Wielki nieznajomy/Tom II/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Po lasku właśnie chodziła bardzo piękna panna, z małą dzieweczką.. Była to Elwira z córką pani Jaworkowskiéj i synkiem, która się ofiarowała dzieci przeprowadzić i zabawić mając jakąś nadzieję, iż może — gdzie przypadkiem spotka Gabriela. Czasem są ludzie, którym takie szczęście służy że spotykają tych właśnie, których widzieć pragnęli.
Stało się i tym razem iż los poszczęścił — komu z nich dwojga, nie wiem. Minąwszy bardzo pociesznego Jerzykiewicza, który z cygarem w ustach paradował jakby na teatrze i uśmiechnąwszy się z niego, biorąc go za kuglarza przybyłego do Krynicy by pokazywać sztuki — panna Elwira postrzegła zdaleka nadchodzącego Gabriela. Serce uderzyło... niepomnąc na to, że się może skompromitować, niezważając iż elegant w zielonych rękawiczkach nie bardzo się był jeszcze oddalił, panna Domska pospieszyła wprost ku niemu. Po jéj twarzy zdala poznać mógł, iż smutne jakieś wrażenie nie znikło z niéj, zwiększyło się raczéj niepokojem.
— Na miłość Boga, zawołał przystępując żywo Gabriel — co pani jest? byłaś pani chora! tak? ale to nie choroba zmieniła jéj rysy i oblokła je tym smutkiem.. jeśli mam choć odrobinę łaski...
Elwira chciała mówić, ale mała Jaworkowska w wielkich pretensjach, stawiła się tuż przy niéj nieodstępując na krok, z wytężonym wzrokiem i słuchem: rozmowa stawała się niepodobną. Oczyma wskazała Elwira na nią: szczęściem, tak się już tego dnia wszystko składało, że despotyczny braciszek przyszedł się od niéj domagać, aby poszła z nim grać w wolanta i owa słuszna panna, wyrzekłszy tylko po cichu — te nieznośne dzieci! za panem bratem pójść musiała.
— Co pani jest? powtórzył Gabriel.
— Co mi jest! odezwała się smutnym głosem Elwira — powiem panu jednem słowem, na sercu mi ciężko! leży na nim kamień.. wieko grobowe, oddychać nie mogę.. Byłam chora, jestem znękana... chciałabym ztąd jak najrychléj wyjechać.
— Czy mogę w imię najszczerszéj przyjaźni domagać się wyjaśnienia? zapytał Gabriel.
— Winnam je panu, rzekła Domska, ale jestto dla mnie ciężkiem, przykrem i lękam się go. Choćbyś pan miał najgorsze o mnie powziąść wyobrażenie, przyznam się że to zmartwienie którego doznałam, wynikło z pańskiéj przyczyny.
— Z przyczyny mojéj, mojéj? krzyknął przestraszony Pilawski, — ale cóż ja uczyniłem, czem mogłem?
— Posłuchaj pan, mówiła Elwira — będę miała męztwo wyspowiadać mu się ze wszystkiego. Nie wiem czy może człowieka większe spotkać nieszczęście, jak gdy się zawiedzie na kimś, w kim szlachetną duszę uczuł, w kogo uwierzył.. Nie będę taić żeś mi się pan wydał takim właśnie uczciwym, zacnym, szczerym człowiekiem.. Zachwiano we mnie wiarę w niego, zabolałam..
Stanęła i spojrzała nań. Gabriel stał blady jak ściana, tylko oczy mu się iskrzyły blaskiem jakiegoś szlachetnego oburzenia i gniewu.
— Któż? co mógł pani powiedzieć o mnie? wyjąknął z trudnością Pilawski.
— Kto, tego panu nie wyznam.. nie mogę, mówiła spokojniéj Elwira — ale rzucono na was — spodziewam się potwarz.. Ja nie chcę ani wam jéj powtarzać, ani was do tłomaczenia z życia pociągać, daj mi pan rękę i słowo, że nie masz sobie nie do wyrzucenia coby jego charakter kalało... że.. a! mój Boże — powiem wszystko... zrobiono pana... szulerem z profesji.
Gabriel spojrzał i rozśmiał się ruszając ramionami..
— Przysięgam pani na Ewangelję i co jest najświętszego w świecie, żem w ręku kart nie trzymał, że nie gram nigdy.
Oczy Elwiry zabłysły radością.
— To po prostu jest jakaś niepojęta omyłka, lub ohydna zła wola... to nie ma sensu.
— Byłam o tem przekonana.. oddychając wolniéj odezwała się Domska — teraz — skończone wszystko.. nie pytam więcéj.
Gabriel pochwycił jéj rękę i przyłożył ją do ust przejęty, rozczulony. Bóg łaskaw, rzekł, spodziewałem się zmartwienia, ciosu, zesłał mi najwyższą pociechę, bo dowód współczucia od pani, któréj szacunek jest dla mnie najdroższym skarbem.. A! niechże będą dzięki losowi, który dotknąwszy niesłusznie, tak płaci za ciosy.. Zamyślił się chwilę.
— W istocie, rzekł powoli — sam winienem wiele, oblokłem się tajemnicą... nikt nie wie nic o mnie, domyślają się rzeczy najgorszych.. Pozwól jednak pani abym i dziś nawet pozostał dla niéj — nieznajomym: mam ważne powody. W mem życiu nie uczyniłem nic czego bym się miał wstydzić, a pomimo to... są rzeczy z któremi taić się muszę.. bo może by mnie od pani na wieki rozdzieliły. Nie żądaj pani wyjaśnienia tajemnicy, zniknie ona wprędce.. odsłonię się cały i niepowstydzę.
— Ale czyż ja nawet wiedzieć nie mogę? zapytała Elwira..
— Nie żądaj pani — zakończył Pilawski.. w téj chwili — nie mogę — o! nie! nie!
Zamyślił się, zakrył dłonią twarz — oczy miał łez pełne.
— Wierzę panu i uszanuję jego milczenie... zakończyła Elwira.
— Pani jesteś aniołem! zawołał Pilawski w uniesieniu — lecz my żyjemy na świecie nie w sferach róży mistycznéj Raju — w tym świecie imię, nazwisko, stan, zajęcie, przeszłość stanowią o losach człowieka.. Podnoszą go, przybijają, dają mu lub odbierają stanowisko, prawo do bytu w pewnem towarzystwie, słowem są to suknie bez których na królewskie pokoje wnijść nie można.. Nie powiem więcéj...
— Nie! nie chcę, powtórzyła Elwira, tylko powtórz mi pan, że sobie nic nie masz do wyrzucenia i że nikt panu zarzutu.. uczynić nie ma prawa.
— Żadnego, który by mnie w oczach ludzi zacnych i rozsądnych mógł potępić — rzekł Gabriel. Co się tyczy śmiesznéj plotki o mojem szulerstwie.. tą mogę wzgardzić, bo jest najniedorzeczniejszym wymysłem.. Ale pozwól pani spytać — czy matka pani słyszała to?
— Tak jest, wie o tem.
— A pani litościwie raczyłaś mnie bronić?
— Broniłam, alem nie obroniła — rzekła Elwira, sercu matki dosyć podejrzenia.. Teraz stanę odważniéj w waszéj obronie..
Mała Jaworkowska uwolniwszy się od wolanta biegła zająć stanowisko dorosłéj panny, Gabriel ledwie miał czas odezwać się pospiesznie...
— Ufaj mi pani! proszę — błagam..
— Bądź pan spokojny..
Podali sobie ręce.. Pilawski odszedł kilka kroków i padł na ławkę.... Siedział na niéj zadumany od kilku minut, gdy go przywitanie zbudziło.
— Dobry wieczór.. panu dobrodziejowi.. szanując incognito tytułu nie daję! cha! cha! Był to Surwiński, który się natychmiast przysiadł. Miałem przyjemność tylko co zabrać znajomość z oficjalistą szanownego pana.. który tu przybył znać z raportem.
Pilawski porwał się z twarzą zmienioną. — Z moim oficjalistą? i ten... zapewne?
— Nie, nie, niezdradził incognito — daję słowo — szepnął Surwiński, ten filut Greifert, nie lubię tego malimończyka.. pfe! — to istny kugiel żydowski — chciał koniecznie coś z niego wyciągnąć — a co mu się nie udało.
Gabriel słuchał. — A do czegoż się to zdało panu Greiferowi? zapytał.
— Pan nie wiesz — nie daję mu tytułu — rzekł znowu Surwiński, szanując incognito.
— Ja nie mam żadnego.
— No, to dobrze, to dobrze.. ale — pan nie wiesz iż masz we mnie przyjaciela.. więc z tego tytułu mogę być szczerym i będę. Jakże pan dobrodziéj niechcesz tego widzieć, iż takim właśnie ludziom jak Greifer, stoisz na ich drodze i chleb im odbierasz. Młody, przystojny, bogaty, (hm, może i coś więcéj!) przyjeżdżasz, zawracasz głowy, odsadzasz Greifera od hrabiny, zajmujesz mu miejsce przy Domskiéj, zaćmiewasz go swym blaskiem.. naturalna rzecz, że sobie w nim czynisz nieprzyjaciela.
— Jakto przy Domskiéj, przerwał Pilawski, którego to uderzyło — a cóż Greifer ma tam za stosunki?..
— Ma, ma, zawiązał je przez panią Jaworkowską, która go proteguje dla tego, że on jéj fluksję okłada kataplazmami pochlebstw i kondulencji. Wkręcił się do tego domu i radby się ztamtąd pana pozbył. To jeszcze dodam, że jeśli zajdzie jaka plotka.. przeszkoda.. coś niepomyślnego z téj strony, ręczę że ją ten gagatek stworzy...
Pilawski wstał z ławki i uderzył w dłonie.
— Jestem w domu?
— Co takiego? przerwał zdumiony Surwiński, czy już co spłatano?
— Tak jest — rzekł Pilawski — a mnie idzie o to, ażebym odkrył sprawcę i pomścił krzywdę.
Surwiński wielki amator mszczenia krzywd zatarł ręce. Pomściemy ją, jak Bóg Bogiem.
— Trzeba dowodu na sprawcę..
— Znajdziemy go, zawołał Surwiński, a jak tylko będzie szło — o pif, paf — szach, mach, ja panu dobrodziejowi dam na sekundanta Hotkiewicza i poprowadzimy interes...
— Dowodu! dowodu! zawołał Pilawski, dowodu, że on splótł potwarz na mnie.
— Cicho, powoli — a i ten się znajdzie.. czekaj pan, ja w tem..
Z rozognioną twarzą Gabriel ścisnął dłoń Surwińskiego, który go w ramię pocałował i z rozrzewnienia więcéj powiedzieć nie mógł nad wyrazy przerywane łkaniem. Mój mości dobrodzieju.. mój panie..
Ochłonąwszy jednak nieco przysiedli oba.
— Jakkolwiek przekonanie moralne może do tego prowadzić, że kalumnię rzucił Greifer — zamało tego, potrzeba dowodu.
— Gdybym tylko moralną miał pewność — szepnął Pilawski — powód do dania mu nauki znajdę.
— Ale beze mnie proszę nie czynić nic — zawołał Surwiński, beze mnie nic — ja tę rzecz poprowadzę... trzeba ostrożności i taktu... taktu..........
Domawiał tych słów, gdy hrabina w towarzystwie Sir Williama, który jéj rękę podawał, hr. Żelazowskiego i kilku osób ukazała się na ścieżce.. Surwiński ścisnął rękę Gabriela — szepnął raz jeszcze:
— Beze mnie nic — i ścieżyną w dół zbiegł szybko jakby miał lat dwadzieścia kilka.
Nasz nieznajomy był jednym z tych ludzi, którzy choć nawykli są i zmuszeni wiele w sobie ukrywać, nic całkowicie zataić nie umieją. W tych poczciwych naturach wzdrygających się na komedję życia, przez innych odgrywaną z taką krwią zimną i obłudą mistrzowską, odbija się wszystko na powierzchni, co w głębinę padnie. Na Pilawskim poznać było można rozmowę z Elwirą i spotkanie z Surwińskim, i niepokój o owego eleganta... niepotrzebnie przybyłego do Krynicy i po ścieżkach wszystkich popisującego się z zielonemi rękawiczkami. Hrabina przez przyjazne usposobienie, które w niéj pozostało, choć miejsce w sercu zajął teraz William.. poznała, domyśliła się zaraz iż Pilawskiemu coś się trafiło.. Napróżno wysilił się na uśmiech przy powitaniu..... rzuciła na chwilę anglika i bardzo zręcznie podstąpiła ku niemu. Pan jesteś zmięszany.. co panu?
— Nic, pani.
— Pan mnie nie zwiedziesz, bo mu dobrze życzę — co to jest? przysięgnę, że plotka..
Gabriel zmilczał. Źle pan zrobisz, że nie jesteś szczerym ze mną. Miałbyś prawo taić się gdybyś się we mnie zakochał, ale będąc tylko dobrym przyjacielem, powinieneś mi mówić wszystko.
— Nie ma nic tak ważnego, jam czasem dziecinnie drażliwy, odezwał się zmuszając do uśmiechu znowu Pilawski, a są doprawdy rzeczy, które uszu pani dotykać nie powinny.
— Myśmy się teraz i uszy nasze wyemancypowały, rozśmiała się hrabina, ruszając ramionami — możemy już słuchać wszystkiego, kiedy niektóre z nas słuchają medycyny. Kobiety anioła, wychowywanéj jak pieszczony kwiatek, aby w kielich jego kropla rosy nie padła, aby pył nie siadł na jéj listkach, aby rosła poezją, pieśnią, obłoczkiem złocistym, niewinnym barankiem, téj kobiety.. nie ma już na świecie. Na miejscu jéj macie siostrę w pracy, nauce.. w męztwie. Czy przy siostrze nie zatęsknicie za aniołami, ja nie wiem — ale anioły poleciały.. zkąd przyszły... Z nami więc nie ma co robić ceremonji mów pan.
— Doprawdy nie mam co powiedzieć! wybuchnął Pilawski, jestem zły.. ktoś tu na mnie poplótł rzeczy niestworzone, kipię, szukam i chciałbym się pomścić.
— Czekaj pan, zawołała hrabina — a strzelasz dobrze??
— Nie mogę się chwalić — rzekł Pilawski — lecz wątpię doprawdy bym mógł chybić..
— Kulą, z pistoletu..
— Czemkolwiek bądź i do czegokolwiek bądź.
— Nie zdaje mi się żebyś mógł fanfaronować — zapytała hrabina. Odwróciła się do Williama.
— Masz pan pistolety podróżne? zapytała.
— Mam i wyborne — odparł anglik.
— Możebyśmy sobie zrobili zabawkę i poszli strzelać do celu...
— Wybornie! rzekł William, i ruszył nie oglądając się, po broń i kule... Hrabina tymczasem nie mówiąc już nic z Pilawskim, spiesznym krokiem poprowadziła całe towarzystwo na łączkę za łazienkami, za którą był las, a położenie jéj wzgórzyste, zabezpieczało by zbłąkane kule nie dostały się przechodniom.. Anglik w bardzo prędkim czasie zdobył deskę.. pochwycił pudełko i nadbiegł zdyszany...... aby swą panią zabawić..... co prędzéj spełniając jéj rozkazy..
Hrabina mocno zdawało się sama przygotowaniem zajmować.. Gabriel stał z boku. Ustawiono cel... nabito broń, całe towarzystwo zajęło półkolem miejsce widzów, wyczekano jeszcze, chwilę wysławszy ludzi, aby się upewnić, że lasek i okolica jest pusta.. wreście anglik pierwszy stanął o kroków trzydzieści, strzelił razy cztery i niechybił ani razu. Pni Emilja biła brawo z całych sił.
— No — a pan? odwróciła się do Gabriela.
— Ten strzela lepiéj ode mnie — odezwał się William, probowaliśmy się w Tatrach — ja mogę powiedzieć że mam wzrok i rękę celną, ale ten — djabelską.
Pilawski się zarumienił. Dla niego tylko można wbić parę ćwieków w deskę, dodał anglik, ręczę że kule będzie na nie sadził jak paciorki na nitkę..
— To przesada — ozwała się hrabina..
— Sprobujemy, rozśmiał się William. Pobiegli do deski.. Był to kawałek tarcicy oderwany od czegoś z tkwiącym właśnie gwoździem u brzegu, który kamykiem wyprostowano.. Gabriel wzbraniał się strzelać.. ale hrabina prosiła, zachęcała, domagała się, wszyscy stali w oczekiwaniu. Wyszedł milczący z dwoma pistoletami na raz, — widać było w twarzy wytężenie wielkie wszystkich sił i zmysłów.. padł strzał jeden i natychmiast drugi.. Jeszcze obłoczek dymu wzlatywał nad trawą, gdy wszyscy się rzucili do deski, na gwoździu tkwiły dwie kule jedna na drugiéj.. dolna tylko była spłaszczona i w deskę zaryta.
P. Palczewska obróciła się do Gabriela. — Powińszować panu! rzekła, to coś cudownego! ale z pana nieprzyjaciel straszliwy...
— Gdyby do człowieka tak mierzyć można jak do deski — odparł skromnie Pilawski.
Biedna jaskółka padła jeszcze ofiarą tych popisów zręczności. Hrabia Żelazowski posępnie patrzał na nie. Niech że go licho porwie — powiedział sobie w duchu, piękna rzecz z nim mieć do czynienia.
Anglik poszedł swą drogocenną broń odnieść sam do hotelu, a pani Palczewska parę kroków odeszła z Pilawskim, pod pozorem przypatrzenia się celowi jeszcze..
— Daj mi pan słowo, że ani zabijesz, ani skaleczysz ciężko i tylko — maleńką sprawisz nauczkę, szepnęła, a dostaniesz wskazówkę o plotkarzu....
— Dowód! dowód!
— Niestety! nie mam go!
— A ja wskazówkę już mam — rzekł Pilawski.
Spojrzeli na siebie...
— Cóż myślisz? — Nie wiem, zobaczymy.
Hrabina poprowadziła cały swój dwór na daleką przechadzkę..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.