Na moście westchnień, we weneckim grodzie, Stałem, tu pałac mając, tu więzienie: Z fal wyrastają gmachy, lśniące w wodzie, Jak na czarownej różdżki uderzenie; Lat tysiąc skrzydeł swych roztacza cienie, A uśmiech sławy, mrąc, ku dniom ulata, Gdy kraj niejeden, ujarzmion, spojrzenie Wznosił, gdzie z głazu postać lwa skrzydlata,
Gdy władła na stu wyspach Wenecja bogata.
Majestatycznie ta Cybela morza, Strojna w tyarę pysznych wież na skroni, W dal powietrznego spogląda przestworza, Królowa fali, pani morskiej toni. A taką była! Łup narodów trwoni Na wiano cór swych; płomienne klejnoty Wschód dla niej sypał z nieprzebranej dłoni; Lśniła purpurą, królów stół jej złoty
Ściągał, dumnych, że uczt jej dzielili ochoty.
Zmilkły w Wenecji już echa Tassowe, Niemi wiosłują dzisiaj gondoljerzy; Pałace starą pochyliły głowę I ucho rzadko muzyka uderzy. Dni te ubiegły — piękność jeszcze leży, Sztuki zginęły — natura nie pada, Pamięta ona czar Wenecji świeży, Gdy tu biesiadę goniła biesiada.
Gdy szalał tu bal świata, Włochów maskarada.
Lecz dla nas jest tu coś, co więcej znaczy, Niźli jej imię, które w dziejach słynie, Niż szereg widm tych, jęczących z rozpaczy, Że znikła świetność w tej dożów dziedzinie! My tutaj pomnik mamy, co nie zginie Razem z Rialtem! — murzyna, Szajloka I Piotra, węgły tych łuków! Przeminie Wszystko, brzeg cisza zalegnie głęboka,
Oni znów go zaludnią dla naszego oka.
Bo twory ducha nie z gliny pochodzą; W nieśmiertelności suknię przyodziane,
Jaśniejszy promień w naszem wnętrzu płodzą I dni gotują bardziej ukochane; To, co nam życie, przez los skrępowane Ziemską niewolą, w brudne skrywa szmaty, Wnet usunąwszy, te duchy wybrane Serca, co pierwsze utraciły kwiaty,
Zraszają, by w ich pustce wzrósł ogród bogaty.
Młody i stary ma u nich oparcie: Tamten, że wierzy, ten, że mu się toczy Życie śród próżni; na niejednej karcie Pełno tych uczuć, i moje się oczy Ku nim zwracają; lecz nad kraj uroczy Marzeń cudniejszą rzeczywistość bywa; W czar ona kształty i barwy jednoczy Nad nieba rojeń, ponad gwiazd tych dziwa,
Któremi pusty świat ten muza naokrywa.
Jam o tych dziwach śnił, lub patrzał na nie: Przyszły, jak prawda, przeszły, jak sen hoży. Czemkolwiek były, dziś już ich nie stanie! I dziś, gdy zechcę, duch mój formy stworzy, Wyglądające od tych widm nie gorzej, Które jam gonił i znalazł na chwilę. Lecz cóż mi po nich! Baczny ci wyłoży Rozum, że w nikłym przepadają pyle!
Dziś innych kształtów głosy nęcą mnie w swej sile...
Obce znam mowy i obcym źrenicom Nie jestem cudzy; żadne też przemiany Duszy, że zawsze sobą, nie zachwycą... Nie trudno wcale nowe znaleść łany —
Kraj, gdzie są ludzie, i niezamieszkany... Jam się urodził w ziemi, z której dzieci Dumne — i słusznie; i choć z nieskalanej Uszedłem wyspy, której wolność świeci,
Na krańce gdzieś dalekie choć mój okręt leci,
Możem ją kochał; i jeżeli kości W ziemi, co nie jest moja, kiedy złożę, Duch mój powróci do ojczystych włości, Jeżeli schron swój duch wybierać może. Z tej ja nadziei wieniec sobie tworzę, Iż w mej rodzinnej ziemi będą pieśni Moje wspominać; lecz jeśli nie w sporze Z szczęściem ma sława, jeśli tak się prześni,
Jak ono, — wystrzeliwszy, pogrzebie się w pleśni,
Jeśli me imię wyrzucą z kościoła, Gdzie lud czci zmarłe — duch mój nic nie powie! Wawrzyn niech wieńczy znakomite czoła, Ma cześć w nagrobku spartańskiego słowie: «Bywali w Sparcie zacniejsi synowie» Nie chcę współczucia, kolce z tego drzewa Ranią mnie dzisiaj, co się moim zowie Posiewem; serce dziś się krwią zalewa:
Wiedziałem, że człek zbiera to, co sam zasiewa.
Dziś wdowa Hadria łzy po mężu leje I do corocznych ślubów się nie stroi; Nie naprawiany Bucentaur próchnieje, On jej wdowieństwa dziś już nie ukoi; Ma święty Marek swego lwa: on stoi Gdzie stał, lecz, widać sam urąga sobie
I temu miejscu, gdzie się cesarz w swojej Uginał pysze, króle w przeszłej dobie
Zazdrosny wzrok topili w Wenecyi ozdobie.
Gdzie Szwab się korzył, Austryi dziś obuchy; Gdzie cesarz klękał, na kark cesarz siada; Prowincyami królestwa, łańcuchy Krępują miasta, co berło nielada Ongi dzierżyły! Narodów gromada Ze słonecznego swej potęgi pola, Jako lawina z szczytów gór, tak pada; Niech choć na chwilę ślepego Dandola,
Byzancium zdobywcy, zawładnie tu wola!
Przed świętym Markiem spiżowe rumaki Palą się w słońcu grzywy złocistemi; Nie sprawdziły się Doryi groźne znaki? Nie w jarzmie one i Wenecja z niemi? Trzynaście wieków jej swobody z ziemi Znikło, jak rogóż, co w tem miejscu ginie, W którem nad wody wzrosła błękitnemi. Nie lepiej skończyć w zniszczenia głębinie,
Niż gnuśnieć w jarzmie wrogów, w niewoli godzinie?
Z młodu, Tyr nowy, wszystka była sławą; Z zwycięstw przydomek dały jej narody — Pianta-leone, — bo lwa swego krwawą Dzierżyła mocą nad lądy i wody; Wolna, choć brała niejednym swobody, Twierdza Europy przeciwko Osmanom: Rywalki Troi, Kandii świadczą grody,
I ty, Lepanto z nieśmiertelną pianą —
Imiona, co się czasom oprą i tyranom...
Jak statuy ze szkła, strzaskane na szczęty, Tak szereg dożów dziś na popiół starty, Lecz ich pałaców przepych niepojęty To wspaniałości dawnej głośne karty; Złamane berła, miecz ich, rdzą przeżarty, Dziś w rękach obcych. Gmachów puste mury, Próżne ulice, cudzoziemskie warty, Świadcząc, kto w dole tu, a kto u góry,
Wenecyę piękną w obłok ubrały ponury.