Wiera (Kuprin, 1929)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiera |
Podtytuł | Dzieje jednej miłości |
Pochodzenie | Wiera |
Wydawca | Bibljoteka Powieści i Romansów |
Data wyd. | 1929 |
Druk | „Oświata” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Гранатовый браслет |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całe opowiadanie Cały zbiór |
Indeks stron |
W połowie sierpnia nastał wraz z pełnią księżyca jeden z tych strasznych okresów burz, jakie zwykły nawiedzać tylko północne wybrzeża Morza Czarnego. Gęsta mgła zasnuła ziemię i morze, a wielka syrena morskiej latarni ryczała bez ustanku jak bawół. Dniami całymi mżył drobny deszcz, który pokrył gościńce i drogi tak głębokiem błotem, że samochody i wozy utykały w niem zupełnie; ze stepów dął dziki wicher północny pod którym gięły się i znów prostowały czuby drzew, jak orkanem smagane fale. Dachy will kryte blachą, całą noc trzeszczały; okiennice dygotały, w kominach przeraźliwie wyło. Kilka łodzi rybackich wypchnął wicher na otwarte morze; dwie z nich nigdy nie wróciły. Dwa tygodnie później znaleziono zwłoki rybaków rozrzucone po wybrzeżu.
Kuracjusze, przeważnie Grecy i Żydzi, uciekali do poblizkiego miasta. Wzdłuż rozmiękłego gościńca widać było ciągnące sznurem wozy, przeładowane najrozmaitszym sprzętem domowym jak: materace, kanapy, kufry, stołki, umywalki, samowary i inne. Poprzez woal deszczu, pokrywający krajobraz cienkim muślinem, wydawało się to wszystko brudne, zużyte i nędzne. Na wilgotnych płachtach siedziały skulone kucharki i służące, trzymając kurczowo żelazka, blaszanki i koszyki. Pomęczone, spocone zwierzęta stawały co chwila; kolana drżały, a boki parowały, wznosząc się i opadając w ciężkim oddechu. Woźnice, otuleni w płachty, klęli ochrypłym głosem. Wygląd całej karawany był smutny i opłakany. Lecz jeszcze smutniej przedstawiały się opuszczone wille: szyby były wybite, po stratowanych klombach wałęsały się bezpańskie psy, a wszędzie było widać nawiane kupy śmieci.
Z początkiem września jednak pogoda odmieniła się nagle. Następowały po sobie dni jasne i spokojne, jeszcze jaśniejsze, słoneczniejsze i cieplejsze, niż poprzednio w lipcu. Na pustych rżyskach snuło się błyszczące babie lato. Drzewa stały spokojnie i roniły zwolna swe pożółkłe liście.
Księżna Wiera Mikołajewna Cheine, żona marszałka gubernji nie mogła opuścić wybrzeża, zajęta doglądaniem prac adaptacyjnych w swej willi. A teraz rozkoszowała się w całej pełni pogodą tych jesiennych dni, spokojem, samotnością, przeźroczystem powietrzem i słonym, pieszczotliwym zefirkiem od morza.