Wieszczka z Ypsylonu/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wieszczka z Ypsylonu |
Podtytuł | Fragment z dziejów burzliwéj młodości |
Pochodzenie | „Kolce“, 1875, nr 2-3 |
Redaktor | S. Czarnowski |
Wydawca | A. Pajewski i F. Szulc |
Data wyd. | 1875 |
Druk | Aleksander Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sala jaśniała od świateł. Sześć olbrzymich pająków zwieszonych z sufitu, rozlewało jasność i stearynę na głowy gości. Ośmnastu trębaczy wygłaszało płody Offenbachowskiej liry, a okrągły i kulisty cukiernik rozłożył się z taborem w sąsiednim pokoju, sprzedając lody, sorbety, i słodki uprzedzający uśmiech, po cenach umiarkowanych.
Maskarada była w całej pełni. Na środku sali, tańczono jakiś taniec, charakterem nieco do kontredansa podobny; pod ścianami i w sąsiednich pokojach, długim szeregiem wlokły się pary piszczące, wzdychające i udające zabawę i wesołość.
W głównych drzwiach zarysowała się sylwetka naszego bohatera.
Minę miał więcej jak ostrą — kapelusz na lewo zbakierowany, a na potężnym nosie osadził pincenez, przez które bardzo nie wiele mógł widzieć.
Uniform jego w rzęsistem oświetleniu nastręczał wiele spostrzeżeń, uwag i porównań, dla badaczów starożytności i pamiątek.
Cały ten kostjum wyglądał jak księga hipoteczna niejednego szlachcica. Tyle tam ostrzeżeń, wykreśleń, służebności i warunków. Jeden posiadacz de nomine, kilkunastu właścicieli de facto. A przytem mina gęsta i zamaszysta.
Szanowni czytelnicy, nie mam zamiaru was nudzić, z tej racji pominę milczeniem nie ciekawe szczegóły intryg owej pamiętnej maskarady, zamilczę również o tem, jakim sposobem kassa naszego bohatera doszła do skromnych rozmiarów 17½ kop. sr. i przystąpię do rzeczy. Była godzina druga po północy, a nasz bohater miał się ku wyjściu, gdy wtem ujrzał czarne domino i maseczkę, z poza której widać było dwoje oczu wielkich, przypominających kolorem swoim niezmierzone oceanu głębiny, to błyszczących znowu jak świetne zorzy północnej zjawisko, to opuszczających się znowu, i kryjących za długich rzęs ciemnych firanką.
I na widok kobiety, facet stanął jak wryty,
W sercu uczuł affekty strzeliste,
Bo jej oczy z pod maski, siały iskry i blaski,
Dziwnie jasne, promienne, ogniste. . . . .
Wejrzenia ich skrzyżowały się wzajem jako błyszczące przeciwników miecze, a facet magiczną przyciągnięty siłą, bezwiednie znalazł się na ławeczce obok tajemniczej piękności.
Z zasady nie lubił „wstępów.“ A zatem, powiedział do niej po prostu.
— Masz zachwycające oczy.
— W twoich oczach, które się lada czem zachwycić mogą, odrzekła, i powstając z ławki wsparła się na jego, ramieniu, i kazała prowadzić po sali.
Rozmowa ożywiła się niebawem, publiczność dostarczyła przedmiotu, facetka była widocznie przyjezdna, i ciekawa niewypowiedzianie.
Gorąco było straszne. Wzięła z rąk bohatera szapoklak, i chłodziła nim swoją zamaskowaną twarzyczkę.
A po chwili, w najlepszej komitywie śmiejąc się wesoło, usiedli oboje w gabineciku na uboczu, i kassa bohatera zamieniła się na mikroskopijną porcyjkę lodów.
Czy znacie ponętne tajemniczości uroki?
Łagodne pół światło ustronnego saloniku, które bardziej dla formy aniżeli dla blasku jaśnieje, maska na twarzy, a na aksamitnem tle tej maski para wielkich oczu, gra wyobraźni bujnej, młodzieńczej, i cóż dziwnego, że nasz bohater sądził, że ma przed sobą uroczą nimfę, rusałkę lub inne urocze zjawisko.
Urocze zjawisko chłodziło się lodami, zdjęło rękawiczkę, i o nieba i bogi Olimpu! ukazało rączkę białą, toczoną, mięciuchną, i ozdobioną całą kollekcją pierścieni.
— Tyś królowa wschodu, rzekł do niej, lub urocza księżniczka południa, Semiramida czy Kleopatra. Królowa wschodu zdawała się być obrażoną.
— Nie mam nic wspólnego ze wschodem, odrzekła, jestem prawowierna katoliczka, i mam na imię Józefa. Jak żyję nic nie sprzedawałam, a mój akcent żydowskiego pochodzenia nie zdradza.
— O! nie, — wierz mi maseczko, nie miałem tej myśli, chciałbym przejrzyć aksamit twej maski, chciałbym zbadać kto jesteś — a jeżelim wspomniał imię Kleopatry, to z tej tylko przyczyny, iż jak sądzę, wyrównywasz wdziękiem tej starożytnej piękności.
— Ale któż ty jesteś, zapytała maseczka.
N. N. odpowiedział, nie widzę potrzeby robić z tego sekretu.
— Ah jak to dobrze, znam cię ze słyszenia, jesteś złośliwy wierszokleta, a ja lubię wiersze pasjami — wszak napiszesz co dla mnie na pamiątkę?
— Dobrze, ale gdzież mam ci to nadesłać, nie wiedząc bowiem kto jesteś, niepodobna mi wiedzieć gdzie cię szukać.
— Masz ołówek? zapytała.
Facet milcząc podał jej ołówek i książeczkę, na której wielkiemi zgłoski wypisane było „Notes.“
Tajemnicza piękność nakreśliła w niej na jednej z białych kartek, słowa następujące:
Józefa *** w Ypsylonie.
O! Ypsylonie, szczęśliwy grodzie, pomyślał facet, czemuż jesteś odległy o cały dzień drogi?
W tej chwili, jak zjawisko zarysowała się przed niemi postać słusznego mężczyzny.
— Wujaszek, szepnęła Józia.
— Chodźmy do domu, rzekł wujaszek.
— Bądź zdrowa masko, wyjęknął facet z westchnieniem ściskając ją za rękę.
.....Do widzenia...... do widzenia, odpowiedziała ze znaczeniem.
To „do widzenia“ przez trzy dni szumiało mu w uszach.
O godzinie 6-tej w salonach urzędu municypalnego w Lambda było ciemno jak w grobie.