Wielki nieznajomy/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Krynica stawała się z każdym dniem puściejszą, odjeżdżali nawet ci którym się najmniéj powracać chciało do domu. Aksakowicz kupiwszy wina na Węgrzech zwijał swój obóz z dnia na dzień, tylko dla wisteczka jeszcze wśród opakowanych tłumoków, przeciągając pobyt już zbyteczny. Greifer zniknął, wyniósł się major Rotkiewicz i inni panowie, oprócz pana Karola Surwińskiego, który dotrzymywał placu w nadziei, że się nakoniec tajemnica wielkiego nieznajomego odkryje. W czasie leczenia jego, był pewnym, że ktoś przecie nadjedzie z rodziny, że się incognito owe odsłoni i prawdziwa postać wypłynie na wierzch. Zawiódł się na tem, ale niemniéj stał przy swojem, kiwał głową i szeptał tylko. Są zapewne ważne przyczyny!! siedziała jeszcze pani Ormowska dla hrabiny. Prezesowa dla Ormowskiéj pozornie a w istocie dla płotek... William dla pani Emilji, pani Emilja dla Pilawskiego, który teraz miał się już codzień lepiéj. Była nadzieja, że z ręką na temblaku wyruszyć już będzie mógł bardzo prędko. Tym czasem właściciel hotelu nawet się pakował. Krynica powoli pustoszała i już można mieć było przedsmak téj ciszy i wyludnienia jakie tu panuje zimą. Wszystkie wody i stacje zdrowia na które pewna tylko pora przypada przynosząca im życie, mają ten byt przerywany, to usypianie i budzenie się, zmieniające je do niepoznania. Kto widział Niceę w lecie, a Wiesbaden zimą, gdy nawet ławki z ogrodów uciekają, może mieć wyobrażenie czem jest taka Krynica po odjeździe gości. Zostają tu na zimowe, jesienne, wiosenne, dłuższe rekollekcje, stróżowie do mostu i ofiary niedoli, które gdyby jak bobaki pozasypiać mogły nim się nowi zjadą goście, byliby pewnie bardzo szczęśliwi.
Gospodarze prawie już nie radzi byli tym co pobyt tu przeciągali, kazali im płacić za swój zły humor, a że wody zaopatrzone są w środki do życia obfitsze tylko latem.. zaczynała się obawa by chleba i mięsa nie zabrakło. Hrabina któraby w innym razie pierwsza jaskółką odleciała gdzie z téj ciszy, siedziała tylko dotrzymując placu choremu, który jeszcze nie wyjeżdżał dla tego że mu ona nie pozwalała. Z dnia na dzień rada była przedłużać to dziwne pożegnanie z marzeniem szczęścia, nie miała siły. Anglik był anielsko cierpliwy. Wolnych chwil używał na naukę języka, którego alfabetem się krztusił, a ortografją zdumiewał. Był już pewnym, że nie nauczy się nic, ale chciał choć zajrzeć w te przepaście tajemnicze. Prawdziwie nieszczęśliwą była panna Salomea naprzód już z powołania swego jako de moiselle de compagnie, powtóre jako stara (troszkę) panna, potrzecie przez kwaśny temperament, a ostatecznie z okrutnych nudów, bo hrabina ją zamęczała a nie było się nawet komu poskarżyć.
Pierwszy silny chłód nastraszył wszystkich.. a że Pilawski oprócz tego naglący list odebrał z Warszawy, zaczynano się wybierać.. Ostatniego wieczora hrabina siedziała zadumana w fotelu z książką którą tylko co czytać przestała. W drugim pokoju anglik bawił przez grzeczność pannę Salomeę, z całych sił powstrzymującą się od ziewania, Surwiński grał w szachy z cyrulikiem w kątku. Cisza grobowa panowała w całéj Krynicy.
Hrabina długo w milczeniu spoglądała na Gabriela, który siedział ubrany z ręką na temblaku, z tą twarzą spokojną i napozór chłodną, któréj mu ani boleść skrzywić ani radość rozpromienić nigdy nie umiała. Coś w temperamencie, coś w wychowaniu może w położeniu samem było takiego, co mu pełniejszą piersią w życie się rzucić wzbraniało, co go czyniło bojaźliwym niemal i wstrzemięźliwym, co go na wodzach trzymało. Hrabina z wyrzutem jakimś patrzała nań, patrzała i nagle jakby ze snu przebudzona, zawołała:
— Odezwij że się ty straszny sfinxie milczący? odezwij się przecie tak, aby w słowach odezwało się życie, uderzyło serce... pan dla mnie jesteś zagadką!
— Ja nim jestem dla siebie także, odezwał się Gabriel, ale jedno pani jasno i dawno wyczytać byłaś powinna z mych oczów, wyrazów, z całéj mojéj istoty, że mam dla pani szacunek najwyższy, wdzięczność najgorętszą...
— Tak, i koniec! przerwała hrabina, ale ufności nawet nie masz pan we mnie.. Powiedz że mi choćby przy rozstaniu, kto jesteś? zkąd przychodzisz? do jakiego należysz świata? przecież może zasłużyłam choć na tyle.
— Przebacz mi pani milczenie moje, rzekł Gabriel, panią ono drażni, mnie nieszczęśliwym czyni, lecz gdybym milczał dla tego, aby nie być odepchniętym, aby dłużéj mieć prawo do jéj współczucia?
— Cóż to jest? przerwała nagle hrabina, nie rozumiem, miałże byś pan istotnie co na sumieniu? co w przeszłości?
Żywo podniósł głowę Pilawski. — A! pani, zawołał, nie rozumiesz mnie! Żyjemy przecież w świecie w którym panują jak za dobrych czasów pewne podziały społeczne.. pewne klasyfikacje, których piętna ani wychowanie, ani ukształcenie nie znosi.
— Jakie klassyfikacje? szlachty i nieszlachty... rozśmiała się ruszając ramionami Palczewska..
— Chociażby, cicho odpowiedział Pilawski, pan Karol Surwiński nader nieszczęśliwie i nietrafnie jak mi pani mówiłaś, domyślał się we mnie ukrytego Piławity! Niestety! z Piławą nie mam nic wspólnego, nic z arystokracją, nic ze szlachtą, jestem dzieckiem ludu, ojca nie znałem, nie pamiętam prawie matki, należę do téj klassy społeczeństwa, któréj zadaniem pokorna i cicha praca..
— Ależ pan jesteś wychowanym jak książątko? zawołała wstając z krzesła hrabina, pan jesteś bogatym...
— Winienem wychowanie przypadkowi, a majątek dobrodziejstwu które mnie nim obdarzyło. Chciałaś pani, racz więc posłuchać wyznania mojego, a przebaczyć, że nie przyszło wcześniéj. Jest to grzech i wina, boć za fałszywym biletem nie powinienem był dostawać się tam, gdzie nie dla mnie miejsce..
Hrabina która się była z siedzenia porwała, ognistem wejrzeniem zmierzyła Pilawskiego i siadła oparta na łokciu, brwi jéj ściągnęły się, smutek osłonił twarz. — Mów pan, odezwała się po cichu.
Gabriel począł powoli.
— O ile wiem od mojego przybranego ojca, i sam sobie jak przez sen przypomnieć mogę... mieszkałem na poddaszu z biedną, ubogą kobietą która była matką moją. Żyła z pracy i była chorą.. duma jakaś czy rozbicie się o nieczułość ludzką sprawiły, że w końcu wolała umrzeć z głodu, niż kogokolwiek o pomoc poprosić. Zmarła więc z choroby i niedostatku, a ja przy jéj zwłokach przytulony miałem też zasnąć od głodu, na wieki, nawykłym będąc jedną tylko matkę znać na świecie; gdy właściciel domu wyłamawszy drzwi, wyratował mnie i od trupa oderwał. Tym człowiekiem, któremu winienem wszystko był stary, bezdzietny kupiec, mieszczanin i rzemieślnik Warszawski. Na rękach omdlałego zaniósł mnie do siebie i nie opuścił już więcéj. Przyjął za syna, oddał po sobie pracą wieków zebrany majątek, a wychował mnie jak pańskie dziecię umyślnie tylko aby pokazać, iż nie będąc panem z rodu, można się nim stać przez wykształcenie. Jestem więc sztucznie stworzoną istotą, która osamotniona stoi w pośrodku żywego świata, niewiedzieć dokąd się obrócić, a z kim żyć, do kogo przylgnąć sercem.. Słowo zagadki jest w tem, żem miljonowy rzemieślnik, bo mego zawodu i powołania nie rzucę...
— Rzemieślnik! zawołała hrabina uderzając rękami, pan, pan mógłbyś być rzemieślnikiem?
— Jestem nim pani i wyprzeć się tego nie mogę... odpowiedział Pilawski, i oto dla czego milczałem, oszukiwałem was, dla czego byłbym wyśliznął się niepoznany, gdyby nie rozkaz pani.
— To nie może być! powtórzyła Palczewska, mais c’est, à en perdre la tête! A! nie, pan żartujesz!
— Niestety, pani, nie śmiałbym, mówił Gabriel poglądając na nią.. A jeśli samo to imię takie na pani czyni wrażenie, jestem poniekąd usprawiedliwionym żem się krył tak długo...
— Ale dopowiedz że mi pan już raz tę swoją całą historję, zawołała hrabina, przyznaję się że tego nie rozumiem, żem się wszystkiego w świecie spodziewała, przecież nie tego co jest...
— Przyznaj się pani, że rychléj byś mi może pani przebaczyła trochę tego szulerstwa o które mnie łaskawie obwinił pan Greifer, niż to rzemiosło!
— Pan mnie znowu nie rozumiesz, przerwała hrabina, wolę przecież uczciwego rzemieślnika, niż awanturnika, ale cóż za rzemiosło? co? mów pan raz...
— Mój opiekun, począł Gabriel z uśmiechem sarkastycznym.. mój opiekun miał wielki magazyn sukien i sukna. Był on po prostu tym co we Francji, zowią Marchand tailleur, a ja po nim w spadku wziąłem rzemiosło i wszystko.
Hrabina rzuciła nań ukośne wejrzenie.. pełne wyrazu jakiegoś niezrozumiałego, dziwnego w głosie, i w oczach jéj znać było więcéj niż nieukontentowanie, coś nakształt gniewu za doznany zawód.
— Ale pan masz miljonowy majątek...?
— Mniejszy niż paryzki Human, rzekł uśmiechając się Pilawski, choć dla mnie wystarczający bardzo, bo mi dozwala dogadzać nawet moim fantazjom, kupować obrazy, zbierać książki, a czasu mi moje rzemiosło nie zajmuje tyle, ażebym czytać i rysować nie mógł.
Hrabina ruszyła ramionami..
— To jest już jakieś demokratyczne dziwactwo, trzymać się bez żadnéj potrzeby przy rzemiośle! zawołała... Pan sam mówisz że czujesz iż cię to z towarzystwa wyłącza...
— Ale przecież pani to uczuje, że piętno to, jakie na mnie włożyła praca, jest niestarte. Mogę zrzucić z siebie ciężar, jeśli się to tak nazwać podoba, namulony kark zostanie..
Hrabina poczęła się przechadzać po pokoju. Znać było po niéj ostygnięcie nagłe i zły humor widoczny — Gabriel też posmutniał.
— Widzi pani hrabina, rzekł, jak słusznie w pełnem poszanowania oddaleniu trzymałem się zawsze, à une distance réspectueuse, od państwa, dla czegom się nie cisnął, ale uciekał. Wszak miałem słuszność!
P. Palczewska nic nie odpowiedziała, chodziła zadumana po pokoju, jakby walcząc z sobą.
— A! mój Boże! zawołała, mój Boże, to grozi śmiesznością... to pańskie incognito i ta cała historja. Gdyby się raz dowiedziano żeśmy.. żem...
Nagle zamilkła, ruszała tylko ramionami i uśmiechała się do siebie. Pilawski patrzał i milczał a czekał.
— To wyznanie pańskie, odezwała się stając nagle naprzeciw niego.. któreś mi uczynić musiał... niechże zostanie między nami. Nie ma potrzeby objawiać téj dziwnéj tajemnicy przed wszystkiemi. Sądzę, że nawet poczciwego Baroneta wiadomość ta napełniłaby zdumieniem i trwogą. Que voulez vous żyjemy w świecie rzeczywistym a nie socjalnych teorji i ideałów, musimy się rachować z tem co nas otacza, bo my tego zwyciężyć nie potrafimy. Możesz pan być jak jesteś najmilszym, najwykształceńszym, najprzyzwoitszym z młodych ludzi, to nie przeszkadza by pana towarzystwo nasze nie wyłączyło dowiedziawszy się że jesteś....krawcem!
Ostatnie słowo wymówiła po cichu, stanęła, tupnęła nóżką i dodała.
— Ale pan zmyślasz! pan sobie żartujesz ze mnie. Podobne historje w żywym świecie się nie trafiają.
— Nie często, to pewna, odrzekł Pilawski, czasami jednak, jak pani widzi.
— Przepraszam, ale któż była matka? kto ojciec? może w tem tkwi jaka tajemnica?
— Gdyby nawet była, rzekł Gabriel, ciężar lat dwudziestu kilku ją przytłoczył. Matka moja była ubogą, o ojcu nic nie wiem a imię nawet tak jest pospolite i nic nie mówiące, że z niego nic się domyśleć niepodobna i jak pani powiadasz, trzeba się z rzeczywistością przejednać i z nią tylko rachować.
— Lecz cóż za myśl dzika była tego człowieka, który pana wychować chciał na un homme de loisir, a przykuł do taczki.
— Nie zaręczyłbym, szepnął Pilawski, że stary poczciwy Pilawski chciał właśnie przygotować może tę smutną scenę, jaką ja dziś odgrywać muszę.
Nastąpiło znowu długie milczenie. Hrabina żywo przechadzała się po pokoiku, niekiedy westchnienie wyrywało się z jéj piersi, marszczyła brwi, tarła skronie.. chwyciła flaszkę z wódką kolońską i oblała nią głowę. Nagle rzuciła się w fotel naprzeciwko Pilawskiego, spojrzała na siedzącego, zadumanego ale spokojnego człowieka, wzdrygnęła się i zawołała.
— Takie to dziwadła wydaje wiek XIX! Ale pan jesteś u nas anomalją.. czemś co się w słoju do spirytusu nadało, nie do chodzenia po świecie żywych.. Pan nie masz miejsca, pan będziesz najnieszczęśliwszym z ludzi, jeśli nie porzucisz tego niepotrzebnego śmiesznego rzemiosła! Cóż panu pozostaje, albo towarzystwo czeladzi rzemieślniczéj, albo zupełne osamotnienie, albo kradzione chwile jakieś.. wśród ludzi którym jak Surwińskiemu wydasz się utajonym Piławita.
— Ale ja to wszystko doskonale rozumiem, rzekł Pilawski, i zrezygnowany jestem los jaki na mnie spadł cierpliwie znosić do końca.
— Przecież się pan musisz ożenić? więc z kim? z krawcówną? cha! cha! rozśmiała się.. a jeśli się zakochasz w panience o antenatach i herbach... co najmniéj wymagać będzie, ażebyś te obrzydliwe nożyce porzucił i o nich zapomniał.
— A tego ja właśnie uczynić nie mogę, i raz dla tego żem ojcu przyrzekł wytrwać na stanowisku, powtóre że mam moją rzemieślniczą dumę i mówię sobie, że moja tarcza z nożycami otwartemi, warta tyle co pawęża z podkową jakąś i orłami. Człowiek nie jest panem swoich przeznaczeń, los mu je narzuca w kolebce, wartość zaś jego stanowi zwycięzka z własnemi losami walka, dźwiganie ich i podołanie temu co jest, a nie wybijanie się z placu i szranków w których mu pozostać przeznaczono. Przyzna pani, że apostazja nawet nożyc krawieckich, zawsze jest poniżającą. Człowiek winien tak czuć godność swoją, tak ją nosić wysoko, by nią uzacnił czego tylko dotknie.
P. Palczewska ruszyła ramionami. Widać było że teraz dopiero wychodziła jakby ze snu długiego, budziła się i usiłowała oprzytomnieć. Jedna chwila zmieniła ją zupełnie. Czułość jaką okazywała Pilawskiemu ostygła, widać było usposobienie jakieś nowe prawie gniewne. Smiała się szydersko z siebie, ruszała ramionami, nie wiedziała co począć, jak się rozstać z tym człowiekiem, któremu rzucając ostatnie pytanie spodziewała się w odpowiedzi może tragedjo-dramatu, okropności jakichś, ale nie tak trywialnego rozwiązania. W głowie jéj się to pomieścić nie mogło. Patrzała na Pilawskiego który przed godziną wydawał się jéj tak szlachetną istotą.. tak idealnym młodzianem, a teraz. A! fe! krawczyk!! krawczyk! powtarzała w duchu. Mais c’est du dernier ridicule.
Cóż z tem było przecież począć? Serce które przed chwilą rwało się jeszcze do tego człowieka pod wrażeniem rozczarowującego słowa, odkrywało w nim teraz pewne znamiona prozaiczne, których zrazu nie widziało. Był jeszcze przystojnym, był dosyć wytresowanym ale ta sztywność, ta wstrzemięźliwość i skromność jego zdradzały człowieka, który nie był urodzonym i nie należał do świata.
Godzina była spóźniona, nazajutrz miano się rozjeżdżać, na ranek były jeszcze różne piękne projekta teraz wszystko zostało zachwiane. Hrabina myślała tylko o tem, jakby co rychléj uciec nimby się niefortunna tajemnica wydała. Nie wiedząc co mówić, co z sobą zrobić, wstała i podała rękę Pilawskiemu. Do jutra, rzekła głosem cichym, nie spowiadaj że się pan nikomu... to niepotrzebne.. Dobranoc.
Zawołała na pannę Salomeę, która weszła razem z anglikiem i Surwińskim. Wiliam i panna po wrażliwéj nader twarzyczce hrabinéj poznali, i domyślili się jakiej doznanéj przez nią przykrości. Była nie w swoim humorze, milcząca, skłopotana i zapomniała nawet troszczyć się jak zwykle o swojego chorego.. którego milczącym żegnała tylko ukłonem. William czuł się w obowiązku odprowadzić p. Palczewską do drzwi jéj i w pół godziny powrócił. Z Pilawskim byli od Tatrów na stopie dobréj przyjaźni. Anglik znajdował Gabriela tak miłym, tak dla siebie sympatycznym, iż z nim przyszedł do braterskiéj niemal poufałości. O co u Anglika trudno. Miał on to poczucie przyzwoitości, iż się wcale o przeszłość przyjaciela, o jego stan i stosunki niedopytywał. Wróciwszy po przeprowadzeniu hrabinéj, Anglik przyszedł wprost do Pilawskiego.
— Cóż się stało hrabinie? spytał, byliśmy w drugim pokoju czy rozmawiałeś z nią? Miałżebyś jéj co przykrego powiedzieć? Idąc do domu była pomięszaną, zniecierpliwioną, milczącą. Co to jest?
— Nie ma w tem winy mojéj, rzekł Gabriel, nie mówmy o tem, Sir William, najrozumniejsze kobiety i hrabiny, są przecież w gruncie kobietami i hrabinami.
— Aleście byli z sobą tak dobrze.
— Ja sądzę że mi hr. Emilja zachowa to uczucie przyjaźni jakiem mnie zaszczycała, odezwał się Gabriel, ale chwilowo może być ze mnie nie kontenta. Nie znalazła we mnie tego kogo się spodziewała, jam sobie bardzo prosty człowiek, rzekł z westchnieniem Gabriel, a ona wyjątkową istotą. Ale na dziś, dajmy temu pokój i idźmy spać, to będzie najlepiéj.
Pomimo całego męztwa i rezygnacji Gabriela, wieczór ten przykre na nim uczynił wrażenie... nie koniecznie z egoistycznych pobudek.. lecz przez rozczarowanie i obnażenie prawdy. Prawda była smutną: ludzie byli ludźmi tylko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.