Wielki nieznajomy/Tom I/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Piknik drugi wypadł w czasie największéj słoty, ale nadzwyczaj świetnie: powóz i konie z hotelu Warszawskiego porozwoziły dopiero nadedniem gości do domu. Hrabina tańcowała tym razem tak jak gdyby odtańcować pragnęła za połowę pierwszego. Pilawski stał w kącie z kapeluszem w ręku, w białych rękawiczkach. Wybrała go z dziesięć razy do różnych figur, ale słowa z niego żywszego dobyć nie mogła. Lodowata zagadka! rzekła ku końcowi wieczora, zaprosiwszy go do siebie na herbatę. Mój Boże! — dodała zdala się nieznacznie przypatrując: a mimo tego zimna ile życia i rozumu w tych oczach ile szlachetności w postawie, jakie znalezienie się miłe, jaka uprzejmość dla wszystkich! I możeż być abym do głębi téj duszy tak szczelnie zamkniętéj, dobyć się nie mogła? Nie zajrzała w nią i nie uleczyła jeśli ją świat i życie za młodu zraniły??
Tegoż samego dnia przed piknikiem, na którym Domskich znowu nie było, Pilawski poszedł odwiedzić sąsiadki. Matka zawsze go jeszcze przyjmowała równie zimno i ceremonjalnie, lecz wynagradzała to Elwira, okazując mu wiele grzeczności, sympatji i coraz poufalszą przyjaźń. Sama Domska nie miała już tak wielkiéj obawy, bo się przekonała iż Elwira postępuje z wielkim taktem, a młody człowiek wcale się tak natarczywie nie narzuca i nie zbliża, jak zrazu przewidywała.
— Czy pani tu dłużéj zabawisz? spytał po chwili Gabrjel.
— Dla czego pan się o to pytasz? żywo podchwyciła mierząc go oczyma Elwira.
— Bo — bo radbym panie tu jeszcze zastać, gdy powrócę — rzekł Pilawski.
— A dokądże i kiedy pan wyjeżdżasz?
— O wody niewiele mi idzie, przybyłem do Krynicy, nie tyle dla kuracji, jak dla spokojnego wypoczynku, korzystam ze zbliżenia się do Tatrów, ażeby je zwiedzić.
— I długo potrwa ta wycieczka? zapytała przerzucając książkę Elwira.
— Ja sądzę, że nie dłużéj nad dni dziesiątek — rzekł Pilawski. Elwira zwróciła się do matki, któréj oczy wzrok jéj spotkał.
— Sądzę że przynajmniéj tyle tu jeszcze zabawimy — odezwała się matka.. jakby mimowoli, ulegając nieméj prośbie Elwiry.
— I bardzo nam miło będzie, doczekać tu pańskiego powrotu — dodała córka, bo nam opowiesz o Kościelisku.. o Zakopanem, o Morskiem oku i o wszystkich cudach Tatrzańskiéj natury, któréj my, niestety! widzieć nie możemy...
— Zbiorę wszystkie moje wrażenia, uśmiechając się rzekł Pilawski, i przyniosę je na usługi pań..
— Sam pan jedziesz? spytała Elwira.
— Dotąd towarzysza nie mam.. Mój dawny kolega uniwersytecki, pan Albert ma ochotę i waha się jeszcze, ja bądź co bądź — jadę.
O projekcie tego wyjazdu wcale jeszcze nie wiedziała hrabina. Dopiero w czasie pikniku walcując z kuzynkiem Albertem, który mimo małego wzrostu, sławnym był tancerzem, odezwała się do niego.
— Na trzeci piknik, zamawiam cię do pierwszego walca.
— Tak, jeżeli powrócimy.
— A dokądże i z jakiem — my — jedziesz?
— Do Tatrów mnie ten nudziarz Pilawski ciągnie koniecznie. Już mi oddawna wstyd żem jeszcze karku tu nie nadkręcił, tak jak na Montblanc.. trzeba raz to odbyć, bo wreszcie pod Tatrami mieszkając wstyd przyznać iż się tam nie było.
— A Pilawski kiedy jedzie?
— Pozajutrze..
Hrabina się zamyśliła.. wśród kontredansa dała znak Pilawskiemu ażeby się zbliżył.
— Piękny to z pana towarzysz na tem wygnaniu, odezwała się — bez pozwolenia, bez pytania, bez opowiedzi, wyruszasz sobie cichaczem...
— Ktoż to pani hrabinie powiedział?
— Skarżył mi się Albert na pański despotyzm, jeszcze i jego chcesz ztąd wyciągnąć.
— Sam mi się ofiarował...
— A pan chcesz koniecznie jechać?
Postanowiłem sobie zwiedzić Pieniny i Tatry. Wszyscy jedziem do Szwajcarji, wszyscy dobijamy się na Montblanc, a choćby na Flegière, kto się wyżéj boi.. trzebaż poznać Karpaty także. Tyle mówią o ich piękności.
— Hrabina ruszyła ramionami.
— Pomówimy o tem jutro.. Długo to czasu zabierze?
— Sądzę że nie więcéj nad dni dziesięć.
Figura w kontredansie nie dozwoliła dalszéj rozmowy. Nazajutrz Pilawski już był upakowany do drogi, konie najęte.. Albert jeszcze się wahał. Zeszli się na herbacie u hrabiny, która przyjęła Pilawskiego jakoś nienaturalnie poważna i zamyślona.
— A cóż, jedziesz? spytała Alberta.
— Doprawdy, nie wiem — odparł praktyczny młodzieniec, z jednéj strony należałoby, z drugiéj okrutnie mi się nie chce.. Wcale co innego jest zwiedzać góry szwajcarskie, tyrolskie, Alpy i Apeniny.. Wszędzie są porządne hotele, jadło, przewodnicy.. a chociaż o Tatrach wiadomości zbyt szczegółowych nie mam, dodał, mogę zaręczyć za to, że o chlebie razowym i mleku lub serwatce podróż odbywać potrzeba..
— I to się nazywa młodym!! zawołała hrabina wstając żywo — lękać się o materac wygodny i sztukamięsa a nie chcieć widzieć nic.. nie zapalić się...,
— Za pozwoleniem — przepraszam — rzekł Albert, ja się nigdy nie zapalam, masz tego pani najlepszy dowód, gdym się od jéj pięknych oczów niepotrafił rozpłomienić.
— Komplementem mnie nie zbędziesz — ofuknęła hrabina.. i podstąpiła do Pilawskiego..
— Panie Gabrjelu weźmiesz nas pan z panną Salomeą do Tatrów?
Pilawski osłupiał. Jeżeli pani każe — przebąknął zmięszany — lecz dla pań to w istocie droga może być nie nazbyt przyjemna, a bardzo niewygodna.
— A! toż przecie raz w życiu i niewygody potrzeba sprobować — odezwała się hrabina..
— Jeśli hrabina jedzie to.... i ja, rzekł Albert.
— Kiedy ruszamy? jutro?
— Jam się wybierał jutro.
— Służę panom — dokończyła hrabina — podając rękę Pilawskiemu — jedziemy. Gdzie dojdzie mój powóz i konie, mamy je.. gdzie nie można powozem, dojedziemy na góralskich wózkach, gdzie one nie chodzą, pójdziemy piechotą..
Albert ramionami ruszył.
— Byle się to nie skończyło na zapaleniu płuc lub febrze — rzekł poważnie.
— Więc zostań i obwiń się w bawełnę — zaśmiała się hrabina — my jedziemy.
Stojący bliżéj dosłyszeli nie chcąc uszom swym wierzyć, że hrabina wybierała się od trzeciego pikniku, od towarzystwa całego otaczającego czcią i hołdami, na tatrzańskie łomy.. i to tak nagle, tak niespodzianie, tak prawie nieprzyzwoicie w towarzystwie czyjem... pana Pilawskiego.. Wszyscy otoczyli kołem panią Emilję, a szczególnie gospodarze pikniku dla których strata hrabinéj groziła że się ów trzeci, a najwięcéj dotąd obiecujący, nie uda. Pani! a czyż się to godzi!
— Pani chyba żartuje.. Ale któż się tak późno do Tatrów wybiera.. koniec Lipca, lada chwila spaść mogą śniegi. Rok słotny!!
Tak wołali otaczający, pani Palczewska ruszała ramionami, milczała, słuchała a nareszcie wysłuchawszy, odparła zimno — jedziemy!!
Wiedzieli wszyscy że się p. Gabrjel także wybrał do Tatrów — nagłe to postanowienie hrabinéj spowodowane wyraźnie jego wyjazdem wiele dało do myślenia. Już dawniéj krzywem nań spoglądano nieco okiem i wiele obudzał zazdrości we współzawodnikach: po tym wieczorze wszyscy wyszli obrażeni tem szczęściem.. Ponieważ u Aksakowicza świeciło się jeszcze, zaszli do niego.
Greifer nie krył się ze swem nieukontentowaniem i oburzeniem przeciwko intruzowi, hr. Żelazowski mu potakiwał, Hamermann także, słowem wszyscy aż do p. Porfirego i aż do Alberta, który jechać musiał, a klął fantazję kuzynki. Ta uraza do Pilawskiego wybuchnęła tu dopiero z całą siłą — żywiona wprzódy tajemnie.
Aksakowicz, D. Werner i Dormund grali w wista, gdy goście weszli tłumnie gwarząc i hałaśliwie rozprawiając.
— Co wam tam takiego? zapytał gospodarz — czego tak burczycie?
— Sam bądź sędzią — odparł Greifer. Słyszaneż to rzeczy!.. ten Pilawski ze swą miną pańską i tajemniczą, ze swą pedanterją i angielską elegancją, komediant jakiś wszystkie nam kobiety bałamuci. Nie dziwił bym się staréj Ormowskiéj, bo téj dosyć ładnéj twarzy aby mieć u niéj łaski.. nie dziwię się innym, tłomaczę panny, które się za mąż chcą wydać — ale pani hrabina! pani hrabina..
— Cóż się stało? zapytał Aksakowicz.
— Jedzie z nim przed naszym piknikiem, w Tatry! Wczoraj nie było projektu nawet, dziś dla tego że on się wybiera i ona rusza.
— No, no, — ale bo mi raz powiedziecie, ozwał się poważnie hrabia Żelazowski — cóż to za ryba? co za ryba? nikt go ostatecznie nie zna... Albert z nim chodził na uniwersytet, ale nie wie nic prócz że bogaty. Może żyd? Któż go wie. Na honor że to jest skandaliczne.
Albert się odwrócił.
Że nie żyd i że katolik to wiem z pewnością, rzekł — ale więcéj nic. Czy bogaty? tak się zdaje przynajmniéj,
— Ale któż? co i zkąd? nikt nigdy o żadnym Pilawskim nie słyszał — któż go rodzi? dodał hr. Żelazowski.
— Już o to zresztą mniejsza, podchwycił Greifer który genealogji zbyt głęboko sięgających nie lubił, ale cóż znowu w tym człowieku tak osobliwego so hervorragendes, że się tak wysłowię. Przyzwoity ale pospolity sobie — ani z powierzchowności, ani z dowcipu..
— Zachciałeś, zawołał Albert, nie znasz kobiet, im aby co nowego a tajemniczego, najprędzéj się zawsze podoba. Tak i z nim.
— Mnie on — niecierpliwi — dodał hr. Żelazowski.
— Mnie też — rzekł Greifer — jest nieznośny z tą swą grzecznością i chłodem. Nigdy z niego niedobędziesz otwartego słowa, zawsze zapięty na wszystkie guziki — tajemniczy, wyprostowany, zimny, sztywny — i gdyby człowiek chciał się do niego przyczepić — nie można.
— A nasze towarzystwo — rzekł Żelazowski — jakby mu niesmakowało. Uważacie jak się ciągle trzyma zdaleka.. każe się prosić..
— Wiecie co, wtrącił Aksakowicz stojący z kartami w ręku i nierad że mu wista przerwano — napijmy się po kieliszku i niech go tam licho nie bierze.. Czasu nie trzeba tracić.. my robra musimy skończyć.
Stało się po woli gospodarza, ponalewano kieliszki, wist ciągnął się daléj, lecz w kupce nie zajętych grą, rozmowa o Pilawskim i cenzurowane ciągnęło się daléj. Nawet Albert go nie bronił.
— Mów ty sobie co chcesz — zakończył Grejfer, to jakiś awanturnik. Tak się nie przyjeżdża do nieznajomego kąta.. zasłaniając twarz, kryjąc z tem czem się jest. Ja wam daję słowo, coś się krzywego okaże.. ale zapóźno..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.