Ryk wód! To, na dół z skalnych lecąc złomów, Welino czeluść wrzącą falą ryje! Spad wód! Śród huku, ze szybkością gromów Piana gdzieś w bezdniach o granity bije! Żar wód! To piekło, które syczy, wyje I wre w torturach bez końca! Agonji Pot — ten Flegeton płomienisty — myje Czarniawe skały, co wokół tej toni Usiadły z bezlitośną groźbą na swej skroni —,
Strzela ku chmurom, potem znowu ścieka
Smugami deszczu, rzuciwszy obłoki:
Ta bezustannych mgławic dżdżysta rzeka Jest wiecznym kwietniem w tej bezdni, opoki Zdobiącym w szmaragd... Jak ten żleb głęboki! Z grani na granie, urągając zwłoce, Olbrzymi żywioł szalonymi skoki Rwie się i głazy naokół druzgoce,
Strąca je w przepaść, aż fal straszne moce
Wyżłobią sobie drogę: ten słup wody Podobien raczej do morza-dzieciny, Co z gór wnętrzności wyszło, gdy porody Świat nowy spełniał, by jednej godziny Być ojcem rzek tych, co krają doliny, Wijąc się wężem i szumiąc! Za siebie Spojrz!... Tam! snać wieczność rzuca swe dziedziny I wszystko wokół w swem łożysku grzebie
I wzrok ci każe topić w groźnych czarów niebie —
To katarakta, piękna przeraźliwie! Lecz nad brzegami ranne błysły zorze! — Zasiadła Iris w wód piekielnych spływie — Nadzieja siada tak na śmierci łoże —, Nic jej kolorów zniweczyć nie może! Choć wściekła woda wszystko wokół bierze, Ona niezmienna, strojna w blaski hoże: Śród walk żywiołu jej oblicze świeże
Podobne do miłości, co szaleństwa strzeże..