[12]
III.
Pospieszał Wiesław i lasem i polem,
Ale się ostać nie może przed bolem:
Bo gdy chęć jedna raz serce osiędzie,
Daremny namysł i rozsądek będzie;
Przeto co myślał, co czynić przystało,
Stanowi wyznać otwarcie i śmiało.
Oczekiwany wjechał do podwórka:
Wybiegł Stanisław i matka i córka,
Głaszczą koniki i wiążą u płotu,
Cieszą się wszyscy z prędkiego powrotu
Z taniości kupna i z koników radzi;
Sam je Stanisław do stajni prowadzi,
Rychłą wieczerzę rozkazuje matce.
Skoro milczący Wiesław usiadł w chatce,
Matka go z córką o zdrowie pytały;
Milcząc, Bronice dał gościniec mały.
Przybył téż razem i sąsiad ciekawy,
Dobry do rady, dobry do zabawy;
Jan, co za stołem nie jednym już siadał,
[13]
Jak mądrze myślał, tak i prawdę gadał;
Ale się wszystkim dziwno wydawało,
Że Wiesław smutny i mówi tak mało.
Wszedł i gospodarz, do stołu zasiedli,
Skromną wieczerzę przy rozmowach jedli;
Matka zaś oka nie spuści z Wiesława,
Dziwną w nim jakąś odmianę poznawa.
«Powiedz nam (mówi) co tobie się stało?
Że smutny siedzisz i mówisz tak mało.
Milczący zawsze sam sobie zaszkodzi
Nigdy młodemu skrytość się nie godzi.»
On spuścił oczy, wstydem się zapłonił,
Stanisławowi do nóg się ukłonił,
I zaczął mówić słowy takowemi:
«Prawda, że szczerze trzeba ze starszymi,
Oni porywczéj młodości wybaczą
I mądrą radę zawsze podać raczą,
Czemużem w domu nie został na wieki,
Wdzięczen łask tylu i waszéj opieki;
Przy waszym pługu chodziłbym spokojny,
Anibym zaznał trudnéj z sercem wojny;
Lecz darmo człowiek sam o sobie radzi;
Inaczéj myśli Bóg o swéj czeladzi,
Prędki, bez wieści spada wyrok Boski.
Na mojéj drodze pośród jednéj wioski,
Poznałem druchnę, któréj wdzięk uroczy,
Zabrał mi serce i zniewolił oczy,
I tyle sprawił, że odtąd jedynie
Sercem i duszą jestem przy Halinie.
Ojcowie moi już królują w niebie;
Wyście sierotę przyjęli do siebie,
Nie żałowali ni trosków, ni chleba,
Uczyli pracy i bojaźni nieba;
Dziś jedynaczkę córkę w swojéj chacie
Dla mnie w zamężcie i z wianem chowacie,
Jeszcze, mówicie, byłem dzieckiem małem,
Gdy ją w tych kątach sobie kołysałem;
Ni mi niewdzięczność, ani harda dusza,
Odkryć przed wami tę boleść przymusza,
[14]
Ale mi rada niedościgła w niebie,
Was każe smucić, a zawstydzić siebie.
Puśćcież mię, puśćcie z rękoma gołemi,
Pracować będę pomiędzy obcemi;
Bo bez Haliny nic już nie zarobię,
Niezdatny ludziom i niemiły sobie;
Prędkobym znalazł koniec życiu memu,
Pobłogosławić chciejcież ubogiemu;
Bo ten przed nędzą nigdzie się nie schroni,
Kogo przekleństwo dobroczyńców goni.
Sprawcie! Bóg za to niech będzie nad wami!»
Tu Bronisława zalała się łzami;
Bronika patrzy dużemi oczyma,
Ciekawość tylko na jéj ustach trzyma
Uśmiech pustoty; ale gdy ujrzała,
ZeŻe tu i Wiesław i matka płakała.
Wnet Bronisławę objęła za szyję,
I łzy niewinne na jej łonie kryje.
Stanisław milcząc podparł siwą głowę
I po ojcowsku rzekł słowa takowe:
«Kiedy twój ojciec żegnał ziemskie życie,
Ciebie mi oddał jak za moje dziecię;
Tak cię też kocham, i widzi Bóg w niebie,
Że nic milszego nie miałem nad ciebie;
A ty niepomny, że mię starość gniecie,
Chcesz na przygody puszczać się po świecie;
Chcesz mię opuścić, za to żem cię chował,
Żem tobie córkę i dom mój hodował.
Nieszczęście wniesiesz do każdego domu,
Gdy mnie rozsławisz śród żalu i sromu;
Młody, niebaczną wziąłeś przed się drogę,
Ja cię przeżegnać, ja puścić nie mogę.»
Tu żona płacząc wyszła za próg chatki,
Bo czuła razem srom i miłość matki;
Za nią Bronika z trwogą i łzą w oku;
Wiesław twarz kryjąc, stał kornie na boku.
Jan z Stanisławem sam milczący siedział,
Gdy się namyślił tak mądrze powiedział:
«Stary młodemu wyrozumieć nie chce,
[15]
Młodego nowość i swoboda łechce,
Zwiąż go miłością i osyp go zbiorem,
On daléj patrzy, bo mu świat otworem,
Nieszczęściem jemu najmilsza niewola;
Tak i na wiosnę ptak okrąża pola.
Płochy i dumny, ufny w siłę młodą,
Rzeki i skały przebywa z swobodą,
Aż miłym głosem zwabiony, zostaje, —
I odtąd jedne zamieszkuje gaje,
Gdzie swoje szczęście i pokój znachodzi.
Te prawa mają, tę naturę młodzi,
Za nic już wszystko, gdy na całe życie,
Wolną mu teraz drogę zagrodzicie.
Nie w nim też może dla Broniki szczęście,
Z woli ma płynąć niewolne zamęście;
Jako kwiat córka obcej ręki czeka
I traf młodzieńca przyniesie z daleka;
Dla tego dajcie wolność Wiesławowi,
O swojem szczęściu sam niechaj stanowi.»
Na to Stanisław: «Mądrze wy mówicie,
Ale nie znacie co to stracić dziecie,
Dla czego ojciec w troskach życie trawi,
Czém się lat wiele utroska, ubawi,
Z czém żyć nawyknie i pracować w domu,
To weźmie przybysz nieznany nikomu;
Weźmie dobytek krwawo dochowany,
Gołe i głuche zostawi im ściany,
Gdzie zapomniani samotne łzy sączą,
Gdy córkę z obcym obowiązki łączą;
Przeto już dawne były myśli moje
Bym ich przy sobie połączył oboje,
Ażeby matka kiedyś, po méj stracie,
Teścinéj w obcéj nie służyła chacie;
Lecz myśli niczém, gdy Bóg nie dozwoli;
Przeto Wiesławie! oddaję twéj woli,
Uprośże Jana, wezwij jego rady,
Może sam z tobą uda się na zwiady,
Może się wszystko inaczéj wyświeci,
Co z wiatrem przyszło, to z wiatrem przeleci;
[16]
Lecz, jeśli przyszła serce tobie święci,
Jeśli rodziny poznasz dobre chęci,
Uproś sąsiada, niechaj zacznie swaty,
Jak syn synowę przywiedź mi do chaty.»
|