Wielki nieznajomy/Tom II/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wielki nieznajomy
Wydawca J. K. Gregorowicz
Data wyd. 1872
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Umówiwszy się z Levisonem o inną godzinę, Pilawski pospieszył do hotelu, aby być gotowym na czwartą... Długo jednak chodził i myślał i walczył jeszcze z sobą, chcąc jakiś plan obmyśleć na przyszłość. W takim jednak stanie ducha.. próżno człowiek zawładnąć usiłuje sobą i wykreślić sobie drogę. Rady Ernesta przychodziły mu na pamięć, a serce się im przeciwiło.. Byłoby szaleństwem, rzekł w duchu, nie sprobować przynajmniéj czy szczęście jest nie poścignione? Elwira ma trochę serca dla mnie, nie łudząc się, nie pochlebiając sobie czuję to, widzę... któż wie? a jeśli...
Nie chciał się zapuszczać w dalsze domysły. Czwarta nie wybiła jeszcze gdy ubrany, rzucił się do fiakra i do Thiergartenu wieść kazał.. W ganku ocienionym zielonemi splotami bluszczów i wina.... zobaczył zdaleka Elwirę w białéj sukni, a przy niéj przysadzistego dziadunia. Spotkali się w ogródku, gospodyni domu przedstawiła go opiekunowi, który milcząco z razu, długo się w jego twarz wpatrywał, a potem uśmiechnął wesoło. Weszli do środka.. rozmawiając o rzeczach obojętnych.
Elwira gdziekolwiek choćby chwilowo przebywała, starała się otoczyć nie zbytkiem, ale smakownem urządzeniem swojego gniazdka. Lubiła co piękne i wdzięczne i czuła wartość całą napozór obojętnych przedmiotów, które przecież mogą być życia okrasą. Lubiła aby wszystko około niéj zlewało się w harmonijną całość, aby się uśmiechało. Willa więc była urządzoną tak wytwornie i z takim smakiem artystycznym, że po niéj można już było poznać, domyśleć się gospodyni. Ganek przybrany w najpiękniéjsze kwiaty o które w Niemczech nie trudno, salon poważny z kilku ślicznemi obrazami, sprzęt wykwintny a nie błyszczący.. dobór przedmiotów zdradzały artystkę. Cała zresztą willa była z równem wyświeżona staraniem, Gabriel uczuł się w niéj jakby w zaczarowanem gdzieś kątku nie powszedniego naszego świata.
Ale ten kosztowny wykwint, który on też sam lubił, zasmucił go.. Elwira była widocznie wielką panią, a on tylko zamożnym krawczykiem.
— Odkryję jéj wszystko, myślał, to wypędzą mnie z raju... ale w nim słodką marzenia godzinę przeżyję...
Często tak człowiek w obec niebezpieczeństwa łudzi się dobrowolnie i rozpaczliwie zakrywa oczy, byle jeszcze zyskać godzinę.
— Odwlekę wyznanie do ostatka.. dokończył, po co się mam spieszyć.. Drugi raz już mnie nigdy nic podobnego nie spotka.
Dziadunio tym czasem siadł przy zamyślonym gościu i już się go bawić zabierał, a po swojemu chciał zbałamucić i skokietować, co mu łatwo przychodziło jak wszystkim co mają serce.. bo ono mówi przez człowieka, a komu go brak, próżno by je chciał udawać..
— Kochanej Elwirze dziś się doskonale powiodło, rzekł, i to tak przypadkiem istnym trafem! Długoź pan z nami w Berlinie?
— Jechałem za interesem do Londynu, odpowiedział z prostotą wielką Gabriel, miałem się nawet spieszyć bardzo, ale gdym niespodzianie dostąpił tego szczęścia że państwa tu spotykam, już dziś nic doprawdy nie wiem co zrobię.
— To bardzo dobrze, zabaw pan tu.. a interesa powierz komu, rzekł Szczęsny.. Na wieś gdy wyjedziemy, nie łatwo tam panu będzie sięgnąć. A pan w których stronach mieszkasz? dodał dziadek.
— Ja w Warszawie.. cicho rzekł Pilawski..
— Moja wnuczka długo też siedziała z matką w mieście, ale zawsze miasto to nie nasz żywioł, myśmy do wsi stworzeni.. wybieramy się więc przenosić.
Dziadunio już miał na ustach zapytać, gdzie położone były dobra pana Pilawskiego, czemby go w niemały kłopot był wprawił, ale się jakoś powstrzymał. Do rozmowy wmięszała się gospodyni, a tymczasem dano do stołu.. Obiad, usługa dały znowu Gabrielowi wyobrażenie przerażające o pańskim domu.... Dziadunio nie mówił o niczem tylko o obywatelskich sprawach wiejskich, o szlacheckich interesach, robotach i kłopotach. Dla Pilawskiego więc położenie rodziny nie ulegało najmniejszéj wątpliwości, a im więcéj o niem myślał i rozpatrywał się w niem, tem mocniéj przestraszał.
Widząc chmurę na jego czole, Elwira starała się rozbawiać, ożywić.. i udało się jéj tak dobrze, że powiedziawszy sobie: Aprés nous le déluge! Pilawski wcale o przyszłości postanowił nie myśleć i brnąć póki honor pozwalał, póki aż go spytają, kto jesteś? zkąd idziesz? Naówczas powiem całą prawdę, mówił sobie, a będzie co ma być.
Złudzenia obustronne otrzymywały tu pozory bogactwa i pańskości, w Gabrielu zaś powierzchowność i stosunek z hrabią Ernestem, o którego Elwira dopytywała bardzo. Po obiedzie czas tak spłynął niepostrzeżenie iż godzina herbaty nadeszła, Pilawski chciał odchodzić, wstrzymano go. Dziadunio bardzo rozumny zajął się niezmiernie żywą rozmową o stosunkach galicyjskich z panią Sciańską. Elwira z Pilawskim miała zupełną swobodę rozmówić się, mimo świadków, tak jakby ich nie było. Chodzili po saloniku, wysuwając się to do otwartego szeroko pokoju jadalnego oświetlonego a giorno, to na ganek kwiecisty, pod którym kwitnąca natura rozlewała woń upajającą.
— Nie pytam pana czy jedziesz jutro, czy powrócisz prędko, odezwała się Elwira, szczęśliwą jestem że mi spadła z serca ta myśl śmierci i wiekuistego rozstania.. zresztą... westchnęła.. nie chcę ani spoglądać w przyszłość.
— Ja też miałbym ochotę wśród tak uroczéj teraźniejszości, wcale o jutrze nie myśleć.. rzekł Gabriel, ale jutro jest nieubłagane.
— Dla czego pan je zowiesz nieubłaganem?
— Pozwól mi się pani dziś nie tłomaczyć.
— Jedziesz pan jutro? kiedy? dodała Elwira.
— Mogę jechać, mogę zostać.
— Nie jedź pan, prawie nie dosłyszanym szeptem odezwała się gospodyni, przynajmniéj dopóki.. dopóki jest pan Szczęsny.
— Zostanę z radością, z wdzięcznością odparł Pilawski, ale miéj pani litość nade mną. Niebezpiecznie jest do szczęścia się przyzwyczajać, ażeby potem do niego tęsknić. Staje się ono jakby tym krajem, za którym śmiertelna tęsknica Haimweh życie ukraca.
Elwira podniosła czoło białe, bała się mówić, aby nie powiedzieć za nadto.
— Cóż na świecie wiecznego! westchnęła..
A po chwili zwróciła się ku niemu.
— Teraz, rzekła.. nie dziś może, ani jutro, ale gdy się lepiéj, swobodniéj poznamy..... to się szczerze, otwarcie rozmówić potrafiemy? Pamiętam tajemnicze wyrazy jego w Krynicy.. Wszak powody które tam niedozwalały być szczerym już ustały, wszak może dziś będziemy mogli odkryć przed sobą wzajemnie wszystko.
— A! pani nie spieszmy! przerwał Gabriel, ja się boję?
— Pan?
— Tak, ja się lękam.. pani mnie fałszywie sądzisz.. słowem bym jednym ją rozczarował.. Zdziwiona spojrzała na niego Elwira i zamilkła. Co to może być? rzekła w duchu.
Ale po chwili rozmowa znowu swobodnie i wesoło się wiązała... Nie postrzegli się jak noc nadeszła i Gabriel rozmarzony willę około dziesiątéj opuścił...
Dziadunio pozostał.. Elwirze ostatnie słowa utkwiły w pamięci. Powtarzała je sobie z przestrachem..... Mój drogi opiekunie, rzekła po cichu, w tym człowieku jest jakaś zagadka, przestraszył mnie.. Obawiam się dopytywać o nią, a jednak z tą niepewnością żyć nie można. Pilawski jest tu w stosunkach z bankierem Levisonem, którego znasz także. Kto wie, wypadało by może zapytać go poufnie o Pilawskiego. Nie ma wątpliwości iż należy do naszego koła, urodzeniem, majątkiem, wykształceniem, lecz dla czegoż mi powtarza nieustannie, że się czuje niegodnym, dla czego mówić mi o sobie i o rodzinie nie chce.. odkłada? Tak samo było w Krynicy.. tak i tu jest jeszcze. Drżę cała...
Szczęsny stał milczący. Pytać się? no, juściż kiedy zechcesz, zapytam, rzekł, ale, będzie mi to badanie pokątne wstrętliwem. Czuję w nim uczciwego człowieka... jeśli jest co, to się przyznać musi.
Elwira się zawahała, dreszcz jakiś przebiegł po niéj, drgnęła cała.
— Uczyń jak chcesz.. jak lepiéj, to prawda! czekajmy, on nie skłamie. A jednak trawi mnie gorączka, jestem w niewysłowionéj obawie. Dziś, znowu rzucił mi jakieś groźne słowo.
Dziadek nic nie odpowiedział, rozeszli się tak zasmuceni znowu. Rano wszakże stary pod jakimś pozorem wybrał się do miasta. W nocy rozmyślał długo i postanowił nie mówiąc nic wnuczce pójść nazajutrz do Levisona. Pospieszył się tak iż bankiera nie zastał, a że późniéj miał być na giełdzie, a dopiero ztamtąd, wrócić do biura, trzeba było czekać do popołudnia.
Stary poszedł znajomych odwiedzić, kręcił się pod Lipami, zaglądał do wystaw sklepowych, dobił się godziny i powrócił do bankiera. Zastał go nad papierami..
— Kochany panie Levison, rzekł, czy możesz mi dać...
— Co pan każe? wszystko..
— A! tylko pół godziny czasu na rozmowę?
Levison wybiegł do przedpokoju i zakazał przyjmować, wrócił, posadził na kanapie dziadunia, sam siadł naprzeciw w krzesełku i rzekł:
— Do usług!
— Znasz pan pana Gabriela Pilawskiego?
— Doskonale, szczycę się jego przyjaźnią..
— Mam, mam pewne powody, począł spuszczając oczy dziadunio, dla których radbym o nim dokładniejszych zasięgnąć wiadomości.
— Nikt ich panu en parfaite connaissance de cause dać lepiéj nie może nade mnie, rzekł bankier, znam jego, znałem ojca, byłem z niemi w stosunkach Firma solide co się zowie.
Dziadunio wziął to wyrażenie za niewłaściwe użycie przenośni.
— To mnie bardzo cieszy, odezwał się wesoło, bardzo cieszy.
— Pan Gabriel człowiek jakich rzadko, mówił Levison, wychowany jak królewicz, utalentowany, rozumny, uczciwy, a jaki znawca sztuki! co za smak artystyczny. Przytem co to za powierzchowność miła, jakie obejście pańskie.. a co za serce złote.
— Niechże cię uścisnę, kochany panie Levison, krzyknął dziadunio podnosząc ręce do góry, zdjąłeś mi ogromny ciężar z serca.
— Bardzo się cieszę, jestem jego przyjacielem....
— A, a majątkowe jego stosunki? ciszéj z obowiązku sumienia szepnął dziadunio, nastawiając ucha ciekawie.
— Liczą go, między nami mówiąc, pewnie bez przesady, rzekł bankier, na przeszło parę kroć sto tysięcy talarów, ale człek młody, obrotny, w dorobku zrobi niechybnie majątek kolosalny.. Powiadam panu, firma co się zowie solide.
— A familja? zapytał dziadunio.
— Nie ma zdaje się z familji nikogo, rzekł Levison. Ojciec umarł, rodzeństwa o ile wiem, nie ma..
— Wszystko więc jak najlepiéj się składa, uśmiechnął się dziadunio.
— Ma wielką przyszłość, dodał bankier, pracowity, obrotny i o ile wiem, w tym rodzaju to dom pierwszy i jedyny w Warszawie, konkurencja niemożliwa..
— Jakto? dom? co za dom? jaka konkurencja... wyjąknął zdziwiony staruszek powstając.
— A no to Human warszawski! wykrzyknął Levison, mógłby nawet w Paryżu iść z tamtym o lepsze.
— Hę? spytał stary, który się nic nie domyślał, bo o Humanie jak żyw nie słyszał.
— Jeszcze ojciec firmę tak wysoko postawił, a, pan Gabriel ją podniósł jeszcze.
— Fi, fi, firmę! zawołał stary oczy otwierając szeroko, ale jakaż to firma?
— Pierwszy krawiec i handel sukna na cały kraj.. Szczęsny osłupiał, kij mu wypadł z rąk, a on sam osunął się na kanapkę..
— Jakto? czyż pan nie wiedziałeś o tem?
— Ja? o tem że on, krawiec!. krawiec.. bąkał dziadunio, ale mi się nie śniło. Myśmy go mieli za obywatela.
Levison ruszył ramionami jakoś niecierpliwie.
— Cóż pan chce? każdy jest obywatelem kraju po swojemu.. po swojemu! Ale człek bardzo godny. Dziadunio nie odezwał się więcéj, począł szukać kapelusza, obejrzał się i pożegnawszy z Levisonem wymknął za drzwi. Na ulicę wyszedłszy.. stał długo niewiedząc co począć.
— A! niechże go wszyscy djabli wezmą! szepnął po cichu, otóż mi śliczna rzecz.. To mi śliczna rzecz... Zuzia była modystką, a córka by wyszła za krawca.. Tego tylko brakowało.. Ale to nie może być, protestuję, niepodobieństwo!.. Śieszność! Nawet gdyby nożyce porzucił to mu się w herbie zostaną. Śliczny interes! Krawiec.. A niech go djabli biorą!.. I wkręcił się tak do domu i milczał i nic nie było wiadomo! A! rozumiem że zagadkę z tego robił, bo mu rzemiosło przez gardło przejść niemogło! Elwira! żona krawca! krawcowa! To wprost niepodobieństwo.. Gdyby nawet była zakochana, będzie mieć tyle rozumu że sobie to wybije z głowy.
Jak jej to powiedzieć? Ona padnie i zemdleje.... Jeszcze go wstrzymała i pewnie dziś przyjdzie... niech by był sobie po korty jechał do Londynu. Tak to człowiek nigdy nie wie, kiedy nań piorun spadnie.
I mrucząc powlókł się stary do willi, a doszedłszy do furtki wkradł się po cichu i wsunąwszy do swego pokoiku, zafrasowany sam na sam pozostał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.