka schowała się do kątka.
Przychodzę w poselstwie, odezwał się gość, przynoszę paniom w imienia młodzieży na piknik jutrzejszy bilet zapraszający, a zlecono mi ażebym ustnie poparł go jak najusilniejszą z méj strony prośbą, by panie zabawę tę obecnością swoją zaszczycić raczyły..
Elwira spuściła oczy — zawahała się.
— Chociaż prawie pewną jestem, że mama na pikniku być nie może, bo jest cierpiącą — a ja w żaden sposób i z nikim bez niéj być bym nie mogła — jednakże ażeby się to nie wydało samowolą z méj strony, pozwoli pan...
Z biletem w ręku wybiegła do drugiego pokoju. Dzieweczka pani Jaworkowskiéj zostawszy na chwilę gospodynią, wyprostowana, poważna aby zatrzeć kompromitującéj piłki wspomnienie, jęła się przechadzać przekonywając ruchami i postawą pana Gabrjela, że wcale już dzieckiem nie była. Przechodząc około zwierciadła spoglądała w nie i dziwiła się jak była uroczyście słuszną i stateczną osobą. Na chwilę nawet, nie wiedząc jak zawiązać rozmowę wzięła książkę ze stolika i poczęła ją przerzucać z wprawą czytelniczki nałogowéj, oczy jednak po nad książką śledziły wrażenie jakie dobrze odegrana rola, czyniła na pięknym młodzieńcu.. Scena ta nie trwała jednak długo z wielkim żalem artystki i widza, wprędce bowiem weszła panna Elwira z biletem w ręku.
— Byłam pewna, że mama nie może być na wieczorze — rzekła — doktór wyraźnie jéj zakazał, ja nie pozwolę, a sama bez niéj być nie mogę.
— Przecież z mamą.. z moją mamą.. wrzuciła śmiało Jaworkowska.
— Ale z nikim w świecie, gdy matka w łóżku i cierpiąca, przerwała Elwira — za nic w świecie!! Racz pan podziękować za pamięć o nas, przeprosić bardzo... i... już nic więcéj..
Pilawski spojrzał smutny na Elwirę.
— Czy to jest nieodwołalne? spytał. Przyznam się pani, że lękam się aby wina niepomyślnego poselstwa nie spadła na mnie. Młodzieży tańcującéj mamy dosyć, panien jest nie wiele.
— Ale ja — prawie nie tańcuję — zawołała Elwira.. moja przyjaciołka — wskazała na małą Jaworkowską — wyręczy mnie z ochotą i zapałem. — Dzieweczka się zarumieniła.
— Stanowczo więc? — spytał Gabrjel.
— Nie będziemy bo być nie możemy..
— Towarzystwo jest bardzo miłe, ożywione, najlepszego tonu.. rzekł Pilawski... i — jeśli panie wstrzymuje obawa...
Elwira zarumieniła się strasznie — Nas? obawa?.. zmiłuj się pan... na myśl to nam nie przyszło...
Pomimo otrzymanéj odprawy, Gabrjel, który czuł i wiedział, że panna Elwira swobodniejszą z nim daleko była pod niebytność matki, radby był pobyt swój przedłużyć — rozmowę przeciągnąć — na nieszczęście nie znajdował powodu.
— Mam pani służyć jaką książką? zapytał.
— O! Dixona jeszcze nie skończyłam.. a Dumas’em trochę się dławię.. dziękuję panu.
— Jest rzecz dziwna, wtrącił Gabrjel — że mimo niepospolitych talentów pisarzów ostatnich lat, żadna ich książka nie obchodzi, nie przyciąga, nie zajmuje tak jak niedawne jeszcze dzieła téj epoki naszego wieku, która była jakby odrodzeniem ducha.
— Téj epoki ja niepomnę — odparła Elwira — pan także zapewne nie żyłeś w niéj, lub nie czułeś że żyjesz... ale porównywając to co około 1830 roku wyszło z tem co wychodzi 1866 — czuć że tamto byli artyści, a to są rzemieślnicy po troszę. Technika została.. natchnienie upadło... W tamtéj chwili w coś wierzono.. dziś my, w nic.. oprócz naszego smutku...
— To prawda — szepnął Pilawski.. zmęczyli się wszyscy — wyżyli.. odpoczywamy...
Gabrjel widocznie szukał pozoru tylko do dłuższéj rozmowy. — Nie chce pani zamówić sobie godziny fortepianu w Warszawskim hotelu?
— Dziękuję, mówiłam panu — muzyka w danéj godzinie jest dla mnie — niemożliwą.
— Ale tęsknota za fortepianem...
— Przeżyć ją potrzeba — jak wszystkie tęsknoty...
Pilawski musiał choć niechętnie się pożegnać, podali sobie ręce, które się ledwie zetknęły, lecz oczy Elwiry pełne wyrazu, smutne, mówiące, spotkały się z jego oczyma i powiedziały mu — do widzenia!
Zaledwie Pilawski odszedł, wbiegła niespokojna pani Jaworkowska, która pana Boga nawet samego prosiła w duchu by natchnął Domską — a dał jéj myśl nieprzyjęcia biletu — odmówienia. Nieśmiała się tego spodziewać.
— Moja Elwiro — rzekła chwytając ją za rękę, no cóż? no co? był pan Pilawski z zaproszeniem? nieprawdaż?
— Tak jest..
— No i cóż? i cóż? proszę cię, jakżeś się zdecydowała?
— Wie mama, podchwyciła córka — ja za Elwirę mam tańcować, proszę się jéj spytać saméj..
— Odmówiłyście? jakto? z nietajoną radością zawołała przyjaciołka — dla czego?
— Mama chora — a ja sama być nie chcę i w chwili gdy ona cierpiąca ani bym mogła..
Przyjaciołka aż w czoło ją pocałowała..
— Rzeczywiście — lepiéj nie mogłyście zrobić. — Choroba, niedyspozycja.. i po wszystkiem.. Ja także nie wiem czy będę na pikniku, choć mi doktór ruch zaleca.. Nie jestem zdrowa, pootwierają okna będą przeciągi.. gorąco.. Nie, — nie mogę.. nie pójdę, albo tylko na chwilę, pour faire acte de présence...
— Ale ja muszę być — odezwała się dzieweczka, aby za Elwirę tańcować..
Na to nie było odpowiedzi, Jaworkowska poszła do pokoju przyjaciółki powinszować jéj tego taktu z jakim się znaleść umiała. Łatwo się domyśleć, że choroba pani Domskiéj była umyślna w istocie. Biedna kobieta czuła fałszywe położenie.. i korzystać nie chciała z tego iż jéj nieznano..
— Jaka ty jesteś rozumna i — poczciwa! zawołała Jaworkowska, jak to dobrze, że ty tam nie idziesz.. Spojrzała — Domska w oczach miała łzy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.