<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W roku 1846, kto pamięta Warszawę, przypomni też sobie może dosyć oryginalnego człowieka, który miał piękną kamienicę przy ulicy Długiéj i dom w rynku Starego miasta. Nosił się on ze staroświecka w kapocie, ale z pewną elegancją zawsze uszytéj, w stroju reszta acz niemodna, z pewnym smakiem była dobraną. Człek był dobrze nie młody, posiwiały ale rumiany, czerstwy i pięknéj twarzy, rysów szlachetnych. Mówiono że miał lat przeszło sześćdziesiąt, przecież gdyby nie siwizna, niktby mu nad czterdzieści nie dał. Ponieważ nosił zawsze kapotę szaraczkową i wszystko w tym skromnym kolorze dobrane, znano go pod poufałem imieniem, Szaraczka. Wszakże przezwisko to w ustach tych co je wymawiali nie miało nic szyderskiego, nic uwłaczającego. Szaraczek był wielce lubionym i wyglądało na rodzaj pieszczoty. Pochodził z rodziny prastaréj mieszczańskiéj i życie miejskie, jego instytucje, stowarzyszenia, bractwa, obchodziły go serdecznie. Należał do konfraterji literackiéj, był opiekunem różnych zakładów, dla biednych świadczył wiele.. Pomimo téj znanéj dobroci i uczynności, Szaraczek wyglądał surowo, chodził zamyślony, posępny, z dwoma wiekuistemi fałdami na czole, namarszczony, a mówił jakby chciał łajać. A gderząc często się sam rozpłakał. Starsi ludzie pamiętali że był za młodu żonatym, bardzo do żony przywiązanym, żył z nią jednak tylko parę lat, bo mu wkrótce zmarła niezostawiwszy potomstwa. Na Powązkach biedny wdowiec wystawił jéj pomnik piękny, i często doń jeszcze teraz nawet pielgrzymki odbywał. Pomimo, że go prawie gwałtem swatano i żeniono, że na różne pokusy był wystawiony żenić się już więcéj nie myślał...
— Takiéj drugiéj mieć nie będę — mawiał — a przysięgałem ci jéj nie do jéj śmierci ale do mojéj, i zostanę wiernym. Jakoż późniéj już go nawet nie napastowano. Nie miał bliższéj rodziny, nie bardzo to kogo obchodziło — mawiano tylko czasami po cichu: Ciekawa też rzecz co Szaraczek zrobi z majątkiem? Boć dom i kamienica, a bodaj i gruby kapitał przy nich.. pewnie się to albo dobroczynności albo szpitalom dostanie bo komużby? Tym czasem Szaraczek i pieniądze bardzo szczęśliwie robił, i szczodrze szafował niemi na ubogich i nikomu się nie spowiadał co myśli na potem.
Wiedzieli ci co go znali, że człowiek był opatrzny, stateczny i bez rozporządzenia nie umrze pewnie, a przekonani byli iż rozporządzić majątkiem potrafi. Szacowano go grubo i bajeczne rzeczy prawiono o dostatkach, chociaż człek był skromnych obyczajów a wcale ich dla siebie nie używał... Szaraczka ojciec jeszcze miał wielki skład sukna przy Długiéj ulicy, i wielki warsztat krawiecki, z którego robota się rozchodziła po całym kraju. Znano ją szczególniéj z sumienności bo tam pewnie ani zgniłego i zleżałego towaru, ani tandetnego szwu nikt nie znalazł. Już za syna obok warsztatów w których się przysposabiała robota gotowa w wielkiéj ilości, wywożona na jarmarki, powstał zakład wytworniejszéj krawiecczyzny, który z zagranicznemi mógł iść o lepszą. Zaprowadzono tu wszelkie ulepszenia jakie gdzie się ukazały, czeladź była dobrana, Szaraczek co roku sam jeździł za granicę i najprzedniejsze sukna, kazimirki, korty, baje zakupywał w Anglji, w Bernie, w Sedanie, tak że często odstępował z nich hurtownie mniejszym rzemieślnikom. Człek był porządny, stateczny i co się zowie — z głową. Znano go z niéj równie jak z najpoczciwszego serca. Choć niepozornie się odziewał i nikt by go nie posądził o jakieś wyższe wykształcenie, ale praktycznie go nabył, czuł jego potrzebę i pracował nad sobą, wcale z tego nie szukając chluby. Bywało gdy z nafałdowanem czołem i rękami w kieszeniach kapoty, stanie przy jakich naradach i rozmowie poważnéj, a poczną eleganci i blagery pleść androny niby mądre bardzo, Szaraczek słucha słucha..[1] usta mu się krzywią, głową trzęsie, cierpi[2] cierpi.. a jak się odezwie, zmusi do milczenia.. Nie gniewał się nigdy, gderał prawie zawsze.. W końcu młodzież co chciała rozumną udawać już się przy nim strzegła, bo ją w komysz zapędzał. Czasem metody sokratycznéj, z miną niewinną począł pytać, a jak jął ścigać owemi zapytaniami z jednego w drugie wpadając, tak w ciasny kąt zagnał pyszałka że musiał zamilknąć.
Szanowano go powszechnie, lecz się też i lękano, a paniczkowie słabo kuci, unikali jak mogli, bo był dla nich nielitościwym.. W r. 1846 chociaż sklep, magazyny, warsztaty miał w kamienicy przy ulicy Długiéj, sam Szaraczek mieszkał jeszcze zawsze na Starem mieście w domu do którego był nawykł, i wynosić się z niego nie chciał, bo w nim parę lat z żoną przeżył szczęśliwych. Tu na pierwszem piętrze zajmował kilka pokoi jeszcze dawnemi sprzętami zastawionych, a niektóre z nich nie widzieć jak były stare.. i choć nie wytworne, nosiły na sobie cechę epoki, gdy najmniejszą rzecz wykonywała ręka nie machina, myśl nie jakaś forma wyciskająca tysiączne wyroby. Dość jest przypatrzeć się lepiéj zachowanym domom mieszczan Gdańska, Torunia, Elblągu, ażeby się przekonać, że bogatsi mieli zamiłowanie kunsztu i smakowali w rzeczach pięknych, a w owych wiekach rzeczy te robiły się na trwanie długie, gruntownie, mocno i z miłością jakąś a pieszczotą. Więc szafa taka rzeźbiona a wysadzana, do pisania stół, szkatułka kiedy się kupowała to ją dobrano jak pieścidełko i szanowały ją pokolenia, a nie łatwo się zbywano nawet kufrów po babce i zamczystych szafarni.
Szaraczek miał takich sprzętów dosyć, różnemi czasy przez ojca i dziada pozbieranych, a jakoś to mimo wojen ocalało. Na dole w tym samym domu mieścił się sklepik korzenny też odwieczny, na drugiem piętrze lokator, stary urzędnik, na trzeciem na dwoje podzielonem, dwie bardzo ubogie rodziny, którym Szaraczek dał przytułek, ojciec z dwoma córeczkami wdowiec, rzemieślnik, i wdowa z małym chłopaczkiem. Ta zajmowała jedną izdebinę z komórką, brała jakieś roboty do domu, ale się jéj strasznie źle wiodło, wymizerowane było kobiecisko i gdy przyszło komorne płacić, chodziła zawsze z niecałem do właściciela domu o folgę prosząc. Oddawała potem jak mogła kapaniną po troszę, lecz zawsze coś zalegało. Szaraczek bardzo był dla niéj wyrozumiały, mówiono nawet że jéj czasem pożyczał jeszcze grosza ale gdy się komu nie wiedzie — trudno biedę zwyciężyć. Im się człek uparciéj z nią łamie, tem ona zajadléj dokucza. Pomimo pomocy Szaraczka wdowie szło źle bardzo, głównie z tego powodu, że zdrowia nie miała. Całemi dniami robić nic nie mogła, gdy do sił trochę przyszła rwała się dniem i nocą pracując, aby przechorowany czas nagrodzić i znowu się nabawiała choroby. A że miała chłopaka jeszcze lat ze siedem lub osiem dochodzącego, którego bardzo kochała, często z nim razem zmuszona mrzeć głodem, płakała z rozpaczy — łzy też i oczy psuły i zdrowie. Słowem sąsiad szewc który też miał dziewcząt dwie na głowie a był wdowcem, ale któremu się daleko lepiéj powodziło, chociaż poniedziałki obchodził i napiłym też bywał czasem, już dawno prorokował że z tą Dudzikową będzie źle. Zwała się bowiem Dudzikowa, nikt tak dalece nie wiedział co była za jedna, pewnie też po rzemieślniku wdowa. Nie żyła ona z nikim, nikt u niéj nie bywał, a kto zajrzał powiadał, że w izbie sprzętu prawie nie widziano.. nawet łóżka brakło, siennik tylko leżał na podłodze.. I chłopiec i ona spokojni byli, a choć u szewca nieraz i w nocy czyste piekło powstawało tak się kłócili, wrzeszczeli, śpiewali, śmieli i swawoliły dziewczęta, nigdy się Dudzikowa nie poskarżyła, nigdy jéj słowo z ust nie wyszło..
Sama sobie służyła.. rzadko po robotę chodziła, chłopca biorąc z sobą, a dzieciak już był tak nauczony zawczasu, że się do innych dzieci nie garnął i siedział w tem zamknięciu a nie słychać go było. Chłopak jak matka był mizerny strasznie, ale tak uderzająco piękny iż mu się wszyscy dziwowali. Matka też znać była za młodszych i szczęśliwszych czasów piękną bardzo, dziś z tego ledwie ślad pozostał.
Jak to zwykle bywa po sąsiedztwach, szewcówny, służąca czeladź nie mając co robić, poglądały, ciekawili się, szpiegowali co się u Dudzikowéj działo...
Poświdrowano dziurki żeby ich podpatrywać, ale co tam było zobaczyć, kobieta grubem jakiemś szyciem od rana do nocy, czasem i przez noc była zajętą, dzieciak siedział naprzeciw niéj patrzał jéj w oczy, posługiwał, pomagał, drzémał lub bawił się rysując kawałkiem kredy po podłodze. Czem żyli tego dojść było trudno, coś czasem miewali ciepłego, zresztą chleb i kartofle. Dziecko dostawało uschłą bułkę i trochę mleka, matka jak utrzymywały szewcówny razowym chlebem rozmaczanym w wodzie się żywiła. Stróż kamieniczny słyszał parę razy, że Szaraczek na Dudzikową krzyczał za to iż jéj tak źle było, przypisując winę jéj saméj — z jakiego powodu niewiadomo. Nawykli byli wszyscy do tego że chorowała często, więc późniéj nie bardzo się tem troszczono, gdy na sienniku leżała, a chłopak skulony u jéj nóg popłakiwał cicho. Dziecko jakoś dzikie z natury ani do zabawy, ani na łakocie zwabić się nie dawało.
Jednego dnia późnéj i chłodnéj jesieni, stróż kamienicy wpadł do Szaraczka bardzo rano, gdy ten jeszcze chodząc po izbie pacierze mówił, z miną wielce wystraszoną i z pośpiechem niezwykłym, a że go stary nie zaraz postrzegł począł chrząkać niecierpliwie. Nic to nie pomogło, bo dopiero dokończywszy pacierza i przeżegnawszy się Szaraczek się obrócił i gderliwie, po swojemu zapytał:
— Czegóż ty tam chcesz? Stróż zamiast odpowiedzi mocno darł włosy i ramionami dźwigał, podstąpił krok i po cichu odezwał się. Proszę jegomości.. trzeci dzień dziś jak Dudzikowa z domu nie wychodziła i ani jéj ani dziecka nie słychać.. Szewc się boi czy nie zaczadzieli albo się im co nie stało.. bo cichusieńko w izbie.. a drzwi probowałem — zaparte na zasuwkę wewnątrz. — Trzeci dzień! zawołał stary i nie daliście mnie jeszcze wczoraj znać? trzeci dzień!
— Ale bo oni tam licho wie czem i po jakiemu żyją, a i to trzeba wiedzieć że przed trzema dniami kobiecisko się już ledwie włóczyło. Widziałem ją wchodzącą na wschody, co kilka kroków stawała, głowę opierała na poręczy, dyszała i dopiero wytchnąwszy szła daléj. Pół godziny się tak ciągnęła na górę.
— A czemużeś mi wczoraj nie dał znać, trutniu jakiś? powtórzył Szaraczek — skaranie Boże. I porwał się jak stał ze stróżem iść na górę. Gdy do drzwi zastukali, szewc i cała jego rodzina wyszła do sieni, potwierdzając co stróż doniósł, iż u sąsiadki życia znaku już drugi dzień nie było, że przed trzema dniami słyszeli stękanie i jęki, potem płacz cichy dziecka.. potem już nic.
Szaraczek na dobre począł się do drzwi dobijać, ale z wnętrza głos się żaden i nie odezwał. Posłano zatem po ślusarza i drzwi po części wyłapawszy otworzono. Boleśny widok przedstawił się oczom ciekawych.. W izbie pustéj na sienniku, leżała kobieta znać już oddawna skostniała, sina, umarła.. Przy jéj boku spało gorączkowym snem dziecko, przytulone.. ledwie już żywe od głodu. Znać posłuszne woli matki i nawyknieniu, o nic się do ludzi odezwać nie chciało i czekało przebudzenia ze snu tego, z którego się już nie budzi.. Szaraczek schylił się i naprzód dziecko omdlałe wziął na ręce. Chłopak już nie przytomny, oczów nie otworzywszy zarzucił mu wychudłe rączyny na szyję.. stary się rozpłakał. Natychmiast zniósł sierotkę do mieszkania i posłał po doktora, a sam nie dając nic ruszyć w izbie wrócił ażeby być przytomny obejrzeniu pozostałości. Po Dudzikowéj nie zostało w istocie nic — kilka wystygłych wyszczerbionych garnuszków, trochę łachmanów biednych, ani papieru, ani świstka, ani żadnego dowodu kim była. Znano ją jako wdowę od lat kilku pracującą na życie, domyślano się że musiała być z miasta, zapisała się jako Dudzikowa i nikt ją o więcéj nie pytał. Na palcu miała złotą ślubną obrączkę, którą jako pamiątkę zdjął stary dla dziecka, pogrzebem sam się zaraz zajął, i zmęczona życiem istota poszła do grobu.... odpocząć.
Od pierwszéj chwili gdy sierotę wniósł do swego mieszkania Szaraczek, i poczuł ręce te na swéj szyi konwulsyjnie splecione, powiedział sobie w duszy: Sam pan Bóg mi dał to dziecko... innym je daje ze szczęściem mnie zesłał ze śmiercią. Nie ma ono nikogo na świecie i ja nikogo nie mam — mojem będzie. Odżywiono chłopaka powoli ostrożnie, a gdy odzyskał przytomność i począł gwałtownie domagać się matki, któréj już na świecie nie było, musiano go uspokoić tem że matka sama go tu oddała i kazała mu pozostać dopóki nie powróci. Nie rychło bardzo chłopiec się dał ukoić, zabawić i skłonić, żeby coś innego robił, on zawsze w oknie siedział matki wyglądając. Szaraczek zostawszy w ten sposób ojcem, pierwszy raz w życiu zakłopotał się jak to dziecko wychowa.
Zaniedbał nawet nieco swoje interesa, których pilnować był zwykł nie spuszczając się na nikogo, rozmyślając co z chłopcem robić. Uczuł wszakże, iż mu cel w życiu przybył, że mu się przyszłość jakoś otwarła jaśniejsza, że mógł odżyć w tem dziecięciu. Lecz jak w innych sprawach tak w téj nie radząc się nikogo prócz własnego instynktu i rozumu, postanowił rzeczy nie robić przez połowę, lecz wziąwszy raz i sierotę wziąść ją istotnie jako syna i przyszłego spadkobiercę. Chłopak mu się też podobał, żywy był, roztropny, pojętny i przywiązujący się..
Po dwóch czy trzech miesiącach gdy długo samotny stary wracając do domu, słyszał srebrny głos dziecięcy widział go biegnącego przeciw sobie z otwartemi rękami i czuł tulącego się do piersi.. był jak nigdy szczęśliwym, i płakał z radości. Niech tam sobie familja robi co chce i psy na mnie wiesza.. jeśli się jéj podoba, ja tego chłopca adoptuję i koniec. Posłał po adwokata przyjaciela swojego i zamknął się z nim na radę.
— Słuchaj panie Józefie, rzekł mu — zwołałem cię tu na radę to prawda, ale com postanowił temu się już nie sprzeciwiaj, bo ci otwarcie mówię nie posłucham — to darmo. Naucz mnie tylko jak to mam wykonać co postanowiłem..
— Znasz historję Gabrysia.. adoptuję go za syna.
Adwokat czmuchnął. A co powiedzą krewni? — A im co do tego? gdybym się był drugi raz ożenił? hę? miałbym syna.. mam go z łaski Bożéj i nie porzucę.. Chcę go formalnie adoptować. Adwokat radził się z tem wstrzymać ażeby chłopak wyrósł i wychował się i okazał czy tego wart. Szaraczek się sprzeciwił. Natura poczciwa, rzekł, resztę od wychowania zawisło — to moja rzecz... Gdyby się popsuł, ja będę winien nie on..
Z upartym niepodobna było się sprzeczać. Poraz pierwszy nawet przed dobrym przyjacielem, z powodu tego interesu stary wyspowiadał się ze swojego stanu majątkowego, stawiając jako zasadę iż powinien synowi wychowanie dać stosowne do majątku. Majątek najniżéj ceniąc obie nieruchomości, sklep, kapitały, itp. wynosił niepospolitą summę miljona dwóchkroć stotysięcy złotych. Była ona owocem pracy ojca jeszcze, potem syna, a razem oszczędności obu. Chłopiec mój interes będzie prowadził daléj — nie chcę aby go rzucał, nabywał dobra i przedzierzgał się na szlachcica, uchowaj Boże, ale chcę żeby był tak wychowany, tak mościpanie wykształcony, tak rozumny, utalentowany, aby i książętom nie ustąpił. Ot co mi się w głowie roi. Chcę z niego zrobić człowieka i do tańca i do różańca.. Będzie kupcem i rzemieślnikiem, ale takim.. mospanie, jakiegoście jeszcze nie widzieli! Bo to mosanie, zawołał Szaraczek, u nas taka moda, że komu Bóg da rozum i naukę i polor, wnet dezerteruje z obozu naszego i wciska się tam gdzie go nie potrzebują, a jak ma trzos dobrze nabity... toć go przyjmą. Ja tego nie chcę... ja — tu stuknął pięścią o stół — ja im pokażę iż można być światłem i wykształceniem im równym, a łokcia się i nożyc nie wstydzić...
Adwokat się śmiał, dowodząc na różne sposoby, że wykonać było niepodobna co Szaraczek zamierzył — ale ten stał przy swojem. Aktem tedy urzędownym i formalnym, owa sierota bez pewnego nazwiska nawet niewiadomego pochodzenia, uznaną została synem poczciwego starego, spadkobiercą mienia i imienia.. krewni lament podnieśli ogromny, a że bardzo ich to dolegało, pomścili się potwarzą utrzymując, że ów sierotka.. wcale z kąd inąd nie z poddasza pochodził.. Obliczywszy się z fortuną rozpoczął ojciec przybrany wychowanie, zarówno praktyczne i rzemieślnicze jak naukowe. Wziął najlepszych nauczycieli, nie żałował na nic co tylko ułatwić mogło dziecku wychowanie, a że Gabryś był niesłychanie pojętny, miał Szaraczek godziny szczęśliwe prawdziwie, widząc jego postępy i rozwijanie się przechodzące nadzieje..
Nastąpiły szkoły, uniwersytet, podróż razem dla nauki i handlowych wiadomości. Szaraczek czując jak wiele forma znaczy i oswojenie się z towarzystwem, sam żądał by Gabryś z pochodzeniem swem się nie wydawał, aby w czasie studiów uniwersyteckich, mógł porobić znajomości, zawiązać stosunki i nabrać téj ogłady któréj nic nie daje prócz — życia. A że chłopak miał szczęśliwy instynkt i do tego wychowanie powiodło się tak dobrze, iż w istocie Gabryś wyglądał na panicza i oszukiwał nawet tych, którzy najlepszy węch mają na kontrabandy tego rodzaju. Zarazem jednak Szaraczek zobowiązał i wymógł na synu słowo, iż stanu jaki raz przyjął nie rzuci i nie ulegnie powszechnemu zwyczajowi przechodzenia ze sfery pracy do świata fantazji i próżniactwa. Dopóki żył stary pilnował tego, aby Gabryś interesów nie zaniedbywał, a znalazł w nim pewien rodzaj dumy, która by tego niedopuściła.. Młody kupiec a rzemieślnik myślał tylko o podniesieniu swojego powołania, wcale zaś nie o wyparciu się jego.
Zdarzało się, że z samego interesu stykać się musiał ze światem do którego zewnętrznie był podobnym i którego zamożność tego posiadał.. wynikały z tego sceny częstokroć zabawne bardzo..
Jeden z najświetniejszych złotéj młodzieży egzemplarzy, hrabia X. — który między innemi fantazjami miał i upodobanie w dziwnych a wyszukanych strojach myśliwskich, do konia, i t. p. zobaczywszy raz przywieziony z Angłji wzór jakiegoś ubrania bardzo wykwintnego i smakownego, zażądał koniecznie kupić ów oryginalny londyński. Nie mogli mu go bez zezwolenia głowy domu odstąpić pomocnicy w sklepie, a że hrabia się spieszył, niecierpliwił i chciał go mieć natychmiast, wskazano mu tylko mieszkanie Gabriela, aby — jeśli sobie tego życzy, sam z nim pomówił o tem. Nie długo się namyślając hrabia udał się tam natychmiast. Młody kupiec urządzony miał apartament kawalerski na sposób angielski z niezmiernym komfortem i smakiem. Nie było to mieszkanie dorobkowicza wyzłacane całe dla okazania dostatku, ale raczéj artysty i człowieka rozmiłowanego w pięknie i sztuce, który rozumie iż jednem z narzędzi łatwego szczęścia jest wdzięcznie usłane gniazdo, któremu Bóg je mieć dozwolił. Było tam więc wszystko co znamionuje bogactwo, ale użyte rozumnie i smakownie, obrazy, statuetki, albumy, książki, pamiątki z podróży. Każdy sprzęt odznaczał się myślą jakąś, kształtem, wdziękiem i wyrobieniem artystycznem. Gdy hrabia X. zadzwoniwszy, wpuszczony został do salonu, w pierwszéj chwili tak się niesłychanie zdziwił, iż pewny że popełnił omyłkę i zaszedł do kogo innego, chciał się już wycofać. Późniéj, zdumienie jego przybrało tak niezwyczajną formę, iż kogo innego, nie cierpliwego i chłodnego Gabriela byłoby obraziło może. Hrabia X. patrzał, zbliżał się, oglądał, wykiwał, oczy otwierał, ręce łamał.. przyglądał się posądzając że w tem być musi jakieś oszukaństwo..
— Przepraszam pana, rzekł po kilku chwilach wstępu w którym interes opowiedział... darujesz mi pan... czyj to obraz.
— To Ary Scheffer.
— Jak to Ary Scheffer? oryginalny...?
— Kupiony na licytacji w Paryżu...
— Przez kogo?
— Przeze mnie..
— A to.... wszak to.... to coś przypomina Decamps’a.
— To Decamps..
— Czy i to pan kupiłeś?
— Tak jest, panie hrabio..
— A ten krajobraz?
— To Achenbach.. a to Lessing. Hrabia osłupiał, wodził oczyma.. Naprzeciw drzwi do drugiego pokoju wyglądała śliczna rzeźbiona wytwornie szafa biblioteczna.. Na trójnogu stała zaczęta akwarella.
Na kominie była kopja Venus z Milo.. w kącie pijany Faun herkulański bronzowy.
— Pan jak widzę musiałeś już porzucić... (hrabia chciał być grzecznym) interesa.. i oddajesz się sztuce.
— Nie, panie hrabio, interesa są pracą, a sztuka wypoczynkiem.
Na stoliku Revue des Deux Mondes, Edinbourgh Revue i Times zwróciły oczy gościa. Pan czyta po angielsku? zawołał zdumiony.
— Nie mógłbym się obejść bez tego języka — rzekł uśmiechając się Gabriel — bywam parę razy do roku w Anglji, mam tam stosunki handlowe.
Dziwne uczucie smutku jakiegoś opanowało hrabiego X. pod koniec tych odwiedzin.. był jakby zwyciężonym, a co gorzéj widział że ten człowiek który wykształceniem albo mu był równym lub go może prześcignął, nie korzystał z tego by się z nim mierzyć, zbliżyć, by wnijść w świat do którego zdawał się i dojrzałym.
Uzyskawszy żądany strój myśliwski hrabia wyszedł odurzony i nie mówił o czem innem przez tydzień, tylko o tem jakie to sobie teraz tony daje mieszczaństwo i rzemieślnicy, co to u nich za zbytki, jaki wykwint...
— I to tylko co nie widać jak zbankrutuje! dodał ruszając ramionami, dmie się, chce popisywać, a bądź co bądź nie starczy im na to.
Przytomny bankier K. spytał o kim mowa i bardzo grzecznie objaśnił hrabiego, iż fortuna firmy téj była tak — solide, jak się wyraził, a prowadzenie interesów tak rozumne i szczęśliwe, że nie znał domu, któryby większy miał kredyt a mniéj go potrzebował.
— Co pan hrabia myśli, dodał, bon an malan, mają pewnie od kapitałów, kamienic i z handlu jakie trzykroć sto tysięcy złotych czystego dochodu — nie każdy się tem pochwalić może.
Znany ten majątek Gabriela, naturalnie ściągnął nań oczy, a że i osobistość była wielce powabna, radzono mu po przyjacielsku, aby się nie zakopywał w kontuarze i zmienił zawód.. chciano go wprowadzić w towarzystwo.. Oparł się temu rozumnie.. nie chciał skupywać przyjęcia do grona, któreby mu to za łaskę uważało.. żadnem upokorzeniem i ofiarą.. Mówiono że dumny — był nim trochę może.
Stary Szaraczek miał to szczęście, że dożył do chwili w któréj spokojny mógł wziąść emeryturę i zdać wszystko na przybranego syna. Nie obawiał się już o nic, bo widział że ten go właśnie tak zrozumiał jak on być pragnął... Zwolna stary się usuwał coraz na bok, zajmował mniéj, niekiedy tylko wejrzał w książki aby przekonać jak to stało.. w ostatku zasiedział się w swéj kamieniczce.. ociężał, nogi mu zaczęły brzęknąć.. Stary przyjaciel doktór nie był o niego spokojnym — chciał go do jakichś wód wyprawić — Szaraczek się nie dał. Dajcie wy mnie pokój z temi wodami.. toście sobie skomponowali na łudzenie łatwowiernych, żadna woda nie wróci siły, a wiele z nich odbierają.. Gdy przyjdzie godzina.. trzeba umieć umrzeć nie wykręcać się od wypłaty długu. Człowiek nie na wiele światu przydatny, nie bardzo się z nim rozumie, osamotniony, zmęczony.. niech tam sobie nogi puchną.
Gabriel pilnował starego o ile on na to dozwolił — i tak wieczora jednego drzemiąc w fotelu po łagodnéj i przytomnéj rozmowie.. ścisnąwszy rękę syna, z uśmiechem na ustach.. Szaraczek usnął na wieki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak przecinka po pierwszym wyrazie słucha lub zbędne jego powtórzenie.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak przecinka po pierwszym wyrazie cierpi lub zbędne jego powtórzenie.