Wielki nieznajomy/Tom II/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wielki nieznajomy |
Wydawca | J. K. Gregorowicz |
Data wyd. | 1872 |
Druk | K. Kowalewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Piławski już był zupełnie zdrów i pozostały mu tylko głuche bóle w ręku. Potrzebując się rozerwać rzucił się do pracy, do interesów, do książek swoich i malowania... Czas pobytu hrabiego w Berlinie wydał mu się wiekiem, zdawało mu się, że powinien był prędzéj powrócić. Codzień posyłał się dowiadywać i codzień przynosił służący wiadomość, że hrabiego jeszcze nie było. Przedłużona nad zamiar podróż niecierpliwiła Gabriela, lecz próżno chciał zapomnieć oczekiwania, z każdą chwilą rósł niepokój. Naostatek jednego ranka hrabia z torebką jeszcze podróżną wszedł do jego pokoju, i rzucił się na krzesło prosząc o herbatę.
— A no! to żem się przecie ciebie doczekał, zawołał ściskając go Gabriel, nim usta otworzysz pozwól mi powiedzieć i prosić o jedno. Żadnéj litości nade mną i żadnych ogródek, żadnych nadziei jeśli ich sam nie masz. Przyjaciel powinien prawdę rąbać śmiało, to pierwszy przyjaźni obowiązek. Widziałeś ją, słyszałeś o niéj?
— Słyszałem, dowiedziałem się czego było potrzeba, odpowiedział hrabia, szczęśliwy traf nastręczył mi znajomość z jéj krewnym i opiekunem, najzacniejszym w świecie człowiekiem. Ten mnie wprowadził do jéj domu, byłem trzy razy..
— Opiekunem, i jakto opiekunem? a matka? zapytał Gabriel.
— Umarła!
— Matka umarła! Więc jakże została? z kim?
— Sama, jakaś ponura dame de compagnie, nikogo więcéj. Dziadek codziennym gościem, najczulszy z dziaduniów...
— Lecz dom, ona.. mów, mów...
— Daj mi odetchnąć, prosił hrabia, zbiorę myśli, nie wiem od czego zacząć.
— Ale ona, wołał Gabriel, ona? podobała ci się?
— Bardzo! królowa.. księżniczka.. co chcesz, rzekł hrabia, lecz kto wie, mój Gabrielu, czy to jest żona dla ciebie... Panna ma familję bardzo wybitnie staro-szlachecką, dwakroć stotysięcy talarów posagu... dobra jakieś kupili teraz... dom na bardzo pańskiéj stopie...
Pilawski powoli osunął się na fotel.
— Mów, rzekł, mów, trzeba mieć rozum.. gwiazdy z nieba, kafli z pieca, szybki z okna dziecko nie powinno żądać. Z losem się moim pogodzę.
— To co ja ci mam do powiedzenia, odezwał się hrabia powoli, jest rzeczą mojéj własnéj obserwacji. Wprawdzie wiodła nią przyjaźń, ale i ta bywa często ślepą. Zatem co ja powiem, jeśli się nie zgadza z tem co ty czujesz możesz odrzucić.
— Mów! powtórzył Gabriel, rozum mieć będę.
— Koniecznie też go potrzebujesz, dodał Ernest, panna piękna jak królowa, wychowana jak księżniczka, ton wielkiéj pani, życie na stopie wytwornie arystokratycznéj, stosunki, jeśli się nie mylę bardzo starannie obmyślane... Jako około dziedziczki będącéj panią swéj woli, kręci się rój różnych konkurentów....
— A! tegom się spodziewał..
— O oczy i o uszy mi się obiło coś, mniejsza oto, najnieznośniejsza dla niéj figura, bo mi to sama oświadczyła, galicjanin typ nie pieczeniarza ale liziłapy pańskiego, Greifer.
— Jest tam...
— Był przynajmniéj, rzekł hrabia, nie chciano go przyjmować.
— Wiesz że to mnie cieszy.. przecież to ten sam, który mnie ranił w pojedynku..
Hrabia nazwiska czy nie dosłyszał, czy zapomniał, dość że dopiero teraz się z niem opamiętał.
— Jakto? to ten sam!
— Niezawodnie, odparł Gabriel, a jeśli go tam nie dobrze przyjmują, to znak że może.. niedokończył i spytał: nie było o mnie rozmowy?
— Strzegłem się tego jak najpilniéj, odezwał się hrabia, nie chciałem cienia posądzenia o to, że jestem twoim szpiegiem...
— A więc, rezultat... zapytał niecierpliwie Pilawski...
— Jest ten, mój drogi, że to może być ideał, że to jest postać poetyczna, wzór dla malarza, dla poety natchnienie, dla kogoś może szczęście, ale nie żona dla ciebie. Dostań sobie jéj fotografiję, każ oprawić w aksamitne ramy, patrz na nią wzdychając po całych dniach, lecz nie posuwaj się daléj. Próby ci nawet nie życzę.. rozczarowałaby cię, a lepsza niepewność i złudzenie niż zwątpienie. Jestem prawie, prawie pewien, że odkrycie tego kim ty jesteś.. odebrało by ci wszelki urok w jéj oczach, tak jak u hrabiny. W dziejach twojéj młodości będzie to karta wspomnienia.. założona rękawiczką i nie więcéj.
Gabriel zbladł, podparł się na dłoni, zamilkł.
Podniósł potem głowę, wyciągnął rękę i ścisnął hrabiego dziękując mu milcząco.
— Były chwile, odezwał się, żem miał jakieś niedorzeczne nadzieje, teraz, teraz widzę żem się łudził napróżno. Z tego co mówisz wnoszę, wierząc sercu i oku, iż tam już jechać nie mam po co... W sferach w których ona żyje, możebym ofiarą porzucenia mojego stanu i pracy, wymógł zapomnienie czem byłem, gdyby ona była ubogą, ale obywatelska córka mająca dwakroćstotysięcy talarów posagu.. nie idzie za krawca, chociażby ten wychował się w Londynie i Paryżu i podobny był jak dwie krople wody do salonowego próżniaka. To darmo.. Największą zawadą dla mnie są te nieszczęśliwe talary. Przyznaję się, że całą nadzieję pokładałem na zrujnowaniu. W Poznańskiem wszyscy są albo już zrujnowani, rujnujący się lub mający się zrujnować. Czasem jedno pokolenie trzyma się na nogach, dwa jeszcze, w trzeciem już są rysy.. a najdaléj czwarte z dóbr przechodzi na jedną wioseczkę lub na proletarjat szlachecki.. najnieszczęśliwszy z proletarjatów, bo pracować nie umie, na los się skarży, stawia na loterje, szuka synekury, nic nie robi i marnie ginie.
Jakimże sposobem ci Domscy potrafili utrzymać się przy majątku? Kobieta, wdowa, bo wiem że matka jéj oddawna wdową została.. Jakim cudem!
— Nawet po śmierci jéj córka jeszcze majątek kupiła i w nim ma właśnie zamieszkać..
— A wprzódy gdzie mieszkały?
— Tego nie wiem, nie śmiałem pytać o majątkowe stosunki dziada.. sam mi się tylko z tego co wiem wyspowiadał.
Pilawski poprzestał wkrótce badania. Hrabia też szczegółów wielu dotykać nie chciał i o wypadku przy stole nie wspomniał wcale.. Cały dzień przesiedzieli z sobą.
— Co poczniesz? zapytał Ernest rozstając się.
— Jutro wyjeżdżam do Londynu, rzekł Pilawski.. mam znaczną partję sukna i kortów do wybierania.. mnóstwo drobnostek.. praca i podróż mnie rozerwą skutecznie.
— A zatem, szczęśliwéj drogi, dodał hrabia, ażeby zaś cię chętka nie wzięła zatrzymywać się w Berlinie, powiem ci że panna z dziadem na wieś pozawczoraj wyjechać miała.
— O! to mi wszystko jedno, kilka godzin ledwie w Berlinie się zatrzymam i spieszę do Anglji.
Takie było najmocniejsze postanowienie pana Pilawskiego, który upakować kazał co najprędzéj tłomoczek podróżny i nazajutrz już był na kolei. Złożyło się tak jednak iż rachunek znaczny miał do załatwienia w Berlinie, gdzie najmniéj dwadzieścia cztery godzin zatrzymać się musiał.
Bankier, z którym miał do czynienia, był człowiekiem bardzo oryginalnym i dla tego może Gabriel wolał z nim mieć interes niż z kim innym. Dziad jego Levison jeszcze przyszedł do majątku znacznego wielką obrotnością, ojciec już był cywilizowanym i salonowym, i trochę literatem i artystą. Obracał się w owych czasach w tych kołach, w których Varnhagena, Humboldta i całe grono myślące i czujące gorąco sprawy swego czasu, spotykać było można. Syna więc też wychował, niezaniedbując bankierstwa i giełdy zarazem, na wielostronnie wykształconego członka społeczności. Dom Levisona zupełnie od jego biura oddzielony był bardzo miłym i skupiał w sobie co najznakomitszego ma Berlin w dziennikarstwie, sztuce, między profesorami i literatami. Jak wszyscy ludzie rzeczywiście wyżsi, Levison nie miał ani upodobania w świecie eleganckim i arystokratycznym, błyszczącym tylko formą przyjemną, ani najmniejszéj pretensji do blasku i popisów; życie prowadził skromne, oszczędne prawie, ale nie żałował na przyjemności duchowe... lubił obrazy, książki, kwiaty, nadewszystko sztukę. Podobieństwo charakterów i gustów zbliżyło ich z Gabrielem, polubili się wzajemnie. Ile razy Pilawski był w Berlinie Levison gonił za nim, chwaląc mu się nowym Knausem, jakim rysunkiem Kaulbacha, szkicem Correlius’a, obrazkiem Lessinga lub Schnorra, krajobrazem Preller’a... rozprawiali o literaturze i spędzali kilka godzin przyjemnych. Tym razem Pilawski przybiegł tylko do biura dla uregulowania swych interesów i wexlów na Londyn... ale w biurze zastał Levisona, który go zaprosił do gabinetu... Pierwszem słowem było...
— Dziś u mnie na obiedzie!
— Nie mogę, jadę do Londynu i spieszę...
— Jeśli interes wymaga, ani słowa, ale za pozwoleniem, rzekł Levison, czy idzie o godzinę? czy obrachowany czas? czy jest rzeczywista konieczność czy gorączka? Jeżeli gorączka to wstrzymam was umyślnie dla tego, aby miała czas przejść, bo nie ma nie niebezpieczniejszego nad robienie interesu w gorączce...
Po krótkiéj rozmowie Gabriel przystał na obiad, po obiedzie miał wieczornym odjechać pociągiem..
Przez cały dzień nie było co robić, wyszedł na przechadzkę do Thiergartenu. Pora była piękna, korzystali z niéj i mieszkańcy Berlina, bo ulice ogrodu były przepełnione. Gabriel szedł z głową spuszczoną nie bardzo patrząc na to co go otaczało, gdy krzyk wyrwał go z zadumy. Podniósł oczy, o kilka kroków stała oparta o drzewo Elwira. Pilawski widzieć się jéj wcale nie spodziewał, nie życzył sobie nawet, lecz zobaczywszy ją, zapomniał o postanowieniu, o radach hr. Ernesta, o wszystkiem w świecie i z promieniejącemi oczyma posunął się ku drżącéj jeszcze z wrażenia.
— Jakto? więc to pan, pan jesteś! pan.. żyw! pan.. nas.. doszła fałszywa wiadomość! O! jakże się cieszę że fałszywa, że skłamana..
— Niestety, rzekł zbliżając się Gabriel z wyrazem smutnym, żyję pani i nie potrafiłem umrzeć w porę...
— Wystaw pan sobie moje zdumienie? Jakże dawno pan tu jesteś? co robisz? żywo zawołała Elwira... któréj twarz rozpromieniała..
— Jestem tu zaledwie od godzin kilku, rzekł Gabriel, przejazdem do Londynu. Powiedziano mi, że pani jesteś już na wsi..
— Kto panu powiedział?
— Hrabia Ernest...
— Znasz go pan!
— To mój przyjaciel najlepszy, jedyny, mówił Pilawski...
Elwira zarumieniła się. A mnie o panu.. niewspominał.. I byłbyś pan tak pominął Berlin...
— Pani, anim nawet wiedział gdzie mam jéj szukać, tłumaczył się Pilawski, ale los choć raz w życiu mi poszczęścił.
— Ja jeszcze do siebie przyjść nie mogę, szepnęła Elwira. W téj chwili dopiero przedstawiła go stojącéj na uboczu pani Sciańskiéj. Gabriel był w dziwnem położeniu, odżyło w nim wszystko co sądził pogrzebionem i chciał mieć zapomnianem. Niewiedział co począć z sobą, Elwira tryumfująca jakby nazajutrz po przerwanéj rozmowie w Krynicy, ciągnęła ją daléj.
— Naprzód, rzekła, chcę wiedzieć.. długo pan bawisz w Berlinie...
— Wieczorem miałem jechać dla interesów do Londynu.. cicho odpowiedział Gabriel...
— Ale interesa, to przecież nie są tak pilne?
Pilawski się zawahał.
— Interesa są interesami, rzekł, nie lubią one czekać, lecz...
— Lecz nie są przywiązane do godziny...
Pilawski zmilczał. W istocie mógł ułatwić je listownie, lecz walczył z sobą jeszcze.. Z tego co mu powiedział Ernest, nie mógł dobréj wyciągnąć wróżby, po cóż było na nowo sobie serce rozdzierać? Z drugiéj strony.. odkradziona chwila szczęścia.. choćby ją opłacić przyszło, tak droga w życiu człowieka..
— Ja będę natrętną, wesoło potrąciła Elwira. Co pan dziś robisz z sobą?
— Jestem na obiedzie u bankiera mojego Levisona...
— Napiszesz pan list, albo mu się wytłomaczysz, albo mu słowa nie dotrzymasz, lecz na obiedzie będziesz panu u mnie. Ja proszę.. Miałyśmy na wieś wyjeżdżać, już zaczęłam się pakować, gdy list mojego opiekuna oznajmił mi, iż dom potrzebuje gruntownych reperacji tego rodzaju, które by mnie przeszkadzały, a ja im. Musiałam więc nająć na nowo mieszkanie w Berlinie, dodała Elwira... i ażeby mi wieś przypominało, najęłam tu willę w Thiergartenie. Dla tego mnie tu pan spotkałeś na przechadzce.
Wskazała ręką śliczny domek jeszcze piękniejszym otoczony ogródkiem...
— Rób pan z bankierem co chcesz.. a przychodź na obiad do mnie potem.. zobaczymy...
Pilawski upajał się dźwiękiem jéj głosu, blaskiem oczów i dobrocią jaką mu ukazywała.. rozum więc, rachuby, zimna krew poszły kędyś daleko, młodość nieopatrzna odzyskała prawa swoje. Zapomniał o niebezpieczeństwie...
— Do Levisona jadę zaraz, odezwał się posłuszny, a godzina u pani objadu?
— Czwarta.. Zwykle jadamy wcześniéj, dziś przez wzgląd na gościa i jego interesa, opóźniam o godzinę. To mówiąc wskazała mu domek ręką.
— Przypatrz się pan tylko dobrze, willi, numerowi, fontannie, bluszczom, abyś w mnóstwie podobnych cacek innéj nie wziął za moją.. Na tabliczce marmurowéj u bramy, napisał jéj właściciel chrzestne imię Villa de Fiori.
Pilawski się skłonił, podali sobie ręce.. Elwira na pierwszéj ławce jaką zobaczyła padła odpocząć. Ona także potrzebowała zebrać myśli.. Na wspomnienie bankiera Levisona z którym też pani Domska miała interesa pieniężne, zadrżała.. obawiała się aby Pilawski imienia tego nie wymówił i nie dowiedział się, że Domska miała niegdyś Magazyn Mód.. że była modistką...
Dotąd bowiem Elwira miała Gabriela za panicza, a przyjacielski stosunek z hrabią Ernestem, jeszcze ją bardziéj w tem przekonaniu utwierdził. Nie mogła też sobie wytłomaczyć, dla czego Pilawski wiedząc o niéj, natychmiast jéj nie szukał i wolał jechać do Londynu za interesami, niż gonić szczęście które mu się uśmiechało.
Nie znajdowała go przecież ostygłym.
Być mogło iż Ernest rozczarował go fałszywem opowiadaniem o Greiferze.. Niech będzie co chce, dodała Elwira spiesząc do willi, teraz, teraz.. on moim będzie, wróciła mi więc szczęścia nadzieja!
Odwróciła się do pani Sciańskiéj, która teraz zawiadywała w domu wszystkiem.
— Kochana pani moja, rzekła z uśmiechem, mam gościa zmartwychwstałego, gościa który mi jest najmilszym, proszę.. przyjmijmy go tak, żebym się nie wstydziła..
— Ale, pani moja, pośpiesznie zawołała towarzyszka.. biegnę do domu i zrobię co tylko można.. Czyż się pani kiedy za przyjęcie u siebie wstydzić potrzebowała?
— Idę z panią żywo, biegnąc poczęła Elwira, urządzimy razem przyjęcie...
Furtka willi była o kilka kroków tylko, a w niéj jak w ramach oprawny stał śmiejący się dziadunio z torbą podróżną w ręku.
— Otoż gość! rzekł a przyjmiesz że mnie. Na dwa dni tylko.. słowo daję.. Za dni cztery mam sesję na którą spieszyć muszę, a przybiegłem tylko moją pupillę zobaczyć, któréj jasna twarzyczka błogiem uczuciem mnie napełnia...
— Dziaduniu! krzyknęła rzucając mu się na szyję Elwira, nie dziw się ale w téj chwili jestem prawie szczęśliwa. Ten którego miałam za umarłego, o którego śmierci mi doniesiono.....
Dziadunio puścił torbę z rąk i uderzył w dłonie pulchne. Żyje!
— Żyje! przed chwilą go spotkałam tu.. przypadkiem.. Nie wiedział żeśmy tu jeszcze.. Jechał do Londynu. Hrabia Ernest, jego przyjaciel, powiedział mu żeśmy już na wsi...
— Gdzie tam.. stęchlizna taka w domu, że trzeba bodaj wszystkie posadzki precz wyrzucić, bo dyle pogniły...
Elwira ręką machnęła w powietrzu. A! na ten raz się nie gniewam za opóźnienie..
— Za pozwoleniem, wstrzymując ją nieco po odejściu Sciańskiéj począł stary, choć ty, kochana pupilko, więcéj masz w pięcie niżeli ja w głowie, pozwól sobie dać dobrą radę.. nie okazuj temu szczęśliwemu śmiertelnikowi, że on cię tak obchodzi.....
— Nie mogę się powstrzymać! westchnęła Elwira, stryj masz słuszność... pokazałam mu nadto może iż mam dlań przyjaźń żywą, gorącą..
— Nadto gorącą, szepnął dziadunio, coś tu już wychodzącego po za szranki przyjaźni. I począł się śmiać widząc Elwirę zarumienioną...
— Z tegom nieskończenie rad, że mnie też tu losy przyniosły i że go poznam... będę spokojniejszy...
— Dziaduniu, całując go w rękę cichutko rzekła Elwira, na miłość Bożą.. gdyby co z rozmowy wypadło, ani słówka o magazynie.. o naszéj przeszłości... mogłoby go to zrazić. Późniéj gdy będę pewna.. gdy dobiorę chwilę, powiem mu to sama, taić nie będę..!
Westchnęła.
— Dość rozumiem! spuszczając głowę rzekł Szczęsny. Cóż to to.. wielki pan?
— Wnoszę... sądzę, bo nic nie wiem.. ale przecież przyjaciel serdeczny hrabiego Ernesta.. człowiek widocznie bardzo majętny.. znać że w stosunkach ze światem wielkim.. kto wie jak wysoko patrzy..
— A choćby też najwyżéj, mości dobrodzieju! przerwał Szczęsny.. a choćby, mosanie, królewicz.. Cóż to i ci braknie? Ani urody, ani mienia, ani nawet krwi uczciwéj szlacheckiéj, Domski... to tam mniejsza o niego, ale matka.. ale dziad, pradziad, nati, possesionati, dygnitarzy koronnych znajdziesz w swojéj genealogji; kasztelan jeden, strażnik koronny, podkanclerzy..
Elwira ucałowała go w ramię. Jednak o magazynie...
— Ani słowa, choć to nieboszczce matce zaszczyt przynosi, rzekł stary, szlachectwo szlachectwem, a kto tak pracować umiał ten więcéj wart niż lada szerepetka szlachcie.
Panna Elwira pobiegła się ubierać i rozporządzać w domu, Szczęsny podniósł torbę z ziemi i poszedł do swojego pokoju.