Wielki nieznajomy/Tom II/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zdrowie pani Domskiéj pomimo starań najczulszych córki, ponawianych narad lekarzy i zapewnień ich iż żadne nie grozi niebezpieczeństwo, coraz się jednak pogorszało. Oczy córki najlepiéj to widziały i ocenić mogły. Smutek, apatia, potem niepokój i zniecierpliwienie naprzemiany nią owładały. Były dnie w których nieprzemówiła słowa lub odpowiadała roztargniona, a po nich następowały groźniejsze jeszcze gorączkowe pytania, troski, zajmowanie się drobnostkami i przeczucia groźne we wszystkiem... Elwira zapomniawszy o sobie, ciągle była z nią, a pracowała nad sobą tak by matka domyśleć się nawet nie mogła.. co miała w duszy.
Jednego wieczora po takim dniu milczenia i jakby osłupienia, Domska siadła na łóżku i chwyciwszy rękę córki długo patrzała na nią, aż się we łzy rozpłynęła...
— Dziecko moje, zawołała, nie chciałabym cię przestraszać, ale czuję że życie uchodzi, że mi go pozostało nie wiele... że umrę prędko. Śmierć! to nic ale cóż się stanie z tobą? Tyś sama jedna w świecie ty nie masz nikogo! Krewni ojca mojego wyparli się nas dawno, rodzina twojego nas znać nie chce.. Jak ja cię porzucę, komu cię powierzę? Tyś młoda, niedoświadczona... a! nie mogę pomyśleć o tem..
— Niech mama nie myśli.. przerwała Elwira, ten niepokój pochodzi z choroby i z nią przejdzie... te przeczucia są także nerwowem osłabieniem.. doktór zaręcza...
— A! ci doktorzy, odezwała się Domska, oni o tem sądzą co zobaczyć mogę.. a co ja czuję, tego nie widzi z nich żaden. Zmęczona jestem życiem.. nie mam już do niego siły.. Będę żyć czy nie, nam pomówić trzeba.. ty mi musisz powiedzieć, na czyją cię oddam opiekę.. Wybór tak trudny!
Próżne były pytania. Elwira płakała i mówić nie chciała o niczem. Drugiego dnia gdy nadszedł Geheimrath, który był przyjacielem domu, }skorzystała Domska z chwilowego oddalenia się córki.
— Kochany radzco, rzekła, znasz moją historję i położenie, wiesz żem sama na świecie.. Śmierci któréj zbliżanie się czuję nie obawiam się wcale, powiedz mi otwarcie, na wiele czasu rachować mogę?
Geheimrath strzepnął rękami oburzając się przeciwko tym, jak je nazwał, chorobliwym imaginacjom. Domska zmilczała.
— Nie mówmy więc o tem; dodała, ale znając położenie moje, na wszelki wypadek, radź mi kogo mam córce wyznaczyć za opiekuna?
Doktór zmierzył oczyma chorą.
— Pani nie masz wcale powodu z tem się spieszyć, lecz jeśli się jéj podoba zawcześnie coś ułożyć.. radźmy.. któż jest z rodziny?
— Nie ma nikogo.. to wiecie..
— Z waszéj?
— Ta się nas także wyparła...
— Szukajmy między przyjaciołmi.
W położeniu pani Domskiéj i o tych było trudno. Żyła z niewielu bliższemi osobami ściślejszych z nikim nie zawierając stosunków. W klasie średniéj do któréj należała teraz, trochę ją uważano za arystokratkę, szlachectwo dawne odgradzało ją od ludzi nowych niedowierzających zawsze tym, co do ich obozu przeszli z drugiego zwanego nieprzyjacielskim.
Z dawnego świata, z którym zerwała, mało kto zbliżył się do niéj, obawiając otrzeć się razem o towarzystwo, jakiego się wkoło niéj domyślano. Mając córkę dorastającą, Domska musiała też być wielce oględną z przyjmowaniem w swym domu i zawiązywaniem bliższych znajomości. Średnia klassa jest prawie tak drażliwą jak dawna arystokracja, tam gdzie przed nią nie biją czołem i nie otwierają podwoi na rozcież, cofa się z obrażoną dumą. W domu pani Domskiéj bywał pan Geheimrath, stary nauczyciel muzyki, niegdyś dyrektor orkiestry i znakomity kompozytor, dwóch czy trzech profesorów łysych, którzy Elwirze lekcje dawali, kilku kupców bogatszych mających córki w jéj wieku, i ze szlachty jeden ubogi stary krewny po ojcu..
Był to jedyny człowiek, który już po otwarciu magazynu przez Domskę, sam, proprio motu zjawił się u niéj, i odtąd ile razy znajdował się w Berlinie zawsze tu przesiadywał, okazując jéj szczerą przyjaźń, na którą rachować było można.
Pan Szczęsny Żałobski był ciotecznym bratem ojca pani Domskiéj. Za szczęśliwych czasów świetności tego domu, niepokazywał się tam prawie, zasłyszawszy o smutnéj doli dalekiéj krewnéj, pospieszył do niéj. Człowiek był tak dobry że aż nadto. Jemu też i ludziom go otaczającym źle z tem było. Osiadły w Poznańskiem na tych kresach gdzie o byt i utrzymanie się przy ziemi i przy stanowisku ciężko walczyć przychodzi, nie wypoczywając ani godziny, pan Szczęsny, w brew imieniowi swemu, był najnieszczęśliwszym z ludzi. Całe życie bił się z ruiną która go powoli zatapiając w końcu pochłonąć miała. Pracował niezmordowanie ale nieumiejętnie, trud jego szedł marnie. Spełniając wszelkie obowiązki obywatelskie poświęcał się chętnie dla drugich a sam zarzynał. Nie mając po owdowieniu ani dzieci ani bliższéj rodziny, mniéj już dbał o to co zostawi po sobie. Szło mu tylko by nieprzeszło w ręce obce. Zawsze niesłychanie zajęty, członek wszystkich stowarzyszeń, prezes wszelkich możliwych komitetów, delegowany zawsze tam gdzie skóra boleć mogła i worek pokutować, ścigany przez konserwatystów jako zanadto postępowy, a przez liberalnych jako zbyt do tradycji i form przywiązujący się, z obu stron bity, przez obie zużytkowany, uważał to za tak naturalne iż się nigdy nawet nie poskarżył. Obowiązki przedewszystkiem, to było godło, które ciągle powtarzał dodając po cichu, niechaj boli jako chce..
Umiejąc wiele więcéj, niż ci co go otaczali i co się nim wysługiwali, uchodził za nieuka, trafne jego sądy i rady zawsze sobie ktoś przywłaszczył, podchwycił, ogłosił za swoje i rósł na nich, gdy poczciwy pan Szczęsny milczał. Sypał nawet często brawo, mówcy, który jego ideę rozwijał tryumfalnie, a gdy mu kto o tem wspomniał powiadał: albo to idzie o mnie? byle się poczciwa rzecz wykonała.
Z tych kilku rysów można powziąść wyobrażenie o panu Szczęsnym, który powierzchownością też nie odznaczał się. Chodził zwykle w stroju tak zaniedbanym że go często z tego powodu u drzwi przyjaciół spotykały nieprzyjemne sceny. Śmiał się z tego serdecznie. Twarz dobra, pełna wyrazu łagodności i spokoju, nie uderzała rysami, wabiła pokorą i skromnością. Do tego wszystkiego łączył jeszcze wadę, czyniącą go najnieszczęśliwszym, był roztargniony jak dziś nikomu być niewolno. Nieustannie coś gubił, czegoś zapominał, za coś płacił i miał kłopoty z których się wykupywać sowicie było potrzeba. Życie poświęceń i dystrakcji w końcu z dwóch odłużonych wiosek zepchnęło go na jedną.. z téj jednéj większéj, na jedną maleńką, a przewidzieć już było łatwo że pożywszy zejdzie na dzierżawę plebanji. Nie psuło mu to humoru wcale. Ostatni grosz oddawał na pomoc naukową i szkółki.
Jakkolwiek nieudolnym wydawał się Szczęsny pani Domskiéj, znając jego cnotę i sumienie, rozum i trafność w cudzych sprawach, nie mogła wybrać kogo innego na opiekuna córce. Od roku go już niewidziała, zbytecznie zajęty nie był ani razu w Berlinie. W tajemnicy przed córką, z pomocą starszéj panny, w nocy napisała Domska czując się gorzéj do Żałobskiego. List był w kilku słowach.. z prośbą ażeby przybyć raczył jak najprędzéj. Dodała że jest słabą i pomocy jego potrzebuje. Szczęsny w takim razie rzucał wszystko i choćby dla nieznajomego stawił się zawsze. Nie wątpiła pani Domska że i tym razem pospieszy.
Jakoż trzeciego dnia po wyprawieniu listu, ostrzeżony w nim ażeby nie wydawał się z tem, że został wezwanym, zjawił się Szczęsny w progu... zmęczony cało nocną podróżą, w dodatku z febrą którą od kilku cierpiał tygodni, i której paroksyzm rozpoczynający się nadawał mu przykro zmienioną fizjognomję.
Na przywitaniu, Elwira która nadbiegła zaraz, postrzegła żółtość jego twarzy.
— Cóż to dziaduniowi takiego?
— Mnie! a! to nic! od dwóch tygodni mam febrę, mała rzecz.. Choroba która inne odpędza i zdrowie daje.. Zatarł ręce. Dziś właśnie mnie ziębi nieuważam na to. Śmiał się stary, ale zębami dzwonił. Podano herbatę którą pił chciwie.. Wejrzenie jednak na krewnę, choć tego nieokazywał po sobie, nastraszyło go. Po roku niewidzenia wydała mu się dziwnie a groźno zmienioną. Poleciwszy Elwirze jakieś zajęcie, Domska zatrzymała Szczęsnego na obiad, a gdy córka wyszła chwyciła go za rękę.
— Poczciwy mój, dobry stryju, rzekła, spadnie ci ciężar na głowę nowy. Nie mam nikogo!. nikogo.. musisz przyjąć na siebie nad Elwirą opiekę.
— Co? jak? przerwał Żałobski, dla czego?
— Ze mną, cicho dodała matka, ze mną jest źle, między nami, stryju kochany ją się czuję nie dobrze.
Stary usiłował myśl tę odegnać, ale napróżno.
— Zawołałam cię, aby poprosić o tę usługę chrześciańską dla sieroty. Nie mogę dopuścić aby rodzina nieboszczyka męża miała się wmięszać w to. Tobie zostawię wszystko.
Żałobski rękami rzucał, ale w końcu się zgodził a cała ta narada odbyła się tak po cichu i nieznacznie, iż Elwira wcale się nie domyśliła. Dwa dni przesiedział ze swą febrą, która już była codzienną, pan Szczęsny, uprowidował się w chininę i trzeciego musiał wyruszyć do domu dla posiedzenia spółki, na któréj wszyscy zyskiwali, on tylko jeden jakoś tracił. Takie już było jego przeznaczenie.
Nierównie spokojniejszą po wyjeździć p. Żałobskiego, była już Domska, ale i to ją nie poratowało, siły uchodziły. Geheimrath składał chorobę na wody niezupełnie właściwie zadysponowane (na które się przecież sam zgodził) słotne lato.. i wrażenia tego niespokojnego czasu. Lekarstwa przepisywane nie pomagały, biedna kobieta modląc się, płacząc, coraz częściéj wzywając córki, aby się nią nacieszyć, powoli dogorywała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.